Forum Forum o Dumie i Uprzedzeniu Strona Główna Forum o Dumie i Uprzedzeniu
www.dumaiuprzedzenie.fora.pl
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Mansfield Park [ebook part 2]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o Dumie i Uprzedzeniu Strona Główna -> Inne powieści Jane Austen / Mansfield Park
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JoannaS
5 tys. funtów rocznie



Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z Falenicy

PostWysłany: Nie 13:05, 27 Gru 2009    Temat postu: Mansfield Park [ebook part 2]

ROZDZIAŁ XXXII
Fanny, budząc się następnego ranka, nie zapomniała o panu Crawfordzie, lecz wspomniawszy treść swojego liściku, poczuła przypływ podobnej jak wczoraj wieczór nadziei co do jego skutków. Żeby pan Crawford wyjechał! Tego pragnęła najserdeczniej – żeby wyjechał i zabrał ze sobą siostrę, tak jak zamierzał po to przecież przyjechał do Mansfield. I nie mogła pojąć, czemu tego jeszcze nie zrobił, przecież pannie Crawford wyraźnie było spiesznie. Podczas wczorajszej wizyty Fanny liczyła, że usłyszy, kiedy wyjeżdżają, on jednak mówił o wyjeździe jak o czymś, co się niezadługo stanie.
Kiedy już przekonała samą siebie, jakie będą skutki wczorajszego listu, musiała się zdziwić, ujrzawszy przypadkiem pana Crawforda, który wchodził właśnie do dworu i to o godzinie równie wczesnej, jak poprzedniego dnia. Jego wizyta mogła nie mieć z nią nic wspólnego. Fanny jednak wolała unikać gościa, jeśli się da, a że właśnie wchodziła na górę, postanowiła zostać u siebie na czas tej wizyty, chyba że ją zawołają; ponieważ jednak pani Norris pozostawała jeszcze we dworze, niewielkie były obawy, by jej potrzebowano.
Przez pewien czas siedziała bardzo zdenerwowana i nasłuchiwała z drżeniem obawiając się, że w każdej chwili mogą po nią przysłać, ponieważ jednak niczyje kroki nie zbliżały się do Wschodniego Pokoju, uspokoiła się wreszcie, usiadła i nawet zabrała się za jakąś robótkę, w nadziei, że pan Crawford przyszedł i pójdzie, a ona nie będzie musiała mieć z tym nic wspólnego.
Minęło blisko pół godziny i Fanny czuła się coraz pewniej i swobodniej, kiedy nagle doszedł ją odgłos miarowych kroków – ciężkich kroków, rzadko słyszanych w tej części domu; były to kroki wuja, znała je równie dobrze, jak jego głos. Ileż to razy słysząc je trzęsła się z przerażenia; teraz też zaczęła drżeć, w obawie, że idzie na rozmowę z nią, wszystko jedno o czym. Istotnie sir Thomas uchylił drzwi, zapytał, czy jest i czy może wejść. Zalała ją fala strachu, jak kiedyś, kiedy zwykł przychodzić do tego pokoju, i czuła się, jakby ją miał za chwilę przepytywać z francuskiego czy angielskiego.
Z najwyższą jednak uprzejmością podsunęła mu krzesło, starając się okazać, że uważa tę wizytę za zaszczyt, lecz, zdenerwowana i przejęta, całkiem zapomniała o niedostatkach swego apartamentu; wuj zatrzymał się gwałtownie w wejściu i spytał ze zdumieniem:
– Dlaczego nie masz dzisiaj ognia na kominku?
Na dworze leżał śnieg, a Fanny siedziała otulona szalem. Zawahała się.
– Nie jest mi zimno, proszę wujka... nigdy tu nie przesiaduję długo o tej porze roku.
– Ale masz tu zazwyczaj ogień?
– Nie, proszę wujka.
– Jakże to możliwe? Musiała zajść jakaś pomyłka. Rozumiałem, że dostajesz do swojego użytku ten pokój z wszelkimi wygodami. Wiem, że w swojej sypialni nie możesz mieć ognia. To musi być jakieś nieporozumienie, które trzeba wyjaśnić. Jest rzeczą wysoce niewłaściwą, byś tu siedziała – choćby tylko pół godziny dziennie bez ognia na kominku. Nie jesteś silna. Tu jest chłodno. Ciotka widocznie nie zdaje sobie z tego sprawy.
Fanny wolałaby milczeć, ale musiała odpowiedzieć, a że chciała oddać sprawiedliwość swojej bardziej kochanej ciotce, w jej wyjaśnieniach wyraźnie zabrzmiały słowa: ciocia Norris.
– Rozumiem – wuj pojął, o co chodzi, i nie potrzebował więcej tłumaczeń. – Rozumiem. Ciocia Norris zawsze uważała, i słusznie, że młodzież trzeba wychowywać bez niepotrzebnego pobłażania, ale w każdej rzeczy należy zachować umiar. Ona sama jest bardzo odporna i dlatego nie zdaje sobie sprawy z potrzeb innych. Drugi wzgląd również doskonale pojmuję. Znam jej poglądy. Zasada sama w sobie jest dobra, ale bywa, że się z nią przesadza, a tak się, moim zdaniem, stało w twoim przypadku. Świadom jestem, że czasami, w pewnych sprawach, robiono tutaj niewłaściwe rozróżnienia, zbyt jednak dobrze o tobie myślę, Fanny, by przypuszczać, iż kiedykolwiek będziesz o to żywiła urazę. Jesteś rozumna, co nie pozwoli ci ani brać czegoś w części jedynie, ani podejmować częściowych sądów. Będziesz oceniała przeszłość w całości, biorąc pod uwagę czas, ludzi i okoliczności, i zrozumiesz, że osoby, które cię uczyły i przygotowywały do przeciętnego losu, jaki, zdawało się, był ci przeznaczony, wcale ci nie były nieżyczliwe. I chociaż ich ostrożność może się okazać zbędna, płynęła z dobrych pobudek; możesz też być pewna, że wszelkie awantaże dobrobytu ceni się w dwójnasób dzięki takim drobnym niedostatkom i ograniczeniom, jakie się uprzednio ponosiło. Jestem przekonany, że nie pozwolisz, bym się na tobie zawiódł i nigdy nie zaniedbasz okazać cioci Norris należnego jej szacunku i atencji. Ale dość tego. Siadaj, moja kochana. Muszę z tobą parę minut porozmawiać, ale nie będę cię długo trzymał.
Fanny posłuchała, spuściwszy oczy, a na policzki jej wypłynął rumieniec. Po chwili przerwy sir Thomas, starając się stłumić uśmiech, ciągnął.
– Być może wiesz, iż miałem dzisiaj gościa. Niedługo po śniadaniu, kiedy byłem w gabinecie, zameldowano pana Crawforda. Zapewne zgadujesz, z czym przyszedł.
Rumieniec na jej buzi ciemniał coraz bardziej, a wuj, zauważywszy, iż Fanny w ogromnej konsternacji ani nie może mówić, ani podnieść oczu, sam odwrócił wzrok i już bez dalszych przerw wyjaśnił, o co chodziło panu Crawfordowi.
Pan Crawford przyszedł, by oświadczyć, że kocha Fanny... i prosić otwarcie o jej rękę; zwrócił się też o usankcjonowanie tej prośby do wuja panny, który niejako zastępuje jej rodziców; przedstawił wszystko w sposób należyty i jasny, złożył propozycję tak właściwą i korzystną, że sir Thomas, który nadto uważał swoje odpowiedzi i uwagi za nad wyraz stosowne, z przyjemnością powtarzał Fanny rozmowę ze wszystkimi szczegółami. Nieświadom uczuć siostrzenicy sądził, że te szczegóły sprawią jej większą przyjemność niż jemu, mówił więc przez kilka minut, a Fanny nie śmiała mu przerywać – nie miała zresztą po temu ochoty. W głowie jej panował ogromny zamęt. Poprawiła się w krześle i utkwiwszy uparcie wzrok w jedno okno, słuchała z najwyższym przejęciem i przerażeniem słów wuja.
Na chwilę przerwał, a ona zdała sobie z tego sprawę dopiero, gdy wstając z krzesła powiedział:
– A teraz, Fanny, kiedy wypełniłem jedną część zadania i przedstawiłem ci sprawę opartą na sprawdzonych i zadowalających podstawach, mogę dokonać reszty prosząc, byś zeszła ze mną na dół, gdzie – choć ufam, że nie jestem ci niemiłym towarzyszem, muszę się jednak pogodzić z tą myślą gdzie znajdziesz rozmówcę bardziej godnego twojej uwagi. Pan Crawford, jak zapewne zgadujesz, jest jeszcze we dworze. Czeka w moim gabinecie i ma nadzieję, że się tam z tobą zobaczy.
Spojrzenie, wstrząs, okrzyk, z jakimi przyjęła te słowa, zdumiały sir Thomasa, lecz zdumienie jego wzrosło jeszcze bardziej, gdy usłyszał:
– Och, nie, nie wuju! Nie mogę. Naprawdę nie mogę do niego zejść. Pan Crawford powinien wiedzieć... musi wiedzieć, że... powiedziałam mu wczoraj tyle, że powinien mieć całkowitą pewność; mówił mi to wczoraj, a ja odpowiedziałam bez osłonek, że sprawia mi przykrość i że nie jest możliwe, bym odwzajemniła jego dobre mniemanie.
– Nie rozumiem, co masz na myśli – sir Thomas usiadł z powrotem. – Nie jest możliwe, byś odwzajemniła jego dobre mniemanie? Co to wszystko znaczy? Wiem, że mówił wczoraj z tobą i (o ile mogłem zrozumieć) zachęciłaś go do dalszych kroków na tyle, na ile pozwoliłaby sobie na to roztropna młoda kobieta. Byłem bardzo rad, słysząc, jak się w tej sytuacji zachowałaś; okazałaś przezorność, zasługującą na wysokie uznanie. Ale teraz, kiedy zabiega o ciebie w sposób tak właściwy, tak honorowy, jakie w obecnej chwili masz zastrzeżenia?
– Wujek się myli – zawołała Fanny, która pod wpływem strachu pozwoliła sobie nawet powiedzieć wujowi, że jest w błędzie. – Wujek się całkowicie myli. Jakże pan Crawford mógł coś podobnego mówić? Nie otrzymał wczoraj ode mnie najmniejszej zachęty, wprost przeciwnie, nie pamiętam dokładnie słów, ale jestem pewna, żem mu powiedziała, że nie chcę go słuchać, że mi to jest pod każdym względem niemiłe i że go proszę, by nigdy więcej nie mówił do mnie w taki sposób. Na pewno powiedziałam to wszystko i więcej a powiedziałabym jeszcze więcej, gdybym była przekonana, że cokolwiek z tego, co mówi, mówi serio, ale nie chciałam – wstydziłabym się przypisywać jego słowom większego znaczenia. Sądziłam, że to wszystko może być rzucane na wiatr.
Nie była zdolna mówić dalej; dech jej zaparło.
– Czy mam rozumieć – podjął po chwili milczenia sir Thomas – że chcesz odmówić panu Crawfordowi?
– Tak, proszę wujka.
– Odmówić mu?
– Tak, proszę wujka.
– Odmówić panu Crawfordowi! Pod jakim pretekstem? Z jakiego powodu?
– Ja... ja nie lubię go, proszę wujka, na tyle, by wyjść za niego za mąż.
– To bardzo dziwne – powiedział sir Thomas tonem spokojnego niezadowolenia. – Jest w tym coś, czego absolutnie nie mogę pojąć. Oto młody człowiek, który chce się starać o twoją rękę, a który ma wszystkie możliwe rekomendacje: nie tylko pozycję życiową, majątek i charakter, ale nadzwyczaj miłe usposobienie, jego obejście zaś i sposób konwersacji muszą każdemu sprawiać przyjemność. Nie znasz go też od wczoraj, znasz go już od jakiegoś czasu. Ponadto jego siostra jest twoją bliską przyjaciółką; no i zrobił dla twojego brata to, co zrobił, a to, jak tuszę, powinno stanowić dla ciebie wystarczającą rekomendację, nawet gdyby inaczej nie było. Jest rzeczą bardzo wątpliwą, czy moje stosunki umożliwiłyby awans Williama. A stosunki pana Crawforda umożliwiły.
– Tak – przyznała Fanny słabym głosem, spuszczając wzrok, ponownie zawstydzona; doprawdy, niemal się wstydziła, że nie lubi pana Crawforda, po tym portrecie narysowanym przez wujka.
– Musiałaś zdawać sobie sprawę – podjął sir Thomas – musiałaś sobie zdawać sprawę z tego, że pan Crawford zachowuje się wobec ciebie w sposób szczególny. To nie mogło być dla ciebie zaskoczeniem. Musiałaś zauważyć jego atencje i choć zawsze przyjmowałaś je we właściwy sposób (w tej materii nie mam żadnych zastrzeżeń), nigdy nie zauważyłem, by ci były niemiłe. Skłonny jestem sądzić, Fanny, że nie znasz własnych uczuć.
– Och, znam, proszę wujka. Jego atencje były dla mnie zawsze... czymś przykrym.
Sir Thomas spojrzał na nią z jeszcze większym zdumieniem.
– To przechodzi moje rozumienie – oświadczył. – To wymaga wyjaśnień. Jesteś młoda i niemal nikogo nie widywałaś, więc mało jest prawdopodobne, byś oddała swoje uczucia...
Przerwał i przyjrzał się jej uważnie. Zobaczył, że jej wargi układają się w „nie”, lecz choć dźwięk był niedosłyszalny, twarz miała niemal szkarłatną. U tak skromnej panny mogło to jednak wynikać z niewinności, toteż sir Thomas, postanawiając przynajmniej udawać zadowolenie, dodał szybko:
– Nie, nie, wiem, że to jest zupełnie niemożliwe, to wykluczone. Cóż więcej można powiedzieć?
I przez kilka minut milczał. Zamyślił się głęboko. Jego siostrzenica również zamyśliła się głęboko, starając się opanować i przygotować na dalsze pytania. Wolałaby umrzeć, niż wyznać prawdę, i miała nadzieję, że chwila zastanowienia pozwoli jej zebrać siły na tyle, by się nie zdradzić.
– Niezależnie od tego, że pan Crawford użył swoich wpływów, czego usprawiedliwieniem jest, być może, wybór, jakiego dokonał podjął sir Thomas opanowanym głosem – bardzo go w moich oczach rekomenduje jego chęć wczesnego ożenku. Jestem zwolennikiem wczesnych małżeństw, jeśli pozwalają na to względy finansowe, i radziłbym każdemu młodemu człowiekowi posiadającemu odpowiednie dochody żenić się jak najszybciej po skończeniu dwudziestu czterech lat. Tak wielką wagę przywiązuję do tego przekonania, że z przykrością myślę, jak mało jest prawdopodobne, by mój najstarszy syn, twój kuzyn, ożenił się młodo; o ile jednak mogę sądzić, małżeństwo nie wchodzi w zakres jego planów i rozważań. Pragnąłbym, aby bardziej było prawdopodobne, że się ustabilizuje.
Tu spojrzenie na Fanny.
– Ze skłonności i zwyczajów Edmunda wnoszę, że ożeni się pewno wcześniej niż jego brat. Sądzę też, od niejakiego czasu, że, być może, spotkał kobietę, którą mógłby pokochać, tak jak wiem, że mój starszy syn jeszcze takiej nie spotkał. Czy mam rację? Czy zgadzasz się ze mną, moja droga?
– Tak, proszę wuja.
Odpowiedź była łagodna, ale spokojna i sir Thomas wyzbył się niepokojów związanych z kuzynami. To jednak, że się wyzbył niepokojów, nie pomogło jego siostrzenicy; w miarę jak jej postawa stawała się dla niego coraz bardziej niezrozumiała, wzrastało jego niezadowolenie. Wstał i zaczął chodzić po pokoju ze zmarszczką na czole, którą Fanny tylko sobie wyobrażała, bo nie śmiała podnieść oczu, wreszcie stanął i stanowczym tonem spytał:
– Czy masz jakieś powody, moje dziecko, by myśleć źle o usposobieniu pana Crawforda?
– Nie, proszę wuja.
Marzyła, żeby dodać: „Ale o jego zasadach – tak”, lecz serce w niej słabło na myśl o przerażającej perspektywie rozmów i tłumaczeń, które nie przekonałyby wuja. Jej zła opinia o panu Crawfordzie brała się głównie z obserwacji, a o tych nie mogła nawet wspomnieć sir Thomasowi, gdyż dotyczyły jego córek. Maria i Julia, ale zwłaszcza Maria, miały tak bezpośredni udział w nagannych postępkach pana Crawforda, że gdyby musiała tłumaczyć, co o nim naprawdę myśli, musiałaby też zdradzić kuzynki. Miała nadzieję, że takiemu człowiekowi jak jej wuj, tak bystremu, honorowemu, tak dobremu, proste oświadczenie o jej ugruntowanej niechęci powinno wystarczyć. Z najwyższą przykrością stwierdziła, że jest inaczej.
Sir Thomas podszedł do stołu, gdzie siedziała nieszczęśliwa i drżąca, i powiedział tonem, w którym wyraźnie brzmiał surowy chłód:
– Widzę, że nic nie przyjdzie z rozmowy z tobą. Musimy chyba zakończyć tę bardzo upokarzającą konferencję. Nie można pozwolić, by pan Crawford czekał dłużej. Dodam więc tylko, jako że jest moim obowiązkiem wyrazić zdanie o twoim postępowaniu – że zawiodłaś wszelkie moje oczekiwania i dałaś świadectwo, że twój charakter jest odwrotnością tego, co sobie wyobrażałem. Musiałaś zapewne wnosić z mojego zachowania, że po powrocie do Anglii miałem bardzo korzystne wyobrażenie o tobie. Sądziłem, że szczególnie jesteś wolna od zarozumialstwa czy skłonności do samowoli i nie masz najmniejszego pociągu do tej niezależności ducha, tak często w dzisiejszych czasach spotykanej, nawet u młodych kobiet, u których jest bardziej odrażająca i przykra niż pospolite przewinienie. Ale dowiodłaś teraz, że potrafisz być uparta i przekorna, że potrafisz i chcesz decydować o sobie, nie okazując względów i szacunku tym, co niewątpliwie mają pewne prawo do kierowania tobą – nie prosząc ich nawet o wskazówki. Okazałaś się zupełnie, zupełnie inna, niż to sobie wyobrażałem. Ani przez chwilę nie brałaś w tej sprawie pod uwagę zysków czy strat twojej rodziny, twoich rodziców, twego rodzeństwa. Ile mogłoby im to przynieść pożytku, jak oni mogliby się cieszyć z twojej pozycji – to nie ma dla ciebie znaczenia. Myślisz tylko o sobie, a ponieważ nie czujesz w stosunku do pana Crawforda dokładnie tego, co rozpalona i młoda wyobraźnia uważa za niezbędne do szczęścia, postanawiasz odmówić mu z punktu, nie chcąc nawet poprosić o trochę czasu do zastanowienia, trochę czasu na chłodny namysł, na uczciwe skontrolowanie własnych skłonności, i w gwałtownym odruchu szaleństwa odrzucasz taką okazję założenia rodziny – dobrą, honorową, szlachetną – jaka zapewne nigdy ci się już nie nadarzy. Oto jest młody człowiek, rozumny, z charakterem, dobrym usposobieniem, manierami i majątkiem, ogromnie do ciebie przywiązany, który stara się o twoją rękę w najbardziej bezinteresowny i korzystny dla ciebie sposób; pozwól, Fanny, że ci powiem, że możesz żyć jeszcze drugie osiemnaście lat i nie usłyszeć oświadczyn człowieka, który by posiadał choć połowę majątku pana Crawforda czy dziesiątą część jego zalet. Chętnie oddałbym mu jedną z moich córek za żonę. Maria wyszła znakomicie za mąż – ale gdyby pan Crawford prosił o rękę Julii, dałbym mu ją z większą i rzetelniejszą satysfakcją, niż gdy oddawałem Marię panu Rushworthowi. – A po krótkiej przerwie: – I byłbym ogromnie zdumiony, gdyby jedna z moich córek, otrzymawszy kiedykolwiek propozycję małżeństwa choć w połowie tak korzystną, dała natychmiast i stanowczo odpowiedź zdecydowanie odmowną, nie okazawszy szacunku dla moich uczuć i mojego zdania, prosząc mnie o radę. Byłbym tym bardzo zdumiony i ogromnie urażony. Uważałbym to za bardzo poważne uchybienie, za brak szacunku i poczucia obowiązku. Do ciebie nie można stosować tej samej miary. Nie jesteś mi winna tego, co winna jest córka. Ale, Fanny, jeśli serce pozwoli ci okazać niewdzięczność...
Przerwał. Fanny szlochała tak gorzko, że choć był bardzo zagniewany, nie chciał już ciągnąć tego wywodu. Serce omal jej nie pękło, gdy mówił, jak o niej myśli, gdy rzucał na nią oskarżenia tak poważne, tak liczne, coraz to okropniejsze. Samowolna, uparta, samolubna i niewdzięczna. Tak o niej myśli. Zawiodła jego nadzieje, utraciła jego dobrą opinię. Co się z nią stanie?
– Ogromnie mi żal – mówiła niewyraźnie przez łzy. – Naprawdę ogromnie mi żal.
– Żal ci! Oczywista! Powinno ci być żal; zapewne będziesz długo żałować dzisiejszych decyzji.
– Gdyby tylko było w mojej mocy postąpić inaczej – powiedziała z wysiłkiem – ale jestem tak zupełnie pewna, że nigdy nie dałabym mu szczęścia i sama również byłabym nieszczęśliwa.
Znowu wybuchnęła płaczem; mimo jednak tych łez i mimo wielkiego, czarnego słowa: „nieszczęśliwa”, które poprzedziło owe łzy, zaczęło się sir Thomasowi zdawać, że można by się w tym dopatrzyć pewnej skłonności do ustępstw, jakiejś drobnej zmiany inklinacji; przyszło mu też do głowy, że osobiste prośby młodego człowieka mogłyby przynieść dobry skutek. Wiedział, że Fanny jest ogromnie nieśmiała i bardzo nerwowa, i nie wykluczał, że w takim stanie umysłu, po jakimś czasie, po pewnych namowach, po okazaniu przez wielbiciela odpowiedniej cierpliwości i niecierpliwości, rozsądnej mieszaniny wszystkiego – może przyjść otrzeźwienie.
Jeśli młody człowiek wytrwa, jeśli kocha ją na tyle mocno, by wytrwać, sir Thomas zaczął mieć nadzieję. Te nowe myśli przyniosły mu pewną pociechę.
– Już dobrze, moje dziecko – powiedział tonem należnej powagi, ale mniej gniewnym. – Otrzyj łzy. Nie trzeba płakać, łzy nic nie pomogą. Musisz teraz zejść ze mną na dół. Już i tak kazaliśmy panu Crawfordowi czekać zbyt długo. Musisz mu sama dać odpowiedź: trudno się spodziewać, by co innego mogło go zadowolić. Tylko ty możesz mu wyjaśnić, co było podstawą błędnego przekonania o twoich sentymentach, jakie powziął z niewątpliwą szkodą dla siebie. Ja nie jestem w stanie tego uczynić.
Fanny jednak okazała taki opór, tak była nieszczęśliwa na myśl, że ma zejść na dół do pana Crawforda, że sir Thomas po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, iż lepiej będzie ustąpić. Nadzieje, jakie wiązał ze spotkania młodego człowieka z młodą damą, nieco się wskutek tego zmniejszyły, kiedy jednak spojrzał na siostrzenicę i zobaczył, do jakiego stanu doprowadziła tym płaczem swą płeć i rysy, doszedł do wniosku, że więcej można stracić niż zyskać na tym spotkaniu. Powiedział więc kilka słów bez szczególnego znaczenia i wyszedł sam, zostawiając biedaczkę, która w rozpaczy opłakiwała minione wypadki.
W głowie miała jeden wielki zamęt. Przeszłość, chwila obecna, przyszłość, wszystko jawiło się jej jako coś przerażającego. Największy jednak ból sprawił jej gniew wujowski. Samolubna i niewdzięczna! Żeby tak o niej myślał! Będzie nieszczęśliwa do końca życia.
I nikogo, kto by stanął po jej stronie, kto by jej doradził, kto by się za nią ujął. Jedyny jej przyjaciel – nieobecny. Może on ułagodziłby ojca; wszyscy, pewno wszyscy będą uważali, że jest samolubna i niewdzięczna. Będzie musiała znosić wyrzuty bez końca; będzie je słyszała i widziała we wszystkim, co ma z nią jakikolwiek związek.
Nie mogła nie czuć niechęci do pana Crawforda, ale jeśli on ją naprawdę kocha i również jest nieszczęśliwy? Wszystko razem było straszne.
Mniej więcej po kwadransie wuj wrócił; na jego widok omal nie zemdlała. Zaczął jednak mówić spokojnie, bez wyrzutów czy surowości, więc odetchnęła nieco. Jego słowa również niosły pociechę, podobnie jak zachowanie, zaczął bowiem od:
– Pan Crawford wyszedł; pożegnał się ze mną przed chwilą. Nie będę opisywał naszej rozmowy. Nie chcę dodawać do tego, co pewno obecnie przeżywasz, opisu tego, co on przeżył. Wystarczy, że powiem, iż zachował się szlachetnie, jak dżentelmen, potwierdzając moją dobrą opinię o jego rozsądku, sercu i usposobieniu. Kiedym mu przedstawił, jak bardzo jesteś cierpiąca, natychmiast i z największą delikatnością przestał prosić o spotkanie z tobą w obecnej chwili.
W tym momencie Fanny, która przedtem podniosła wzrok, spuściła go znowu.
– Rzecz jasna – ciągnął wujaszek – należy sądzić, iż będzie prosił o rozmowę z tobą sam na sam, choćby krótką; jest to aż nazbyt oczywista i słuszna prośba, by można jej odmówić. Termin nie został jednak ustalony, może jutro czy też wówczas, kiedy już będziesz dostatecznie opanowana. Teraz postaraj się uspokoić. Osusz te łzy – płacz cię tylko wyczerpuje. Jeśli, jak chciałbym wierzyć, pragniesz okazać mi trochę szacunku, nie będziesz popuszczała wodzy swym emocjom, ale spróbujesz samą siebie skłonić do opamiętania. Namawiam cię, byś wyszła na dwór, świeże powietrze dobrze ci zrobi; idź na godzinę do parku, w krzewinie nikogo nie spotkasz, a przechadzka i powietrze zaraz cię orzeźwią. I, Fanny – odwrócił się jeszcze na chwilę – nie wspomnę nikomu na dole o tym, co zaszło; nie powiem nawet mojej małżonce. Nie ma powodu, by wszyscy przeżywali zawód; sama również nic nikomu nie mów.
Ten rozkaz gotowa była wypełnić z najwyższą przyjemnością; przyjęła wdzięcznym sercem akt dobroci wuja. Oszczędzał jej bezustannych wyrzutów ciotki Norris! Zostawił ją przejętą głęboką wdzięcznością. Wszystko lepsze od takich wyrzutów. Nawet spotkanie z panem Crawfordem wydawało się mniej przerażające.
Wyszła na dwór od razu, tak jak poradził wuj, i spełniła, jak umiała, jego polecenia: przestała płakać, z całych sił starała się uspokoić i ująć myśli w karby. Chciała mu udowodnić, że pragnie jego spokoju i stara się odzyskać jego względy; poza tym, zachowując całą sprawę poza wiedzą ciotek, dał jej dodatkowy powód do starań: warto zabiegać, by wyglądem czy zachowaniem nie wzbudzić ich podejrzeń; byłaby chyba zdolna zrobić wszystko, co mogłoby ją ustrzec przez ciotką Norris.
Przeżyła wstrząs, prawdziwy wstrząs, kiedy po powrocie ze spaceru zobaczyła, wchodząc do Wschodniego Pokoju, ogień płonący na kominku. Ogień! Doprawdy, wydawało się, że tego za wiele; żeby właśnie teraz wuj robił jej takie przyjemności! Czuła bolesną wdzięczność. Była zdumiona, że sir Thomas miał czas pamiętać o czymś tak mało ważnym; po chwili dowiedziała się od pokojówki, która przyszła dołożyć węgli, że tak ma być teraz codziennie. Sir Thomas wydał taką dyspozycję.
„Musiałabym być doprawdy potworem – monologowała – gdybym się naprawdę okazała niewdzięczna. Niechaj mnie nieba przed tym ustrzegą!”
Do kolacji nie widziała już ani wuja, ani ciotki Norris. Przy stole wuj zachowywał się w stosunku do niej niemal tak samo, jak zawsze; była przekonana, że on nie chce niczego zmieniać w swoim postępowaniu, i tylko sumienie każe jej to sobie wyobrażać. Wkrótce jednak ciotka zaczęła na nią zrzędzić, a kiedy Fanny poczuła na własnej skórze, jak wielki rwetes można podnieść tylko dlatego, że wyszła na spacer bez wiedzy ciotki, uświadomiła sobie, jakim błogosławieństwem jest owa wujowska dobroć, która oszczędziła jej podobnych pretensji, tyle że z ważniejszego powodu.
– Gdybym była wiedziała, że wychodzisz, posłałabym cię do mnie do domu z dyspozycjami dla nianiusi – wyrzekała – a tak musiałam je z wielką fatygą zanieść sama. Nie miałam czasu, a ty mogłabyś mi oszczędzić kłopotu, gdybyś tylko była tak dobra i zawiadomiła nas łaskawie, że wychodzisz. Mam nadzieję że nie zrobiłoby ci różnicy, czy spacerujesz po parku, czy idziesz do mnie do domu.
– Zalecałem Fanny ogród krzewiasty jako najsuchsze miejsce – powiedział sir Thomas.
– O – pani Norris zamilkła na chwilę. – Bardzo to łaskawie z twojej, szwagrze, strony, ale nie wiesz, że droga do mojego domu jest zupełnie sucha. Zapewniam cię, że Fanny miałaby tam równie dobry spacer, o tyle tylko lepszy, że zrobiłaby coś pożytecznego i pomogła ciotce. To wszystko jej wina. Gdyby nas tylko powiadomiła, że wychodzi – ale jest w Fanny coś, co już dawno zauważyłam – ona lubi chodzić własnymi drogami, nie chce, żeby jej cokolwiek narzucać; zawsze, kiedy tylko może, idzie osobno na spacer. Ma w sobie, to widać, taką jakąś skłonność do sekretności, taką niezależność, taką niedorzeczność, których, dobrze jej radzę, lepiej by się pozbyła.
Sir Thomas pomyślał, że trudno o bardziej niesprawiedliwy sąd, choć niedawno sam wyrażał podobny; spróbował zmienić temat rozmowy, ale musiał próbować kilka razy, nim mu się udało. Pani Norris nie była dość spostrzegawcza, by zauważyć, czy to teraz, czy dawniej, jak wysokie mniemanie ma jej szwagier o swojej siostrzenicy ani też jak bardzo nie lubi, by powiększano zalety jego dzieci poprzez umniejszanie zalet Fanny. Przez połowę kolacji łajała ją i wyrzucała jej ten samotny spacer.
Wreszcie i to się skończyło i nadszedł wieczór, o wiele spokojniejszy i wiele pogodniejszy, niż można było przypuszczać po tak burzliwym przedpołudniu: Fanny przede wszystkim była przekonana, że postąpiła słusznie, że rozsądek jej nie zawiódł; mogła odpowiadać za czystość swoich intencji; poza tym chciała wierzyć w to, że niezadowolenie wuja słabnie i że będzie dalej słabło, w miarę jak zacznie bardziej bezstronnie patrzeć na sprawę i uświadomi sobie, tak jak to musi sobie uświadomić człowiek dobry, że małżeństwo bez miłości to rzecz niewybaczalna, beznadziejna i naprawdę niegodziwa.
Obiecywała sobie, że kiedy minie owo spotkanie, które grozi jej jutro, sprawa zostanie ostatecznie zamknięta, kiedy zaś pan Crawford wyjedzie z Mansfield, wszystko zaraz wróci do poprzedniego stanu, jakby tego problemu nigdy nie było. Nie wierzyła, nie mogła uwierzyć, że pan Crawford będzie długo cierpiał z powodu swego afektu – nie należał do tego rodzaju ludzi. Londyn szybko go wyleczy. W Londynie wkrótce sam będzie się dziwił swojemu zaślepieniu i będzie jej wdzięczny za rozsądek, który uratował go od nieszczęsnych skutków tego zaślepienia.
Gdy Fanny snuła swoje ufne rozważania, wuj zaraz po herbacie został wywołany z salonu; zbyt często tak się działo, by zwróciła na to uwagę, toteż nie myślała o tym, póki kamerdyner nie wrócił po dziesięciu minutach i kierując się prosto do niej, nie powiedział:
– Sir Thomas prosi łaskawie do swojego gabinetu. – W tym momencie zaświtało jej w głowie, o co może chodzić; przez myśl przebiegło podejrzenie, które spędziło jej krew z policzków, lecz wstała natychmiast, gotowa posłuchać wuja, kiedy pani Norris zawołała:
– Zaczekaj, Fanny! Co ty robisz? Dokąd idziesz? Gdzie się tak spieszysz? Możesz być pewna, że to nie ciebie proszą, możesz być pewna, że to o mnie idzie. – Tu spojrzała na kamerdynera. – Ale ty się tak zawsze wysuwasz przed innych. Po co by cię sir Thomas miał wołać? To o mnie chodzi, Baddeley, nie mam wątpliwości; zaraz idę. Chcieliście mnie prosić, Baddeley, na pewno. Sir Thomas prosi mnie, a nie pannę Price.
Ale Baddeley był uparty.
– Nie, jaśnie pani, chodzi na pewno o jaśnie panienkę. – A tym słowom towarzyszył uśmieszek mówiący: „Nie myślę, żeby się pani nadała do tej sprawy.”
Pani Norris, wyraźnie niezadowolona, musiała się z powrotem zabrać za robótkę, Fanny zaś, która wyszła z salonu, mając niepokojącą świadomość, o co chodzi, znalazła się w następnej chwili, tak jak przewidywała, sam na sam z panem Crawfordem.
ROZDZIAŁ XXXIII
Rozmowa nie była ani tak krótka, ani tak rozstrzygająca, jak to sobie wyobrażała dama. Młody człowiek nie dał się łatwo przekonać. Miał odpowiednie predyspozycje do trwania w powziętych zamiarach, tak jak tego sir Thomas pragnął. Był próżny, co, po pierwsze, kazało mu wierzyć, że Fanny go kocha, chociaż nie zdaje sobie z tego sprawy, i co, po drugie, kiedy ją wreszcie przymusił do wyznania, że nie zna własnych uczuć, kazało mu ufać, że jest w stanie sprawić, by po pewnym czasie owe uczucia były takie, jakich on chce.
Był zakochany, bardzo zakochany; ta miłość, przepełniająca serce człowieka o usposobieniu czynnym i pewnym siebie, była bardziej żarliwa niż delikatna, co sprawiało, że jej afekt znaczył dla niego o wiele więcej dlatego właśnie, że został mu odmówiony.
Zmuszając Fanny, by go pokochała, pan Crawford zdobywał nie tylko szczęście, ale i chwałę.
Nie zamierzał tracić nadziei ani rezygnować. Miał wszelkie powody, by ją prawdziwie kochać; wiedział, że zalety Fanny pozwalają liczyć na dozgonne z nią szczęście; jej obecne postępowanie, świadczące o braku interesowności oraz o delikatności usposobienia (cechy, które uważał za wielką rzadkość) tylko potęgowały jego pragnienie i utwierdzały w powziętych zamiarach. Nie wiedział, że ma walczyć o serce, które nie jest wolne. Co do tego nie miał najmniejszych podejrzeń. Uważał ją raczej za osobę, która nigdy jeszcze nie myślała o miłości na tyle, by mogła się znaleźć w niebezpieczeństwie; którą chroniła młodość, młodość umysłu równie zachwycającego jak jej osoba; której skromność nie pozwoliła dostrzec, że on o nią zabiega, i która wciąż jest przytłoczona jego nagłą, nieoczekiwaną prośbą i nowością sytuacji, jakiej nigdy sobie nie wyobrażała.
Czy więc nie wynikało z tego w sposób oczywisty, że kiedy zostanie zrozumiany – zwycięży? Wierzył w to głęboko. Taka, jak jego, miłość, wytrwała miłość człowieka takiego jak on, musi zyskać wzajemność, i to w niedalekiej przyszłości. Tyle radości sprawiała mu myśl, jak to niedługo skłoni ją do kochania, że właściwie nie żal mu było, iż w tym momencie jeszcze go nie kocha. Drobna trudność, którą trzeba pokonać, to żadne nieszczęście dla Henry’ego Crawforda. Nawet dodawało mu to energii. Zbyt łatwo zdobywał serca. Obecna sytuacja była nowa i podniecająca.
Fanny, która zaznała w życiu zbyt wielu przeciwieństw, by mogła się w nich dopatrzyć uroku, nie potrafiła tego wszystkiego zrozumieć. Okazało się, że pan Crawford postanawia nie rezygnować, co wydawało się wprost niepojęte po tym wszystkim, co uważała za stosowne mu powiedzieć. A powiedziała, że go nie kocha, nie jest zdolna go kochać, ma pewność, że go nigdy nie pokocha; że o żadnej zmianie mowy być nie może; ten temat jest dla niej niezmiernie przykry, musi prosić, by go nigdy więcej nie poruszał, by pozwolił jej natychmiast opuścić gabinet i uznał sprawę za ostatecznie zamkniętą. Po dalszych naleganiach dodała, że jej zdaniem usposobienia ich są krańcowo odmienne, co uniemożliwia wzajemne uczucie, że nie pasują do siebie z powodu różnic charakterów, wykształcenia i przyzwyczajeń. Powiedziała to wszystko z całą powagą szczerości; ale i tego było mało. Pan Crawford natychmiast zaoponował przeciwko temu, by ich charaktery były niezgodne czy też, by pozycja jednego i drugiego mogła być przyczyną trudności, po czym oświadczył stanowczo, że dalej będzie ją kochał i nie traci nadziei.
Fanny wiedziała, jaki jest sens tego, co mówi, ale nie mogła zdawać sobie sprawy z wrażenia, jakie robi. Nie wiedziała, że jej niepoprawna łagodność w dużej mierze odbiera zdecydowanie jej słowom. Jej nieśmiałość, wdzięk i delikatność sprawiały, że każde zapewnienie o obojętności wyglądało niemal na wyrzeczenie i mogło się w końcu zdawać, że tyle samo bólu zadaje sobie, co jemu. Pan Crawford przestał już być tym panem Crawfordem, który jako skryty, podstępny, zdradliwy wielbiciel Marii Bertram budził jej odrazę, którego widok, czy z którym rozmowa były jej nienawistne, któremu nie potrafiła przypisać choćby jednej zalety i którego zdolności, nawet do wywołania miłego wrażenia, nie dostrzegała. Był to teraz pan Crawford deklarujący jej swoją żarliwą, bezinteresowną miłość; mężczyzna o uczuciach honorowych i prawych, którego pogląd na szczęście sprowadzał się do tego, że chciał się żenić z miłości; wynosił pod niebo jej zalety, opisywał bez końca swoje uczucie i dowodził, jeśli mogą tego dowodzić słowa, przy czym słowa, wyrażane tonem, stylem i językiem człowieka utalentowanego, że kocha ją, bo jest łagodna i dobra; a na dodatek był tym, kto załatwił Williamowi awans.
Na tym polegała różnica! Z tego wynikały jego uprawnienia, a z nich – konsekwencje. Mogła nim gardzić z całą godnością oburzonej cnoty na terenie Sotherton albo teatru w Mansfield Park, ale prawa, na jakich teraz zwracał się do niej, wymagały zmiany jej stosunku.
Wymagały od niej uprzejmości i współczucia. Wymagały świadomości, że został jej uczyniony honor; na myśl o Williamie czy o sobie – powinna odczuwać głęboką wdzięczność. Wskutek tego wszystkiego okazywała mu tyle litości i przejęcia, a odmowę opatrzyła tak licznymi wyrazami troski i wdzięczności, że dla człowieka próżnego i pewnego siebie, jakim był pan Crawford, prawdziwość czy też choćby trwałość jej obojętności mogły się wydać wątpliwe. Nie był więc tak nierozumny, jak sądziła Fanny, gdy ją zapewniał, że będzie starał się o nią dalej, nieustępliwie i wytrwale, i że jego uczucie nie podda się zwątpieniu; tym zakończył spotkanie.
Niechętnie pozwolił jej odejść, ale przy rozstaniu żaden wyraz rozpaczy nie zaprzeczył jego słowom i nie pozwolił jej przypuszczać, że jest bardziej rozsądny, niż dał temu świadectwo.
Ogarnął ją gniew. Ten upór, tak egoistyczny i małoduszny, budził jej oburzenie. Oto znowu przykład owego braku delikatności i względów dla innych, który tak ją dawniej raził i irytował. Znowu coś z tego samego pana Crawforda, którego tak potępiała. Jeśli w grę wchodzi jego własna przyjemność, zawsze okazuje brak ludzkich uczuć. I – niestety – jak zawsze brak mu zasad, które narzuciłyby, jako obowiązek, to, czego jego serce dać nie jest w stanie. Gdyby miała serce wolne – jak pewno mieć powinna – nigdy by go jemu nie oddała.
Tak myślała Fanny, szczerze i z trzeźwym smutkiem, siedząc w niebywałym luksusie i zbytku, jakim był ogień na kominku. Myślała o przeszłości i chwili obecnej, o tym, co jeszcze ją czeka, przejęta i przygnębiona; jasne było dla niej tylko to, że nigdy i w żadnych okolicznościach nie będzie w stanie pokochać pana Crawforda oraz że to wielkie szczęście mieć na kominku ogień, przy którym można siedzieć i rozmyślać.
Sir Thomas był zobowiązany, lub sam się zobowiązał, do czekania do jutra na wiadomość, co zaszło między młodymi ludźmi. Zobaczył się z panem Crawfordem i wysłuchał jego sprawozdania. Pierwszą reakcją był zawód – liczył na coś więcej; nie przypuszczał, by taki młodzieniec, jak Crawford, mógł w czasie godzinnej namowy tak niewiele wskórać u dziewczyny o tak łagodnym charakterze jak Fanny. Wkrótce jednak znalazł pociechę w determinacji i optymistycznym uporze zakochanego młodzieńca; widząc pewność zwycięstwa głównego zainteresowanego, sir Thomas wkrótce sam w nie uwierzył.
Ze swojej strony nie zaniedbał niczego – grzeczności, pochwał czy życzliwości – co mogłoby wesprzeć sprawę. Okazał poważanie dla stałości pana Crawforda, pochwalił Fanny, a ich związek uważał w dalszym ciągu za najbardziej pożądany. Drzwi w Mansfield są zawsze dla pana Crawforda szeroko otwarte; jeśli idzie o częstość jego wizyt, jedynym doradcą musi mu być teraz i w przyszłości rozsądek i uczucie. W całej rodzinie, w całym otoczeniu siostrzenicy istnieje jedno zdanie i jedno życzenie w tej sprawie; wpływ wszystkich, którzy ją kochają, musi ją skłaniać w jednym tylko kierunku.
Powiedziane zostało wszystko, co mogło stanowić zachętę, przyjęte zostało z radosną wdzięcznością wszystko, co mogło stanowić zachętę, i panowie rozstali się w najlepszej przyjaźni.
Sir Thomas, rad, że sprawa dobrze wróży i znajduje się na właściwej drodze, postanowił nie naprzykrzać się więcej siostrzenicy i już otwarcie nie ingerować. Sądził, że przy jej usposobieniu dobroć może być najskuteczniejszym sposobem działania. Niechże prośby przedkłada jedna tylko strona. Wyrozumiałość okazywana przez rodzinę w sprawie, w której Fanny dobrze zna życzenia najbliższych, może być najlepszym sposobem wspierania owych życzeń.
Zgodnie z tą zasadą sir Thomas przy pierwszej sposobności zwrócił się do siostrzenicy z łagodną powagą, którą chciał ją ująć:
– No cóż, Fanny, widziałem się ponownie z panem Crawfordem i dowiedziałem się od niego szczegółowo, jak stoją sprawy między wami. To doprawdy wyjątkowy młodzieniec i bez względu na to, czym się wszystko skończy, powinnaś zrozumieć, żeś wywołała rzadko spotykane uczucie, choć jako młódka, nie znająca przemijającej, zmiennej natury miłości, nie możesz być pod takim jak ja wrażeniem podobnie zdumiewającej wytrwałości, wbrew wszelkim trudnościom. On uważa, iż to jest wyłącznie sprawa uczucia; nie widzi w tym żadnej swojej zasługi, może zresztą to wcale nie jest zasługa. Ale przy tak dobrym wyborze jego stałość nosi znamię szacowności. Gdyby jego wybór nie był tak nienaganny, byłbym tej wytrwałości przeciwny.
– Doprawdy, proszę wujka – powiedziała Fanny – ogromnie mi przykro, że pan Crawford w dalszym ciągu... Ja wiem, że to dla mnie wielki zaszczyt i czuję się niezasłużenie uhonorowana, ale jestem pewna, że – tak jak mu powiedziałam – nigdy nie będę w stanie...
– Moja droga – przerwał jej sir Thomas. – To nie jest czas na podobne rozmowy. Twoje uczucia są mi znane, podobnie jak moje życzenia i żal znane są tobie. Nic więcej nie można powiedzieć ani zrobić. Od tej chwili ten temat nie będzie między nami poruszany. Możesz się niczego nie obawiać, nikt nie będzie cię niepokoił. Nie przypuszczasz, żem zdolny namawiać cię do małżeństwa wbrew skłonnościom. Twoje szczęście i pożytek to wszystko, co mam na względzie, i nie żądam od ciebie niczego, tylko byś cierpliwie znosiła starania pana Crawforda, który chce cię przekonać, iż twoje szczęście może nie być sprzeczne z jego szczęściem. Robi to na własne ryzyko. Ty jesteś na bezpiecznym gruncie. Zapewniłem, że będziesz go widywała podczas każdej jego wizyty, tak jakby to się działo, gdyby nie było całej sprawy. Będziesz go widywała przy nas wszystkich, tak samo jak my, tak często, jak będziesz mogła, zaniechawszy przykrych wspomnień. On wkrótce wyjeżdża z naszego hrabstwa, toteż nawet o to niewielkie poświęcenie nie będziesz często proszona. Przyszłość musi pozostać bardzo niepewna. A teraz, moja kochana, ten temat zostaje zamknięty.
Ów zapowiadany wyjazd był wszystkim, o czym Fanny mogła myśleć z przyjemnością. Doceniła jednak życzliwe słowa wuja i jego wyrozumiałość, kiedy zaś pomyślała, jaka część prawdy jest mu nie znana, doszła do wniosku, że nie ma prawa się dziwić obranej przez niego linii postępowania – on, który wydał córkę za pana Rushwortha. Z pewnością nie należy od niego oczekiwać romantycznej wrażliwości. Ona zaś musi spełnić swój obowiązek w nadziei, że wraz z upływem czasu ten obowiązek stanie się łatwiejszy.
Choć miała tylko osiemnaście lat, nie przypuszczała, iż uczucie pana Crawforda będzie wiecznotrwałe i wyobrażała sobie, iż ciągłe, nieustanne dekurażowanie go położy temu kiedyś kres. Ile w swojej wyobraźni wyznaczyła na to czasu – to inna sprawa. Nieładnie byłoby dociekać, na ile ocenia młoda dama własną doskonałość.
Sir Thomas, mimo iż zamierzał milczeć, zmuszony został do ponownego podjęcia tego tematu z siostrzenicą, by jej powiedzieć, że poinformuje o wszystkim obie ciotki. Nie robiłby tego, gdyby mógł, ale został zmuszony przez pana Crawforda, który nie zamierzał zachowywać sprawy w sekrecie. Nawet by mu to do głowy nie przyszło. Sprawa była już znana na plebanii, gdzie rad snuł rozważania o przyszłości ze swymi siostrami; bardzo pragnął mieć oświeconych obserwatorów jego postępów i sukcesu. Usłyszawszy to, sir Thomas uznał za konieczne powiadomić zaraz o wszystkim swoją żonę i szwagierkę, choć ze względu na siostrzenicę obawiał się niemal tak samo, jak Fanny, wrażenia, jakie ta wiadomość zrobi na pani Norris. Dojadła mu jej zbędna, choć okazywana w najlepszych intencjach gorliwość. W istocie bliski był w owym czasie sądu, że jest jedną z tych osób, co to mają dobre zamiary, ale zawsze robią rzeczy niewłaściwe i bardzo nieprzyjemne.
Lecz pani Norris mile go zaskoczyła. Z naciskiem prosił o wyrozumiałość dla siostrzenicy i zaniechanie wszelkich z nią rozmów; pani Norris nie tylko to obiecała, ale dotrzymała obietnicy. Rosnącą niechęć wyrażała jedynie spojrzeniem. Była zła, bardzo zła, ale bardziej gniewała się na Fanny za to, że otrzymała taką propozycję, niż że jej nie przyjęła. Jej zdaniem krzywda i afront zostały wyrządzone Julii, gdyż na nią powinien był paść wybór pana Crawforda.
Niezależnie od tego nie lubiła Fanny, ponieważ była ona osobą, wobec której nie spełniła obowiązku, i niechętnie patrzyła na wyniesienie do godności kogoś, komu zawsze starała się dokuczyć.
Sir Thomas przypisał jej w tym wypadku większą zasługę, niż się należało, a Fanny była wdzięczna, że ciotka każe jej tylko oglądać swoje niezadowolenie, zamiast go słuchać.
Lady Bertram odmiennie zareagowała na informację. Całe życie uchodziła za piękność i to piękność, której się powiodło; piękność i bogactwo były wartościami, które budziły jej szacunek. Wiadomość, że o rękę Fanny ubiega się człowiek bogaty, podniosła bardzo siostrzenicę w jej oczach. Przekonanie, że Fanny jest ładna, w co dotychczas wątpiła, oraz że dobrze wyjdzie za mąż, kazało jej odczuwać coś w rodzaju satysfakcji, że ma taką siostrzenicę.
– No cóż, Fanny – zaczęła natychmiast, gdy się znalazły same, a doprawdy wyglądała tego sam na sam w nastroju, który niemal przypominał niecierpliwość, na jej twarzy zaś malowało się niecodzienne ożywienie. – No cóż, Fanny, miałam dziś rano bardzo miłą niespodziankę. Muszę o tym raz porozmawiać. Powiedziałam sir Thomasowi, że muszę raz potem już nie będę. Życzę ci szczęścia, moja kochana siostrzenico. – I spojrzawszy na nią z zadowoleniem dodała: – Hm... Nie ma co mówić, urodziwa z nas rodzina.
Fanny poczerwieniała i z początku nie wiedziała, co powiedzieć; po chwili spróbowała zaatakować ciotkę od jej słabej strony:
– Ciociu kochana, z pewnością ciocia nie chce, bym postąpiła inaczej, niż postąpiłam. Ciocia nie może chcieć, bym wyszła za mąż, bo przecież byłoby mnie cioci brak, prawda? Jestem pewna, że bardzo brak.
– Nie, moja droga, aniby mi w głowie nie postało, żeby ciebie zatrzymywać, kiedy dostałaś taką propozycję. Doskonale obyłabym się bez ciebie, gdybyś wyszła za mąż za człowieka z takim majątkiem jak pan Crawford. I musisz zdawać sobie sprawę, Fanny, że jest obowiązkiem każdej młodej kobiety przyjąć tak korzystną propozycję jak ta.
Była to niemal jedyna wytyczna postępowania, jedyna rada, jaką Fanny otrzymała od ciotki w ciągu ośmiu i pół lat. Zamilkła. Zdała sobie sprawę, jak bezowocny byłby wszelki spór. Jeśli uczucia ciotki są jej przeciwne, szturm na jej rozsądek na nic się nie zda. Lady Bertram okazała się rozmowna:
– Powiem ci coś, Fanny. Jestem pewna, że zakochał się w tobie na balu. Jestem przekonana, że to się wtedy stało. Wyglądałaś szczególnie awantażownie. Wszyscy tak mówili. Sir Thomas to zauważył. I pamiętasz, że moja garderobiana pomogła ci się ubrać. Takam rada, że ci ją posłałam. Powiem sir Thomasowi, że to się na pewno musiało stać tego wieczora. – I ciągnąc te pogodne myśli dodała po chwili: – I jeszcze ci powiem, Fanny – a tego nie zrobiłam nawet dla Marii – że za następnym razem, kiedy mopsiczka będzie miała szczenięta, ty dostaniesz jedno małe.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JoannaS
5 tys. funtów rocznie



Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z Falenicy

PostWysłany: Nie 13:06, 27 Gru 2009    Temat postu:

ROZDZIAŁ XXXIV
Na Edmunda czekały po powrocie wielkie nowiny. Miały go spotkać liczne niespodzianki. Już pierwsza okazała się nie byle jaka – zobaczył mianowicie, wjeżdżając do wsi, Henry’ego Crawforda przechadzającego się z siostrą. A przecież sądził... a przecież liczył, że będą bardzo daleko. Przedłużył swoją nieobecność ponad dwa tygodnie specjalnie po to, by uniknąć spotkania z panną Crawford. Wracał do Mansfield gotów karmić się melancholią wspomnień, lubym pamiętaniem, kiedy nagle panna ukazała mu się we własnej, wdzięcznej postaci, wsparta na ramieniu brata.
Stwierdził niespodzianie, że wita go, i to w sposób niewątpliwie przyjazny, osoba, którą przed chwilą widział w wyobraźni o siedemdziesiąt mil stąd i o wiele odleglejszą, jeśli idzie o sympatię.
Powitała go w sposób, o jakim nie mógłby marzyć, gdyby się był spodziewał takiego spotkania. Wracał przecież zrealizowawszy to, po co jechał, mógł więc oczekiwać wszystkiego, tylko nie zadowolonego spojrzenia i prostych, miłych słów. To wystarczyło, by poczuł żar w sercu i przyjechał do domu w stanie pozwalającym w pełni docenić wartość radosnych czekających go niespodzianek.
Najpierw dowiedział się z wszystkimi szczegółami o awansie Williama; mając zaś we własnym sercu dodatkowe, ciche zasoby zadowolenia, uznał ów awans za źródło niezwykłej radości i nieustającej pogody ducha podczas całej kolacji.
Po kolacji, gdy został z ojcem sam na sam przy stole, usłyszał historię Fanny i dopiero wtedy poznał w całości wielkie wydarzenia ostatnich dwóch tygodni oraz stan spraw w Mansfield.
Fanny podejrzewała, o czym rozmawiają. Siedzieli w stołowym o tyle dłużej niż zwykle – pewna była, iż o niej mówią, a kiedy herbata wreszcie ściągnęła ich do salonu i Edmund znów zobaczył panie, czuła się jak winowajczyni. Podszedł do niej, siadł obok, ujął jej dłoń i ścisnął serdecznie, i w tym momencie pomyślała, że gdyby nie obowiązki i sceneria, jaką tworzyła zastawa do herbaty – zdradziłaby swoje uczucia jakimś niewybaczalnym wybuchem.
Edmund nie zamierzał jednak przekazać jej tym uściskiem ręki swej bezwzględnej aprobaty i poparcia, jak to podszeptywała jej nadzieja. Chciał tylko okazać, że bierze udział we wszystkim, co jej dotyczy, i powiedzieć, że usłyszał coś, co dało impuls jego serdecznym uczuciom. W istocie był w tej sprawie całkowicie po stronie ojca. To, że odmówiła Crawfordowi, nie zdziwiło go tak jak sir Thomasa, gdyż nigdy nie przypuszczał, iż Fanny lubi Crawforda, uważał, że raczej jest przeciwnie, i wyobrażał sobie, że została zaskoczona jego propozycją; sir Thomas jednak nie mógł bardziej sobie życzyć tego związku niż on sam. Widział w nim wyłącznie zalety; w zdecydowanych słowach, którym ojciec słabo wtórował, oddawał Fanny honor za decyzję, jaką podjęła, czując wobec Crawforda obojętność, wyrażał jednak poważną nadzieję i ufną wiarę w to, że w końcu będzie z tego małżeństwo, kiedy zaś połączy ich wzajemna miłość, okaże się, że ich usposobienia są jak stworzone do tego, by mogli sobie dać nawzajem szczęście. Crawford postąpił zbyt gwałtownie. Nie dał jej czasu – nie zdążyła go pokochać.
Zaczął od niewłaściwego końca. Ale przy jego możliwościach i jej usposobieniu wszystko się na pewno dobrze skończy. A tymczasem zakłopotanie Fanny, które zauważył, kazało mu pilnować się bacznie, by nie obudzić go po raz wtóry słowem, spojrzeniem czy gestem.
Crawford przyszedł następnego dnia, a sir Thomas uznał, że ze względu na powrót syna może zaprosić gościa, by został na kolacji; uprzejmość w gruncie rzeczy konieczna. Pan Crawford został, oczywista, a Edmund mógł się przyglądać do woli, jak mu idzie z Fanny, i zastanawiać się, ile przyjaciel może wynieść z jej zachowania nadziei. Tak tego było mało, tak bardzo mało (wszystko, każda możliwość, każda ewentualność sprowadzała się w gruncie rzeczy do jej zakłopotania; jeśli nie było nadziei w zakłopotaniu, to w niczym nie było nadziei), że gotów był niemal dziwić się wytrwałości Crawforda. – Fanny jest tego warta; uważał, że warta jest wszelkich cierpliwych starań, wszelkich wewnętrznych wysiłków – ale nie sądził, by on sam potrafił trwać w podobnych zamierzeniach wobec jakiejkolwiek kobiety, która za całe wsparcie dałaby mu to, co tutaj oglądał. Pragnął wierzyć, że Crawford jaśniej to widzi, i taka była najkorzystniejsza dla przyjaciela konkluzja, jaką mógł wyciągnąć z tego, co zaobserwował przed, podczas i po kolacji.
Wieczorem zdarzyło się kilka incydentów, które uznał za bardziej obiecujące. Kiedy wchodził z Crawfordem do salonu, matka i Fanny siedziały tak milczące i pochłonięte robótkami, jakby nie obchodziło ich nic innego. Edmund zauważył ten pozornie głęboki spokój.
– Nie siedziałyśmy tak cicho przez cały czas – wyjaśniła matka. – Fanny czytała mi na głos i odłożyła książkę, gdy usłyszałyśmy, że idziecie. – I rzeczywiście na stoliku leżała książka, która wyglądała, jakby ją przed chwilą zamknięto, tom Szekspira. – Często mi czyta z tych książek i właśnie była w środku wspaniałej mowy tego człowieka... jak on się nazywał, Fanny? – kiedyśmy usłyszały wasze kroki.
Crawford wziął książkę do ręki.
– Proszę, byś zechciała, pani, uczynić mi przyjemność i pozwolić, bym skończył czytać tę mowę – powiedział. – Zaraz ją znajdę. – I zręcznie pozwalając stronicom rozłożyć się wedle woli, znalazł ją istotnie o kilka kartek dalej, na tyle blisko, by zadowolić lady Bertram, która, gdy wspomniał imię kardynała Wolseya, zapewniła go, że właśnie o tę mowę chodzi.
Fanny nie spojrzała nawet, nie zaproponowała pomocy; ani słowa za czy przeciw. Całą uwagę skupiła na robótce. Wyraźnie postanowiła interesować się tylko tym. Ale zbyt wielkie miała upodobanie do lektury. Nie mogła i pięciu minut trwać w oderwaniu, musiała słuchać. Crawford czytał kapitalnie, a ona ogromnie smakowała w dobrym czytaniu. Ale do dobrego czytania przywykła od dawna: wuj czytał dobrze, jej kuzyni – Edmund bardzo dobrze; lecz w czytaniu pana Crawforda była zróżnicowana doskonałość, nic podobnego dotąd nie słyszała. Król, Królowa, Wolsey, Cromwell wszyscy przemawiali po kolei, gdyż pan Crawford, z jakąś wielką umiejętnością zgadywania i wyszukiwania właściwych miejsc, trafiał swobodnie na najlepszą scenę czy najlepszą mowę każdego z nich, a czy wyrażali godność, dumę, miłość czy wyrzuty sumienia oddawał je równie pięknie. Był w tym prawdziwy dramatyzm.
Aktorstwo pana Crawforda pozwoliło Fanny po raz pierwszy zrozumieć, jaką satysfakcję może sprawić sztuka teatralna, a on, czytając, znowu stanął przed nią jako aktor; tym razem sprawiał jej większą przyjemność, bo niespodziewaną i wolną od przykrości, jakie musiała cierpieć, gdy grał na scenie z Marią Bertram.
Edmund patrzył, jak rośnie jej zainteresowanie, i z rozbawieniem i zadowoleniem notował, jak powoli zwalnia ruchy igły, choć na początku mogło się zdawać, że robótka pochłania ją ze szczętem; jak powoli wypuszcza ją z rąk i nieruchomieje – i wreszcie, jak jej oczy, które przez cały dzień umyślnie unikały Crawforda, teraz zwracają się ku niemu i, utkwione, pozostają tak długo, dopóki siłą przyciągania nie ściągają wzroku Crawforda i książka zostaje zamknięta, i czar pryska. Wówczas znowu zamknęła się w sobie i zarumieniona zaczęła szyć z takim samym jak poprzednio zapałem, ale wystarczyło to, by Edmund nabrał trochę optymizmu dla sprawy przyjaciela, któremu serdecznie podziękował, z nadzieją, że wyraża również sekretne uczucia Fanny.
– To musi być twoja ulubiona sztuka – powiedział. – Czytasz ją pan, jakby ci była doskonale znana.
– Sądzę, że od tej chwili będzie moją ulubioną sztuką – odparł Crawford – ale nie pamiętam, bym miał w ręku tom Szekspira, odkąd skończyłem piętnaście lat. Raz oglądałem „Henryka VIII” na scenie – albo może słyszałem o tym od kogoś, kto go oglądał – nie jestem pewny. Człowiek zaznajamia się z Szekspirem nie wiadomo jak. To część organizmu każdego Anglika. Myśli i uroki Szekspira są tak rozpowszechnione, że człowiek bezustannie się na nie natyka, jest z nim w instynktownej zażyłości. Nikt, kto ma choć trochę rozumu w głowie, nie może otworzyć jakiejś jego sztuki na dobrym fragmencie, nie wpadając natychmiast w tok jego myśli.
– Prawda, że każdy jest w pewnym stopniu obeznany z Szekspirem – przyznał Edmund – od najwcześniejszych lat. Każdy potrafi cytować jego słynne fragmenty; znajdują się w połowie otwieranych przez nas książek, wszyscy mówimy o Szekspirze, używamy jego porównań i opisujemy jego opisami, ale to jest zupełnie co innego niż przekazywanie jego znaczeń, tak jak to pan zrobiłeś. Znajomość Szekspira w kawałkach i urywkach jest dosyć powszechna, głęboka jego znajomość nie jest chyba rzadkością, ale dobra głośna jego lektura to niepowszedni talent.
– Panie, czynisz mi zaszczyt – odparł Crawford kłaniając się z żartobliwą powagą.
Obaj panowie spojrzeli na Fanny, by sprawdzić, czy da się z niej wydobyć słowo podobnej pochwały, choć obaj czuli, że to niemożliwe. Jej pochwała zawarta była w skupionej uwadze; to musi im wystarczyć.
Lady Bertram wyraziła swój podziw i to bardzo zdecydowanie.
– Doprawdy, jakbym siedziała w teatrze – oświadczyła. – Jakże żałuję, że mego małżonka tu nie ma.
Crawford był niezmiernie rad. Jeśli lady Bertram, z całą swoją niewiedzą i ospałością, mogła odnieść takie wrażenie, to co też musiała odczuwać jej siostrzenica, tak żywa i rozumna? Wniosek z tego był optymistyczny.
– Ma pan ogromne zdolności aktorskie, panie Crawford – powiedziała po chwili lady Bertram – i powiem panu coś. Myślę, że urządzi pan teatr, kiedyś tam, u siebie w domu w Norfolk. To znaczy, kiedy pan w nim osiądzie. Naprawdę tak myślę. Myślę, że urządzi pan teatr w swoim dworze, w Norfolk.
– Czyżby, pani! – zawołał spiesznie. – Nie, nie, to zupełnie wykluczone. Łaskawa pani jest w błędzie. Nie będzie teatru w Everingham! O, nie! – i spojrzał na Fanny z uśmiechem, który wyraźnie mówił: „Ta dama nigdy nie pozwoli na teatr w Everingham”.
Edmund zauważył to wszystko i zauważył również, że Fanny postanowiła tego nie widzieć, co oznaczało, iż głos wystarczył, by pojęła znaczenie owego protestu; uznał, że tak szybkie zrozumienie komplementu, bystre pochwycenie aluzji, wróży raczej dobrze niż źle.
W dalszym ciągu rozmawiano o głośnych lekturach. Jedynymi rozmówcami byli dwaj młodzi panowie, którzy stojąc przy kominku, rozprawiali o jakże częstym zaniedbywaniu tej umiejętności, o tym, że nie zwraca się na nią zupełnie uwagi w zwykłym systemie nauczania w szkołach męskich, co w konsekwencji przynosi naturalny, a w niektórych przypadkach nawet nienaturalny stopień ignorancji i prymitywizmu u mężczyzn, rozsądnych i wykształconych mężczyzn, którzy niespodzianie stają przed koniecznością głośnego odczytania jakiegoś tekstu i dają pokaz pomyłek oraz niepowodzeń, wynikających z przyczyn drugorzędnych, mianowicie z nieznajomości posługiwania się głosem, nieumiejętności jego modulowania i akcentowania, braku spostrzegawczości i rozsądku, a to wszystko bierze się z pierwszej przyczyny, czyli z tego, iż za młodu nie uczono ich głośnego czytania i nie wprowadzono głośnego czytania w zwyczaj. Fanny słuchała znowu z wielkim zainteresowaniem.
– Nawet w moim zawodzie – ciągnął z uśmiechem Edmund mało uczono sztuki czytania. Jak niewielką wagę przywiązywano do jasnego i dobrego podania tekstu. Mówię co prawda bardziej o przeszłości niż teraźniejszości. Teraz rodzi się powszechny duch naprawy, ale wielu z tych, co zostali wyświęceni dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści lat temu, musiało sądzić, wnosząc z ich działalności, że czytać znaczy czytać, a kazać znaczy kazać. Teraz to się zmienia. Problem jest rozumniej traktowany. Uważa się, że wyrazistość i dynamizm mogą mieć znaczenie w przekazywaniu najbardziej podstawowych prawd; poza tym bardzo wzrosła spostrzegawczość i smak słuchających, więcej się spotyka krytycznej wiedzy; w każdej kongregacji jest teraz liczniejsza grupa tych, co znają się trochę na sprawie, potrafią wydawać sądy i krytykować.
Od przyjęcia święceń Edmund raz odprawiał nabożeństwo, a Crawford, dowiedziawszy się o tym, zaczął go wypytywać, jak to przeżywał i jak mu poszło. Te pytania – choć zadawane z całą żywiołowością przyjaznego zainteresowania i śmiałością gustów, nie miały cech kpiarstwa czy lekkomyślności, które, jak Edmund wiedział, Fanny uznałaby za obraźliwe, odpowiedział więc na nie z prawdziwą przyjemnością, kiedy zaś Crawford pytał go o zdanie i mówił, jak według niego powinno się najwłaściwiej podawać poszczególne fragmenty tekstu podczas nabożeństwa, z czego wynikało, że sam już się nad tym uprzednio zastanawiał, i to rozsądnie zastanawiał, Edmund był coraz bardziej rad. To była właściwa droga do serca Fanny. Nie mogły jej zdobyć dowcip, galanteria i życzliwość razem wzięte, a w każdym razie nie mogłyby jej zdobyć szybko, gdyby nie miały wsparcia uczuć, wrażliwości i powagi okazywanej przy poważnych zagadnieniach.
– W naszej liturgii – ciągnął Crawford – są piękne fragmenty, których nie jest w stanie zniszczyć nawet niedbałe, partackie czytanie, ale są również dłużyzny i powtórzenia, które trzeba dobrze przeczytać, by nie były nużące. Ja przynajmniej przyznaję, że nie zawsze jestem tak uważny, jak powinienem być – tu spojrzenie na Fanny – i w dziewiętnastu wypadkach na dwadzieścia myślę sobie, jak dana modlitwa winna być przeczytana, i marzę, bym mógł sam ją przeczytać. Mówiłaś coś, pani? – Spiesznie podszedł do Fanny, zwracając się do niej cichszym głosem, gdy zaś odparła:
– Nie – dodał: – Pewna jesteś, pani, żeś nie mówiła? Zauważyłem poruszenie twoich warg. Wyobraziłem sobie, że chcesz mi powiedzieć, żem powinien być bardziej uważny i bym nie pozwalał rozpraszać się myślom. Czy nie zamierzasz, pani, powiedzieć mi tego?
– Nie, doprawdy, znasz pan swoje obowiązki zbyt dobrze, bym mogła... przyjmując nawet...
Przerwała, czując, że pakuje się w kłopoty, i już nie można z niej było wydobyć ani słowa, mimo próśb i czekania, które trwało kilka minut. Wrócił wówczas na poprzednie stanowisko i ciągnął rozmowę, jakby tej czułej przerwy nie było.
– Dobrze wygłoszone kazanie to rzecz spotykana rzadziej niż dobrze odczytane modlitwy. Kazanie, samo w sobie udane, nie jest rzadkością. Trudniej jest dobrze mówić niż dobrze pisać, to znaczy, zasady i sztuka pisania częściej są przedmiotem przygotowań. Prawdziwie dobre kazanie prawdziwie dobrze wygłoszone to niesłychana satysfakcja. Kiedy je słyszę, mam dla mówcy największy podziw i szacunek i przychodzi mi niemal ochota przyjąć święcenia i zacząć wygłaszać kazania. Jest coś w krasomówstwie kościelnym, jeśli to jest autentyczne krasomówstwo, co zasługuje na najwyższe pochwały i honory. Kaznodzieja, który potrafi poruszyć różnorodny przecież tłum słuchaczy i wywrzeć na niego wpływ, przemawiając na ograniczoną ilość tematów, od dawna wyświechtanych w pospolitych rękach, który potrafi powiedzieć coś nowego czy zaskakującego, cokolwiek, co wzbudzi uwagę, nie obrażając smaku czy nadużywając uczuć słuchaczy, to człowiek, który (w jego publicznym charakterze) zasługuje na najwyższe honory. Chciałbym być takim człowiekiem.
Edmund roześmiał się.
– Chciałbym, naprawdę. Zawsze, kiedym słuchał jakiegoś słynnego kaznodziei, odczuwałem coś w rodzaju zazdrości. Ale też musiałbym mieć londyńskich słuchaczy. Mógłbym mówić kazania tylko do ludzi wykształconych, takich, którzy byliby zdolni ocenić ich kompozycję. I nie sądzę, bym lubił często kazać; ot, może od czasu do czasu, raz czy dwa na wiosnę, kiedy by mnie niecierpliwie wyczekiwano po kilkudziesięciu niedzielach. Ale nie stale. Nie odpowiadałaby mi stałość.
W tym momencie Fanny, która nie mogła się oprzeć i słuchała, nieświadomie pokręciła głową; Crawford natychmiast znalazł się przy niej i poprosił, by wyjaśniła, co to miało znaczyć. Edmund, widząc, iż młody człowiek przysuwa krzesło i siada przy pannie, doszedł do wniosku, że zanosi się na solidny atak, w którym stosowane będą uporczywe spojrzenia i szepty, odwrócił się więc i wziął do ręki gazetę, pragnąć najszczerzej, by mała, kochana Fanny dała się namówić do wyjaśnienia owego potrząśnięcia główką ku satysfakcji płomiennego wielbiciela. Ponieważ naprawdę nie chciał słyszeć nawet urywków rozmowy, mruczał pod nosem, czytając najrozmaitsze ogłoszenia od „pięknego majątku ziemskiego w Południowej Walii” przez „Rodziców i Opiekunów” do „znakomicie ujeżdżonego konia myśliwskiego”.
Tymczasem Fanny, zła na siebie, że nie umiała tkwić w bezruchu, tak jak tkwiła w milczeniu, i serdecznie zbolała na widok asekuracyjnych działań Edmunda, starała się na wszelkie dostępne jej skromnej osobie sposoby dać odpór panu Crawfordowi i unikać zarówno jego spojrzeń, jak pytań, on zaś, nie dając się odeprzeć, z uporem powtarzał jedno i drugie.
– Cóż miało znaczyć to potrząśnięcie główką? – pytał. – Co miało wyrażać? Obawiam się, że dezaprobatę. Ale dezaprobatę czego? Cóż takiego mówiłem, co wzbudziło twoje, pani, niezadowolenie? Czyżbym się niestosownie wyrażał? Lekko, lekceważąco na ten temat? Powiedz mi tylko, czy tak. Powiedz mi tylko, czy postąpiłem źle. Chcę wiedzieć, by się poprawić. Nie, ja cię proszę; odłóż, pani, na chwilę tę robótkę. Co znaczyło to potrząśnięcie główką?
Próżno powtarzała: „Proszę, niech pan da pokój... Proszę, panie Crawford” – próżno próbowała się odsunąć. Wciąż tym samym nalegającym tonem, wciąż przy niej, dalej powtarzał, prosząco, te same pytania.
– Jak pan może! Pan mnie naprawdę zdumiewa, dziwię się, że pan...
– Ja panią zdumiewam? – odparł. – Dziwisz się, pani? Czy w tej mojej prośbie jest coś, czego nie rozumiesz? Wyjaśnię natychmiast, co każe mi tak nalegać, co sprawia, że twoje spojrzenia i czyny są przedmiotem mego zainteresowania i budzą moją ciekawość. Nie pozwolę ci, pani, długo się zdumiewać.
Mimo woli nie zdołała powstrzymać lekkiego uśmiechu, ale nie powiedziała ani słowa.
– Potrząsnęłaś, pani, głową, gdym oświadczył, że nie chciałbym podejmować obowiązków duszpasterskich na zawsze i na stałe. O takie chodziło słowo. Stałość. Nie boję się tego słowa. Mogę je sylabizować, czytać, pisać przy wszystkich. Nie widzę w tym słowie nic groźnego. Sądzisz, pani, żem powinien widzieć?
– Być może – powiedziała Fanny, – znużona już tym wszystkim może sądziłam, że szkoda, iż nie zawsze znałeś pan samego siebie równie dobrze, jak ci się to dzisiaj wydaje.
Crawford, zachwycony, że doprowadził do tego przynajmniej, by otworzyła usta, postanowił podtrzymać rozmowę i nieszczęsna Fanny, która liczyła, że uciszy go tak ostrym zarzutem, musiała stwierdzić, że pomyliła się gruntownie. Zmiana, jaka teraz nastąpiła, dotyczyła tylko przedmiotu jego ciekawości: jeden zespół słów zastąpił inny. Młody człowiek wciąż stawiał pytania, błagając o wyjaśnienia. Okazja była zbyt piękna. Jeszcze takiej nie miał, odkąd rozmawiał z Fanny w gabinecie jej wuja, druga podobna może się nie nadarzyć przed wyjazdem z Mansfield. Siedząca po drugiej stronie stołu lady Bertram w ogóle się nie liczyła, można ją było uważać za niemal śpiącą, Edmund zaś był całkowicie pochłonięty ogłoszeniami.
– No więc tak – mówił Crawford po szeregu gwałtownych pytań i niechętnych odpowiedzi – jestem teraz szczęśliwszy niż przedtem, ponieważ jaśniej pojmuję, jakie masz, pani, o mnie zdanie. Uważasz, żem niestały, że łatwo się poddaję chwilowym kaprysom, łatwo ulegam pokusie, łatwo zbaczam z drogi. Skoro masz taką o mnie opinię, nic dziwnego, że... Ale zobaczymy. Nie będę ci przeczył, usiłując cię przekonać, że mnie krzywdzisz, nie będę zapewniał, że mój afekt jest stały. Przemawiać za mną będzie moje postępowanie; nieobecność, odległość... czas będzie za mną przemawiał. One to udowodnią, że jeśli ktoś może zasługiwać na ciebie, to właśnie ja. Nieskończenie przewyższasz mnie swymi zaletami – to wszystko wiem. Posiadasz, pani, właściwości, w których istnienie u kogokolwiek, i to w takim stopniu, nie wierzyłem dotąd. Masz w sobie coś z anioła, ponadto – nie tylko ponad to, co się widzi, bo czegoś podobnego w ogóle się nie widuje, ale ponad to, co człowiek jest w stanie sobie wyobrazić. A mimo to ja się nie boję. Nie można cię zdobyć, ofiarowując ci wartości równe twoim. To niemożliwe. Ten, kto najlepiej widzi i czci twoje zalety, kto kocha cię z największym oddaniem, ten ma największe prawo do wzajemności. Na tym buduję moją ufność. Takim prawem chcę na ciebie zasłużyć i zasłużę; kiedy zaś cię przekonam, że moje uczucie i deklaracje stanowią jedno, to znając cię tak, jak znam, mam prawo żywić najgorętsze nadzieje. Tak, najdroższa, najsłodsza Fanny. Nie – tu zobaczył, jak cofa się, niezadowolona – wybacz. Może nie mam jeszcze prawa, ale jakże mam cię nazywać? Jakim imieniem? Czy sądzisz, że pod innym jesteś stale obecna w mojej wyobraźni? Nie, to o „Fanny” myślę dniem i śnię nocą. Nadałaś temu imieniu tak słodką realność, że nic nie jest w stanie lepiej cię opisać.
Fanny nie usiedziałaby dłużej na krześle, przynajmniej nie próbując odejść, mimo iż spodziewała się aż nazbyt jawnego sprzeciwu, gdyby nie usłyszała kroków nadchodzącego ratunku, tych odgłosów, na które czekała od dawna i które od dawna wydawały się jej dziwnie opóźnione.
Uroczysta procesja, prowadzona przez Baddeleya – taca z zastawą do herbaty, dzbanek, ciasta – wszystko to wparadowało, uwalniając ją od przykrego fizycznego i psychicznego uwięzienia. Pan Crawford musiał się odsunąć. Była wolna, była zajęta, była bezpieczna.
Edmund nie żałował, że jest znowu w kręgu osób, które mogą mówić i słuchać, choć konferencja wydawała mu się okropnie długa i choć, spojrzawszy na Fanny, widział przede wszystkim rumieniec gniewu, skłonny był ufać, że nie można tyle powiedzieć i tyle wysłuchać bez jakiejś korzyści dla mówiącego.
ROZDZIAŁ XXXV
Edmund doszedł do wniosku, że od Fanny zależy, czy będą rozmawiać o jej stosunku do pana Crawforda, czy nie, i jeśli ona nie zacznie, to on pierwszy nie podejmie tej kwestii; jednak po kilku dniach ciszy w tej sprawie ojciec namówił go, by zmienił zdanie i spróbował użyć swego wpływu dla wsparcia przyjaciela.
Była już ustalona data, i to bardzo nieodległa, wyjazdu rodzeństwa Crawford, i sir Thomas sądził, że byłoby dobrze podjąć jeszcze raz jakieś wysiłki na rzecz młodego człowieka, tak aby jego zapewnienia i obietnice trwałego uczucia wspierała jak największa nadzieja.
Sir Thomas serdecznie się niepokoił o doskonałość charakteru pana Crawforda pod tym względem. Pragnął, aby młody człowiek okazał się wzorem stałości, i uważał, że z tej właśnie przyczyny nie należy go poddawać zbyt długiej próbie.
Edmund bez niechęci dał się ojcu przekonać; chciał znać uczucia Fanny. Zwykła była radzić się go we wszystkich trudnych sprawach, a za bardzo ją kochał, by nie dolegał mu teraz brak jej zaufania; liczył, że okaże się jej pomocny, sądził, że musi się okazać pomocny, przecież przed kim mogłaby otworzyć serce? Jeśli nie potrzebuje rady, musi potrzebować pociechy zwierzenia. Fanny niechętna mu, milcząca i obca – to rzecz nienaturalna, stan, który trzeba zmienić, czego – łatwo to sobie wmówił – ona od niego oczekuje.
– Porozmawiam z nią, proszę ojca – taki był rezultat owych rozważań. – Skorzystam z pierwszej okazji, kiedy będę mógł pomówić z nią sam na sam. – A dowiedziawszy się od ojca, że Fanny o tej porze spaceruje samotnie w parku, natychmiast do niej poszedł.
– Przyszedłem pospacerować z tobą, Fanny – powiedział. – Czy mogę? – tu wsunął jej rękę pod swoje ramię. – Od bardzo dawna nie spacerowaliśmy spokojnie razem.
Przystała spojrzeniem bardziej niż słowem. Była smutna.
– Ale, Fanny – dodał po chwili – do miłego spaceru trzeba czegoś więcej, nie można tylko deptać żwiru alejki. Musisz ze mną pomówić. Wiem, że ci coś dolega. Wiem, o czym myślisz. Nie przypuszczasz chyba, że nie zostałem o wszystkim poinformowany. Czy mam się o tym dowiadywać od każdego, tylko nie od ciebie?
Fanny, poruszona i przygnębiona zarazem, odparła:
– Jeśli się dowiadujesz od wszystkich, to mnie nic nie zostaje do powiedzenia.
– Nie o fakty mi idzie, ale o uczucia, Fanny. Nikt prócz ciebie nie może mi o nich powiedzieć. Ale nie zamierzam cię przymuszać. Jeśli sama nie chcesz mówić, to ja już skończyłem. Sądziłem, że to ci może przynieść ulgę.
– Obawiam się, że myślimy zbyt odmiennie, by mówienie o tym, co czuję, mogło mi przynieść ulgę.
– Naprawdę sądzisz, że myślimy odmiennie? Nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Przypuszczam, że gdy porównamy nasze opinie, okażą się równie podobne do siebie, jak dawniej: do rzeczy – uważałbym oświadczyny Crawforda za bardzo korzystne i pożądane, gdybyś mogła odwzajemnić jego uczucie. Uważam za rzecz zupełnie naturalną, iż twoja rodzina pragnie, byś je mogła odwzajemnić; jeśli jednak nie możesz, to odmawiając mu postąpiłaś słusznie. Czy różnimy się tutaj?
– Och, nie, ale myślałam, że masz mi to za złe, że jesteś mi przeciwny. Co za ulga!
– Mogłaś ją odczuć wcześniej, Fanny, gdybyś jej szukała. Ale jakże mogłaś przypuszczać, że ci jestem przeciwny? Jak mogłaś myśleć, że będę cię namawiał do małżeństwa bez miłości? Gdybym nawet wypowiadał się kiedyś beztrosko o czymś podobnym, jakże mogłaś sobie wyobrazić moją beztroskę, gdy w grę wchodzi twoje szczęście?
– Wuj uważał, że postąpiłam niewłaściwie, a wiem, że z tobą rozmawiał.
– Jak dotąd, Fanny, postępowałaś zupełnie słusznie. Może mi być przykro, mogę ci się dziwić – chociaż to chyba nie, bo nie miałaś czasu, by się przywiązać; ale uważam, że dotychczas postępujesz słusznie. Czy tu jest miejsce na jakiekolwiek wątpliwości? Jeśli tak, to wstyd dla nas obojga. Nie kochałaś go – nic nie mogłoby usprawiedliwić tego, byś go przyjęła.
Od bardzo dawna Fanny nie czuła takiej ulgi.
– Jak dotąd twoje postępowanie było bezbłędne i jeśli kto pragnął, byś postąpiła inaczej, to nie miał racji. Ale sprawa się na tym nie kończy. Uczucie Crawforda nie jest uczuciem przeciętnym; on trwa w nadziei, że wywoła afekt, który przedtem nie istniał. To, jak wiemy, jest sprawą czasu. Ale – tu uśmiechnął się serdecznie do Fanny – niechże mu się powiedzie, Fanny, niech mu się na koniec powiedzie. Dowiodłaś, że jesteś prawa i bezinteresowna, dowiedź, że jesteś wdzięczna i czuła; wówczas będziesz wzorem kobiety, na co się, moim zdaniem, urodziłaś.
– Och, nigdy, nigdy, nigdy! Nigdy mu się ze mną nie powiedzie! – zawołała tak żywo, że Edmund się zdumiał, a widząc to opamiętała się, zarumieniona. Usłyszała, jak mówi:
– Nigdy! Fanny! Tak zdecydowanie i stanowczo! To niepodobne do ciebie, do ciebie, tak rozumnej.
– Chodzi mi o to – poprawiła się żałośnie – że sądzę, iż nigdy, na tyle, na ile można mówić o przyszłości, myślę, że nigdy nie odwzajemnię jego uczucia.
– Ja patrzę bardziej optymistycznie. Zdaję sobie sprawę lepiej niż Crawford, że człowiek, który chce sprawić, byś go pokochała (a ty znasz jego zamiary), ma przed sobą bardzo stromą ścieżkę, jako że stają przeciw niemu w szyku bojowym wszystkie twoje wczesne przywiązania i przyzwyczajenia i zanim zdobędzie twoje serce na własny użytek, musi je najpierw uwolnić od wszelkich powiązań z różnymi rzeczami – żywymi i martwymi – które rosły razem z tobą przez tyle lat, a które teraz jeszcze są wzmacniane myślą o rozłące. Wiem, że obawa przed koniecznością opuszczenia Mansfield będzie przez jakiś czas zbroiła cię przeciwko Crawfordowi. Żałuję, że był zobligowany powiedzieć ci, o co mu chodzi. Żałuję, że nie zna cię tak dobrze, jak ja. Myślę, że zdobylibyśmy cię wspólnymi siłami, we dwóch. Moja wiedza teoretyczna w połączeniu z jego wiedzą praktyczną nie mogłyby zawieść. Postępowałby wedle moich wskazówek. Mam jednak nadzieję, że kiedy czas i stałość jego afektu udowodnią (w co głęboko wierzę), iż zasługuje na ciebie – otrzyma swą nagrodę. Nie przypuszczam, że ty nie pragniesz go pokochać – przecież takie pragnienie w sposób naturalny wypływa z wdzięczności. Musisz odczuwać coś w tym rodzaju. Musi ci być żal, że jesteś obojętna.
– Jesteśmy tak krańcowo odmienni – Fanny uniknęła odpowiedzi wprost – tak zupełnie, zupełnie różni pod względem skłonności i sposobu postępowania, że uważam za całkiem niemożliwe, byśmy kiedykolwiek mogli być jako tako szczęśliwi, nawet gdybym go mogła polubić. Trudno znaleźć dwoje ludzi mniej do siebie podobnych. Nie mamy jednego wspólnego upodobania. Bylibyśmy nieszczęśliwi.
– Mylisz się, Fanny. Różnica nie jest taka wielka. Jest między wami dość podobieństw. Macie wspólne gusty. Macie takie same gusty moralne i literackie. Macie oboje gorące serca i żarliwe uczucia i, Fanny, jeśli ktoś wczoraj słyszał, jak on czyta, i widział, jak ty słuchasz, nie będzie was uważał za niedobraną parę. Zapominasz o sobie; wasze usposobienia różnią się zdecydowanie, to przyznaję. On jest żywy, ty poważna, ale to tylko lepiej, jego humor będzie cię podtrzymywał na duchu. Masz w swoim usposobieniu skłonność do łatwego popadania w depresję i wyobrażanie sobie, że trudności są większe niż w rzeczywistości. Jego pogoda będzie to zwalczać. On w niczym nie widzi trudności, a jego miłe obejście i wesołość będą ci stałym wsparciem. To, że jesteście tak bardzo niepodobni, w żadnej mierze nie uniemożliwia waszego szczęścia: nie myśl tak. Osobiście sądzę, że to jest raczej korzystna okoliczność. Jestem absolutnie przekonany, że lepiej, gdy temperamenty się różnią, to znaczy różnią rodzajem humoru, obejściem, upodobaniem do towarzystwa czy samotności, skłonnością do rozmów czy milczenia, powagi czy wesołości. Pewne różnice są na korzyść, głęboko w to wierzę, małżeńskiego szczęścia. Wyłączam, rzecz jasna, skrajności; bardzo duże podobieństwo zaś w tych wszystkich punktach musiałoby prawdopodobnie rodzić skrajność. Łagodne, stałe przeciwdziałanie to najlepsza regulacja zachowania i sposobu bycia.
Fanny bez trudu zgadywała, gdzie bujają w tej chwili jego myśli.
Wracają wpływy panny Crawford. Odkąd przyjechał do domu, mówił o niej pogodnie. Zupełnie przestał jej unikać. Zaledwie dzień wcześniej jadł kolację na plebanii. Fanny pozwoliła mu przez kilka minut cieszyć się tymi szczęśliwymi myślami, a potem, uważając, że to się jej należy, powróciła do pana Crawforda i powiedziała:
– Nie tylko z powodu temperamentu uważam go za całkiem dla mnie nieodpowiedniego, chociaż i pod tym względem różnica między nami jest zbyt duża, o wiele za duża; często mnie męczy jego wesołość – ale jest w nim coś, co budzi we mnie jeszcze większą niechęć. Muszę powiedzieć, Edmundzie, że nie aprobuję jego charakteru. Od czasu kiedy wystawiana była sztuka, miałam o nim złe zdanie. Widziałam wtedy, że postępuje bardzo niewłaściwie, i, jak sądziłam, bardzo okrutnie – mogę o tym teraz mówić, bo sprawa zamknięta – bardzo okrutnie wobec biednego pana Rushwortha; nie liczył się z tym, że go naraża... że sprawia mu przykrość... nadskakiwał kuzynce Marii, co... krótko mówiąc, w tym czasie odniosłam wrażenie, którego się nigdy nie wyzbędę.
– Fanny kochana – zaczął Edmund, niemal nie dając jej skończyć niechże nikt z nas nie będzie sądzony wedle tego, jacy się wydawaliśmy w owym czasie ogólnego szaleństwa. Okres, w którym wystawialiśmy sztukę, to czas, którego nie cierpię wspominać. Maria postępowała źle, Crawford postępował źle, wszyscy postępowaliśmy źle, ale nikt nie zawinił tyle, co ja. W porównaniu ze mną wszyscy pozostali byli bez winy. Ja grałem głupca z otwartymi oczami.
– Jako obserwator z boku – zauważyła Fanny – widziałam może więcej niż ty i jestem pewna, że pan Rushworth był czasem bardzo zazdrosny.
– Wysoce prawdopodobne. Nic dziwnego. Trudno o coś bardziej niewłaściwego niż ta cała historia. Przeżywam wstrząs za każdym razem, gdy uświadamiam sobie, że Maria była do tego zdolna, ale jeśli ona mogła przyjąć tę rolę, trudno się dziwić pozostałym.
– A przed próbami, o ile się nie mylę, Julia sądziła, że pan Crawford o nią zabiega.
– Julia! Słyszałem od kogoś, że on się kocha w Julii, ale sam nie mogłem się tego dopatrzyć. I, Fanny, choć sądzę, że doceniam zalety moich sióstr, dopuszczam jednak możliwość, że mogły, jedna czy obie, bardziej pragnąć admiracji Crawforda i bardziej otwarcie okazywać to pragnienie, niż pozwala na to rozwaga. Pamiętam, że bardzo lubiły jego towarzystwo i jawnie to okazywały; a podobny bodziec dla człowieka takiego jak Crawford, żywego i może trochę bezmyślnego, mógł doprowadzić do... Nie mogło tam dojść do niczego szczególnego, bo jasne jest, że do niczego nie aspirował; serce rezerwował dla ciebie. I muszę powiedzieć, że właśnie ten wybór ogromnie go podniósł w moich oczach. Przynosi mu zaszczyt; dowodzi, że Crawford potrafi należycie docenić błogosławieństwo domowego szczęścia i czystego uczucia. Dowodzi, że jego wuj nie zdołał go zepsuć. Dowodzi, krótko mówiąc, tego wszystkiego, w co chciałem wierzyć, jeśli o niego idzie, obawiając się jednocześnie, że jest to daremna wiara.
– Jestem przekonana, że nie myśli tyle, co powinien, na tematy poważne.
– Powiedz raczej, że w ogóle nie myśli na poważne tematy, bo tak, moim zdaniem, sprawa wygląda. Jakże miałoby być inaczej, przy takiej edukacji i takim doradztwie? Przy takich dezawantażach, jakie mieli oboje, jest rzeczą niebywałą, że są tym, czym są. Gotów jestem przyznać, że uczucia Crawforda były mu dotychczas zbyt częstym przewodnikiem. Na szczęście te uczucia, ogólnie biorąc, były dobre. Ty dostarczysz reszty; to wspaniałe zrządzenie losu, że przywiązał się do takiej istoty – do kobiety, której zasady są twarde jak skała, a charakter tak łagodny, tak odpowiedni do ich rekomendacji. Doprawdy, miał niebywałe szczęście przy wyborze towarzyszki. On cię uszczęśliwi, Fanny, wiem, że on ci da szczęście, ale ty dasz mu wszystko.
– Nie podejmę się takiego zadania – zawołała ostro Fanny. – Tak odpowiedzialnej powinności.
– Jak zwykle sądzisz, że niczemu nie sprostasz – wyobrażasz sobie, że każde zadanie cię przerasta. No cóż, choć nie jestem w stanie przekonać cię, że nie powinnaś tak uważać, ufam, że kto inny cię o tym przekona. Przyznaję, że gorąco pragnę, by tak się stało. Bardzo mi zależy na powodzeniu Crawforda. Po twoim szczęściu, Fanny, jego szczęście leży mi na sercu w następnej kolejności. Zdajesz sobie sprawę, że jestem szczególnie nim zainteresowany.
Fanny za dobrze zdawała sobie z tego sprawę, by o tym mówić, spacerowali więc jakiś czas w milczeniu, rozmyślając. Edmund pierwszy to przerwał:
– Byłem wczoraj rad, bardzo rad z tego, jak o tej sprawie mówiła, bo nie przypuszczałem, że może ją widzieć w tak słusznym świetle. Wiedziałem, że bardzo cię lubi, ale obawiałem się, że nie docenia wartości, jaką przedstawiasz dla jej brata, i że żałuje, iż nie wybrał sobie jakiejś kobiety wysokiego rodu czy wielkiej fortuny. Obawiałem się uprzedzeń, tych światowych maksym, których zwykła była aż nazbyt często wysłuchiwać. Ale wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Mówiła o tobie, Fanny, tak, jak powinna. Pragnie tego związku równie gorąco, jak twój wuj i ja. Mieliśmy długą o tym rozmowę. Nie podniósłbym tego tematu, choć ciekaw byłem jej sentymentów – ale nie minęło pięć minut od mego wejścia do pokoju, kiedy zaczęła sama, z tą serdeczną otwartością, z tym specyficznym słodkim sposobem bycia, z tym dowcipem i żywością, które tak są dla niej typowe. Pani Grant śmiała się, że taka jest prędka.
– Więc pani Grant była też w pokoju?
– Tak, kiedy przyszedłem, zastałem obie siostry siedzące razem, a jak już zaczęliśmy, nie mogliśmy skończyć rozmowy o tobie, Fanny, nim weszli pastor Grant z Crawfordem.
– Już przeszło tydzień nie widziałam panny Crawford.
– Tak, bardzo jej przykro z tego powodu. Przyznaje jednak, że tak jest chyba najlepiej. Ale zobaczysz ją przed wyjazdem. Bardzo się na ciebie gniewa, Fanny, musisz być na to przygotowana. Powiada, że bardzo się gniewa, ale możesz sobie wyobrazić ten gniew. To żal i zawód siostry, która uważa, że jej brat ma prawo do wszystkiego, o czym tylko zamarzy, od razu, natychmiast. Jest urażona, tak jak ty byłabyś urażona, gdyby chodziło o Williama; ale szanuje cię i kocha całym sercem.
– Wiedziałam, że będzie się na mnie bardzo gniewać.
– Fanny najdroższa – zawołał Edmund przyciskając mocniej jej ramię – nie martw się, myśląc o jej gniewie. To taki gniew, o którym więcej się mówi, niż się go czuje. Serce ma stworzone do kochania i dobroci, a nie do uraz. Żałuję, że nie mogłaś słyszeć jej peanów na twoją cześć; żałuję, żeś nie widziała jej twarzy, gdy mówiła, że powinnaś zostać żoną Henry’ego. I zauważyłem, że mówi zawsze o tobie „Fanny”, czego nigdy dotąd nie robiła, i że dźwięczy w tym słowie siostrzana serdeczność.
– A pani Grant, czy ona powiedziała... czy zabierała głos... czy była przy tym cały czas?
– Tak, zgadzała się we wszystkim z siostrą. Zdumienie, kiedyś odmówiła, było bezgraniczne. To, żeś mogła odmówić człowiekowi takiemu jak Henry Crawford, wydaje się przekraczać ich zdolność rozumienia. Ujmowałem się za tobą, jak mogłem, ale prawdę mówiąc, kiedy przedstawiały sprawę... musisz jak najszybciej zmienić postępowanie i udowodnić, że jesteś przy zdrowych zmysłach, nic innego ich nie zadowoli. Ale teraz ci dokuczam. Skończyłem. Nie odwracaj się ode mnie.
– Myślałabym – odezwała się po chwili namysłu i refleksji – że każda kobieta powinna wiedzieć, iż mężczyzna, choćby nie wiem jak miły, może nie zostać przyjęty, może nie zdobyć miłości jednej przynajmniej przedstawicielki jej płci. Choćby posiadał wszystkie doskonałości świata, nie powinno się uważać za pewnik, iż każda kobieta, jaką przypadkiem polubi, winna go przyjąć. Ale nawet założywszy, że tak jest, założywszy, że pan Crawford ma wszelkie zalety, jakie widzą w nim jego siostry, jakże ja byłam przygotowana do wyjścia naprzeciw takim uczuciom? Jakże je mogłam odwzajemnić? Przecież on mnie zupełnie zaskoczył. Nie miałam pojęcia, że jego wcześniejsze zachowanie w stosunku do mnie ma jakiekolwiek znaczenie i z pewnością nie powinnam była nakazywać sobie sympatii dla niego tylko dlatego, że okazywał mi, jak mi się zdawało, bardzo błahe zainteresowanie. Byłoby, w mojej sytuacji, dowodem ogromnego zarozumialstwa żywienie jakichś oczekiwań w stosunku do pana Crawforda. Jestem pewna, że jego siostry, które tak wysoko go cenią, musiałyby tak sądzić, gdyby nie myślał poważnie. Jakże więc? Miałam... miałam go kochać od momentu, kiedy on mi powiedział, że mnie kocha? Miałam mieć uczucie na podorędziu, natychmiast, gdy mnie o nie poprosił? Jego siostry powinny zastanowić się nie tylko nad nim, ale i nade mną. Im większe jego zalety, tym bardziej byłoby niestosowne, bym kiedykolwiek o nim myślała. I... i mamy zupełnie inne zdanie o kobiecej naturze, jeśli one wyobrażają sobie, jak to z ich słów wynika, że kobieta może tak szybko odwzajemnić afekt.
– Kochana moja Fanny, teraz znam prawdę. Wiem, że to jest prawda; to są uczucia naprawdę godne ciebie. Przypisywałem ci je już wcześniej. Uważałem, że potrafię cię zrozumieć. To jest dokładnie takie wyjaśnienie, jakie ośmieliłem się przedstawić za ciebie twojej przyjaciółce i pastorowej Grant i obie skłonne były przyznać mi trochę racji, choć twoją zapalczywą przyjaciółkę wciąż ponosił płomień uczuć do brata. Powiedziałem im, że z wszystkich istot na świecie jesteś tą, nad którą największą władzę ma przyzwyczajenie, a najmniejszą – nowość, i że sam fakt nowości oświadczyn Crawforda był przeciwko niemu. Ich nagłość i nowość były jego przeciwnikiem; mówiłem, że nie znosisz rzeczy, do jakich nie przywykłaś, i jeszcze wiele na ten sam temat, aby mogły lepiej zrozumieć twój charakter. Panna Crawford rozbawiła nas ogromnie swoimi pomysłami dodania bratu otuchy. Postanowiła zachęcać go do trwałości w nadziei, że we właściwym czasie zostanie pokochany i że jego zaloty zostaną życzliwie przyjęte pod koniec dziesięciu lat szczęśliwego pożycia małżeńskiego.
Fanny z trudnością przymusiła się do uśmiechu, o który w tym momencie prosił. W uczuciach jej panował zamęt. Obawiała się, że postępuje niewłaściwie, mówi zbyt wiele, przesadza z ostrożnością, którą uważała za niezbędną, wystrzegając się jednego zła wystawia się na inne, a w dodatku dolegało jej to ustawiczne wspominanie, w takim momencie i w rozmowie na taki temat, żywego charakteru panny Crawford.
Edmund wyczytał zmęczenie i smutek na jej buzi i natychmiast postanowił przerwać wszelką dyskusję, nawet nie wymieniać więcej nazwiska Crawford, chyba że w związku z czymś, co mogłoby być dla niej miłe. Kierując się tą zasadą powiedział po chwili:
– Wyjeżdżają w poniedziałek. Z pewnością więc zobaczysz swoją przyjaciółkę albo jutro, albo w niedzielę. Naprawdę wyjeżdżają w poniedziałek! A mało brakowało, by mnie namówiono w Lessingby, abym tam pozostał właśnie do poniedziałku. Już niemal im to przyrzekłem, ile by się mogło przez to zmienić. Mógłbym przez całe życie ponosić skutki tych pięciu czy sześciu dni dłużej w Lessingby.
– Mało brakowało, byś tam został?
– Bardzo mało. Tak serdecznie mnie namawiali, a ja już się prawie zgodziłem. Gdybym dostał jakiś list z Mansfield z wiadomością, co się z wami wszystkimi dzieje, to sądzę, że pewno bym został, ale od dwóch tygodni nie miałem poczty i czułem, że dostatecznie długo byłem poza domem.
– Miło spędziłeś ten czas?
– Tak. To znaczy, jeśli nie, to winić należy stan mojego ducha.
Wszyscy byli bardzo sympatyczni. Wątpię, żebym ja im się wydał miły. Zabrałem ze sobą niepokój i nie mogłem się go wyzbyć, póki nie wróciłem do Mansfield.
– A panny Owen – podobały ci się, prawda?
– Tak, bardzo. Miłe, pogodne, naturalne dziewczęta. Ale ja jestem zepsuty, Fanny, nie zadowoli mnie zwykłe kobiece towarzystwo. Pogodne, naturalne dziewczęta nie wystarczają mężczyźnie, który przywykł do rozumnych kobiet. To dwa różne rodzaje istot. Ty i panna Crawford sprawiłyście, żem stał się zbyt wybredny.
Lecz Fanny w dalszym ciągu była zmęczona i smutna; czytał to w jej twarzy, nie potrafił tego zagadać, więc już nawet nie próbował, tylko z serdeczną powagą uprzywilejowanego opiekuna zaprowadził ją do domu.
ROZDZIAŁ XXXVI
Edmund uważał, że już teraz wie wszystko, co Fanny może powiedzieć lub pozostawia do odgadnięcia w sprawie swoich uczuć, i był zadowolony. Rzecz miała się tak, jak przypuszczał, Crawford zbytnio się pospieszył; musi upłynąć pewien czas, zanim Fanny najpierw oswoi się z tą myślą, a potem ją polubi. Musi przywyknąć do faktu, że Crawford ją kocha, a wówczas może się okazać, że wzajemność stoi tuż za progiem.
Powiedział ojcu, jakie wnioski wysnuwa z tej rozmowy; radził, by więcej z Fanny na ten temat nie mówić, żeby nie próbować jej namawiać czy przekonywać; wszystko trzeba pozostawić wytrwałości Crawforda i naturalnemu biegowi jej własnych myśli.
Sir Thomas obiecał, że tak będzie. Gotów był przyznać, że opinia Edmunda o usposobieniu Fanny jest słuszna, pewno ona żywi te wszystkie uczucia, ale wielka szkoda, że je żywi; mając bowiem mniej niż syn zaufania do przyszłości, obawiał się, że jeśli Fanny musi mieć tyle czasu na zmianę przyzwyczajeń, to nim zdąży przekonać samą siebie, że powinna właściwie przyjmować względy młodego człowieka, ten straci ochotę na ich okazywanie. Nie pozostawało jednak nic innego, jak się spokojnie zgodzić i nie tracić nadziei.
Fanny widziała straszną groźbę w zapowiadanej wizycie „przyjaciółki”, jak Edmund nazywał pannę Crawford, i bardzo się jej bała. Jako siostra, tak stronnicza i tak zagniewana, tak mało przywiązująca wagi do tego, co mówi, a, z innego punktu widzenia, tak zwycięska i pewna siebie, budziła przykry lęk. Niełatwo będzie stanąć wobec jej niezadowolenia, jej przenikliwości i szczęścia.
Jedyną nadzieję pokładała Fanny w obecności innych osób podczas tego spotkania, trzymała się więc nieustannie lady Bertram i z dala od Wschodniego Pokoju i nie odbywała samotnych spacerów po parku, pragnąc się ustrzec przed niespodziewanym atakiem.
Udało się. Kiedy panna Crawford przyszła, Fanny siedziała wraz z ciotką w pokoju śniadaniowym. Gdy minęło pierwsze zaambarasowanie, okazało się, że ani w słowach, ani w spojrzeniu panny Crawford nie ma nic szczególnego, czego by się Fanny powinna obawiać, zaświtała więc nadzieja, że nie czeka jej nic gorszego, jak pół godziny umiarkowanego zdenerwowania. Ale ta nadzieja okazała się płonna. Panna Crawford nie była niewolnicą przypadku. Postanowiła pomówić z Fanny sam na sam i niemal natychmiast zwróciła się do niej przyciszonym głosem:
– Muszę gdzieś z tobą porozmawiać przez kilka minut. – Te słowa Fanny odczuła w całym ciele, w uderzeniach serca i wszystkich nerwach. Nie mogła odmówić.
Przeciwnie, przyzwyczajona do uległości, wstała niemal natychmiast i wyprowadziła gościa z pokoju. Uczyniła to z wielką przykrością, ale nie mogła inaczej.
Ledwo znalazły się w hallu, kiedy cała powściągliwość panny Crawford prysła. Zaczęła kręcić głową, grożąc Fanny z figlarnym, ale serdecznym wyrzutem, ujęła ją za rękę i wydawało się, że nie może się powstrzymać, by natychmiast nie zacząć. Powiedziała jednak tylko:
– Okropna, okropna dziewczyno! Nie wiem, kiedy przestanę cię besztać – ale miała dość rozsądku, by zachować resztę na chwilę, gdy znajdą się same w czterech ścianach. Fanny oczywiście ruszyła na górę i zaprowadziła gościa do apartamentu, w którym teraz zawsze można było wygodnie przesiadywać. Otwierała jednak drzwi z bolejącym sercem, czując, że czeka ją tak przykra scena, jakiej nawet ten pokój jeszcze nie był świadkiem. Ale czyhającemu nieszczęściu zapobiegła, chwilowo przynajmniej, nagła odmiana nastroju panny Crawford, jaką spowodowało wejście do tego właśnie pokoju.
– Och – zawołała młoda panna z nagłym ożywieniem – gdzież to ja znowu jestem! Wschodni Pokój. Tylko raz w życiu tu byłam przerwała, by się rozejrzeć, i jakby przypominając sobie, co się wówczas działo, dodała: – Tylko raz. Czy pamiętasz? Przyszłam tu, żeby sprawdzić moje umiejętności. Twój kuzyn też przyszedł i zrobiliśmy próbę teatralną. Byłaś naszą widownią i suflerką. Cudowna próba. Nigdy jej nie zapomnę. Tu siedzieliśmy, w tej części pokoju; tu był twój kuzyn, tu ja, tu krzesła. Och, czemu takie rzeczy muszą przemijać?
Szczęściem dla swej towarzyszki nie oczekiwała odpowiedzi.
Była zupełnie pochłonięta własnymi myślami. Ogarnęła ją słodka zaduma.
– Jaka to była niezwykła scena, ta, której robiliśmy próbę. Temat był taki... taki... jakże to powiedzieć. On miał mi tłumaczyć, czym jest małżeństwo, i przekonywać mnie do niego. Wydaje mi się wprost, że go widzę, kiedy stara się być tak poważny i opanowany, jak Anhalt być powinien, podczas dwóch długich kwestii. „Kiedy dwa rozumiejące się nawzajem serca spotykają się na ślubnym kobiercu, życie małżeńskie można nazwać życiem szczęśliwym”. Sądzę, że nigdy, przenigdy nie zapomnę wrażenia, jakie zrobiło na mnie jego spojrzenie i głos, gdy wymawiał te słowa. To zdumiewające, doprawdy zdumiewające, że przypadła nam taka scena do odegrania. Gdyby było w mojej mocy przywołać z powrotem jakikolwiek tydzień mojego życia, byłby to ten tydzień, ten tydzień teatralnych przygotowań. Mów, co chcesz, Fanny, ale to byłby ten tydzień, ponieważ w ciągu żadnego innego nie byłam tak cudownie szczęśliwa. Ten jego silny duch, który się tak ugiął! Och, nie sposób opisać tej słodyczy. Ale cóż, tego samego wieczora wszystko legło w gruzach. Tego samego wieczora wrócił, niestety, twój wuj. Biedny sir Thomasie, i któż się cieszył na twój widok? Ale nie myśl, Fanny, że będę się wyrażała lekceważąco o twoim wuju, choć z pewnością nie cierpiałam go przez wiele tygodni. Nie, dzisiaj oddaję mu sprawiedliwość. Tak powinna wyglądać głowa rodziny. I nawet myślę z trzeźwym smutkiem, że teraz kocham was już wszystkich. Powiedziała to z czułością i przekonaniem, jakie były u niej zupełną nowością i w jakich było jej wyjątkowo, zdaniem Fanny, do twarzy.
Odwróciła na chwilę głowę, by się opanować.
– Jak widzisz, miałam maleńki paroksyzm po wejściu do tego pokoju, ale już po wszystkim – powiedziała wreszcie z żartobliwym uśmiechem – usiądźmy więc spokojnie, bo jeśli idzie o łajanie cię, co było moim szczerym zamiarem, to jak przychodzi co do czego, nie mam do tego serca. – Objęła ją bardzo serdecznie. – Dobra, łagodna Fanny! Kiedy pomyślę, że widzę cię ostatni raz, boć przecież nie wiem, na jak długo... czuję, że nic innego nie jest możliwe, mogę cię tylko kochać.
Fanny była wzruszona. Nie przewidywała czegoś podobnego, a słowo „ostatni” zawsze budziło w niej melancholijne uczucia, rozpłakała się więc tak, jakby kochała pannę Crawford ponad wszelką miarę, a panna Crawford, dodatkowo wzruszona widokiem takiego przejęcia, uścisnęła ją czule mówiąc:
– To okropne, że cię opuszczam. Tam, dokąd jadę, nie będę widziała nikogo tak miłego jak ty. Kto powiada, że nie zostaniemy siostrami? Wiem, że zostaniemy. Czuję, że urodziłyśmy się na to, by być rodziną, a te łzy przekonują mnie, że i ty tak myślisz, Fanny.
Fanny opanowała się i odpowiedziała po części:
– Ale jedziesz tylko od jednych przyjaciół do drugich. Jedziesz do swojej serdecznej przyjaciółki.
– Tak, tak, to prawda, pani Fraser to moja serdeczna przyjaciółka od lat. Ale nie mam najmniejszej chęci do niej jechać. Myślę tylko o przyjaciołach, których opuszczam: o swojej wspaniałej siostrze, o tobie i rodzinie Bertramów w ogólności. Wy wszyscy macie o tyle więcej serca, niż się na ogół spotyka na świecie. Wy wszyscy budzicie we mnie przekonanie, że mogę wam ufać i mogę wam wierzyć, co w normalnych stosunkach jest rzeczą nieznaną. Żałuję, żem nie ustaliła z panią Fraser, że pojadę do niej dopiero po Wielkiejnocy, to o wiele lepsza pora na wizytę, ale teraz nie mogę jej zawieść, a po wizycie u niej muszę pojechać do jej siostry, lady Stornaway, bo to ona właściwie była moją bliższą przyjaciółką z nich dwóch, ale jakoś przez te trzy lata nieszczególnie odczuwałam jej brak.
Przez dłuższą chwilę dziewczęta siedziały w milczeniu, każda zatopiona we własnych myślach: Fanny zastanawiała się, ile jest na tym świecie rodzajów przyjaźni, Mary myślała o mniej filozoficznych sprawach. Odezwała się pierwsza:
– Świetnie pamiętam, kiedy to postanowiłam cię znaleźć na górze i wyruszyłam na poszukiwania Wschodniego Pokoju, nie mając pojęcia, gdzie też on może być. Doskonale pamiętam, o czym myślałam, idąc tutaj; zajrzałam i zobaczyłam cię, siedziałaś przy tym stoliku i pracowałaś; i to zdumienie twojego kuzyna, kiedy wszedł do pokoju i ujrzał mnie tutaj! I jeszcze powrót twojego wuja tego samego wieczora! Doprawdy, to wszystko było takie niezwykłe!
Jeszcze jedna, krótka chwila zadumy, potem, otrząsając się z niej, podjęła ofensywę.
– Cóż to, Fanny, rozmarzyłaś się! Myślisz, mam nadzieję, o tym, który bezustannie o tobie myśli. Och, żebym tak mogła na chwilę przenieść cię do naszego londyńskiego towarzystwa, żebyś mogła pojąć, co oni tam myślą o władzy, jaką zdobyłaś nad Henrym. Och, jakaż będzie zawiść, ile żalu w niezliczonych sercach! Zdumienie, niedowierzanie, kiedy się dowiedzą, czegoś dokonała. Bo jeśli idzie o zachowanie tajemnicy, Henry jest jak bohater ze starego romansu – chlubi się swoimi łańcuchami. Powinnaś przyjechać do Londynu, żeby zdać sobie sprawę, jakiego dokonałaś podboju. Gdybyś widziała, jak o niego zabiegają i jak o mnie zabiegają z jego powodu! Doskonale wiem, że teraz, przez ten jego afekt dla ciebie, pani Fraser nie będzie mnie witała tak gorąco jak dawniej. Kiedy się dowie prawdy, będzie zapewne pragnęła, żebym się znalazła z powrotem w hrabstwie Northampton, bo pan Fraser ma córkę z pierwszego małżeństwa, którą ona koniecznie chce wydać za mąż i to za Henry’ego. Och, jakich to się brała sposobów! Ty, co tutaj siedzisz taka niewinna i cicha, nie możesz mieć pojęcia, jaką sensację wzbudzisz, jak wszyscy będą ciekawi cię zobaczyć; będę musiała odpowiadać bez końca na różne pytania. Biedna Margaret Fraser będzie mnie zamęczać, pytając, jakie masz oczy i zęby, jak się czeszesz i u kogo robisz buciki. Chciałabym, ze względu na moją biedną przyjaciółkę, żeby Margaret wyszła za mąż, bo na moje oko Fraserowie są równie nieszczęśliwi, jak większość małżeństw. A jednak w swoim czasie to była bardzo dobra partia dla Janet. Wszyscy byliśmy zachwyceni. Nie mogła zrobić nic innego jak go przyjąć, bo on był bogaty, a ona biedna; okazuje się jednak, że on ma humory i jest exigeant i chce, żeby młoda kobieta, piękna, dwudziestopięcioletnia młoda kobieta, była równie stateczna jak on. I moja przyjaciółka nie umie sobie z nim radzić; nie bardzo, zdaje się, wie, jak to wszystko obrócić na swoją korzyść. Wyczuwa się tam nastrój irytacji, a to jest świadectwo złego wychowania, jeśli nie czegoś gorszego. Będę w ich domu wspominać z szacunkiem małżeńskie zwyczaje na plebanii Mansfield. Nawet doktor Grant okazuje mojej siostrze pełne zaufanie i w pewnej mierze liczy się z jej zdaniem, dzięki czemu czuje się jednak, że łączy ich uczucie, ale nie spodziewam się niczego podobnego u Fraserów. Na zawsze pozostanę w Mansfield, Fanny. Moja własna siostra jako żona i sir Thomas Bertram jako mąż pozostaną zawsze dla mnie wzorem doskonałości. Biedna Janet, okropnie się oszukała, a przecież nie zrobiła nic niewłaściwego; nie wyszła nieroztropnie za mąż, nie zabrakło jej przezorności. Przez trzy dni zastanawiała się nad jego oświadczynami i przez te trzy dni pytała o radę każdego, kogo znała i kogo warto było pytać, a zwłaszcza pytała moją kochaną świętej pamięci ciotkę, która dobrze znała świat, i dlatego wszyscy młodzi ludzie szukali u niej rady, i słusznie, a ona też zdecydowanie opowiedziała się za panem Fraserem. Wygląda więc na to, że nic nie może zagwarantować małżeńskiego szczęścia. Nie mogę tyle dobrego powiedzieć o mojej przyjaciółce Florze, która rzuciła niezwykle miłego młodego człowieka z Marynarki dla tego okropnego lorda Stornaway, który ma tyle rozumu, Fanny, co pan Rushworth, tylko jest dużo brzydszy i ma łajdacki charakter. Miałam już wtedy swoje wątpliwości, czy ona właściwie postępuje, bo on nawet z wyglądu nie przypominał dżentelmena, a teraz jestem pewna, że postąpiła źle. Ale, ale, Flora Rosę śmiertelnie zakochała się w Henrym pierwszej zimy, kiedy zaczęła bywać. Ale gdybym próbowała opowiadać ci o wszystkich znanych mi kobietach, które się w nim kochały, to nigdy bym nie skończyła. To tylko ty, nieczuła Fanny, zdolna jesteś myśleć o nim z czymś w rodzaju obojętności. Ale czy naprawdę jesteś tak nieczuła, jak utrzymujesz? Nie, przecież widzę, że nie.
Istotnie, w tym momencie na policzki Fanny wypłynął ciemny rumieniec, który mógł wzbudzić poważne podejrzenia u skłonnej do podejrzeń osoby.
– Cudowna istoto! Nie będę ci dokuczać. Wszystko we właściwym czasie. Ale, Fanny kochana, musisz przyznać, że nie byłaś całkowicie nieprzygotowana na owe zadane ci pytanie, jak to sądzi twój kuzyn. To niemożliwe, żeby ci nie przychodziły do głowy jakieś myśli, jakieś przypuszczenia. Przecież musiałaś wiedzieć, że on ci się stara przypodobać na wszelkie możliwe sposoby, że ci okazuje atencje. Nie odstępował cię na balu. A jeszcze przed balem – naszyjnik. Och, przyjęłaś go tak, jak tego pragnął ofiarodawca. Wiedziałaś dobrze, o co chodzi. Pamiętam doskonale.
– Czy chcesz, pani, powiedzieć, że twój brat wiedział przedtem o naszyjniku? Och, panno Crawford, to nieładnie!
– Wiedział? Przecież to było jego dzieło, jego pomysł. Wstyd powiedzieć, ale mnie by to nigdy nie przyszło do głowy. Byłam jednak rada zrobić, o co prosił, ze względu na was oboje.
– Nie mogę powiedzieć – odparła Fanny – że nie obawiałam się tego trochę, było bowiem coś w twoim, pani, spojrzeniu, co mnie przestraszyło, ale dopiero później, z początku nie miałam żadnych podejrzeń, żadnych. To prawda, tak jak tu siedzę. A gdybym to podejrzewała, nic nie skłoniłoby mnie do przyjęcia tego naszyjnika. Jeśli zaś idzie o zachowanie twojego brata, to oczywista, zdawałam sobie sprawę, że jest osobliwe, zdawałam sobie z tego sprawę od pewnego czasu, może od dwóch czy trzech tygodni, uznałam jednak, że to nie ma znaczenia. Uważałam, że po prostu taki ma sposób bycia, i równie daleka byłam od przypuszczeń, że ma względem mnie poważne jakieś zamiary, jak od tego, bym ich pragnęła. Nie byłam, panno Crawford, nieuważnym obserwatorem tego, co tu się działo między nim a pewnymi osobami z tej rodziny latem i na jesieni. Milczałam, ale nie byłam ślepa. Nie mogłam nie zauważyć, że pan Crawford pozwala sobie na atencje, które nie znaczą nic.
– A... Temu nie mogę zaprzeczyć. Od czasu do czasu okropnie flirtował i niewiele przywiązywał wagi do spustoszeń, jakich dokonał w sercach młodych panien. Często go za to łajałam, ale to jego jedyna wada; a można powiedzieć i to, że bardzo niewiele młodych panien ma w ogóle serce, o które warto by się martwić. A poza tym, Fanny, jaka to chwała, że się zdobyło tego, do którego tak wiele panien mierzyło; że ma się możność spłacenia długów własnej płci. Jestem pewna, że natura kobieca nie pozwala wyrzec się takiego triumfu.
Fanny potrząsnęła głową.
– Nie potrafię dobrze myśleć o mężczyźnie, który igra z uczuciami kobiety, wszystko jedno, jakiej; często bierze się z tego o wiele więcej cierpienia, niż postronny obserwator może sądzić.
– Ja go nie bronię. Zostawiam go całkowicie twojej łasce, a kiedy już cię sprowadzi do Everingham, możesz mu prawić kazań, ile chcesz, mnie wszystko jedno. Ale powiem ci, że ta jego wada, to, że lubi trochę zawracać pannom w głowie, nie jest dla żony tak niebezpieczna jak kochliwość, od jakiej zawsze był wolny. Wierzę poważnie i uczciwie, że pokochał cię tak, jak jeszcze nigdy nie kochał żadnej kobiety, że cię kocha z całego serca i będzie cię kochał zawsze, na tyle, na ile to jest możliwe. Jeśli kiedykolwiek jakikolwiek mężczyzna kochał kobietę na zawsze, to sądzę, że Henry tyle dla ciebie może zrobić.
Fanny nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, lecz nie miała nic do powiedzenia.
– Nie pamiętam, by Henry był kiedykolwiek tak szczęśliwy ciągnęła Mary – niż kiedy udało mu się załatwić awans twojemu bratu.
Był to celny strzał.
– O tak! Jakaż to zacność z jego strony!
– Wiem, że robił ogromne starania, bo znam osoby, które musiał w to wciągnąć. Admirał nie znosi ambarasu i gardzi prośbami o przysługi, a tylu młodych ludzi rości sobie prawo do jego pomocy, że łatwo mu przychodzi zbyć nie dość stanowcze starania przyjaciół. Jaki szczęśliwy musi być teraz William! Żebyśmy go mogły zobaczyć!
Nastrój nieszczęsnej Fanny wszedł teraz w najczarniejszą fazę.
Pamięć o tym, co dla Williama uczynił pan Crawford, stanowiła zawsze najpotężniejszą przeszkodę we wszystkich niechętnych mu decyzjach. Siedziała więc, głęboko nad tym zadumana, póki Mary, która najpierw przyglądała się jej z błogim spokojem, a potem rozmyślała o czymś zupełnie innym, nie przywołała jej do przytomności.
– Siedziałabym tu i gadała z tobą cały dzień, ale nie możemy zapominać o paniach na dole, więc do widzenia, moja kochana, moja miła, moja nadzwyczajna Fanny, bo chociaż formalnie rozstaniemy się w pokoju śniadaniowym, chcę się z tobą pożegnać tutaj. I żegnam się, tęskniąc za szczęśliwym spotkaniem i wierząc, że będzie miało miejsce w innych okolicznościach, które pozwolą nam otworzyć przed sobą serca bez resztek czy nawet bez cienia rezerwy.
Bardzo, bardzo serdeczny uścisk, trochę wzruszenia i jeszcze te słowa:
– Wkrótce zobaczę się w Londynie z twoim kuzynem; mówi, że tam niedługo przyjedzie, i sir Thomas zapewne też, na wiosnę, i twój starszy kuzyn, i Rushworthowie, i Julia – na pewno ich wszystkich zobaczę, z wyjątkiem ciebie. Mam do ciebie dwie prośby, Fanny; pierwsza – o listy. Musisz do mnie pisać. A druga, to żebyś często odwiedzała moją siostrę i zastępowała mnie pod moją nieobecność.
Fanny wolałaby nie usłyszeć tej pierwszej prośby, nie mogła jednak odmówić; musiała nawet wyrazić zgodę na pisanie listów skwapliwiej, niż to jej rozum dyktował. Trudno się oprzeć tak jawnie okazywanemu uczuciu. Ze szczególną wrażliwością reagowała zawsze na okazywaną jej serdeczność, a że tak mało jej zaznała, tym bardziej ceniła teraz czułość panny Crawford. Poza tym była jej wdzięczna za to, że owo tete-a-tete nie okazało się takie straszne, jak się tego w swoich przewidywaniach obawiała.
Skończyło się, a ona uniknęła zarówno wymówek, jak dekonspiracji. Jej sekret wciąż należał tylko do niej, a gotowa była zrezygnować niemal z wszystkiego, byle w tej sprawie nic się nie zmieniło.
Wieczorem miało miejsce jeszcze jedno pożegnanie. Przyszedł Henry Crawford i siedział z nimi jakiś czas, a że Fanny sama była przygaszona, serce jej zmiękło na chwilę – bo naprawdę robił wrażenie człowieka, który coś przeżywa. Zachowywał się jak nie ten sam, ledwo otwierał usta. Był jak struty i Fanny zrobiło się go żal, choć miała nadzieję, że nie zobaczy go już nigdy więcej, póki nie ożeni się z jakąś inną kobietą.
Kiedy przyszła chwila rozstania, ujął jej rękę – nie można mu było tego odmówić; nie powiedział jednak ani słowa, w każdym razie słowa, które by usłyszała, a kiedy wyszedł z pokoju, była rada, że wymienili taki znak przyjaźni.
Następnego ranka Crawfordowie wyjechali.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JoannaS
5 tys. funtów rocznie



Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z Falenicy

PostWysłany: Pon 18:10, 28 Gru 2009    Temat postu:

ROZDZIAŁ XXXVII
Sir Thomas, po wyjeździe pana Crawforda, chciał przede wszystkim, by za nim zatęskniono, i miał wielkie nadzieje, że siostrzenica odczuje pustkę, gdy zabraknie atencji, które uważała czy też wyobrażała sobie, że uważa za coś przykrego. Zaznała poczucia ważności w jego najbardziej schlebiającej formie, liczył więc, że utrata tej pozycji, zejście znowu w cień, wzbudzi w jej duszy zdrowy żal. Obserwował ją, mając to na uwadze, ale nie bardzo potrafił wykoncypować, co z tych obserwacji wynika. Nie umiał powiedzieć, czy zaszła jakaś różnica w jej samopoczuciu, czy nie. Była zawsze taka łagodna, tak małomówna, że nie potrafił określić jej uczuć. Nie rozumiał jej, czuł, że nie rozumie, i dlatego zwrócił się do Edmunda z pytaniem, jak na nią ten wyjazd wpłynął, i czy jest jej teraz lepiej, czy gorzej.
Edmund nie zauważył żadnych oznak żalu i uznał ojcowskie życzenia, by kilka pierwszych dni mogło taki żal wzbudzić, za przesadne.
Najbardziej zdumiewało go to, że Fanny nie okazuje widocznego smutku po wyjeździe siostry Crawford, swojej przyjaciółki i towarzyszki, która przecież tyle dla niej znaczyła. Dziwił się, że Fanny tak rzadko mówi o niej i z własnej woli rzadko ubolewa nad tą rozłąką.
Niestety, ta właśnie siostra, przyjaciółka i towarzyszka była teraz największym wrogiem spokoju Fanny. Gdyby mogła wierzyć, że przyszły los Mary będzie miał tyle związku z Mansfield, co, wedle jej własnej woli, los Henry’ego, gdyby mogła wierzyć, że powrót owej przyjaciółki jest równie odległy, jak w jej pragnieniach odległy jest jego powrót, kamień spadłby jej z serca. Im więcej jednak wspominała i im baczniej się wszystkiemu przyglądała, tym bardziej była pewna, że widoki na małżeństwo panny Crawford z Edmundem są teraz lepsze niż dawniej. Z jego strony skłonność była silniejsza, z jej – mniej nieokreślona. Wyzbył się widać – nie wiadomo, jak – wszelkich obiekcji i wahań podsuwanych przez sumienie, a ona wyzbyła się – również bez widocznej tego przyczyny – wszelkich wahań i wątpliwości, jakie jej podsuwała duma. Można to było przypisać tylko rosnącemu uczuciu. Jego dobre skłonności i jej złe razem wiodły ku miłości i taka miłość musi ich połączyć. Edmund miał jechać do Londynu, kiedy tylko skończy jakieś sprawy związane z Thornton Lacey, może za dwa tygodnie; mówił o tym wyjeździe, lubił o tym mówić, a kiedy już raz znajdzie się znowu przy niej, rezultat można przewidzieć. To, że ona go przyjmie, było w mniemaniu Fanny równie pewne, jak to, że on się oświadczy; a przecież trapiły ją ciągle różne niedobre myśli, które sprawiały, że na ewentualność takiego rozwoju wypadków patrzyła z niechęcią, niezależnie – wierzyła w to – niezależnie od własnej osoby.
Podczas ich ostatniej rozmowy panna Crawford, choć sprawiała miłe wrażenie i była dla niej serdeczna, pozostawała wciąż panną Crawford, dalej okazywała, że ma chaos i mętlik w głowie, z czego sobie nie zdaje sprawy, że jest osobą zasklepioną, choć uważa się za otwartą. Mogła kochać Edmunda, ale w żaden inny sposób na niego nie zasługiwała. Zdaniem Fanny, poza tą miłością nie łączyło ich żadne inne uczucie; niechże jej wybaczą starzy mędrcy, że uważała szanse panny Crawford na przyszłą poprawę za równe zeru, że sądziła, iż wpływ Edmunda w tej fazie uczuć nie przyniósł zmiany jej sądów na lepsze i nie wprowadził ładu w jej pojęcia, z czego jasno wynika, że wszystkie jego starania dla jej dobra okażą się płonne, nawet po wielu latach małżeństwa.
Doświadczeni mogliby z większym optymizmem myśleć o dwojgu młodych ludziach będących w takich warunkach, a bezstronni nie odmówiliby pannie Crawford tej cząstki kobiecej natury, która mogłaby sprawić, że przyjęłaby poglądy kochanego i szanowanego mężczyzny za swoje własne. Ponieważ jednak takie były przekonania Fanny, bolała nad nimi i nigdy nie mogła bez przykrości mówić o pannie Crawford.
A tymczasem sir Thomas w dalszym ciągu żywił swoje nadzieje i przekonania i sądził, że ma prawo oczekiwać, na podstawie całej wiedzy o ludzkiej naturze, skutków, jakie utrata pozycji i znaczenia wywrze na jego siostrzenicy, jak również tego, że wspomnienia o minionych atencjach wielbiciela sprawią, iż panna za nimi zatęskni; wkrótce jednak zdarzyło się coś, co mogło usprawiedliwić fakt, że jakoś nie mógł tego wszystkiego dostrzec z zupełną i całkowitą pewnością. Zapowiedział się mianowicie inny gość, a ta zapowiedź wystarczała, by nastrój osoby poddanej obserwacji uległ poprawie.
William otrzymał dziesięciodniowy urlop, który miał spędzić w hrabstwie Northampton, i przyjeżdżał właśnie, najszczęśliwszy z poruczników, bo najostatniej promowany, by okazać swoją radość i opisać swój uniform.
Przyjechał. Byłby niezmiernie rad mogąc również pokazać swój uniform, gdyby okrutny zwyczaj nie zabraniał noszenia go poza służbą. Uniform pozostał więc w Portsmouth, Edmund zaś sądził, że nim Fanny będzie miała okazję go zobaczyć, zetleje cała jego świeżość, podobnie jak świeżość uczuć jego właściciela. Przemieni się we wstydliwy symbol, cóż bowiem może być bardziej niestosowne czy bezwartościowe niż mundur porucznika, który od roku czy dwóch jest porucznikiem i widzi, jak inni otrzymują przed nim awans kapitański? Tak myślał Edmund, póki ojciec nie zwierzył mu się z pomysłu, który w innym świetle stawiał szanse Fanny na obejrzenie drugiego porucznika H.M.S. „Drozd” w całej jego wspaniałości.
Pomysł polegał na tym, żeby Fanny towarzyszyła bratu w drodze powrotnej do Portsmouth i została tam na czas jakiś ze swoją rodziną. Przyszło to sir Thomasowi do głowy w czasie jego dostojnych rozmyślań, jako właściwy i pożądany krok, nim jednak podjął ostateczną decyzję, zasięgnął rady Edmunda. Edmund rozważył projekt z wszystkich stron i zobaczył w nim same zalety. Rzecz była dobra sama w sobie, a trudno o lepszy czas na jej realizację; nie wątpił też, że sprawi Fanny dużą przyjemność. To wystarczyło sir Thomasowi; jego zdecydowane: – Więc tak będzie – zamknęło ten etap sprawy.
Sir Thomas wychodził po tej rozmowie z pewną satysfakcją oraz nadzieją na rezultaty o wiele donioślejsze niż te, o których mówił synowi, gdyż jego główny cel odesłania jej do domu miał niewiele wspólnego z ponownym zobaczeniem rodziców i nic w ogóle z chęcią sprawienia jej przyjemności. Pragnął, oczywista, by jechała chętnie, ale równie mocno pragnął, by nim się ta wizyta skończy, serdecznie zatęskniła za Mansfield Park. Chciał, aby pozostając jakiś czas z dala od luksusu i elegancji dworu, trochę otrzeźwiała, by ją to skłoniło do właściwszej oceny owego stałego, a równie komfortowego domu, jaki został jej zaofiarowany.
Był to plan kuracji przepisanej rozsądkowi Fanny, który – zdaniem sir Thomasa – był w chwili obecnej chory. Osiem czy dziewięć lat mieszkania w dobrobycie i dostatku zmniejszyło jej zdolność porównywania i dokonywania osądów. Ojcowski dom nauczy ją zapewne, ile jest wart dobry roczny dochód; sir Thomas wierzył też, że po tym eksperymencie Fanny stanie się do końca życia szczęśliwszą i mądrzejszą kobietą.
Gdyby Fanny była skłonna do entuzjazmu, na pewno wpadłaby w entuzjazm zrozumiawszy, co się święci, kiedy wuj po raz pierwszy zaproponował jej, by odwiedziła rodziców i rodzeństwo, których nie widziała przez niemal połowę życia, by wróciła na kilka miesięcy do miejsca swego dzieciństwa, z Williamem jako opiekunem i towarzyszem podróży, i by mogła z nim być do ostatnich jego godzin na lądzie. Gdyby kiedykolwiek pozwoliła sobie na wybuch radości, to właśnie teraz, gdyż przejmowała ją radość, ale radość z gatunku spokojnych, głębokich, odczuwanych w sercu. Fanny nigdy wiele nie mówiła, ale kiedy coś gorąco przeżywała – zawsze wolała milczeć. W tym momencie zdolna była tylko podziękować i wyrazić zgodę. Potem, kiedy oswoiła się już z tą nagle stającą przed nią radosną wizją, mówiła Edmundowi i Williamowi, co czuje, były jednak pewne emocje, jakich nie umiała ubrać w słowa.
Wspomnienie najwcześniejszych radości, pamięć cierpień, jakie przeżywała, gdy ją oderwano od domu, wróciły ze wzmożoną siłą i wydało się jej, że powrót uleczy wszystkie rany, jakie przyniosła rozłąka. Znaleźć się znowu w rodzinnym gronie, przez tylu kochana, kochana jeszcze bardziej niż dawniej, sama kochać bez obaw i skrępowania, czuć się równa tym, co są naokoło, nie bać się żadnych wzmianek o Crawfordach, innych spojrzeń, w których można by się dopatrzyć wyrzutu! Oto wizja, którą rozpamiętywała z takim wzruszeniem, że nie całkiem mogła się do niego przyznać.
No i Edmund – dwa miesiące rozłąki z nim (a może pozwolą jej na trzy?) dobrze jej zrobi. Kiedy wyjedzie i nie będzie go widywać ani doświadczać jego dobroci, kiedy wyzbędzie się tej nieustannej irytacji, wynikającej ze znajomości jego uczuć, kiedy przestanie unikać jego zwierzeń, będzie mogła wyperswadować sobie ten niepokój, będzie mogła bez rozpaczy myśleć, że Edmund jest w Londynie i załatwia swoje sprawy. To, co mogło być trudne do zniesienia w Mansfield, miało się okazać drobną przykrością w Portsmouth.
Jedyną wadą tego projektu była niepewność, czy ciotka Bertram da sobie bez niej radę. Nikomu innemu nie była potrzebna, ale tu mogło jej brakować tak bardzo, że nie chciała nawet o tym myśleć.
Istotnie, ta część zadania była dla sir Thomasa najtrudniejsza i tylko on mógł ją wykonać.
Ale to on był panem na Mansfield Park. Jeśli kiedykolwiek podjął jakąś decyzję, zawsze potrafił ją wprowadzić w życie. Tym razem, po długich rozmowach, tłumaczeniu i wyjaśnianiu, że jest obowiązkiem Fanny widywać czasem swoją rodzinę, skłonił wreszcie żonę, by pozwoliła jej jechać. Tę zgodę bardziej zawdzięczał uległości małżonki niż jej przekonaniu, gdyż lady Bertram była przekonana tylko o tym, że zdaniem sir Thomasa Fanny powinna jechać i dlatego musi jechać. W ciszy swojej garderoby jednak, podczas własnych bezstronnych rozmyślań, nie poddana naciskowi jego wypowiedzi, wprowadzających zamęt w jej umysł, nie mogła się zgodzić z myślą, że Fanny koniecznie musi jechać do matki i ojca, którzy tak długo dawali sobie bez niej radę, podczas gdy tutaj jest jej tak bardzo potrzebna. Co zaś się tyczy tego, by ona miała nie odczuwać braku Fanny, czego pani Norris próbowała w dyskusji dowieść, lady Bertram postanowiła, że będzie zawsze stanowczo oponować przeciwko podobnym supozycjom.
Sir Thomas odwoływał się do jej rozsądku, sumienia i godności.
Nazwał to wyrzeczeniem i prosił, by je uczyniła, dając dowód dobroci i umiejętności panowania nad sobą. Pani Norris zaś próbowała ją przekonać, że bez Fanny doskonale da sobie radę (gdyż ona gotowa jest, jeśli trzeba, poświęcić siostrze cały swój czas), krótko mówiąc, że lady Bertram nie odczuje ani braku Fanny, ani nie będzie za nią tęsknić.
– Być może, siostro – odparła lady Bertram – przyznaję, że masz zupełną słuszność, ale jestem przekonana, że bardzo będę za nią tęsknić.
Następny krok to porozumienie się z Portsmouth. Fanny napisała list z propozycją przyjazdu, a odpowiedź matki, choć krótka, zamykająca się w kilku linijkach, była ciepła i pełna naturalnej, macierzyńskiej radości z widoków na ponowne zobaczenie swojego dziecka. Dla Fanny ten list był potwierdzeniem nadziei na szczęście, jakim będzie przebywanie z matką; była teraz przekonana, że znajdzie gorącą i czułą przyjaciółkę w „mamusi”, choć ta nie obdarzała jej uprzednio szczególnym uczuciem, ale to pewno jej, Fanny, wina, albo tylko takie wyobrażenie. Pewno zraziła do siebie Miłość Wcieloną, wskutek bezradnej drażliwości własnego bojaźliwego usposobienia, albo żądała dla siebie większego uczucia, niż na nie zasługiwała, będąc tylko jedną z tak licznej gromadki. Teraz, kiedy już wie, co to znaczy być pożyteczną i wyrozumiałą i kiedy matka nie jest już tak ustawicznie zajęta domem pełnym małych dzieci, znajdzie się czas i ochota na wszelkie radości i wkrótce będą dla siebie tym, czym być powinny matka i córka.
William cieszył się z tego projektu niemal tak samo jak siostra.
Nie może być dla niego większej przyjemności niż mieć ją tam, w Portsmouth, do ostatniej chwili nim odpłynie, i może jeszcze ją tam zastać, kiedy przypłynie ze swego pierwszego rejsu. A poza tym tak bardzo chciał, by zobaczyła „Drozda” przed wyjściem w morze („Drozd” był niewątpliwie najpiękniejszą korwetą na służbie).
Poza tym w stoczni zrobiono wiele nowoczesnych zmian, marzył, żeby je zobaczyła.
Nie omieszkał też powiedzieć, że jej pobyt w domu może się okazać bardzo wszystkim przydatny.
– Nie wiem, jak to się dzieje – mówił – ale bardzo brak u rodziców twojego porządku i systematyczności. W domu jest zawsze bałagan. Jestem pewny, że zaprowadzisz tam należyty ład. Powiesz mamie, jak wszystko powinno wyglądać, i pomożesz Susan, i będziesz uczyła Betsey, i sprawisz, że chłopcy cię pokochają i będą cię słuchać. Jakże nam będzie dobrze i wygodnie.
Kiedy przyszła odpowiedź pani Price, pozostało im jeszcze tylko kilka dni w Mansfield. Część jednego z tych dni przeżyło rodzeństwo w ogromnym strachu, jak to będzie z ich podróżą, kiedy bowiem zaczęto ją omawiać i pani Norris stwierdziła, że wszelkie wysiłki, by oszczędzić wydatków szwagrowi, są daremne i że, wbrew jej życzeniom i wskazówkom co do tańszych możliwości podróżowania, mają jechać najętą karetką pocztową, kiedy zobaczyła na własne oczy, jak sir Thomas daje Williamowi pieniądze na ten cel, pomyślała nagle, że w karetce jest dość miejsca dla trzech osób, i poczuła ogromną chęć pojechania z nimi i odwiedzenia tej kochanej biednej siostry, pani Price. Powiedziała o tym głośno. Musi przyznać, że ma niemałą ochotę jechać z młodymi; byłaby to dla niej taka przyjemność; nie oglądała swojej biednej, kochanej siostry od ponad dwudziestu lat; poza tym, dla tych dwojga byłaby większą pomocą w podróży, jako starsza i doświadczona, no i poza tym przychodzi jej na myśl, że pani Price miałaby jej bardzo za złe, gdyby nie skorzystała z podobnej okazji.
William i Fanny byli przerażeni tym pomysłem.
Byłby to koniec przyjemności ich przyjemnej podróży. Spoglądali po sobie żałośnie i trwali tak w niepewności przez godzinę czy dwie. Nikt się nie wtrącał, nie namawiał, nie odradzał. Pani Norris miała podjąć decyzję sama. Skończyło się, ku nieopisanej radości rodzeństwa, na tym, iż sobie uświadomiła, że przecież w tym właśnie okresie jest niezbędna w Mansfield; że jest zbyt potrzebna sir Thomasowi i lady Bertram, by mogła sobie pozwolić na pozostawienie ich choćby przez tydzień samych, i dlatego musi wyrzec się wszelkich przyjemności prócz tej, by im być użyteczna.
W rzeczywistości uświadomiła sobie, że choć pojedzie do Portsmouth za darmo, będzie przecież musiała zapłacić za drogę powrotną. Kazała więc biednej kochanej pani Price przeżyć zawód z powodu nie wykorzystanej okazji i w ten sposób zaczęło się następne dwudziestolecie nieobecności pani Norris u siostry.
Podróż do Portsmouth, wyjazd Fanny odbiły się w pewien sposób na projektach Edmunda. On również, podobnie jak ciotka, musiał się czegoś wyrzec dla Mansfield Park. Zamierzał teraz właśnie jechać do Londynu, nie mógł jednak zostawić matki i ojca akurat w momencie, gdy inni, od których zależał ich spokój i wygoda, wyjeżdżali. Z przykrością, którą odczuwał, ale z którą się nie obnosił, postanowił opóźnić o tydzień czy dwa swą tak bardzo wyglądaną podróż, która miała zadecydować o jego szczęściu.
Powiedział o tym Fanny. Wiedziała już tak wiele, że powinna wiedzieć wszystko. Stanowiło to treść jeszcze jednej poufnej rozmowy o pannie Crawford; Fanny przeżyła ją silniej, czuła bowiem, iż po raz ostatni wymieniają imię panny Crawford z resztką swobody. Potem jeszcze raz o niej wspomniał. Lady Bertram upominała wieczorem Fanny, by do niej szybko i często pisała, obiecując, że będzie sumiennie odpisywać, a Edmund w odpowiednim momencie szepnął:
– Ja też napiszę do ciebie, Fanny, jak będę miał coś, o czym warto pisać, jak będę miał do powiedzenia coś, co rada usłyszysz, a o czym się tak szybko nie dowiesz od nikogo innego. – Gdyby miała jakiekolwiek wątpliwości, co ma na myśli, wyjaśniłaby jej to łuna, bijąca od jego twarzy.
Na przyjęcie tego listu musi się uzbroić. Żeby list od Edmunda budził w niej taki lęk! Zaczęła rozumieć, że nie doświadczyła jeszcze wszystkich zmian uczuć i poglądów, jakie na tym świecie przeobrażeń dokonuje postęp czasu i odmiana okoliczności. Nie wyczerpała jeszcze wszystkich możliwości zmian, zachodzących w ludzkim umyśle.
Biedna Fanny! Choć wyjeżdżała chętnie i ochoczo, przeżywała ostatni wieczór w Mansfield Park bardzo żałośnie. Rozstanie wzbudziło w jej sercu ogromny smutek. Widok każdego pokoju wyciskał jej łzy z oczu, a każdego drogiego mieszkańca – rzęsisty płacz.
Przytuliła się do ciotki, wiedząc, że będzie za nią tęsknić; ucałowała rękę wuja, wstrzymując szloch, bo go zagniewała, jeśli zaś idzie o Edmunda, gdy przyszła ostatnia chwila, nie była zdolna ani mówić, ani patrzeć, ani myśleć i dopiero gdy się wszystko skończyło, zdała sobie sprawę, że żegnał ją z braterską czułością.
Wszystko to odbywało się wieczorem, gdyż mieli wyjechać bardzo wczesnym rankiem. Kiedy uszczuplone rodzinne grono zebrało się przy śniadaniu, mówiono o Williamie i Fanny jako o tych, co już przebyli pierwszy etap podróży.
ROZDZIAŁ XXXVIII
Gdy dwór Mansfield Park został dobrze w tyle, nowość podróżowania i radość, że jest z Williamem, poprawiły nastrój Fanny, kiedy zaś zakończyli pierwszy etap podróży i mieli wysiąść z powozu sir Thomasa, mogła już z pogodną twarzą pożegnać starego stangreta i dać mu odpowiednią wiadomość dla dworu.
Nie było końca miłemu gadaniu obojga. Uszczęśliwiony William we wszystkim znajdował powód do śmiechu, żartował więc i dowcipkował w przerwach między rozmowami o sprawach poważniejszych, które wszystkie kończyły się – jeżeli się nie zaczynały – na wysławianiu korwety „Drozd”, domysłach, dokąd zostanie wysłana, omawianiu ewentualności jakiejś bitwy z przeważającymi siłami nieprzyjaciela, która (skoro pierwszy porucznik zostanie usunięty z drogi – a William nie okazywał szczególnej litości pierwszemu porucznikowi) miała mu przynieść następny awans i to szybko, oraz na spekulacjach nad zdobytymi pieniędzmi, którymi szczodrze obdaruje rodziców, odjąwszy tylko sumkę wystarczającą na wygodny mały domek, w którym spędzi razem z Fanny całe dojrzałe życie, łącznie ze starością.
Sprawa Fanny i pana Crawforda nie były tematem ich rozmów.
William wiedział, co się stało, i serdecznie żałował, że jego siostra okazuje taki chłód człowiekowi, którego uważał za doskonałość; był jednak w wieku, w którym najwyżej ceni się miłość, nie mógł więc mieć pretensji do Fanny, a wiedząc, że nie życzy sobie rozmów na ten temat, nie sprawiał jej przykrości żadnymi aluzjami.
Miała powody sądzić, że pan Crawford jeszcze o niej nie zapomniał. W ciągu tych trzech tygodni, odkąd wyjechał wraz z siostrą z Mansfield, otrzymywała regularnie listy od Mary, a w każdym było kilka słów od niego, ciepłych i energicznych, takich jak jego sposób mówienia. Ta korespondencja sprawiała Fanny, jak się tego wcześniej obawiała, ogromną przykrość. Już sposób pisania panny Crawford, żywy i serdeczny, był złem samym w sobie, niezależnie od tego, co niosło pióro jej brata, a co adresatka zmuszona była czytać. Edmund bowiem nie dał jej za każdym razem spocząć, póki nie przeczytała mu większej części listu, a potem musiała wysłuchiwać jego peanów na cześć języka piszącej i ciepła jej uczuć. Istotnie, w każdym z tych listów było tyle wiadomości, aluzji i wspomnień, że trudno było nie przypuszczać, iż są w gruncie rzeczy przeznaczone dla jego uszu. Zmuszona więc do brania udziału w takich sztuczkach, skazana na korespondencję, zawierającą starania człowieka, którego nie kochała, a zobligowana do wspierania fatalnej namiętności człowieka, którego kochała – doprawdy, przechodziła męki. Obecny wyjazd zapowiadał i na tym polu korzystną zmianę. Fanny przypuszczała, że kiedy znajdzie się pod innym dachem, niż Edmund, panna Crawford nie będzie miała na tyle silnego motywu do pisania, by jej się trud opłacił i że w Portsmouth cała korespondencja powoli ustanie.
Wśród takich myśli i setek innych Fanny jechała wygodnie, miło i z taką szybkością, jaką można rozsądnie przyjąć w błotnistym miesiącu lutym. Wjechali do Oksfordu, ale zdążyli tylko rzucić w przejeździe okiem na college, w którym studiował Edmund, i nie zatrzymywali się nigdzie po drodze, póki nie dojechali do Newbury, gdzie ukoronowaniem radości i trudów dnia był smaczny posiłek, łączący obiad i kolację.
Następnego dnia wyruszyli znowu wczesnym rankiem; jechali bez przeszkód i bez opóźnień i wjechali w okolice Portsmouth jeszcze za dnia, tak że Fanny mogła zobaczyć i podziwiać nowo wzniesione budynki. Przejechali most zwodzony i wjechali do miasta; światło dzienne miało się ku końcowi, kiedy prowadzeni donośnym głosem Williama wjechali w wąską bocznicę głównej ulicy i stanęli przed małym domkiem, w którym mieszkał obecnie pan Price.
Fanny była podniecona i przejęta – między nadzieją i obawą.
Z chwilą gdy zajechali, jakaś niechlujna służąca, zapewne czekająca na nich pod drzwiami, wyszła ku nim i okazując większą ochotę do udzielania informacji niż pomocy, natychmiast zaczęła, że – „Drozd”, proszę panicza, wyszedł z portu i był tutaj jeden porucznik... – kiedy przerwał jej wysoki jedenastolatek, który wypadł z domu, odepchnął ją i zaczął wołać do Williama, otwierającego drzwi karetki: Zdążyłeś w samą porę! Czekamy na ciebie od pół godziny. „Drozd” dziś rano wyszedł z portu. I pan Campbell był tu o czwartej, wypytywał o ciebie; ma jedną z łodzi „Drozda” i o szóstej płynie na okręt, liczył, że przyjedziesz na czas, żeby z nim jechać.
Spojrzał kilka razy na Fanny, której William pomagał wysiąść z karetki, i to było całe braterskie powitanie, ale pozwolił się ucałować, choć w dalszym ciągu przekazywał szczegóły o wypłynięciu „Drozda” z portu, czym miał prawo się interesować, jako że właśnie teraz, na tym okręcie, miał rozpocząć swoją marynarską karierę.
Jeszcze chwila i Fanny znalazła się w wąskim korytarzyku, prowadzącym od drzwi wejściowych, i w ramionach matki, która ku niej wyszła z wyrazem szczerego uczucia; Fanny wzruszyła się na widok jej twarzy, bo zobaczyła nagle ciotkę Bertram; wyszły też dwie siostry: Susan, ładna, wyrośnięta czternastoletnia dziewczynka, i Betsey, najmłodsza z rodziny, pięcioletnia – obie okazywały swoistą radość na jej widok, nie wspartą jednak dobrymi manierami przy powitaniu. Ale Fanny nie myślała o manierach. Wystarczy, żeby ją kochały.
Potem zaprowadzono ją do bawialni, tak malutkiej, że z początku myślała, że to tylko przejście do czegoś większego, i stała chwilę, czekając, aż ją poproszą dalej, lecz kiedy zobaczyła, że nie ma tu innych drzwi i że w pokoju są oznaki zamieszkania, skarciła się, powściągnęła myśli i zaczęła się martwić, czy ich nie odgadnięto.
Ale matka nie miała czasu na żadne odgadywania i ruszyła z powrotem do drzwi wejściowych, by powitać Williama.
– Och, synku kochany, jakam rada cię widzieć. Słyszałeś już o „Droździe”? Wyszedł z portu, o trzy dni wcześniej, niż myśleliśmy, i nie wiem, co ja zrobię z bielizną Sama, nie będzie gotowa na czas, przecież rozkazy wyjścia w morze mogą przyjść choćby jutro. Całkiem mnie to zaskoczyło. A i ty musisz zaraz płynąć na Spithead. Campbell był tutaj, martwił się o ciebie, i co my poczniemy? Myślałam, że spędzimy z tobą taki miły wieczór, a tu wszystko spada naraz.
Syn odparł pogodnie, że wszystko się dobrze kończy i potraktował lekceważąco własną niewygodę i konieczność rychłego wyjazdu z domu.
– Oczywista, wolałbym, żeby „Drozd” pozostawał w porcie, a ja mógł spędzić tu z wami parę miłych godzin, ale jeśli jest łódź na brzegu, to lepiej popłynę od razu, nie ma na to rady. Gdzie jest zakotwiczony „Drozd” na Spithead? Obok „Kanopusa”? Ale wszystko jedno... Fanny jest w bawialni, czemu stoimy w korytarzu? Niech mama wejdzie, ledwo mama spojrzała na swoją kochaną córeczkę.
Weszli obydwoje i pani Price raz jeszcze dobrotliwie ucałowała córkę, zauważając, jak bardzo urosła, po czym zaczęła okazywać dość oczywistą troskę o ich zmęczenie i potrzeby po tak długiej podróży.
– Moje biedaki! Jacy musicie być oboje zmęczeni! Na co mielibyście ochotę? Zaczęłam już myśleć, że nigdy nie przyjedziecie. Od pół godziny wyglądałam was razem z Betsey. Kiedy jedliście ostatnio? A co zjedlibyście teraz? Nie wiedziałam, czy będziecie mieli apetyt na jakieś mięso, czy tylko na filiżankę herbaty po podróży, inaczej miałabym coś gotowego. A teraz boję się, że Campbell przyjedzie, nim się zdąży zrobić stek, a nie mamy rzeźnika pod ręką. Bardzo to niewygodne, jak się nie ma rzeźnika na swojej ulicy. Lepiej z tym było w naszym poprzednim domu. Może napijecie się herbaty, jak tylko będzie gotowa.
Podróżnicy oświadczyli, że przedkładają herbatę nad wszystko.
– Wobec tego, biegnij, Betsey, do kuchni i zobacz, czy Rebeka nastawiła imbryk; i powiedz, żeby przyniosła jak najszybciej zastawę. Żeby nam wreszcie zreperowano ten dzwonek – ale Betsey to bardzo sprawny posłaniec.
Betsey pobiegła pędem, dumna, że może się pochwalić swoimi umiejętnościami przed nową, piękną siostrą.
– Ojej – ciągnęła stroskana matka – jaki nędzny mamy dziś ogień, na pewno umieracie z zimna. Przysuńcie tu bliżej krzesła, moi kochani. Doprawdy, nie wiem, co ta Rebeka wyrabia. Przecie pół godziny temu kazałam jej przynieść tu węgli. Susan, dlaczego nie przypilnowałaś ognia!
– Byłam na górze, proszę mamy, przenosiłam moje rzeczy odparła Susan pewnym siebie tonem obrony, który wzbudził zgrozę Fanny. – Przecież mama dopiero co powiedziała, że ja i Fanny mamy mieć ten drugi pokój, a nie mogłam uprosić Rebeki, żeby mi pomogła.
Dalszą dyskusję przerwały kolejne zamieszania; najpierw przyszedł stangret po zapłatę, potem zaczęła się sprzeczka Sama z Rebeką o to, jak wnieść kuferek Fanny, który Sam chciał transportować na swój sposób, a na koniec wszedł pan Price we własnej osobie, anonsowany swoim tubalnym głosem, kiedy z czymś w rodzaju przekleństwa kopnął w korytarzu walizę syna i pudło z robótkami córki, wołając o świecę; żadnej świecy jednak nie przyniesiono i pan Price wszedł do pokoju.
Fanny podniosła się niepewnie, chcąc go powitać, ale usiadła z powrotem, stwierdziwszy, że nie zauważył jej w tym mroku ani nie pomyślał o niej. Potrząsnął przyjaźnie ręką syna i zaczął natychmiast żywo:
– Witaj w domu, synu! Cieszę się, że cię widzę! Słyszałeś nowiny? „Drozd” wyszedł z portu dziś rano. Ostro zaczyna! Na B... , wróciłeś w sam czas. Przychodził tu doktor pytać o ciebie, wziął jedną z łodzi i płynie na Spithead koło szóstej, więc lepiej z nim jedź. Byłem u Turnera w sprawie waszej mesy, wygląda na to, że wszystko jest na dobrej drodze. Nie dziwiłbym się, gdybyście jutro dostali rozkaz wyjścia w morze, ale przy tym wietrze nie możecie płynąć, jeśli macie rejs na zachód, a kapitan Welsh uważa, że z pewnością popłyniecie na zachód, razem ze „Słoniem”. Na B... chciałbym, żeby to była prawda. Ale stary Scholey powiadał właśnie, że jego zdaniem najpierw was wyślą na Texel. No cóż, jesteśmy gotowi na wszystko, co los zdarzy. Ale, na B... straciłeś dziś rano piękny widok, nie oglądając „Drozda”, jak wychodził z portu. Za tysiąc funtów nie oddałbym tego widoku. Stary Scholey przybiegł tu podczas śniadania i powiedział, że „Drozd” odcumował i wychodzi. Zerwałem się i w dwóch skokach byłem na nadbrzeżu. „Drozd” to skończone cudo, drugiego takiego nie ma na morzu. Stoi teraz na Spithead, a każdy w tym kraju wziąłby go za dwudziestkę ósemkę .
Dwie godziny tkwiłem dziś na nadbrzeżu i wpatrywałem się w niego.
Stoi tuż obok „Endymiona”, między „Endymionem” i „Kleopatrą”, po wschodniej stronie od hulku dźwigowego.
– Jasne! – zawołał William. – Sam bym go tam postawił. To najlepsze miejsce na Spithead. Ale tu jest moja siostra, proszę ojca, tu jest Fanny – obrócił się i wysunął ją do przodu. – Tak ciemno, że ojciec jej nie widzi.
Pan Price przyznał, że całkiem zapomniał o córce; przywitał ją serdecznym uściskiem, zauważył, że wyrosła już na młodą kobietę, i zaraz będzie trzeba dla niej męża, a potem wydawało się, że zamierza znów szybko o niej zapomnieć.
Fanny zapadła z powrotem w krzesło; smucił ją i raził jego sposób mówienia i zalatująca woń alkoholu; on dalej rozmawiał tylko z synem i tylko o „Droździe”; William, choć ogromnie zainteresowany tematem, kilkakrotnie próbował zwrócić myśli ojca ku Fanny, jej długiej nieobecności i długiej podróży.
Po pewnym czasie przyniesiono świecę, ponieważ jednak w dalszym ciągu nie było herbaty ani się na nią nie zanosiło, wedle przekazywanych przez Betsey z kuchni informacji, William postanowił pójść się przebrać i przygotować na to, co niezbędne do przeniesienia się na okręt, by potem spokojnie usiąść do podwieczorku.
Po jego wyjściu wpadli do pokoju dwaj chłopcy o różanych buziach, brudni i obszarpani, jeden ośmio-, drugi dziewięcioletni; przybiegli prosto ze szkoły przywitać się z siostrą i zakomunikować, że „Drozd” wyszedł z portu. Byli to Tom i Charles. Charles przyszedł na świat po wyjeździe Fanny, ale Toma często pomagała niańczyć, ogromnie więc się ucieszyła na jego widok. Ucałowała serdecznie obu chłopców, ale Toma chciała zatrzymać chwilę, by odszukać w jego twarzy znajome rysy niemowlęcia, które tak kochała, i przypomnieć mu, jak ją kiedyś lubił. Tom jednak nie miał na to ochoty, wrócił do domu nie po to, by stać i słuchać, jak ktoś gada, ale aby biegać i hałasować; obaj chłopcy oderwali się od niej szybko i trzasnęli drzwiami bawialni, aż poczuła ból w skroniach.
Zobaczyła więc już całe rodzinne grono; między nią i Susan byli jeszcze dwaj bracia, jeden pracował w jakimś urzędzie w Londynie, drugi był aspirantem na pokładzie statku Kompanii Wschodnioindyjskiej. Choć jednak widziała już wszystkich członków rodziny, nie słyszała jeszcze wrzawy, jaką potrafią podnieść.
Następny kwadrans pozwolił jej tego doświadczyć. William zaczął po chwili wołać do matki i Rebeki z podestu na piętrze. Miał kłopot, nie mógł znaleźć czegoś, co zostawił. Gdzieś zapodział się klucz, Betsey została oskarżona o to, że dobrała się do jego nowego kapelusza, okazało się też, że nie zrobiono obiecanej mu drobnej, ale niezbędnej poprawki przy kamizelce munduru.
Pani Price, Betsey i Rebeka zaczęły się bronić, wszystkie naraz, lecz Rebeka najgłośniej; to, co pozostawało do zrobienia, trzeba było zrobić byle jak i w pośpiechu. William próbował bezskutecznie odesłać Betsey na dół, a przynajmniej nie pozwolić jej psocić na górze, a ponieważ wszystkie drzwi w całym domu stały otworem, wszystkie te dźwięki wpadały do bawialni; od czasu do czasu zagłuszały je tylko głośniejsze wrzaski Sama, Toma i Charlesa, którzy gonili się tam i z powrotem po schodach, przewracając się i pokrzykując.
Fanny była niemal ogłuszona. Dom był tak mały, a ściany tak cienkie, że wszystko to rozgrywało się jakby tuż obok niej; zmęczona podróżą i niedawnym podnieceniem, wprost nie była w stanie tego wytrzymać. W samej bawialni panował jaki taki spokój, Susan bowiem zniknęła razem z innymi, Fanny została więc sam na sam z ojcem. On po chwili wziął gazetę, którą pożyczał zawsze od sąsiada, i zabrał się do czytania, jakby nieświadom obecności córki.
Jedyną świecę trzymał pomiędzy gazetą a swoją twarzą, nie myśląc nawet o wygodzie Fanny; ona jednak nie miała nic do roboty i rada była, że jej obolała głowa jest osłonięta przed światłem; siedziała tak, załamana, oszołomiona, w smutnym zamyśleniu.
Była w domu. Ale, niestety, nie był to taki dom, nie było to takie powitanie, jakiego... pohamowała się; to nierozsądne. Jakim prawem ma być dla swojej rodziny osobą o jakimś znaczeniu? Żadnym – od tak dawna nie mieszkała wśród nich. Najważniejsze muszą być dla nich sprawy Williama – zawsze były – on ma do tego wszelkie prawa. Ale że też tak mało do niej mówią, tak mało pytają. Niemal ani jednego pytania o Mansfield! Tak bardzo jej było przykro, że zapomniano o Mansfield, o rodzinie, która tyle uczyniła... kochanej, kochanej rodzinie. Ale tutaj jedna sprawa przesłania wszystko. Może tak być musi. Cel rejsu „Drozda” musi ich teraz interesować przede wszystkim. Za tydzień czy dwa to się może zmienić. To ona jest winna. Ale jednak w Mansfield wyglądałoby to inaczej. Tak, w domu wuja brałoby się pod uwagę porę dnia, porę roku, porządek tematów, dobre wychowanie i każdemu okazywałoby się uwagę – a tu tego nie ma.
Jedyną przerwą w półgodzinnych prawie rozmyślaniach był nagły wybuch ojca, nie obliczony bynajmniej na uspokojenie Fanny.
Kiedy tupot i krzyki w korytarzu przebrały zwykłą miarę, krzyknął:
– A niech diabli wezmą tych chłopaków! Co to za wrzaski! A Sam najgłośniejszy! Ten chłopak powinien zostać bosmanem! Hej, ty tam! Sam! Zostaw ten przeklęty gwizdek, bo ci pokażę!
Nie zwrócili uwagi na tę groźbę w sposób tak oczywisty, że choć cała trójka w pięć minut później wpadła do pokoju i usiadła, Fanny mogła to uznać jedynie za dowód krańcowego wyczerpania, o czym świadczyły rozgrzane twarze i zadyszane oddechy, zwłaszcza że w dalszym ciągu kopali się po łydkach i pokrzykiwali, strasząc się nawzajem, tuż pod bokiem ojca.
Gdy drzwi się ponownie otwarły, pojawiło się w nich coś bardziej pożądanego: wniesiona została zastawa do herbaty, na którą Fanny z przykrością straciła już na ten wieczór wszelką nadzieję.
Susan wraz z młodszą pokojówką, której pośledniejszy wygląd kazał Fanny zrozumieć ze zdumieniem, że ta, którą oglądała poprzednio, to gospodyni – wniosły wszystko, co do herbaty niezbędne.
Susan, stawiając imbryk na ogniu, rzuciła na siostrę spojrzenie, w którym miła satysfakcja z możliwości okazania, jaka jest przydatna i pomocna, mieszała się z lękiem, że ta posługa umniejszają w oczach patrzącej. Wyjaśniła, że poszła do kuchni, żeby popędzić Sally, pomóc robić tosty i posmarować chleb masłem – inaczej nie wiadomo kiedy dostaliby tę herbatę – a przecież siostra musi być spragniona i głodna po podróży.
Fanny była bardzo wdzięczna. Musiała przyznać, że ma wielką ochotę na filiżankę herbaty, a Susan natychmiast zabrała się do zaparzania, jakby rada była, że to zajęcie przypadło tylko jej; wykonała zadanie bardzo zręcznie, robiąc tylko trochę zbędnego zamętu i kilka nieroztropnych prób opanowania braci, co przekraczało jej możliwości. Pokrzepiona na ciele i duchu okazaną jej w porę serdecznością, Fanny poczuła w sercu i w myślach przypływ optymizmu.
Susan miała rozsądną, otwartą twarz; podobna była do Williama może okaże się podobna charakterem i będzie jej równie życzliwa?
W tej pogodniejszej sytuacji do pokoju wszedł William, a za nim matka i Betsey. Był teraz w kompletnym mundurze porucznika, a poruszał się i wydawał w nim wyższy, silniejszy i jeszcze bardziej urodziwy; ze szczęśliwym uśmiechem na twarzy podszedł wprost do Fanny, a ona wstała z krzesła, patrzyła nań przez chwilę w niemym uwielbieniu, a potem, zarzuciwszy mu ręce na szyję, zaczęła wypłakiwać całe swoje szczęście i nieszczęście.
W obawie, że może się wydać niezadowolona, opanowała się szybko i otarłszy łzy oglądała i podziwiała wszystkie imponujące szczegóły jego uniformu; w coraz lepszym nastroju słuchała, jak mówi pogodnie, iż ma nadzieję, że będzie mógł, zanim odpłynie, część każdego dnia spędzać na lądzie, a nawet zabierze ją na Spithead, by obejrzała okręt.
Następne zamieszanie powstało z chwilą nadejścia doktora Campbella, chirurga okrętowego, dobrze wychowanego młodego człowieka, który przyszedł po przyjaciela i dla którego udało się po pewnych staraniach znaleźć krzesło, a po spiesznym zmywaniu młodej herbaciarki – filiżankę i spodek. Nastąpił kwadrans poważnej rozmowy zebranych panów, rosnącego hałasu i rosnącego zamętu, potem już wszyscy razem, mężczyźni i chłopcy, zaczęli się ruszać – przyszła chwila wyjazdu: wszystko było gotowe, William pożegnał się i panowie wyszli – trzej chłopcy bowiem, mimo próśb matki, postanowili odprowadzić brata i pana doktora Campbella do bramy wypadowej, a pan Price wyszedł również, by odnieść gazetę sąsiadowi.
Teraz można było mieć nadzieję na coś w rodzaju spokoju i kiedy namówiono Rebekę, by zabrała zastawę do herbaty, a pani Price usiadła, po dłuższym poszukiwaniu w pokoju rękawa koszuli, który wreszcie Betsey wyciągnęła z kuchennej szuflady – małe grono kobiet odetchnęło nieco, a matka, po długich lamentach, że na pewno nie zdąży przygotować Sama na czas, mogła wreszcie pomyśleć o najstarszej córce i o rodzinie, u której przebywała.
Zaczęła jej zadawać pytania, a jednym z pierwszych było, jak siostra daje sobie radę ze służbą? Czy podobnie jak ona, pani Price, ma tyle kłopotów ze znalezieniem dobrej służącej? To pytanie wkrótce odwiodło jej myśli od hrabstwa Northampton, a przywiodło do własnych domowych utrapień i czarny charakter wszystkich służących w Portsmouth, z których jej dwie były najgorsze, pochłonął całkowicie jej uwagę. Rodzina Bertramów poszła w niepamięć wobec niezliczonych wad Rebeki, których listę Susan bardzo przedłużyła, a mała Betsey jeszcze bardziej, i której nic nie rekomendowało, wobec czego Fanny wysunęła skromnie przypuszczenie, że matka zapewne rozstanie się ze służącą, kiedy skończy się jej rok pracy.
– Rok pracy! – zawołała pani Price. – Mam nadzieję, że rozstanę się z nią znacznie wcześniej, bo rok upłynąłby w listopadzie. Służba w Portsmouth jest tak zepsuta, moja droga, że to cud prawdziwy, jeśli ktoś trzyma gospodynię dłużej niż pół roku. Nie mam już nadziei, że kiedykolwiek będę miała służącą na stałe; gdybym się teraz miała rozstać z Rebeką, to dostałabym tylko kogoś gorszego.
A przecież nie jestem wymagającą panią domu i miejsce nie jest takie ciężkie, bo zawsze ma jakąś pokojówkę do pomocy, a ja sama robię nieraz połowę roboty.
Fanny milczała, ale nie dlatego, by była przekonana, iż nie można znaleźć rady na niektóre z tych bolączek. Kiedy tak siedziała, przyglądając się Betsey, myśli jej wybiegły ku innej siostrze, bardzo ładnej dziewczynce, którą w takim mniej więcej wieku zostawiła wyjeżdżając do hrabstwa Northampton, a która w kilka lat później umarła. Miała w sobie coś szczególnie pociągającego i w tamtych czasach Fanny wolała ją od Susan; kiedy wiadomość o jej śmierci dotarła wreszcie do Mansfield, Fanny przez krótki czas była wprost załamana. Patrząc na Betsey zobaczyła teraz nagle małą Mary, ale nie chciała wspominać zmarłej, aby nie sprawić bólu matce. Gdy tak rozmyślała, przyglądając się siedzącej obok Betsey, zobaczyła, że dziewczynka trzyma coś, co chce jej pokazać, ale jednocześnie ukryć przed Susan.
– Co tam masz, kochanie? – zapytała Fanny. – Chodź i pokaż.
Był to srebrny nożyk. Susan porwała się na nogi wołając, że to jej własność, i próbując go wyrwać, ale mała uciekła pod skrzydła matki i Susan mogła jej tylko wypominać z ogromnym przejęciem dokonane przestępstwo, licząc, iż przeciągnie Fanny na swoją stronę. – To naprawdę okropne, żeby nie mogła mieć swojego nożyka; to jej własność; siostrzyczka Mary dała jej go na łożu śmierci; powinna go była już dawno dostać. Ale mama go wzięła i ciągle pozwala Betsey go trzymać, a rezultat będzie taki, że Betsey go zepsuje i dostanie na zawsze, chociaż mama obiecała, że Betsey nie weźmie go do ręki.
Fanny była wstrząśnięta. Słowa siostry i odpowiedź matki urażały poczucie obowiązku, honoru i przywiązania.
– Daj pokój, Susan – napominała ją matka – jak można tak się gniewać. Ciągle się wykłócasz o ten nożyk. Chciałabym, żebyś nie była taka swarliwa. Moja biedna, mała Betsey, jaka ta Susan dla ciebie niedobra. Ale nie powinnaś go była wyjmować, kochanie, kiedy cię posłałam po coś do szuflady. Wiesz, że zabroniłam ci go tykać, bo Susan tak się o to gniewa. Za następnym razem będę go musiała schować, Betsey. Biedna Mary, nie przyszłoby jej do główki, że to będzie taka kość niezgody, kiedy mi go dawała na dwie godziny przed śmiercią. Biedne maleństwo! Ledwo już można było dosłyszeć, co mówi, i tak to ślicznie powiedziała: „Niech Susan weźmie mój nożyk, mamo, kiedy ja umrę i kiedy mnie pochowają”. Biedactwo kochane! Tak lubiła ten nóż, Fanny, że prosiła, by leżał przy niej w łóżeczku, przez całą chorobę. Dostała go od swojej zacnej chrzestnej matki, starej Admirałowej Maxwell, zaledwie na sześć tygodni przed śmiercią. Mała, kochana istotka. No cóż, oszczędzone jej zostały przyszłe cierpienia. Moja kochana Betsey pieściła córkę – tobie się tak nie poszczęściło z chrzestną matką.
Ciotka Norris mieszka zbyt daleko, by pamiętać o takim małym człowieczku jak ty.
Fanny istotnie przywiozła od ciotki Norris jedynie wiadomość, że ma nadzieję, iż jej chrzestna córka jest grzeczną dziewczynką i dobrze się uczy. Pani Norris powiedziała raz coś niejasno w salonie w Mansfield Park o ewentualnym przesłaniu małej modlitewnika, ale więcej o tym nie wspomniała. Wróciła jednak z tą myślą do domu i wyciągnęła dwa stare mężowskie modlitewniki, lecz po ich obejrzeniu duch szczodrobliwości w niej zgasł. Jeden z modlitewników miał zbyt drobny druk jak na oczy dziecka, drugi zaś był zbyt ciężki, by go nosiła.
Fanny była ogromnie zmęczona i z wdzięcznością przyjęła pierwszą propozycję pójścia do łóżka; nim Betsey przestała lamentować, że pozwolono jej siedzieć tylko godzinę dłużej niż zwykłe z powodu przyjazdu siostry, wyszła, pozostawiając na dole znowu zamęt i gwar: chłopcy prosili o grzany ser, ojciec wołał o rum i wodę, a Rebeki nie było tam, gdzie być powinna.
W ciasnym i skąpo umeblowanym pokoju, który miała dzielić z Susan, nie znalazła nic, co by ją podniosło na duchu. Ciasnota pokoi na górze i na dole, wąskie korytarze i schody zrobiły na niej przygnębiające wrażenie. Zaczęła z większym szacunkiem myśleć o małym poddaszu w Mansfield Park tu, w tym domu, zbyt małym, by ktokolwiek mógł w nim żyć wygodnie.
ROZDZIAŁ XXXIX
Gdyby sir Thomas znał wszystkie uczucia swojej siostrzenicy, kiedy pisała pierwszy list do ciotki, nie miałby powodu do zmartwienia; chociaż bowiem wyspała się dobrze, ranek był ładny, nadzieja na spotkanie w Williamem rychła, a w domu panował względny spokój, gdyż Tom i Charles wyszli do szkoły, Sam do jakichś swoich spraw, a ojciec na codzienną włóczęgę, co pozwoliło jej pogodnie opisywać sprawy domu – dobrze wiedziała, że ukrywa wiele jego niedostatków. Gdyby sir Thomas pod koniec tygodnia znał jej uczucia choćby w części, uznałby, że pan Crawford może być pewny zwycięstwa i winszowałby sobie swojej przenikliwości.
Nim minął tydzień, rozczarowanie było całkowite. Przede wszystkim – William wyjechał. „Drozd” dostał rozkazy, wiatr się zmienił i okręt odpłynął czwartego dnia po przyjeździe rodzeństwa do Poitsmouth; podczas tych czterech dni zaś widziała brata tylko dwa razy, krótko i spiesznie, gdy przypływał na ląd, będąc na służbie.
Żadnych swobodnych rozmów, żadnych spacerów na wałach, żadnej wyprawy do stoczni, żadnego oglądania „Drozda” – nic z tego, co sobie planowali i na co liczyli. Pod tym względem wszystko ją zawiodło, z wyjątkiem uczucia Williama. Gdy opuszczał dom, ostatnimi myślami był przy niej. Zawrócił do drzwi, by powiedzieć:
– Niech mama uważa na Fanny. Ona jest delikatna, nie przywykła do takiego trybu życia jak my. Proszę, niech mama opiekuje się Fanny.
William wyjechał, a dom, w którym ją zostawił, był – Fanny nie mogła tego ukryć przed sobą – niemal pod każdym względem różny od tego, czego mogła pragnąć. Było to siedlisko hałasu, nieporządku i wszystkiego, co niestosowne. Nikt tu nie był na swoim miejscu, niczego nie robiono w należyty sposób. Nie mogła szanować swoich rodziców, jak na to liczyła. Co do ojca, nie miała specjalnych nadziei, ale nie przypuszczała, że aż tak zaniedbuje rodzinę i ma tak ordynarny sposób bycia, tak złe obyczaje. Nie brak mu było zdolności, brak mu było zainteresowań i wiedzy innej niż zawodowa; czytywał tylko gazetę i wykaz oficerów marynarki wojennej, mówił tylko o stoczni, porcie, Spithead i Motherbank; przeklinał, pił, był niechlujny i grubiański. Nie pamiętała, by w jego stosunku do niej było dawniej coś, co przypominało serdeczność. Pozostał jej tylko ogólny obraz człowieka szorstkiego i hałaśliwego. Teraz ledwo ją zauważał, a jeśli, to tylko po to, by uczynić ją przedmiotem jakiegoś prostackiego żartu.
Rozczarowanie co do matki było jeszcze większe; tu liczyła na wiele, a nie znalazła nic. Owe tak miłe wyobrażenia, jaka to będzie dla matki ważna, okazały się płonne. Pani Price nie była jej nieżyczliwa, lecz Fanny, zamiast zyskiwać jej rosnące uczucie i zaufanie i stawać się coraz jej droższa, nigdy już nie spotkała się z większą matczyną serdecznością niż pierwszego dnia po przyjeździe. Naturalny instynkt został szybko zaspokojony, a uczucia pani Price nie miały innego źródła. Jej serce i czas były całkowicie wypełnione, nie miała ich na zbyciu dla Fanny. Córki nigdy wiele dla niej nie znaczyły. Kochała synów, szczególnie Williama, Betsey zaś była pierwszą z córek, którą otaczała dużą troską i której okazywała bardzo nierozważną pobłażliwość. William stanowił jej dumę, Betsey była jej pieszczoszką, zaś John, Richard, Sam, Tom i Charles otrzymywali to, co zostało z wrodzonej macierzyńskiej troskliwości: na zmianę to łajania, to pochwały. Oni zajmowali jej serce; jej czas wypełniał przede wszystkim dom i służba. Spędzała dni na powolnej krzątaninie, była ciągle, ale nieskutecznie zajęta, zawsze spóźniona i lamentująca nad tym spóźnieniem, ale nigdy nie próbowała zmienić swego sposobu życia. Pragnęła być gospodarna, ale brak jej było pomysłowości i systematyczności, niezadowolona ze służących, ale nie potrafiła ich wychować, kiedy zaś im pomagała czy karciła, czy pobłażała – nie umiała zdobyć ich szacunku.
Z dwóch sióstr, pani Price bardziej przypominała lady Bertram niż panią Norris. Zarządzała domem z konieczności, nie mając do tego ani upodobania pani Norris, ani jej aktywności. Usposobienie miała z natury ustępliwe i leniwe, jak lady Bertram; o wiele bardziej odpowiadałby jej naturze podobny dostatek i nieróbstwo, niż wysiłki i wyrzeczenia, do jakich zmusiło ją nierozważne małżeństwo.
Mogłaby równie dobrze jak lady Bertram być kobietą wysokiego stanu, ale pani Norris lepiej niż ona dawałaby sobie radę jako szacowna matka dziewięciorga dzieci, żyjąca ze skromnych dochodów.
Fanny była tego w dużej mierze świadoma. Być może zawahałaby się przed ubraniem tego w słowa, ale musiała czuć i czuła, że matka jest stronnicza i nierozważna, marudna i niechlujna i ani nie wychowuje swoich dzieci, ani nie narzuca im jakiegokolwiek rygoru; że dom od początku do końca świadczy o złej gospodarce i bałaganiarstwie, że matka nie ma jej nic do zaofiarowania – ani rozmów, ani uczucia – że wcale nie chce jej lepiej poznać; nie jest jej ciekawa, nie potrzebuje jej przyjaźni i nie pragnie przebywać w jej towarzystwie, czym mogłaby zatrzeć te odczucia.
Fanny starała się być użyteczna i nie sprawiać wrażenia, że się wywyższa z powodu otrzymanego w Mansfield Park wychowania ani że odebrało jej ono chęć czy umiejętność pracy domowej, zabrała się więc zaraz do pomocy w przygotowaniach do wyjazdu Sama i pracując i wcześnie, i późno, cierpliwie i pilnie, doprowadziła do tego, że kiedy chłopiec wreszcie wypływał, miał ponad połowę bielizny gotowej. Świadomość własnej użyteczności była jej ogromnie miła, ale nie mogła sobie wyobrazić, jak daliby sobie bez niej radę.
Chociaż Sam był hałaśliwy i arogancki, żałowała, że wyjechał, gdyż był sprytny i inteligentny i chętnie załatwiał wszelkie posyłki na mieście. Mimo iż odrzucał pogardliwie reprymendy Susan, które, choć rozsądne same w sobie, odznaczały się niewczesną i bezsilną apodyktycznością – zaczynał się poddawać łagodnej troskliwości i perswazjom Fanny; uważała, że z jego wyjazdem odszedł najlepszy z trzech chłopców. Tom i Charles, o tyle od niego młodsi, byli o tyle samo lat dalecy od tego wieku wrażliwości i rozsądku, w którym zaczyna świtać w głowie, że opłaca się mieć przyjaciół i nie dokuczać innym. Fanny bardzo szybko straciła nadzieję, by mogła uzyskać na nich jakikolwiek wpływ; byli nieposkromieni, niedostępni wszelkim perswazjom, których próbowała, gdy jej na to pozwalał czas czy siły. Co wieczór zaczynali swoje hałaśliwe zabawy po całym domu; po pewnym czasie zaczęła wzdychać, gdy zbliżała się sobota, kiedy to wracali wcześniej ze szkoły.
Podobnie przestała niemal liczyć, by mogła kiedy pokochać Betsey czy okazać pomoc temu zepsutemu dziecku, które nauczone zostało uważać alfabet za swojego najgorszego wroga, któremu pozwalano, ile chce, przebywać wśród służących, potem zaś namawiano, by na nie donosiła. Jeśli idzie o usposobienie Susan, również nękały Fanny wątpliwości. Susan miała ustawiczne nieporozumienia z matką, ostre sprzeczki z Tomem i Charlesem i zadrażnienia z Betsey; wszystko to sprawiało bardzo przykre wrażenie i choć Fanny przyznawała, że Susan jest często prowokowana, zastanawiała się, czy usposobienie, które tak daleko posuwa się w gniewie, może być miłe, i czy ona sama może w towarzystwie siostry znaleźć spokój.
Taki to dom miał jej wybić Mansfield z głowy i sprawić, by myślała o kuzynie Edmundzie z bardziej umiarkowanymi uczuciami. Wprost przeciwnie, nie mogła myśleć o niczym innym jak o Mansfield, o jego kochanych mieszkańcach, jego sielskich obyczajach.
Wszystko, co ją tu otaczało, kontrastowało z Mansfield. W każdej godzinie wspominała elegancję, poprawność, systematyczność, harmonię – a może przede wszystkim ciszę i spokój życia w Mansfield Park, mając tu przed oczyma wszystko, co było ich odwrotnością.
Życie w nieustannym hałasie było dla osoby tak delikatnej i nerwowej jak Fanny złem, którego żadna dodatkowa elegancja czy harmonia nie byłyby w stanie zrównoważyć. To było największe nieszczęście. W Mansfield nie słyszało się nigdy żadnej sprzeczki, podniesionego tonu, nagłych wybuchów, nie było najmniejszego śladu gwałtowności; życie postępowało wytyczoną ścieżką pogodnego ładu; każdy miał należne mu znaczenie; uczucia każdego były brane pod uwagę. Jeśli można powiedzieć, że za mało było czułości, miejsce jej wypełniało dobre wychowanie i rozsądek; jeśli zaś idzie o drobne irytacje, powodowane niekiedy przez ciotkę Norris, były krótkie i błahe, jak kropla wody w oceanie, w porównaniu z panującym tutaj nieustannym zamętem. Tu każdy hałasował, każdy głos był donośny (z wyjątkiem może głosu matki, który przypominał cichy, monotonny głos lady Bertram, tylko był zdarty ustawicznym wyrzekaniem). Jeśli ktoś czegoś chciał, to krzyczał, a służące odkrzykiwały z kuchni swoje wyjaśnienia. Ustawicznie trzaskano drzwiami, biegano po schodach, wszystko robione było z łoskotem, nikt nie siedział spokojnie i żaden mówiący nie potrafił zapanować nad uwagą pozostałych.
Nim skończył się pierwszy tydzień, Fanny, porównując oba te domy, miała ochotę użyć słynnego powiedzenia doktora Johnsona o małżeństwie i celibacie i stwierdzić, że chociaż Mansfield Park ma swoje przykre strony, Portsmouth nie może zaofiarować żadnych stron przyjemnych.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JoannaS
5 tys. funtów rocznie



Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z Falenicy

PostWysłany: Pon 18:11, 28 Gru 2009    Temat postu:

ROZDZIAŁ XL
Fanny miała słuszność, nie oczekując teraz od panny Crawford równie częstych listów, jak na początku ich korespondencji.
List Mary przyszedł po wyraźnie dłuższej przerwie, Fanny jednak nie miała słuszności przypuszczając, że taką przerwę przyjmie z ulgą. Oto jeszcze jedna dziwna rewolucja poglądów. Kiedy list przyszedł, była mu naprawdę rada. Przebywając teraz na wygnaniu z dobrego towarzystwa, oddalona od wszystkiego, co zwykło ją interesować, chętnie witała list nadchodzący od kogoś z grona, w którym żyło jej serce, napisany serdecznie i z pewną dozą elegancji. Pisząca tłumaczyła opóźnienie zwykłą wymówką – rosnącymi obowiązkami towarzyskimi.
Teraz, kiedy już zaczęłam – ciągnęła – wiem, że mój list nie będzie wart czytania, bo nie będzie miał na końcu skromnego zapewnienia o miłości ani kilku linijek passionnees od najbardziej na świecie oddanego H.C., ponieważ Henry jest w Norfolk; wyjechał w interesach do Everingham dziesięć dni temu, a może tylko wymyślił sobie te interesy, żeby podróżować w tym samym czasie, co Ty.
No, ale wyjechał, i prawdę mówiąc, ta nieobecność może całkowicie usprawiedliwić opieszałość jego siostry w pisaniu listu, bo nie słyszę: „No, Mary, kiedy napiszesz do Fanny? Czy nie czas, żebyś napisała do Fanny?” – nikt mnie nie przynagla. Wreszcie, po kilku próbach, by się spotkać, zobaczyłam Twoje kuzynki, „drogą Julię i najdroższą panią Rushworth”; wczoraj zastały mnie w domu i rade byłyśmy pogadać. Wydawałyśmy się bardzo rade, ale tak naprawdę myślę, że nie aż tak bardzo. Miałyśmy sobie wiele do powiedzenia. Czy mam Ci opisać minę pani Rushworth, kiedy padło Twoje imię? Moim zdaniem nie brak jej opanowania, ale go na wczorajsze potrzeby nie wystarczyło. Wszystko razem wziąwszy, Julia lepiej wyglądała z nich dwóch, przynajmniej kiedy mowa była o Tobie. Maria nie odzyskała rumieńców od momentu, kiedy powiedziałam: „Fanny”, i mówiłam o Tobie dalej, jak siostra mówić powinna. Ale przed nami chwila, kiedy uroda pani Rushworth ukaże się w całej krasie; dostaliśmy zaproszenie na jej pierwsze przyjęcie, dwudziestego ósmego. Wtedy ukaże się w chwale i glorii, bo otworzy jeden z najlepszych domów na ulicy Wimpole. Byłam w tym domu dwa lata temu, kiedy tam mieszkała lady Lascelle, i wolę go od wszystkich znanych mi w Londynie; nie wątpię też, że będzie miała wówczas poczucie – mówiąc wulgarnie – iż transakcja jej się dobrze opłaciła. Henry nie mógłby jej sprawić takiego domu. Mam nadzieję, że sobie o tym przypomni i będzie zadowolona na tyle, na ile to możliwe, sunąc jak królowa po pałacu, chociaż króla lepiej trzymać w tle, ponieważ zaś nie chcę jej dokuczać, nie będę jej już nigdy przypominać Twojego imienia. Powoli otrzeźwieje. Z tego wszystkiego, co słyszę i zgaduję, atencje Barona Wildenhaima dla Julii nie ustają, ale nie sądzę, aby mu robiła poważne nadzieje.
Powinna sobie znaleźć coś lepszego. Dobrze urodzony biedak to żadna partia, a nie mogę sobie wyobrazić najmniejszej w tym wypadku sympatii; z wyjątkiem upodobania do tyrad nieszczęsny Baron nic nie ma do zaofiarowania. Jaka to różnica – kilka liter!
Gdyby też jego dochody były jak jego wywody!... Twój kuzyn, Edmund, wolno jedzie, może go zatrzymują obowiązki parafialne.
Pewno jakaś stara kobieta w Thornton Lacey pragnie zostać nawrócona. Nie chcę myśleć, że mogłabym być zaniedbywana dla młodej. Adieu, moja kochana, słodka Fanny, to długi list z Londynu; napisz mi ładny w odpowiedzi, żeby uradował oczy Henry ‘ego, kiedy wróci – i przyślij mi spis wszystkich eleganckich młodych kapitanów, którymi wzgardziłaś dla niego.
List zawierał obfity pokarm dla myśli i to przeważnie niemiłych, a jednak, przy wszystkich niepokojach, jakie budził, łączył ją z nieobecnymi i mówił o ludziach i rzeczach, które nigdy nie ciekawiły jej tak, jak teraz; rada by była mieć pewność, że dostanie taki list co tydzień. Bardziej interesowała ja tylko korespondencja z ciotką Bertram.
Jeśli zaś idzie o towarzystwo w Portsmouth, które mogłoby skompensować domowe braki, to w kręgu znajomych rodziców nie znajdowała nikogo, kto by ją zadowolił; nie widziała nikogo, dla kogo chciałaby przełamać swoją nieśmiałość i rezerwę. Wszyscy mężczyźni wydawali się jej grubiańscy, wszystkie kobiety – wyzywające, jedni i drudzy – źle wychowani. Przy odnawianiu dawnych znajomości i nawiązywaniu nowych odczuwała równie mało przyjemności, jak jej innym sprawiała. Młode panny, które z początku okazywały jej pewien szacunek, ponieważ pochodziła z rodziny baroneta, odsuwały się wkrótce, urażone jej, jak to określały, „fumami”, a że ani nie grała na fortepianie, ani nie nosiła pięknej pelisy, nie mogły jej przyznać, po dłuższych obserwacjach, żadnego prawa do wyższości.
Pierwszą pociechą Fanny za domowe braki, pierwszą, jaką jej rozum aprobował i jaka miała cechy trwałości, była bliższa znajomość z Susan i nadzieja, że może się okazać siostrze użyteczna.
Susan od początku była wobec niej bardzo miła, ale Fanny ze zdumieniem i przerażeniem przyjmowała jej ostry sposób postępowania wobec innych; dopiero po dwóch tygodniach zaczęła rozumieć usposobienie krańcowo od jej własnego różne. Susan widziała, że w domu źle się dzieje, i chciała to naprawiać, trudno się jednak dziwić, że czternastoletnia dziewczynka działająca sama, bez niczyjej pomocy, myliła się co do sposobów tej naprawy. Po niedługim czasie Fanny skłonna była bardziej podziwiać naturalną jasność umysłu, który tak wcześnie potrafił wydawać słuszne sądy, niż surowo oceniać błędy postępowania, jakie były tego skutkiem. Susan kierowała się takimi samymi zasadami i takim samym systemem wartości, jaki ona, Fanny, akceptowała, ale jakiego, mając bardziej ustępliwe i bierne usposobienie, nie próbowałaby nikomu narzucać.
Susan starała się działać w sytuacjach, w których ona, Fanny, usiadłaby i płakała; a widać było, że Susan potrafi działać i że choć w domu jest źle, to bez jej interwencji byłoby jeszcze gorzej, gdyż to ona nie dopuszczała do nadmiaru rażącej pobłażliwości i prostactwa matki i Betsey.
W każdym sporze z matką Susan, rozumowo biorąc, miała rację, a matka nigdy nie próbowała zdobyć jej serdecznością. Susan nigdy nie doświadczyła tej ślepej matczynej miłości, która dokonywała tylu szkód. Nie otrzymywała za swoje przywiązanie ani przedtem, ani teraz żadnej wdzięczności, która pozwalałaby jej lepiej znosić nadmiar serdeczności okazywanej innym.
Wszystko to uwidaczniało się stopniowo i Fanny stopniowo zaczęła odczuwać dla siostry mieszaninę współczucia i szacunku.
W dalszym ciągu uważała, że zachowanie Susan jest niewłaściwe, niekiedy bardzo niewłaściwe, podejmowane kroki – nieodpowiednie i niewczesne, jej wygląd i język – nie do obrony, zaczęła jednak sądzić, że to wszystko można naprawić. Zauważyła, że Susan ma dla niej respekt i chce mieć u niej dobrą opinię, i choć postawa autorytetu była dla Fanny nowością, podobnie jak nowością było przekonanie, że może udzielać komuś nauk czy wskazań, postanowiła dawać czasem Susan jakieś drobne wskazówki i spróbować jej wpoić, dla jej własnego dobra, właściwsze poglądy na to, co się komu należy, i, co najrozsądniejsze z jej punktu widzenia, poglądy, które ona sama miała utrwalone dzięki o tyle lepszej edukacji.
Jej wpływ, a przynajmniej świadomość, że posiada wpływ i może go użyć, zaczął się od tego, że wyświadczyła Susan przysługę, na którą zdecydowała się po wielu wewnętrznych wahaniach. Już dawno przyszło jej do głowy, że niewielka sumka pieniędzy mogłaby pomóc w przywróceniu na zawsze spokoju w spornej i wciąż podejmowanej na nowo sprawie srebrnego nożyka. Fanny miała w ręku majątek, ponieważ wuj przy pożegnaniu dał jej 10 funtów, co pozwalało jej nie tylko chcieć być szczodrą, ale mieć po temu możliwość. Tak jednak była nieprzywykła do dawania czegoś, chyba że biedakom, tak niewprawna w usuwaniu kłopotów czy okazywaniu życzliwości osobom równym sobie i tak się bała, że w domu mogą pomyśleć, iż udaje wielką damę, że upłynęło trochę czasu, nim pozwoliła sobie zrobić ten prezent. Wreszcie dokonała, czego chciała; kupiła srebrny nożyk dla Betsey, która przyjęła go z zachwytem, gdyż jako nowy miał wyższość nad starym. Susan przejęła swój w całkowite władanie, a Betsey oświadczyła uprzejmie, że teraz, kiedy dostała o wiele ładniejszy, nie będzie już nigdy chciała tamtego. Ze strony równie zadowolonej matki nie padło ani słowo wyrzutu, co Fanny uważała uprzednio za niemożliwe. Postępek zadowolił wszystkich. Źródło domowych nieporozumień zostało usunięte i właśnie dzięki temu Susan otworzyła przed siostrą swoje serce, a Fanny znalazła przedmiot uczucia i zainteresowania. Susan okazała wiele delikatności; choć rada była, że stała się właścicielką nożyka, o który walczyła od dwóch lat, lękała się jednocześnie, że siostra będzie miała o niej złe mniemanie i będzie jej wyrzucać owe walki, które zmusiły ją do zrobienia zakupu, aby zapewnić spokój w domu.
Miała otwarte usposobienie. Przyznała się do swych obaw i wyrzucała sobie ową zawziętość; wtedy właśnie Fanny zdała sobie sprawę, że Susan ma bardzo dobry charakter, że serdecznie pragnie zdobyć jej dobre mniemanie i odwoływać się do jej zdania. Odczuła wówczas znowu błogosławieństwo przywiązania i uwierzyła, że może się okazać użyteczna komuś, kto potrzebuje pomocy i zasługuje na nią. Zaczęła dawać Susan rady; rady zbyt rozsądne, by osoba rozumna mogła je odrzucić, a przekazywane łagodnie i z rozwagą, by nie drażnić impulsywnego usposobienia; z przyjemnością obserwowała, i to nierzadko, dobre tego skutki. Nie mogła się spodziewać czegoś więcej, ona, która rozumiejąc obowiązek i celowość ustępstw i cierpliwości, zdawała sobie jednocześnie jasno i z całym współczuciem sprawę, co taką, jak Susan, dziewczynę musi nieustannie drażnić. Największe zdumienie Fanny zaczęło wkrótce budzić nie to, że Susan, wbrew rozsądkowi, daje się sprowokować i okazuje brak szacunku i cierpliwości, ale że w ogóle okazuje tyle rozsądku i tak często wypowiada słuszne zdanie, i że, choć wzrosła w zaniedbaniu i wśród wszelkich niedostatków tego domu, potrafiła wyrobić sobie właściwe poglądy – bez pomocy kuzyna Edmunda, który ukierunkowałby jej myśli czy ugruntował zasady.
Tak rozpoczęta komitywa przyniosła obu konkretną korzyść.
Przesiadując na górze unikały nieco hałasów domowych; Fanny miała ciszę, a Susan przekonała się, że spokojne zajęcie nie jest żadnym nieszczęściem. Przesiadywały bez ognia na kominku, ale ten brak znany był nawet Fanny, której dolegał mniej, bo przypominał o Wschodnim Pokoju. Ale to było jedyne podobieństwo. Jeśli idzie o wielkość, światło, umeblowanie – pokoje różniły się diametralnie; nieraz tłumiła westchnienie, wspominając swoje książki i pudełka, i najrozmaitsze inne pociechy. Stopniowo panny zaczęły spędzać większość przedpołudniowych godzin na górze, najpierw tylko na szyciu i rozmowach. Po kilku dniach, kiedy wspomnienia owych książek stały się coraz bardziej natarczywe i dolegliwe, Fanny stwierdziła, że po prostu musi książek poszukać. W ojcowskim domu nie mogła nic znaleźć, lecz osoba bogata jest śmiała i wymagająca: część jej majątku znalazła się w wypożyczalni książek. Stała się subskrybentką, zdumiona, że może być czymkolwiek jako propria persona, zdumiona przede wszystkim własną śmiałością: być subskrybentką, wybierać sobie książki! I wybierać je, mając na względzie czyjś rozwój! Ale tak właśnie było. Susan nic nie czytała, a Fanny chciała sprawić, by zasmakowała w jej własnych pierwszych radościach, chciała wzbudzić w niej upodobanie do biografii i tak uwielbianej poezji.
Miała też nadzieję, że to wszystko zagłuszy pewne wspomnienia z Mansfield, które zwykły zaprzątać jej myśli, jeśli miała tylko palce zajęte. Może nie będzie teraz podążać w wyobraźni za Edmundem do Londynu, dokąd pojechał, jak się dowiedziała z ostatniego listu ciotki Bertram. Nie miała wątpliwości, co z tego wyniknie. Obiecana wiadomość wisiała jej nad głową. Pukanie listonosza do sąsiednich drzwi budziło codziennie lęk – jeśli więc lektura mogła przepędzić te myśli choćby na pół godziny – to był jednak zysk.
ROZDZIAŁ XLI
Minął tydzień, odkąd Edmund powinien być w Londynie, a Fanny wciąż nie miała od niego wiadomości. Można było z jego milczenia wysnuć trzy różne wnioski, pomiędzy którymi krążyła myślami, przyjmując, co pewien czas, jeden z nich za najbardziej prawdopodobny. Albo jego wyjazd został znowu odłożony, albo Edmund nie miał jeszcze okazji zobaczyć się z panną Crawford sam na sam – albo był zbyt szczęśliwy, by się zajmować korespondencją.
Pewnego ranka, po czterech niemal tygodniach od wyjazdu z Mansfield – o czym Fanny co dzień myślała, zliczając mijające dni, właśnie kiedy miała zamiar iść z Susan na górę, zatrzymało ją stukanie do drzwi; nie mogła umknąć przed gościem, gdyż Rebeka natychmiast pobiegła otwierać, jako że ten obowiązek przedkładała nad wszystkie inne.
Rozległ się męski głos; głos, który sprowadził bladość na buzię Fanny, gdy pan Crawford wchodził do pokoju.
Zdrowy rozsądek, a nie brakło go Fanny, zawsze przyjdzie z pomocą w prawdziwej potrzebie; Fanny stwierdziła, że jest w stanie przedstawić gościa matce i przypomnieć jej jego nazwisko jako „przyjaciela Williama”, chociaż przed chwilą nie uwierzyłaby, iż potrafi w takim momencie wymówić choć jedną sylabę. Dodawała jej otuchy świadomość, że znany jest tutaj tylko jako przyjaciel Williama. Kiedy go przedstawiła i wszyscy usiedli, ogarnął ją znowu ogromny lęk, do czego ta wizyta może zmierzać, i bała się, że zemdleje.
Starała się jednak utrzymać przy życiu, gość zaś, który od progu powitał ją z twarzą jak dawniej ożywioną, teraz roztropnie i wyrozumiale skierował wzrok w inną stronę, pozwalając jej oprzytomnieć, a sam zajął się wyłącznie matką, do której zwrócił się w sposób stosowny i grzeczny, a jednocześnie ujmujący – w każdym razie pełen zainteresowania – dając tym samym świadectwo doskonałych manier.
Maniery pani Price były również bez zarzutu. Na widok tak wytwornego przyjaciela syna, kierowana pragnieniem, by okazać się przed nim jak najgodniej, zasypała go wyrazami wdzięczności, prostej, matczynej wdzięczności, która musiała mu sprawić przyjemność. Bardzo żałowała, że męża nie ma w domu. Fanny zdążyła już na tyle przyjść do siebie, by wiedzieć, że ona tego nie żałuje.
Do wszystkich innych powodów skrępowania dochodziło jeszcze ostre poczucie wstydu za dom, w którym pan Crawford ją zastał.
Mogła sobie wyrzucać tę słabość, ale nie mogła się jej wyzbyć.
Było jej wstyd, a wstydziłaby się jeszcze bardziej za ojca niż za wszystkich pozostałych.
Rozmawiali o Williamie – temat, na który pani Price mogła mówić bez końca. Pan Crawford wychwalał go tak gorąco, jak tego mogło pragnąć jej serce. Nigdy w życiu nie spotkała tak miłego człowieka i dziwiła się tylko, że ktoś tak znaczny i tak sympatyczny jak on przyjeżdża do Portsmouth nie po to, by odwiedzić admirała portu czy komisarza, nie zamierza nawet jechać na wyspę ani zwiedzać stoczni. Nie przywiodło go do Portsmouth nic, co zwykła uważać za dowód pozycji czy bogactwa. Przyjechał do Portsmouth późnym wieczorem wczorajszego dnia, zamierza zostać dzień czy dwa, zatrzymał się w gospodzie „Pod Koroną”, po przyjeździe spotkał kilku znajomych oficerów marynarki, ale nie po to przyjechał.
Kiedy już udzielił tych wszystkich informacji, miał prawo rozsądnie przypuszczać, że może spojrzeć na Fanny i odezwać się do niej; zniosła jakoś jego wzrok, dowiedziała się, że przed wyjazdem z Londynu spędził pół godziny z siostrą, która przekazuje jej wyrazy największego i najczulszego przywiązania, ale nie ma czasu pisać, że sam uważa, iż miał szczęście, mogąc spotkać się z Mary choćby na pół godziny podczas swego dwudziestoczterogodzinnego pobytu w Londynie po powrocie z Norfolk, a przed wyruszeniem tutaj; że kuzyn Fanny, Edmund, jest w stolicy, czy też, jak rozumie, przebywa w stolicy już od kilku dni, że on sam się z nim nie widział, ale wie, że jest zdrów i zostawił wszystkich w Mansfield w dobrym zdrowiu i że miał wczoraj być na kolacji u Fraserów.
Fanny wysłuchała spokojnie tego, co mówił, łącznie z ostatnią wiadomością; wydało jej się nawet, że pewność przynosi ulgę jej zmęczonej wyobraźni i wypowiedziane w myślach słowa: „więc już wszystko skończone”, wywołały tylko lekki rumieniec, żadnych więcej oznak emocji.
Przez jakiś czas rozmawiali o Mansfield, które najwyraźniej budziło jej największe zainteresowanie, a w pewnej chwili Crawford zaczął napomykać, że byłoby dobrze pójść na wcześniejszy spacer.
– Ranek taki piękny, a o tej porze roku tak często pogoda się zmienia, że najrozsądniej byłoby wyjść już teraz. – Widząc, że te uwagi nie odnoszą skutku, zaczął namawiać panią Price i jej córki wprost, żeby nie zwlekając ruszyły na spacer. Wreszcie nastąpiło zrozumienie. Okazało się, że pani Price nigdy, oprócz niedziel, nie wychodzi z domu; wyznała, że przy tak licznej rodzinie rzadko może znaleźć czas na spacer.
Czy więc nie namówiłaby córek, by skorzystały z tak pięknej pogody i pozwoliła, by miał zaszczyt im towarzyszyć? Pani Price była wielce zobowiązana i wielce ustępliwa. Jej córki zbyt wiele przesiadują w domu; Portsmouth to okropne miejsce; tak rzadko wychodzą; i przecież mają jakieś zakupy w mieście, na pewno chętnie je zrobią. W rezultacie, choć było to dziwne – dziwne, krępujące i niepokojące – w dziesięć minut później Fanny i Susan maszerowały z panem Crawfordem ku High Street.
Na ten spacer, jak się wkrótce okazało, miała się złożyć przykrość za przykrością, konfuzja za konfuzją; ledwo znaleźli się na High Street – spotkali pana Price’a; fakt, że była to sobota, nie wpłynął korzystnie na jego wygląd. Przystanął; mimo iż nie wyglądał jak dżentelmen, musiała go przedstawić panu Crawfordowi. Nie miała wątpliwości, jakie widok ojca wywoła w nim wrażenie mieszaninę zawstydzenia i niesmaku. Na pewno zaraz z niej zrezygnuje i straci wszelką ochotę, by się z nią żenić. Choć tak bardzo pragnęła, by się wyleczył z tej miłości, ten sposób kuracji byłby niemal równie przykry, jak sama choroba. Sądzę, że nie znajdzie się we wszystkich królestwach razem wziętych młoda dama, która nie pogodziłaby się prędzej z nieszczęściem, jakim jest uwielbienie rozsądnego, miłego mężczyzny niż z faktem, że odstraszyła go wulgarność jej najbliższej rodziny.
Panu Crawfordowi nie przyszłoby zapewne do głowy brać swego przyszłego teścia za wzór męskiej elegancji, okazało się jednak (co Fanny natychmiast i z ogromną ulgą zauważyła), że pan Price jest zupełnie innym człowiekiem, zupełnie innym panem Price’em wobec tego budzącego respekt przybysza niż wobec swojej rodziny w domu. Jego maniery, choć bez blasku, były całkiem do przyjęcia; żywy, męski, przepełniony wdzięcznością, wyrażał się jak kochający ojciec i rozumny człowiek, a jego donośny głos brzmiał całkiem dobrze na otwartym powietrzu; nie zaklął też ani razu. Był to instynktowny komplement złożony dobrym manierom pana Crawforda i cokolwiek by z tego miało wyniknąć – zdenerwowanie Fanny ogromnie się zmniejszyło.
Pod koniec tych wzajemnych uprzejmości pan Price zaproponował panu Crawfordowi, że zaprowadzi go do stoczni, na co pan Crawford, chcąc przyjąć jako grzeczność coś, co zostało w takim duchu zaproponowane – choć widział już stocznię wiele razy, a ponadto licząc, że dzięki temu będzie dłużej z Fanny – skłonny był z wdzięcznością przystać, jeśli tylko obie panny Price nie obawiają się zmęczenia; kiedy się zaś w taki czy inny sposób upewnił, czy też wywnioskował, albo wreszcie przyjął, że się tego nie obawiają, decyzja, że idą do stoczni, zapadła; gdyby nie pan Crawford, pan Price ruszyłby tam natychmiast, nie dbając o sprawunki, jakich jego córki miały dokonać na High Street, pan Crawford jednak przypilnował, by odwiedziły sklepy, do których się specjalnie przecież wybrały. Niewiele zabrało im to czasu, gdyż Fanny nie mogła znieść, by ktoś się przez nią niecierpliwił czy też na nią czekał; stojący przy drzwiach sklepu panowie zdążyli zaledwie zacząć rozmowę o ostatnim regulaminie marynarki wojennej czy ustalić liczbę uzbrojonych trójpokładowców, kiedy ich towarzyszki wyszły, gotowe do dalszej drogi.
Ruszyli więc zaraz do stoczni; byłby to (zdaniem pana Crawforda) spacer dość osobliwy, gdyby pozwolono panu Price’owi ustalać ze wszystkim jego zasady, gdyż obie panny musiałyby postępować z tyłu, za panami, nadążając za nimi albo nie nadążając, podczas gdy panowie kroczyli spiesznie przodem ramię w ramię. Panu Crawfordowi udawało się od czasu do czasu zmieniać coś w tym porządku, jednak nie na tyle, na ile by tego pragnął; nie godził się absolutnie iść w odległości od pań, a przy każdym skrzyżowaniu czy w tłumie, kiedy pan Price pokrzykiwał tylko:
– Chodźcie, dziewczęta, chodź, Fan; chodź, Sue; pilnujcie się; rozejrzyjcie się dobrze! – młody człowiek asystował im ze specjalną uwagą.
Kiedy już znaleźli się w stoczni, panu Crawfordowi zaświtała nadzieja na miłą wymianę zdań z Fanny, jako że do pana Price’a przyłączył się jakiś jego kompan w nieróbstwie, który przyszedł tu, jak co dzień, by sprawdzić, jak sprawy stoją, i który był o wiele odpowiedniejszym towarzystwem dla pana Price’a niż jego młody gość. Po pewnym czasie obaj oficerowie wyglądali na bardzo zadowolonych, że mogą iść razem i omawiać problemy zawsze i niezawodnie ich interesujące, podczas gdy młodzi przysiadali to na jakichś deskach w stoczni, to znowu znajdowali siedzisko na pokładzie budowanego statku, który przyszli oglądać. Tak się pomyślnie składało, że Fanny musiała odpocząć. Crawford na pewno nie pragnął, by się bardziej zmęczyła i bardziej potrzebowała odpoczynku, ale nie był daleki od pragnienia, by jej siostra zniknęła. Bystra dziewczyna w tym wieku co Susan to najgorsza na świecie przyzwoitka – całkowite przeciwieństwo lady Bertram – same oczy i uszy, nie było mowy o podjęciu przy niej najważniejszego tematu. Musi mu wystarczyć, że będzie sprawiał miłe wrażenie i dostarczy Susan jej porcję przyjemności, pozwalając sobie jedynie, od czasu do czasu, na wzmiankę czy spojrzenie w kierunku bardziej wtajemniczonej i świadomej Fanny. Najczęściej mówił o hrabstwie Norfolk; spędził tam jakiś czas i teraz wszystko z tym związane nabrało wagi na skutek działań, jakie podjął. Taki jak on młody człowiek nie może przyjeżdżać z jakiegoś miejsca, z jakiegoś towarzystwa nie przywożąc ze sobą zajmujących nowinek; wykorzystał zarówno podróże, jak znajomych, zabawiając Susan w sposób zupełnie dla niej nowy. Fanny jednak mówił o czymś więcej, niż tylko o miłym towarzystwie, w jakim przebywał. Przedstawił jej do aprobaty pewną szczególną sprawę, dla której pojechał do Norfolk o tak niezwykłej porze roku. Chodziło o istotny problem, o odnowienie umowy dzierżawnej, od której zależał dobrobyt dużej i, jak sądził, pracowitej rodziny. Podejrzewał swego plenipotenta o jakieś pokątne działania – próbę uprzedzenia go do przyzwoitych ludzi – i postanowił pojechać sam i dokładnie sprawdzić, jak się rzecz ma. Pojechał, zrobił więcej dobrego, niż sądził, że może zrobić, okazał się użyteczny większej liczbie ludzi, niż przypuszczał, że to możliwe, i teraz może sobie pogratulować, świadom, że spełniając swój obowiązek, zapewnił sobie miłe wspomnienia. Przedstawił się niektórym dzierżawcom, których jeszcze nie znał, oglądał chaty, o których istnieniu, choć stoją na jego gruncie, dotychczas nie wiedział. To wszystko przeznaczone było, i słusznie przeznaczone, dla uszu Fanny.
Jakże jej było miło słuchać tak stosownych wypowiedzi. Uczynił w tym wypadku to, co powinien. Przyjaciel biednych i uciskanych!
Nic nie mogło sprawić jej większej przyjemności i już miała mu rzucić pochwalne spojrzenie, kiedy ją spłoszył, dodając coś w tym sensie, że liczy, iż niedługo zdobędzie pomocnika, przyjaciela, przewodnika w każdym czy to dobroczynnym, czy praktycznym dziele związanym z Everingham, kogoś, kto uczyni Everingham i wszystko wokół niego czymś najbardziej w świecie kochanym.
Odwróciła się, pragnąc, żeby nie mówił takich rzeczy. Gotowa była przyznać, że on, być może, ma więcej dobrych cech, niż zwykła była sądzić. Zaczęła przypuszczać, iż jest możliwe, by okazał się w końcu dobrym człowiekiem; ale jest i zawsze będzie zupełnie dla niej nieodpowiedni i nie powinien o niej myśleć.
Zauważył, że dość już mowy o Everingham i że lepiej będzie zmienić temat, zaczął więc mówić o Mansfield. Nie mógł wybrać lepiej; był to temat, którym natychmiast przyciągnął z powrotem jej uwagę i spojrzenie. Słuchanie i mówienie o Mansfield było dla niej prawdziwą rozkoszą. Teraz, kiedy tak długo nie widziała się z nikim, kto znał ten dom – głos, który o nim mówił, wydawał się jej głosem przyjaciela. Wtórowała mu wyrazami czułego zachwytu, wynosząc piękno dworu i jego wygody, a on, składając szlachetny hołd jego mieszkańcom, dał jej możność wyrażenia potrzeby serca w gorącym panegiryku: mówiła o wuju jako o uosobieniu mądrości i dobra, a o ciotce jako o osobie posiadającej najsłodsze ze słodkich usposobień.
On sam bardzo był przywiązany do Mansfield; tak powiedział; spodziewał się, że będzie tam spędzał część, dużą część swojego czasu – tam albo w sąsiedztwie. Szczególnie liczył na bardzo miłe lato i jesień, jakie go w tym roku czekają w Mansfield; czuł, że będą miłe, był tego pewny; lato i jesień o wiele cudowniejsze od poprzednich. Równie żywe, urozmaicone, bogate towarzysko – ale w okolicznościach nieopisanie cudowniej szych.
– Mansfield, Sotherton, Thornton Lacey – ciągnął. – Jakież wspaniałe towarzystwo zgromadzi się w tych trzech domach. A na świętego Mikołaja, być może, dojdzie czwarty, małe myśliwskie pudełko w pobliżu tego, co sercu drogie – jeśli bowiem idzie o udział w Thornton Lacey, który Edmund Bertram niegdyś tak mi zacnie zaproponował, sądzę, iż należy przewidzieć w tym projekcie dwie przeszkody – dwie piękne, wspaniałe, nieodparte przeszkody.
W dwójnasób uciszył tym Fanny, która po chwili zaczęła żałować, że nie przymusiła się do przyznania, iż rozumie po części, co się w jego słowach kryje, i nie zachęciła go, by powiedział coś więcej o swojej siostrze i Edmundzie. Musi nauczyć się mówić na ten temat, a słabość, która jej nakazuje milczeć, wkrótce stanie się niewybaczalna.
Kiedy pan Price wraz ze swoim przyjacielem obejrzeli wszystko, co chcieli obejrzeć czy na co mieli czas, reszta gotowa była wracać.
Podczas drogi powrotnej udało się panu Crawfordowi rozmawiać przez minutę z samą Fanny i powiedzieć jej, że jedynym powodem przyjazdu do Portsmouth była chęć zobaczenia jej, że przyjechał na kilka dni ze względu na nią i tylko na nią, gdyż nie mógł znieść tak długiego rozstania. Było jej przykro, naprawdę przykro; a jednak, mimo tego i kilku innych rzeczy, których wolałaby od niego nie usłyszeć, uznała, że ogromnie się poprawił od czasu, kiedy go ostatnio widziała; był o wiele łagodniejszy, bardziej uprzejmy, bardziej zważał na cudze uczucia niż kiedykolwiek w Mansfield; nigdy jej się nie wydał taki miły, taki prawie miły; zachowywał się w stosunku do jej ojca nienagannie i było coś szczególnie ujmującego i stosownego w uwadze, jaką darzył Susan. Poprawił się zdecydowanie.
Chciałaby, żeby już było pojutrze albo żeby był przyjechał tylko na jeden dzień – ale nie było tak źle, jak można by przypuszczać; ile przyjemności sprawiła jej rozmowa o Mansfield!
Nim się rozstali, zaskarbił sobie jej wdzięczność innym i to niebłahym dowodem delikatności. Pan Price poprosił go, by zrobił mu zaszczyt i zjadł z nimi kawałek baraniny; Fanny zdążyła tylko przeżyć skurcz przerażenia, bo w następnej chwili Crawford odparł, że jest już umówiony. Jest umówiony na kolację i dzisiaj, i jutro; spotkał „Pod Koroną” jakiś znajomych, którym nie mógł odmówić; chciałby jednak mieć zaszczyt złożenia im wizyty w dniu jutrzejszym – itd. I tak się rozstali – Fanny prawdziwie uradowana, że uniknęła podobnego nieszczęścia.
Byłoby straszne, gdyby zasiadł z nimi do domowej kolacji i zobaczył ich wszystkie niedostatki! Potrawy Rebeki i Rebeka usługująca do stołu, i Betsey, która je bez opamiętania i chwyta, na co tylko przyjdzie jej ochota – Fanny sama jeszcze do tego nie przywykła i często nie była w stanie skończyć posiłku. Jej wrażliwość brała źródło jedynie we wrodzonej delikatności, ale on został wychowany w szkole luksusu i epikureizmu.
ROZDZIAŁ XLII
Następnego dnia rodzina państwa Price wyruszała właśnie do kościoła, kiedy pan Crawford przyszedł znowu. Przyszedł – nie po to, by zostać, ale przyłączyć się do nich; zaproponowali, by poszedł z nimi do kaplicy garnizonowej – okazało się, że to właśnie było jego zamiarem, pomaszerowali więc razem.
Rodzina pokazywała się teraz od korzystnej strony. Natura hojnie obdarzyła wszystkich urodą, a każda niedziela przyodziewała ich w najczystsze koszule i najlepsze suknie. Niedziela zawsze niosła pociechę Fanny, która dzisiaj miała tego silniejszą niż kiedykolwiek świadomość. Jej biedna matka nie tak całkiem wyglądała na osobę, która nie zasługuje, żeby być siostrą lady Bertram, jak to się aż nazbyt często wydawało. Fanny nieraz czuła ból w sercu na myśl o kontraście między siostrami, na myśl, że tam, gdzie natura uczyniła tak niewielkie różnice, okoliczności uczyniły tak ogromne, i że jej matka, równie piękna jak lady Bertram i o kilka lat od niej młodsza, wydaje się o tyle bardziej zniszczona i zwiędła, tak smutna, zaniedbana i uboga. Niedziela jednak czyniła z niej wręcz dystyngowaną i niemal pogodną panią Price, która wychodzi z domu otoczona gromadką dorodnych dzieci, by odetchnąć nieco od całotygodniowych trosk, a traci równowagę tylko wtedy, gdy jej chłopcy wybiegają na jezdnię lub gdy widzi Rebekę przechodzącą mimo z kwiatkiem u kapelusza.
W kaplicy powinni się byli rozdzielić, ale pan Crawford postarał się, by go nie odseparowano od żeńskiej gromadki i po nabożeństwie dalej szedł z nimi, we wspólnej, rodzinnej grupce odbywającej spacer na wałach.
Pani Price odbywała tam spacer w każdą pogodną niedzielę w ciągu całego roku; udawała się zawsze na wały wprost po nabożeństwie i przechadzała się aż do obiadu. Było to jej miejsce spotkań; tu widywała swoich znajomych, słuchała nowinek, omawiała niegodziwość służących w Portsmouth i zbierała siły na sześć następnych dni.
Udali się więc na wały; pan Crawford rad był przejąć pod swoją opiekę obie panny Price i po niedługim czasie – w jakiś taki sposób... nie wiadomo jak... Fanny doprawdy trudno było w to uwierzyć... ale tak się stało, że szedł między pannami z ręką każdej z nich pod swoim ramieniem, a ona nie wiedziała, jak temu zapobiec, czy jak temu położyć kres. Przez pewien czas bardzo ją to krępowało ale dzień niósł tyle przyjemności, tyle wrażeń zapowiadał roztaczający się przed nimi widok.
Dzień był niezwykle uroczy. W rzeczywistości był to dzień marcowy, ale jego łagodna aura, rześki, delikatny wiatr i jasne słońce, od czasu do czasu przesłaniane przez chmury, bardziej przypominały koniec kwietnia; pod takim niebem wszystko wyglądało cudownie: cienie ścigały się, hen, po statkach na Spithead i dalej, na wyspie, morze mieniło się, nieustannie wzdymane przypływem, tańczyło radośnie i uderzało o wały z grzmiącym hukiem – to wszystko tworzyło tak cudowny zespół uroków, że Fanny powoli zapominała o okolicznościach, w jakich je przeżywała. A nawet więcej, gdyby nie opierała się na ramieniu pana Crawforda, wkrótce zrozumiałaby, że go potrzebuje, nie miała bowiem sił na taką dwugodzinną przechadzkę po całotygodniowym bezruchu. Fanny zaczynała już odczuwać skutki braku zwykłych, regularnych spacerów; odkąd przyjechała do Portsmouth, nie robiła nic dla zdrowia i gdyby nie pan Crawford i piękna pogoda, już dawno miałaby dość spaceru.
On również, podobnie jak ona, był pod wrażeniem piękna dnia i widoku. Często przystawali, powodowani tym samym uczuciem i upodobaniem i wspierali się przez kilka minut na murze, patrząc i podziwiając. Mimo iż pan Crawford nie był Edmundem, Fanny musiała jednak przyznać, że jest nieobojętny na uroki natury i potrafi pięknie wyrazić swój zachwyt. Od czasu do czasu popadała w młodzieńcze zamyślenie, które wykorzystywał, by zerknąć niepostrzeżenie w jej twarz, i w rezultacie zauważył, że jej buzia, chociaż urzekająca, jak dawniej, jest o wiele bledsza, niż być powinna.
Fanny twierdziła, że czuje się doskonale, i nie chciała, by sądzono inaczej, ale on, po zastanowieniu, doszedł do przekonania, że miejsce, w którym obecnie przebywa, nie może zapewnić jej wygód, a więc nie służy jej zdrowiu. Zapragnął, by wróciła do Mansfield, tam na pewno będzie szczęśliwsza, on zresztą też, mogąc ją widywać.
– Jesteś tu, pani, już od miesiąca, prawda? – spytał.
– Nie. Niecały miesiąc. Jutro minie cztery tygodnie od mojego wyjazdu z Mansfield.
– Akuratny z pani i uczciwy rachmistrz. Ja bym powiedział, że to miesiąc.
– Przyjechałam tu dopiero we wtorek wieczór.
– I to ma być dwumiesięczna wizyta, prawda?
– Tak. Wuj mówił o dwóch miesiącach. Nie sądzę, żeby to miało być krócej.
– A w jaki sposób masz, pani, wracać? Kto po ciebie przyjedzie?
– Nie wiem. Ciocia mi o tym jeszcze nie pisała. Może trzeba będzie, żebym została dłużej. Może będzie wujostwu nie na rękę przywozić mnie akurat z końcem dwóch miesięcy.
Po chwili zastanowienia pan Crawford powiedział:
– Znam Mansfield, znam jego obyczaje, znam jego uchybienia wobec ciebie, pani. Zdaję sobie sprawę, że istnieje niebezpieczeństwo, iż zapomną o tobie, a twoje dobro zejdzie na drugi plan wobec wyimaginowanej wygody poszczególnych osób w rodzinie. Wiem, że mogą cię tu przetrzymywać z tygodnia na tydzień, jeśli sir Thomas nie zdoła sam po ciebie przyjechać albo przysłać pokojowej ciotki, nie dokonując przy tym żadnych zmian w planach, jakie zapewne zrobił na następny kwartał. Tak nie może być. Dwa miesiące to zupełnie dość, powiedziałbym, że sześć tygodni wystarczy. Idzie mi o zdrowie siostry – zwrócił się do Susan – któremu, moim zdaniem, nie służy pobyt w zamknięciu miasta. Potrzebuje nieustannie świeżego powietrza i ruchu. Gdybyś znała ją, pani, równie dobrze jak ja, zgodziłabyś się z tym, jak i z tym, że nigdy nie powinna być pozbawiona na długo otwartej przestrzeni i wiejskiej swobody. Jeśli więc – tu zwrócił się ponownie to Fanny – będziesz, pani, miała się gorzej, a powstaną jakiekolwiek trudności z twoim powrotem do Mansfield – jeszcze przed końcem dwóch miesięcy, bo terminy nie mogą tu mieć znaczenia – jeśli poczujesz, pani, osłabienie czy będziesz niedysponowana – to daj znać mojej siostrze albo choćby jej o tym wspomnij, a oboje przyjedziemy natychmiast i zabierzemy cię do Mansfield. Wiesz, pani, z jaką łatwością i przyjemnością to zrobimy. Znasz uczucia, jakie będą temu towarzyszyć.
Fanny podziękowała, ale próbowała to wyśmiać.
– Mówię bardzo poważnie – zapewnił ją – o czym doskonale wiesz, pani. I mam nadzieję, że nie będziesz tak okrutna, by ukrywać pogarszanie się twego zdrowia. Nie będziesz, ponieważ nie będzie to leżało w twoich możliwościach: jak długo w każdym liście do Mary znajdzie się stwierdzenie: „czuję się dobrze” – a wiem, że nie jesteś zdolna pisać czy mówić kłamstwa – tak długo będziesz uważana za osobę zdrową.
Fanny podziękowała mu raz jeszcze, była jednak tak przejęta i wyczerpana, że nie mogła wiele mówić, a nawet nie była pewna, co mówić powinna. Działo się to pod koniec spaceru. Odprowadził ich z powrotem i pożegnał pod drzwiami domu, gdzie, jak wiedział, mieli jeść obiad – dlatego właśnie udawał, że jest umówiony gdzie indziej.
– Chciałbym, abyś nie była, pani, tak zmęczona – powiedział zatrzymując Fanny jeszcze na chwilę, gdy pozostali weszli już do domu. – Wolałbym zostawiać cię w lepszym zdrowiu. Czy mogę coś ci załatwić w Londynie? Trochę mnie ciągnie, by zaraz jechać z powrotem do Norfolk. Nie jestem zadowolony z Maddisona. Mam wciąż wrażenie, że próbuje mnie oszukać, jeśli się tylko da, chce osadzić swojego kuzyna na młynie, który przeznaczam dla kogoś innego. Muszę się z tym człowiekiem dogadać. Musi zrozumieć, że nie pozwolę na żadne sztuczki w południowej części Everingham, tak samo jak w północnej, że będę panem na swojej ziemi. Nie rozmawiałem z nim dostatecznie stanowczo ostatnim razem. Nie do pojęcia, jak taki człowiek może zaszkodzić zarówno opinii swego pracodawcy, jak i ubogim. Mam wielką ochotę jechać prosto do Norfolk i doprowadzić wszystko do porządku tak, żeby później żadne zmiany nie były możliwe. Maddison to zdolny jegomość; nie chcę go nikim zastępować, pod warunkiem, że on nie chce zastępować mnie; ale byłoby naiwnością pozwolić się naciągać człowiekowi, który nie ma wierzycielskiego prawa, by mnie naciągać – i gorzej niż naiwnością pozwolić, by dał mi twardego, bezwzględnego jegomościa za dzierżawcę w miejsce uczciwego człowieka, któremu to już niemal przyrzekłem. Czy to nie byłoby gorsze niż naiwność? Czy powinienem jechać? Czy tak, pani, radzisz?
– Ja – radzić? Pan dobrze wie, co jest słuszne.
– Tak, kiedy ty powiesz, co myślisz, zawsze wiem, co jest słuszne. Twój sąd jest moją miarą słuszności.
– Och nie, proszę tak nie mówić. Mamy w sobie – każdy z nas lepszego przewodnika, niż jakikolwiek drugi człowiek. Do widzenia, życzę dobrej podróży jutro.
– Czy nic nie mogę zrobić dla pani w Londynie?
– Nie, bardzo jestem zobowiązana.
– Nikomu nic nie przekazać?
– Serdeczności dla siostry, jeśli łaska; jeśli zaś spotkasz pan mojego kuzyna, mojego kuzyna Edmunda, proszę być tak dobrym i powiedzieć, że... liczę, iż niedługo dostanę list.
– Oczywista, jeśli zaś będzie leniwy czy opieszały, sam napiszę przeproszenia w jego imieniu.
Nie mógł więcej mówić, bo Fanny musiała wracać do domu.
Uścisnął jej dłoń, rzucił jeszcze jedno spojrzenie i odszedł. On poszedł przepędzić, jak się da, trzy najbliższe godziny wraz ze swoimi znajomymi, dopóki nie będzie gotowy najlepszy obiad, na jaki stać pierwszą gospodę w mieście, ona zaś zasiadła zaraz do swego o wiele skromniejszego posiłku.
Te dwa obiady miały zupełnie odmienny charakter; gdyby Crawford mógł zgadnąć, ile wyrzeczeń, oprócz braku spacerów, musiała cierpieć w ojcowskim domu, dziwiłby się, że nie wygląda o wiele gorzej. Nie była w stanie sprostać puddingom Rebeki czy siekaninie Rebeki podawanym zawsze do stołu na nie domytych talerzach z brudnymi sztućcami, i często zmuszona była odłożyć główny posiłek na później, kiedy będzie mogła posłać wieczorem jednego z braci po sucharki i bułeczki. Wydelikacona w Mansfield, nie mogła już hartować się w Portsmouth – za późno było na to. Gdyby sir Thomas to wszystko wiedział, mógłby uważać, że siostrzenica została w sposób bardzo obiecujący doprowadzona głodem ciała i ducha do stanu, w którym potrafi docenić towarzystwo i bogactwo pana Crawforda; pewno bałby się jednak przedłużać eksperyment, by czasem nie umarła wskutek kuracji.
Przez resztę dnia Fanny była przygnębiona. Choć niemal pewna, że nie zobaczy ponownie pana Crawforda, była smutna i nic nie mogła na to poradzić. Rozstała się z kimś w rodzaju przyjaciela i choć z jednej strony rada była, że poszedł, miała jednocześnie poczucie, że została opuszczona przez wszystkich; jakby ponownie przeżywała rozstanie z Mansfield. Kiedy pomyślała, że on wraca do Londynu, gdzie będzie się często widywał z Mary i Edmundem, nie mogła się oprzeć uczuciu tak zbliżonemu do zawiści, że zaczęła się bardzo gniewać na siebie.
To, co się działo wokół niej, nie umniejszyło jej przygnębienia; kilku kolegów ojca spędzało w jego domu długi, długi wieczór; tak było zawsze, chyba że on przesiadywał u nich; od szóstej do dziewiątej gwar i grog niemal bez przerwy. Bardzo jej było smutno. Ze wszystkiego, co niosły myśli, najbardziej zbliżone do pociechy było wspomnienie cudownej poprawy, jakiej dopatrywała się w panu Crawfordzie. Nie zastanawiała się, w jak odmiennym gronie oglądała go dzisiaj ani jak wiele mógł zyskiwać przez kontrast; była przekonana, że jest o całe nieba delikatniejszy, bardziej dbały o innych niż dawniej. A jeśli taka odmiana dokonała się w sprawach drobnych, to chyba przecież i w wielkich? Tak się niepokoił o jej zdrowie i dobre samopoczucie, z takim przejęciem zwracał się do niej naprawdę wydawał się wzruszony – można więc chyba przypuścić, że przestanie trwać uparcie w staraniach tak jej niemiłych?
ROZDZIAŁ XLIII
Państwo Price sądzili, że pan Crawford musiał następnego dnia wyjechać do Londynu, gdyż nie pojawił się u nich więcej; w dwa dni później fakt ten został potwierdzony w liście, jaki Fanny dostała od jego siostry; otworzyła go i przeczytała, ciekawa i niespokojna, ale z innego powodu.
Mam Ci do zakomunikowania, najdroższa Fanny, to, że Henry jeździł do Portsmouth, by Cię zobaczyć, że odbył z Tobą cudowny spacer do stoczni w zeszłą sobotę i jeszcze jeden, który można opisywać w nieskończoność, następnego dnia na wałach, gdzie panowała cudowna harmonia: balsamiczne powietrze, połyskliwe morze, twoje słodkie spojrzenie i rozmowa z Tobą, a całość razem wzięta wzbudziła uczucia zdolne wywołać ekstazę nawet w retrospekcji. To, o ile dobrze rozumiem, ma stanowić trzon moich informacji. On mi każe pisać, ale ja nie mam pojęcia, co jeszcze mogę opisać, oprócz tej już opisanej wizyty w Portsmouth i tych dwóch spacerów i faktu, że został przedstawiony Twojej rodzinie, zwłaszcza Twojej ładnej siostrzyczce, urodziwej piętnastolatce, która należała do spacerującego na wałach towarzystwa i brała, jak przypuszczam, pierwszą lekcję miłości. Nie mam czasu wiele pisać, ale nie potrzeba, żebym miała, bo to ma być po prostu poważny list zawierający niezbędne informacje, których opóźnienie grozi katastrofą.
Moja kochana, kochana Fanny! Jakże ja bym się z Tobą ugadywała, gdybyś tu była! Słuchałabyś mnie do utraty sił i udzielałabyś mi rad do całkowitej utraty sił; nie jest jednak możliwe, bym przeniosła choćby setną część moich wspaniałych myśli na papier, nawet nie będę próbować, daję Ci wolną rękę – zgaduj, co chcesz – Nie mam dla Ciebie żadnych nowinek. Jest, rzecz jasna, polityka, ale byłoby okropnie nękać Cię nazwiskami ludzi i nazwami partii, jakie zajmują mój czas. Powinnam Ci była przesłać sprawozdanie z pierwszego przyjęcia wydanego przez Twoją kuzynkę, ale byłam leniwa, a teraz to już przeszłość, niech wystarczy, że wszystko odbyło się tak, jak powinno, w stylu, jaki wszystkim obecnym krewnym i powinowatym winien sprawić satysfakcję, i że jej suknia i maniery przyniosły jej najwyższą chlubę. Moja przyjaciółka, pani Fraser, marzy o takim domu, a i ja nie czułabym się nieszczęśliwa, gdybym go posiadała. Po Wielkiejnocy jadę do lady Stornaway. Jest, jak mi się zdaje, „w świetnym humorze i bardzo szczęśliwa. Wydaje mi się, że lord S. jest w rodzinie człowiekiem miłym i pogodnym i nie myślę teraz, że jest tak brzydki, jak dawniej sądziłam, w każdym razie bywają gorsi. Nie uszedłby w zestawieniu z Twoim kuzynem, Edmundem. A jeśli idzie o tego bohatera – cóż mam powiedzieć?
Gdybym w ogóle o nim nie wspomniała, wyglądałoby to podejrzanie. Powiem więc, że spotkaliśmy się kilkakrotnie, że moi tutejsi przyjaciele są pod ogromnym wrażeniem jego wyglądu: prawdziwy dżentelmen. Pani Fraser (nie najgorszy sędzia) twierdzi, że zna w Londynie tylko trzech mężczyzn, którzy tak się noszą, tak są przystojni i wysocy, a muszę przyznać, że kiedy tu obiadował onegdaj, nikt nie mógł się z nim równać, a siadło nas do stołu szesnaście osób. Na szczęście nie robi się dzisiaj dystynkcji w stroju, który mówiłby sam za siebie, ale... ale... ale...
Twoja oddana...
Niemal zapomniałam (to wina Edmunda, częściej o nim myślę, niż mi to wychodzi na zdrowie) o pewnej bardzo ważnej rzeczy, jaką mam powiedzieć w imieniu Henry‘ego i własnym, to znaczy o przywiezieniu Cię z powrotem do hrabstwa Northampton. Kochane moje stworzonko, nie siedź tam, w tym Portsmouth, i nie trać urody. Te wstrętne morskie bryzy niszczą zdrowie i cerę. Moja biedna ciotka zawsze odczuwała tego skutki, nawet o dziesięć mil od morza, w co Admirał, rzecz jasna, nigdy nie wierzył, ale ja wiem, że to prawda.
Jesteśmy, ja i Henry, na Twoje usługi, z godzinnym uprzedzeniem.
Bardzo bym tego chciała, nadłożylibyśmy trochę drogi i pokazalibyśmy Ci Everingham, a może nie miałabyś nic przeciwko temu, by zajechać do Londynu i obejrzeć wnętrze kościoła Świętego Jerzego, na Hanover Square. Tylko trzymaj z dala ode mnie swojego kuzyna Edmunda, nie chciałabym być kuszona. Jaki to długi list! Jeszcze jedno słowo. Okazuje się, że Henry ma zamiar znowu jechać do Norfolk w jakiejś sprawie, którą Ty aprobujesz, na to jednak absolutnie nie można pozwolić przed połową przyszłego tygodnia, to znaczy, jest mi niezbędny czternastego, bo tego dnia wieczorem dajemy przyjęcie. Nie masz pojęcia, jaka jest w podobnej sytuacji wartość mężczyzny takiego jak Henry; wierzaj mi na słowo, że jest bezcenna. Spotka się z Rushworthami, czego – mówiąc prawdę wcale nie żałuję i nawet jestem troszeczkę ciekawa, a sądzę, że i on też, choć się do tego nie przyznaje.
Taki to list Fanny skwapliwie przebiegła wzrokiem, odczytała z namysłem, a potem rozważała długo; wszystko pozostawało w jeszcze większym niż dotąd zawieszeniu. Jedyny pewnik, jaki z listu wynikał, to to, że nic decydującego się nie stało. Edmund jeszcze się nie oświadczył. Co panna Crawford naprawdę czuje – jak zamierza postąpić czy też jak może postąpić, bez względu na to, co pisze, a nawet wbrew temu – czy Edmund jest dla niej równie ważny jak był ostatnio, przed rozstaniem – a jeśli jest mniej ważny, to czy może być jeszcze mniej ważny, czy też wszystko może wrócić do poprzedniego stanu – oto tematy nie kończących się domysłów, które snuła tego dnia i przez wiele następnych, nie dochodząc do ostatecznych wniosków. Najczęstsza była myśl, że panna Crawford, która wróciwszy do swoich londyńskich przyzwyczajeń, nieco się zreflektowała i zaczęła się wahać, mimo wszystko stwierdzi ostatecznie, że jest zbyt do niego przywiązana, by się go wyrzec. Będzie się starała być bardziej ambitna, niż na to pozwala jej serce. Będzie się wahała, będzie się droczyła, będzie stawiała warunki, będzie żądała bardzo wiele, ale w końcu go przyjmie. Do takiego wniosku dochodziła najczęściej Fanny. Dom w Londynie! To, jak sądziła, okaże się niemożliwe! Ale czego też panna Crawford nie jest w stanie zażądać!
Perspektywa otwierająca się przed Edmundem wyglądała coraz gorzej. Kobieta, która mówiąc o nim potrafi mówić jedynie o jego wyglądzie! Cóż za niegodne uczucie! Żeby szukać utwierdzenia swojego zdania w rekomendacjach pani Fraser! Ona, która tak blisko znała go przez pół roku. Doprawdy, Fanny wstydziła się za nią. W porównaniu z tym wszystkim fragmenty listu, odnoszące się do pana Crawforda i jej samej, niewiele ją dotykały. To, czy pan Crawford pojedzie do Norfolk przed czy po czternastym, to naprawdę nie jej sprawa, chociaż, wziąwszy wszystko pod uwagę, sądziła, że ruszy tam bez zwłoki. To, że panna Crawford stara się urządzić mu spotkanie z panią Rushworth, dowodzi, że przyjęła najgorszą linię postępowania, jest świadectwem braku serca i rozsądku.
Fanny miała nadzieję, że on nie ulega równie poniżającej ciekawości. Nie przyznawał się do takich pobudek, a siostra powinna mu przypisywać wyższe uczucia niż jej własne.
Po tym liście jeszcze bardziej niecierpliwie wyglądała innego z Londynu i przez kilka dni tak się gorączkowała tym, który przyszedł, i tym, który przyjść może, że jej wspólne rozmowy i lektury z Susan musiały zostać częściowo zawieszone. Nie była zdolna należycie skupić uwagi. Jeśli pan Crawford nie zapomniał, co miał od niej przekazać Edmundowi, to jest prawdopodobne, wysoce prawdopodobne, że kuzyn do niej tak czy inaczej napisze, przecież zawsze okazywał jej tyle dobroci; nim się nie wyzbyła tej myśli, nim nie umarła ona własną śmiercią, jako że żaden list nie przyszedł w ciągu kilku następnych dni – Fanny była w stanie ustawicznej ekscytacji i rozgorączkowania.
Wreszcie nastąpiło coś w rodzaju uspokojenia. Trzeba się pogodzić z niepewnością, nie wolno pozwolić, by ją spalała i odbierała możność pracy. Czas robił swoje, jej własne starania – troszkę więcej i wreszcie powróciła do zajęć z Susan i sama zaczęła znajdować w tym zainteresowanie.
Susan przywiązywała się do niej coraz bardziej. Nie potrafiła się, tak jak Fanny, młodzieńczo zachwycać książką, nie miała tej skłonności do siedzącego trybu życia czy szukania wiadomości dla wiadomości, ale bardzo pragnęła nie wydawać się ignorantką, a to, połączone z umiejętnością jasnego myślenia, czyniło z niej uważną, dobrą, wdzięczną uczennicę. Fanny była dla niej wyrocznią. Wyjaśnienia i uwagi Fanny były najważniejszym dodatkiem do każdego eseju, każdego rozdziału historii. To, co Fanny opowiadała o minionych czasach, mocniej zapadało jej w pamięć niż całe stronice Goldsmitha; obdarzyła siostrę komplementem, że woli jej styl od stylu wszystkich wydawanych pisarzy. Brakowało jej wczesnego nawyku czytania.
Rozmawiały nie zawsze na tak wzniosłe tematy jak historia czy moralność. Przychodził czas i na inne, a z tych lżejszych żaden nie powracał tak często i nie był omawiany tak szeroko jak Mansfield Park, jego mieszkańcy, ich sposób bycia, ich rozrywki – obyczaje Mansfield Park. Susan miała wrodzone upodobanie do wszystkiego, co dystyngowane i eleganckie, toteż słuchała chętnie, a Fanny sprawiała sobie przyjemność, rozwodząc się na ten ulubiony temat. Miała nadzieję, że nie robi nic złego, ale gdy po pewnym czasie Susan zaczęła się zachwycać wszystkim, co się mówi i robi w domu wuja, i zaczęła marzyć o wyjeździe do Northampton – Fanny niemal wyrzucała sobie, że wzbudziła uczucia, których nie można zaspokoić.
Biedna Susan niewiele lepiej pasowała do rodzinnego domu niż jej starsza siostra; kiedy Fanny zaczęła to sobie uświadamiać, zrozumiała, że gdy przyjdzie jej samej wyjechać z Portsmouth, nie będzie mogła być w pełni szczęśliwa, gdyż zostawi tutaj Susan. Coraz bardziej dolegała jej myśl, że dziewczyna mająca wszystkie przyrodzone warunki, by zostać świetnie ukształtowana, pozostanie w takich rękach. Jakim byłoby błogosławieństwem, gdyby ona sama miała własny dom, do którego mogłaby siostrę zaprosić. I gdyby leżało w jej możliwościach odwzajemnienie uczuć pana Crawforda, to on pewno nie byłby skłonny sprzeciwiać się takiemu projektowi!
Cóż by to była dla niej za pociecha! Sądziła, że on naprawdę ma dobre usposobienie i z całą przyjemnością wyobrażała sobie, jak akceptuje tego rodzaju projekt.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JoannaS
5 tys. funtów rocznie



Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z Falenicy

PostWysłany: Wto 17:38, 29 Gru 2009    Temat postu:

ROZDZIAŁ XLIV
Minęło już niemal siedem tygodni z zapowiedzianych dwóch miesięcy, kiedy w ręce Fanny włożony został ten właśnie, z dawna – oczekiwany list od Edmunda. Otworzywszy go zobaczyła, że jest długi, przygotowała się więc na szczegółowy opis szczęścia oraz na wylewną deklarację miłości i uwielbienia dla wybranki losu, która jest teraz panią jego życia. Oto treść listu:
Mansfield Park
Kochana moja Fanny,
Wybacz, żem wcześniej nie pisał. Crawford mi powtórzył, że prosisz o list, alem nie był zdolny pisać do Ciebie z Londynu i wytłumaczyłem sobie, że zrozumiesz moje milczenie. Gdybym mógł wysłać Ci kilka radosnych słów, toby Ci ich nie zabrakło, ale nic podobnego nie było w mojej mocy. Wróciłem do Mansfield w stanie większej niepewności niż wówczas, gdym stąd wyjeżdżał... Moje nadzieje są o wiele słabsze. Zapewne sama już o tym wiesz, Panna Crawford jest tak do Ciebie przywiązana, że to zupełnie naturalne, iż zwierzyła ci się ze swoich uczuć, tak że możesz odgadnąć w przybliżeniu, jaki jest stan moich... To jednak mi nie przeszkadza, bym sam do Ciebie napisał. Jej i moja ufność do Ciebie nie powinny ze sobą kolidować. Nie zadaję żadnych pytań. Jest coś kojącego w myśli, że mamy wspólną przyjaciółkę i że, bez względu na istniejące między nami różnice poglądów, zjednoczeni jesteśmy miłością do Ciebie...
Będzie mi pociechą, gdy Ci powiem, jak sprawy dzisiaj stoją i jakie mam teraz plany, jeśli można powiedzieć, że w ogóle mam jakieś plany.
Jestem w domu od soboty. W Londynie byłem trzy tygodnie i widywałem ją (jak na Londyn) bardzo często. Państwo Fraser okazywali mi wszelką grzeczność, jakiej można było rozumnie oczekiwać.
Trzeba powiedzieć, że to ja nie okazałem dość rozumu, żywiąc nadzieję na takie same stosunki, jak utrzymywaliśmy w Mansfield. Ale idzie mi bardziej o jej sposób zachowania niż częstość spotkań.
Gdyby była inna, kiedym się z nią widział, nie narzekałbym wcale, ale od pierwszej chwili była zmieniona; przyjęła mnie podczas pierwszego spotkania tak inaczej, niż na to liczyłem, że niemal chciałem natychmiast wyjeżdżać z Londynu. Nie mam co wchodzić w szczegóły. Znasz słabe strony jej charakteru i potrafisz sobie wyobrazić jej opinie i sformułowania, które sprawiały mi ból. Była w wybornym humorze, otoczona ludźmi, którzy z całym nierozsądkiem podniecali jej nazbyt żywy umysł. Nie podobała mi się pani Fraser. To próżna, zimna kobieta, która wyszła za mąż wyłącznie z wyrachowania i choć jest jawnie nieszczęśliwa w małżeństwie, widzi przyczynę swego zawodu nie w błędnym sądzie czy wadach usposobienia albo różnicy wieku, ale w tym, że mimo wszystko nie jest aż tak bogata jak wielu jej znajomych, zwłaszcza jej siostra, lady Stornaway. Pani Fraser opowiada się zdecydowanie za wszystkim, co interesowne i ambitne, tyle że to musi być dostatecznie interesowne i ambitne. Uważam zażyłość panny Crawford z tymi dwiema siostrami za największe w życiu nieszczęście, jej i moje. Od lat sprowadzają ją na manowce. Żeby też mogła z nimi zerwać! Czasami jednak ożywa we mnie nadzieja, gdyż wydaje mi się, że uczucie jest głównie z ich strony. Ogromnie ją lubią, ale jestem przekonany, że ona nie kocha ich tak, jak Ciebie. Kiedy sobie myślę ojej ogromnym przywiązaniu do Ciebie, a również o jej rozumnym, prawym zachowaniu jako siostry, wydaje mi się zupełnie inną istotą, zdolną do szlachetności, i gotów jestem wyrzucać sobie zbyt ostrą ocenę jej żartobliwego zachowania. Nie jestem w stanie wyrzec się jej, Fanny. To jedyna kobieta na świecie, o której mogę myśleć jako o żonie. Gdybym nie wierzył, że ma dla mnie jakieś względy, to nie mówiłbym tego, rzecz jasna, ale ja w to wierzę. Jestem pewny, że nie jest zupełnie obojętna. Nie jestem zazdrosny o żadnego konkretnego człowieka. Jestem zazdrosny o wpływ, jaki ma na nią cały ten elegancki świat. Boję się tych bogackich obyczajów. Jej wyobrażenia nie sięgają wyżej tego, co usprawiedliwia jej majątek, ale przekraczają wszystko, na co pozwalałyby nasze dochody razem wzięte. Ale i w tym jest pociecha.
Łatwiej by mi przyszło ją utracić dlatego, żem nie dość bogaty, niż dlatego, żem duchowny. To świadczyłoby jedynie, iż jej afekt nie może sprostać konieczności wyrzeczeń, których, prawdę mówiąc, nie mam prawa żądać; jeśli ona mi odmówi, to sądzę, że taka właśnie będzie prawdziwa przyczyna. Uprzedzenia jej, jak sądzę, nie są tak silne jak dawniej.
Przedstawiam Ci moje myśli tak, jak się rodzą, Fanny kochana; może czasem są ze sobą sprzeczne, ale mimo to masz dokładny obraz tego, co się w mojej głowie dzieje. Skoro już raz zacząłem, powiem Ci teraz z przyjemnością wszystko, co czuję. Nie mogę się jej wyrzec. Więzy, jakie nas łączą, oraz te, jakie jeszcze łączyć nas będą w przyszłości, oznaczają, że wyrzec się Mary Crawford to wyrzec się towarzystwa niektórych osób bardzo mi drogich, skazać się na banicję z tych właśnie domów i od tych przyjaciół, u których w każdym innym nieszczęściu szukałbym pociechy. Utratę Mary uważać muszę za jednoczesną utratę Crawforda i Fanny. Gdyby rzecz była zakończona, gdybym otrzymał zdecydowaną odmowę, myślę, że wiedziałbym, jak to znieść, i próbowałbym zmniejszyć jej władzę nad moim sercem, i może po kilku latach... – ale piszę bzdury – jak mi da kosza, będę musiał to znieść, a póki nie dostałem, nie przestanę starać się o nią. Taka jest prawda. Jedyne pytanie, to jak? Jak byłoby najwłaściwiej? Czasem myślę, żeby jechać po Wielkiejnocy z powrotem do Londynu, a czasem znów, żeby nic nie robić, póki ona nie wróci do Mansfield. Nawet teraz mówi z przyjemnością o swoim powrocie do Mansfield w czerwcu; ale czerwiec to bardzo daleko, więc myślę, że pewno do niej napiszę. Właściwie niemal się zdecydowałem na to, żeby jej przedstawić sprawę listownie. Bardzo jest dla mnie ważne, żeby szybko zyskać pewność. Mój obecny stan jest nie do wytrzymania. Wszystko razem wziąwszy – list to chyba najlepszy sposób przedstawienia sprawy. Będę mógł napisać o wiele więcej, niż gdybym mówił, i dam jej czas do zastanowienia przed podjęciem decyzji, a mniej się obawiam skutków namysłu niż natychmiastowego, pochopnego odruchu; chyba tak. Największym dla mnie niebezpieczeństwem jest to, że ona zwróci się o radę do pani Fraser, a ja będę gdzieś daleko, niezdolny bronić własnej sprawy. List naraża człowieka na wszystkie złe skutki szukania rady u innych, a tam, gdzie umysł nie całkiem jeszcze dojrzał do ostatecznej decyzji, doradca w niefortunnym momencie może przesądzić o postępku, którego się potem żałuje. Muszę się jeszcze nieco zastanowić nad tą sprawą. Ten długi list pełen tylko moich trosk, to dość, by wyczerpać przyjaźń, nawet Twoją, Fanny. Ostatnim razem widziałem Crawforda na przyjęciu u pani Fraser. Coraz bardziej mi się podoba to, co widzę i co o nim słyszę. Ani śladu wahania. Dobrze wie, czego chce, i działa zgodnie z podjętą decyzją – to nieoceniona zaleta. Trudno mi było patrzeć na niego i moją starszą siostrę, kiedy byli razem w pokoju, nie wspominając tego, coś mi niegdyś powiedziała, i przyznaję, że nie było to przyjacielskie spotkanie. Ona okazywała wyraźny chłód. Ledwo ze sobą rozmawiali. Zauważyłem, że cofnął się zdumiony, i przykro mi było, iż pani Rushworth może się gniewać za niegdysiejszy rzekomy afront uczyniony pannie Bertram. Pewno chciałabyś usłyszeć ode mnie, w jakiej mierze, moim zdaniem, Maria rada jest ze swego małżeństwa. Nic nie wskazuje na to, by była nieszczęśliwa. Mam nadzieję, że jakoś im się razem układa; dwukrotnie obiadowałem na Wimpole Street i bywałbym tam częściej, ale to udręka być u Rushwortha jako szwagra. Wydaje się, że Julia jest bardzo zadowolona z pobytu w Londynie. Ja niewiele tam zaznałem przyjemności – ale tu jeszcze mniej. Nasze grono nie jest szczególnie ożywione.
Bardzo Ciebie tu brak. Tęsknię za Tobą bardziej, niż to potrafię wyrazić. Matka przesyła Ci najgorętsze uściski i liczy na rychły list od Ciebie. Wspomina Cię niemal co godzina, a ja z przykrością obliczam, ile jeszcze tygodni będzie pewno musiała obywać się bez Ciebie. Ojciec zamierza sam po Ciebie jechać, ale to będzie dopiero po Wielkiejnocy, kiedy wybiera się w interesach do Londynu. Na pewno dobrze Ci tam, w Portsmouth, ale przecie to nie może być całoroczna wizyta. Potrzebna mi jesteś tutaj, żebyś mi doradziła co do Thornton Lacey. Nie mam specjalnie ochoty dokonywać tam wielkich zmian, póki nie będę wiedział, że ten dom będzie miał kiedyś panią. Chyba jednak napiszę. Jest już postanowione, że państwo Grant jadą do Bath, wyjeżdżają z Mansfield w poniedziałek.
Rad jestem z tego. Nie nadaję się do kontaktów z kimkolwiek. Twoja ciotka uważa, zdaje się, że szczęście ją opuściło, ponieważ opis nowinek z Mansfield przypadł w udziale mnie, a nie jej.
Twój bardzo Ci oddany...
„Nigdy, już na pewno nigdy więcej nie będę chciała dostać listu – powiedziała sobie w duchu Fanny, skończywszy lekturę. – Cóż one przynoszą prócz zawodu i przykrości?... Dopiero po Wielkiejnocy... Jakże ja to wytrzymam?... I biedna ciocia, co godzina o mnie mówi”.
Fanny starała się zahamować bieg swoich myśli, które wyraźnie zmierzały ku temu, że sir Thomas jest niedobry zarówno dla niej, jak i ciotki. Jeśli idzie o główny temat listu – nie znalazła tam nic, co mogłoby ułagodzić jej irytację. Doprawdy, Edmund wyprowadził ją z równowagi, była na niego niemal zła i gniewna. „Nic dobrego nie przyjdzie z tego zwlekania – mówiła sobie. – Czemu dotąd tego nie załatwił? Jest zaślepiony i nic nie zdejmie mu bielma z oczu, nic tego zrobić nie jest w stanie, jeśli miał prawdę przed oczyma tak długo i nie potrafił jej dostrzec. Ożeni się z nią i będzie biedny i nieszczęśliwy. Niech Bóg nie dopuści, by pod jej wpływem przestał być godny szacunku”. Przejrzała list jeszcze raz. „Taka do mnie przywiązana! Wszystko to bzdury. Ona nie kocha nikogo prócz siebie i swojego brata. Przyjaciółki, które od lat sprowadzają ją na manowce! Też! Równie dobrze ona może je sprowadzać na manowce! Wszystkie pewnie deprawują się nawzajem, ale jeśli one bardziej lubią ją niż ona je, to mniej jej mogą zaszkodzić – chyba tylko pochlebstwami. »Jedyna na świecie kobieta, o której może myśleć jak o żonie«. W to głęboko wierzę. To jest uczucie, które zapanowało nad całym jego życiem. Czy ona go przyjmie, czy odrzuci, sercem poślubił ją na wieki. »Utratę Mary muszę uważać jako równoznaczną z utratą Crawforda i Fanny« – Edmundzie! Nie znasz mnie.
Tych rodzin nic nigdy by nie łączyło, gdybyś ty ich nie łączył! Och, pisz sobie, pisz! Załatw to szybko! Niech będzie koniec tej niepewności. Załatw, skończ, wydaj na siebie wyrok”.
Te uczucia zbyt bliskie były złości, by mogły długo stanowić istotę monologów Fanny. Wkrótce zmiękła nieco i zrobiło się jej żal. Jego gorące oddanie, serdeczne słowa, zaufanie, jakie jej w tym liście okazał – wszystko to bardzo ją wzruszyło. On jest tylko za dobry. Krótko mówiąc, był to list, którego wolałaby nie dostać za nic w świecie i którego wartości nic nie mogło przewyższyć. I tyle.
Osoby, które nałogowo prowadzą korespondencję, nie mając wiele do powiedzenia – a w tym gronie mieści się co najmniej duża część żeńskiej połowy ludzkości – zgodzą się na pewno, że istotnie, szczęście nie dopisało lady Bertram, jeśli taki wspaniały kąsek, jak wiadomość z Mansfield, że Grantowie wyjeżdżają do Bath, przyszedł akurat wtedy, gdy nie mogła go wykorzystać; zgodzą się również, że musiało jej być bardzo przykro, gdy patrzyła, jak przypada w udziale jej niewdzięcznemu synowi i zostaje umieszczony, w skrótowej formie, pod koniec długiego listu, zamiast stać się treścią większej części przez nią samą zapisanej karty papieru. Chociaż bowiem lady Bertram była znakomitością w dziedzinie epistolografii, jako że od początków małżeństwa, z braku innego zajęcia oraz ze względu na to, że sir Thomas zasiadał w Parlamencie, nabrała zwyczaju nawiązywania i utrzymywania korespondencji i wypracowała sobie szacowny, banalny, rozwlekły styl, który pozwalał na wykorzystanie najbardziej błahego tematu – nie mogła się jednak obyć bez żadnego, musiała mieć cokolwiek, żeby o tym pisać, nawet do siostrzenicy, a że groziła jej utrata korzyści, jakie niosła podagra pastora Granta oraz poranne wizyty pastorowej, ciężko jej było, gdy została pozbawiona jednej z ostatnich możliwości zrobienia z nich użytku.
Szykowała się jednak bogata rekompensata. Nadeszła godzina, w której lady Bertram się poszczęściło. W kilka dni po wiadomościach od Edmunda, Fanny otrzymała od ciotki list zaczynający się tak:
Droga moja Fanny,
Biorę do ręki pióro, by Ci zakomunikować przerażającą wiadomość, która, nie wątpię, ogromnie Cię zaniepokoi.
To było o wiele lepsze niż branie do ręki pióra, by przekazać siostrzenicy wszystkie szczegóły zamierzonej podróży Grantów, jako że obecna wiadomość obiecywała zajęcie dla tegoż pióra na wiele przyszłych dni; chodziło mianowicie o to, że najstarszy jej syn zachorował ciężko, a wiadomość o tym przyszła ekspresem do dworu przed kilkoma godzinami.
Tom w towarzystwie innych młodych ludzi pojechał z Londynu do Newmarket, gdzie po nieopatrzonym upadku z konia i nieumiarkowanym piciu zaczął gorączkować; kiedy towarzystwo się rozjeżdżało, nie mógł się ruszać; pozostawiono go samego w domu jednego z tych młodych ludzi, na pastwę choroby i samotności oraz na opiece służby jedynie. Zamiast szybko wrócić do zdrowia i ruszyć za swymi kolegami, jak to zamierzał, poczuł się jeszcze gorzej, a po niedługim czasie aż tak źle, że gotów był, podobnie jak jego doktor, słać listy do Mansfield.
Jak możesz sobie wyobrazić, ta zatrważająca wiadomość – pisała lady Bertram po uprzednim przedstawieniu istoty rzeczy – ogromnie nas poruszyła i nie jesteśmy w stanie opanować wielkiego niepokoju i obaw o nieszczęsnego chorego, którego stan, jak się sir Thomas obawia, może być ogromnie ciężki. Edmund zacnie proponuje, że pojedzie natychmiast, by opiekować się bratem; z przyjemnością dodaję, że sir Thomas nie opuści mnie w tej rozpaczliwej sytuacji; byłoby to dla mnie zbyt wyczerpujące. Bardzo nam będzie brakowało Edmunda w naszym małym kółku, ale liczę i wierzę, że znajdzie nieszczęsnego brata w stanie mniej niepokojącym, niż można się obawiać, i że będzie mógł wkrótce przywieźć go do Mansfield, co, jak sądzi sir Thomas, powinno się zrobić i co byłoby najlepszym wyjściem, a ja mam nadzieję, że biedny cierpiętnik wkrótce będzie w stanie znieść podróż bez istotnej niewygody czy szkody. Ponieważ nie wątpię w Twoje dla nas uczucia, droga Fanny, napiszę niebawem ponownie.
Istotnie, reakcja Fanny po otrzymaniu tej wiadomości była o wiele bardziej gorąca i szczera niż ciotczyny styl pisania. Prawdziwie im współczuła. Tom ciężko chory, Edmund, który jedzie go pielęgnować, i żałośnie skurczone grono pozostające w Mansfield – oto troski, które muszą odsunąć na bok wszystkie albo prawie wszystkie inne strapienia. Wystarczyło jej jeszcze egoizmu, by zastanowić się, czy Edmund zdążył napisać do panny Crawford, nim dostał tę wiadomość, ale wkrótce żadne inne uczucia prócz czystego przywiązania i bezinteresownego niepokoju nie znajdowały do niej przystępu.
Ciotka jej nie zaniedbywała: pisała list za listem; Edmund przekazywał rodzicom częste relacje, te zaś lady Bertram regularnie przekazywała Fanny, w tym samym rozwlekłym stylu, z taką samą mieszaniną ufności, nadziei i obaw, jedno po drugim, jedno rodzące drugie, od przypadku do przypadku. Było to jak zabawa w udawanie przerażonej. Cierpienia, jakich sama nie była świadkiem, nie mogły zamieszkać w jej wyobraźni, pisała więc swobodnie o przejęciu i niepokoju i nieszczęsnych chorych, póki Toma nie przywieziono do Mansfield i póki nie zobaczyła na własne oczy, jak bardzo jest zmieniony. Wówczas zakończyła list, który właśnie pisała do Fanny, zupełnie inaczej, językiem prawdziwego uczucia i przerażenia; pisała tak, jak mogłaby mówić. Właśnie przyjechał, kochana Fanny, i zabrali go na górę; tak jestem wstrząśnięta jego widokiem, że sama nie wiem, co począć. On naprawdę był bardzo chory. Biedny Tom, tak nad nim boleję i tak się boję, i sir Thomas też; jaka byłabym rada, gdybyś tu była i mogła mnie pocieszyć. Ale sir Thomas powiada, że Tom będzie się jutro lepiej czuł, powiada, że trzeba zważyć na trudy podróży.
Prawdziwa troska zrodzona w matczynym sercu nieprędko miała ustąpić. Wskutek ogromnej niecierpliwości Toma, który chciał być jak najszybciej przewieziony do Mansfield, aby mógł zaznać tych pociech domu i rodziny, o jakich niewiele myślał będąc w dobrym zdrowiu – został przewieziony zapewne zbyt wcześnie; powróciła gorączka i przez tydzień znajdował się w stanie o wiele cięższym niż poprzednio. Wszyscy byli naprawdę przerażeni. Lady Bertram przekazywała swoje codzienne lęki siostrzenicy, która, można powiedzieć, żyła od listu do listu i dzieliła czas między desperację nad dzisiejszymi wiadomościami i wyglądanie jutrzejszych. Fanny nie była szczególnie przywiązana do starszego kuzyna, ale czułe serce kazało jej teraz wyobrażać sobie, że nie mogłaby bez niego żyć; czystość jej zasad sprawiała, że nękał ją jeszcze jeden, głębszy niepokój, gdy zastanawiała się, jak mało użyteczne, jak nie znające wyrzeczeń było (na pozór) jego życie.
W tej sprawie, podobnie jak w innych, bardziej pospolitych, Susan była jej jedyną towarzyszką i powiernicą. Zawsze była gotowa słuchać i współczuć. Nikt inny nie interesował się tak dalekim nieszczęściem jak choroba w rodzinie oddalonej o przeszło sto mil nikt, nawet pani Price, która rzucała tylko parę krótkich pytań, jeśli zobaczyła córkę z listem w ręku, a od czasu do czasu zauważała spokojnie:
– Ta moja biedna siostra musi się ogromnie martwić.
Długa rozłąka i kompletnie różne sytuacje życiowe sprawiły, że związki krwi znaczyły dla nich nieco więcej niż nic. Siostrzane przywiązanie, niegdyś tak senne jak ich usposobienia, teraz pozostało tylko słowem. Pani Price tyle robiła dla lady Bertram, ile lady Bertram zrobiłaby dla pani Price. Troje czy czworo Price’ów mogłoby zniknąć z powierzchni ziemi – z wyjątkiem Williama i Fanny – a lady Bertram niewiele by o tym myślała, albo może zapożyczyłaby z ust pani Norris frazes o tym, jakie to szczęście i jakie błogosławieństwo dla kochanej biedaczki, ich siostry, pani Price, że ta dwójka została tak dobrze wyposażona.
ROZDZIAŁ XLV
Po tygodniu mniej więcej od powrotu do Mansfield niebezpieczeństwo minęło i uznano, iż choroba Toma została na tyle opanowana, by matka mogła przestać się niepokoić; przywykła już do widoku syna cierpiącego i bezradnego, a że otrzymywała tylko najlepsze wiadomości i nigdy nie sięgała myślą ponad to, co usłyszała, że była nieskłonna do obaw i niezdolna do kojarzenia wzmianek – okazała się niezwykle podatna na drobne lekarskie cygaństwa. Gorączka się obniżyła, a przecież właśnie gorączka najbardziej mu dolegała, oczywista, że zaraz wydobrzeje, nic innego nie mogła sobie lady Bertram wyobrazić, a Fanny podzielała jej przekonanie, póki nie otrzymała krótkiego liściku od Edmunda, napisanego specjalnie po to, by jej powiedzieć prawdę o stanie Toma i przekazać lęki własne i ojca, wywołane niepokojem lekarza, w związku z silnymi objawami wyniszczenia, jakie pojawiły się w miejsce ustępującej gorączki. Uznali, że najlepiej będzie nie nękać lady Bertram obawami, które, mieli nadzieję, okażą się bezpodstawne, nie było jednak powodu, by Fanny nie znała prawdy. Bali się o płuca Toma.
Te kilka linijek od Edmunda ukazało jej pacjenta i pokój chorego wyraźniej i rzetelniej niż stronice papieru zapisanego przez lady Bertram. Każdy w tym domu mógłby, na podstawie swoich obserwacji, lepiej niż ona opisać, co się dzieje; każdy w takim czy innym momencie był bardziej niż ona pomocny jej synowi; Potrafiła jedynie wsuwać się cichutko do pokoju i patrzeć na niego, lecz kiedy zaczął już mówić i słuchać, kiedy można mu było czytać, wolał towarzystwo Edmunda. Ciotka męczyła go swoją troskliwością, a sir Thomas nie umiał spuścić ani tonu rozmowy, ani tonu głosu do poziomu wydelikaconego i słabego chorego. Edmund był nadzwyczajny. Fanny nie miała co do tego wątpliwości, a zaczęła go cenić jeszcze wyżej, kiedy się okazało, jaki jest w roli opiekuna, podpory i pocieszyciela chorego brata. Tom nie tylko potrzebował wsparcia, by przemógł słabość po przebytej chorobie; miał również, jak się teraz okazywało, ogromnie nadwerężony system nerwowy i ogólną depresję – trzeba go było uspokajać i krzepić. Wyobraźnia podpowiadała jej, że potrzebował również duchowego kierownictwa.
W rodzinie nie było suchot, toteż bardziej się skłaniała ku nadziei niż obawom o kuzyna – chyba że zaczynała myśleć o pannie Crawford, która wydawała się dzieckiem szczęścia, a przecież przy jej samolubstwie i próżności byłoby dla niej szczęściem, gdyby Edmund został jedynym synem.
Nawet w pokoju chorego ta wybranka losu nie poszła w zapomnienie. Do listu Edmunda dołączone było postscriptum: W sprawie, którą poruszałem ostatnio, zacząłem pisać list, kiedy przerwała mi choroba Toma, ale teraz zmieniłem zamiar, boję się zdać na wpływy przyjaciółek. Jak Tomowi się polepszy, pojadę.
Taka była sytuacja w Mansfield i tak się sprawy posuwały, bez większych zmian, aż do Wielkiejnocy. Kilka słów dopisywanych przez Edmunda do listów matki wystarczyło, by Fanny wiedziała, co się dzieje. Rekonwalescencja Toma postępowała niepokojąco powoli.
Nadeszła Wielkanoc – bardzo w tym roku późna, co Fanny z przykrością stwierdziła zaraz, kiedy się dowiedziała, że nie ma szans na wcześniejszy wyjazd z Portsmouth. Wielkanoc przyszła i przeszła, a Fanny w dalszym ciągu nie słyszała nic o swoim powrocie nawet o wujowskim wyjeździe do Londynu, który miał jej powrót poprzedzić. Ciotka niejednokrotnie powtarzała, że chciałaby ją mieć w domu, ale ani słowa, żadnej wiadomości od wuja, od którego wszystko zależało. Pewno nie może jeszcze odjechać od syna – ale ta zwłoka była dla Fanny straszna, okrutna. Nadchodził koniec kwietnia; wkrótce upłyną trzy miesiące zamiast dwóch, odkąd jest z dala od nich i odkąd jej dni stały się niemal pokutą, lecz zbytnio ich kochała, by pragnąć, aby to zrozumieli. Któż może wiedzieć, czy mają czas myśleć o niej albo ją przywozić?
Jej niepokój, niecierpliwość, tęsknota, by się znaleźć wśród nich, przywodziły jej ustawicznie na pamięć kilka linijek z „Tirocinium” Cowpera. „Jak żarliwie pragnie uczeń powrotu do domu...” – słowa te miała wciąż na języku, widząc w nich najprawdziwszy wyraz swojej tęsknoty, od której, jej zdaniem nie mogła być silniejsza żadna tęsknota rozpierająca pierś uczniowską.
Kiedy jechała do Portsmouth, z radością nazywała je domem, cieszyła się, powtarzając, że jedzie do domu; to słowo było jej bardzo drogie i wciąż pozostawało drogie, tyle że odnosiło się do Mansfield. Tam był teraz jej dom. Portsmouth to Portsmouth, Mansfield to dom. W takim porządku stały już od dawna w jej milczących rozważaniach, a nic nie przynosiło jej większej pociechy niż to, że ciotka używała tego samego języka: Nie mogę się powstrzymać, by Ci nie powiedzieć, jak mi żal, że Cię nie ma w domu podczas tych nieszczęsnych chwil, tak ogromnie trudnych w moim stanie ducha... Mam nadzieję i liczę, i szczerze pragnę, żebyś już nigdy nie przebywała tak długo poza domem – te zdania były dla Fanny najcudowniejsze. Ale raczyła się nimi tylko w sekrecie. Delikatność wobec rodziców wymagała, by nie zdradzać się z tym, że dom wujowski jest jej droższy; zawsze mówiła: „Kiedy wrócę do hrabstwa Northampton”, albo: „Kiedy wrócę do Mansfield, zrobię to i to”. Tak się to utrzymywało przez jakiś czas, ale wreszcie rosnąca tęsknota zwyciężyła ostrożność i Fanny ani się spostrzegła, kiedy zaczęła mówić, co zrobi po powrocie do domu. Speszyła się, zaczerwieniła i spojrzała niespokojnie na ojca i matkę. Niepotrzebnie się zakłopotała. Ani śladu niezadowolenia, ani znaku, że coś w ogóle zauważyli. Nie byli w najmniejszej mierze zazdrośni o Mansfield. Równie dobrze mogła pragnąć tam być, jak być tam naprawdę.
Przykro było Fanny, że traci wszystkie radości wiosny. Nie zdawała sobie przedtem sprawy, jakie przyjemności muszą ją minąć, jeśli będzie spędzała w mieście marzec i kwiecień. Nie zdawała sobie uprzednio sprawy, jaki zachwyt budziły w niej początki i rozwój roślinności, ile ożywienia fizycznego i umysłowego czerpała z przyglądania się pochodowi wiosny, pory, która, mimo swoich kaprysów, zawsze jest pełna wdzięku, i z oglądania jej rosnącego piękna, od najwcześniejszych kwiatów w najcieplejszych częściach ogrodu ciotki do otwierających się liści na wujowskich polach i w jego wspaniałych lasach. To nie byle co utracić takie radości; a utracić je dla ciasnoty i hałasu, otrzymując zamiast swobody, świeżości, pięknych woni i zieleni – zamknięcie, duchotę i fetor – to nieskończenie gorsze. Ale i te powody żalu były nikłe w porównaniu z tymi, jakie niosła pewność, że jej najbliżsi tęsknią za nią, oraz z pragnieniem, by się okazać pożyteczną tym, co jej potrzebują.
Gdyby mogła być w domu, mogłaby się tam przydać wszystkim.
Czuła, że byłaby pomocna wszystkim. Na pewno oszczędziłaby każdemu choć trochę wysiłku rąk i myśli, a gdyby nawet ograniczyło się to tylko do podtrzymywania ciotki Bertram na duchu, uchronienia jej od smutku samotności albo, co jeszcze gorsze, od niespokojnej, natrętnie gorliwej towarzyszki, skłonnej wyolbrzymiać niebezpieczeństwo, aby uwydatnić wagę własnej osoby – to jej, Fanny, obecność byłaby z pożytkiem dla wszystkich. Lubiła sobie wyobrażać, że czyta ciotce, rozmawia z nią i stara się sprawić, by odczuwała chwilę obecną jako błogosławieństwo i żeby była gotowa na to, co chwila następna przynieść może. A ile oszczędziłaby jej spacerów tam i z powrotem po schodach! Ile zaniosłaby od niej poleceń!
Dziwiło ją, że siostry Toma mogą pozostawać w Londynie w takim czasie – podczas choroby, która, w różnych stadiach niebezpieczeństwa, trwała już kilka tygodni. Przecież one mogą wrócić do Mansfield, kiedy tylko przyjdzie im ochota, dla nich podróż to żadna trudność; nie była w stanie pojąć, jak obie mogą pozostawać z dala od domu. Jeśli pani Rushworth zdolna jest wymyślać sobie jakieś obowiązki, które są jej przeszkodą, to Julia z pewnością może wyjechać z Londynu, kiedy tylko zechce. W jednym z listów ciotka pisała, że Julia proponowała, iż przyjedzie, jeśli jest potrzebna – ale to było wszystko. Jasne, że wolała zostać w stolicy.
Fanny skłonna była uważać, że Londyn wywiera ogromnie niekorzystny wpływ na wszystkie przyzwoite uczucia. Świadectwem tego była zarówno panna Crawford, jak i obie kuzynki. Uczucie panny Crawford do Edmunda było przyzwoite, stanowiło najbardziej przyzwoitą część jej charakteru, przyjaźń panny Crawford dla niej, dla Fanny, była co najmniej nienaganna. I cóż się teraz stało z tymi obydwoma uczuciami? Tyle czasu upłynęło od ostatniego listu Mary, że Fanny miała podstawy, by myśleć z pewnym lekceważeniem o przyjaźni, o której się tak wiele mówiło. Minęły już długie tygodnie, odkąd ostatni raz miała wiadomości o niej czy innych bliskich z Londynu, chyba że poprzez Mansfield, i zaczęła przypuszczać, że nie będzie wiedziała, czy pan Crawford pojechał do Norfolk, czy nie pojechał, póki się nie zobaczą, i że jego siostra nie napisze już do niej tej wiosny, kiedy przyszedł następujący list, który odświeżył dawne i zrodził nowe wrażenia.
Wybacz mi, droga moja Fanny, najszybciej jak możesz, długie moje milczenie i zachowuj się tak, jakbyś mi już od razu przebaczyła. To moja skromna prośba i oczekiwanie, bo taka jesteś dobra, że wierzę, iż potraktujesz mnie lepiej niż na to zasługuję – a piszę prosząc o natychmiastową odpowiedź. Chciałabym wiedzieć, jak stoją sprawy w Mansfield Park, a Ty, nie wątpię, jesteś w stanie mi to powiedzieć. Trzeba być potworem, żeby im nie współczuć w ich zmartwieniu – a z tego, co słyszę, biedny Tom Bertram ma nikłe szanse na całkowity powrót do zdrowia. Z początku lekceważyłam tę jego chorobę. Sprawiał na mnie wrażenie człowieka, z powodu którego robi się wiele zamieszania i który sam wprowadza duże zamieszanie przy swojej najmniejszej dolegliwości, i przede wszystkim martwiłam się o tych, którzy go pielęgnują; teraz jednak rozeszła się poufna wiadomość, że jest złożony ciężką niemocą, że objawy są zatrważające i że przynajmniej część rodziny zdaje sobie z tego sprawę. Jeśli tak jest istotnie, sądzę, że w tej części, tej oświeconej części musisz się znajdować i dlatego błagam Cię, byś mi napisała, w jakiej mierze moje informacje są prawdziwe.
Nie potrzebuję Ci mówić, jak się ucieszę, dowiadując się, że to nieprawda, ale ta pogłoska tak się powtarza, że, przyznam, aż drżę. To doprawdy ogromnie smutne, żeby taki świetny młody człowiek miał odejść w kwiecie wieku. Biedny sir Thomas ogromnie to przeżyje.
Jestem doprawdy strasznie tą sprawą przejęta. Fanny, Fanny, widzę, że się uśmiechasz i robisz sprytną minkę, ale, na honor, nigdy w życiu nie przekupywałam lekarza. Biedny młody człowiek! Gdyby miał umrzeć, byłoby o dwóch biednych młodych ludzi mniej na tym świecie; a mówiłabym wtedy każdemu śmiałym głosem i z podniesionym czołem, że bogactwo i pozycja nigdy nie mogłyby się dostać w bardziej godne ręce. Głupio się pospieszył w czasie ostatniego Bożego Narodzenia, ale krótkotrwałe zło można częściowo wymazać. Lakier i pozłota skrywają wiele plam. Utraci tylko tytuł „pan „przed nazwiskiem. Przy prawdziwym uczuciu, takim jak moje, kochana Fanny, na o wiele więcej można machnąć ręką. Napisz mi odwrotną pocztą, licz się z moim niepokojem i nie igraj z nim.
Napisz mi szczerą prawdę, to, co wiesz z pierwszej ręki. I nie próbuj nawet wstydzić się własnych uczuć czy moich. Wierzaj mi, są nie tylko naturalne, ale bezinteresowne i szlachetne. Zapytaj własnego sumienia, czy „sir Edmund” nie lepiej by się przysłużył majętności Bertramów niż jakikolwiek inny ewentualny „sir”? Gdyby Grantowie byli w domu, nie zawracałabym Ci głowy, ale jesteś teraz jedyną osobą, którą mogę spytać, jak jest naprawdę, bo z jego siostrami nie mam kontaktu. Pani R. spędzała Wielkanoc z Aylmersami w Twickenham (jak to z pewnością wiesz) i jeszcze nie wróciła, a Julia jest u kuzynów, którzy mieszkają koło Bedford Square, ale zapomniałam ich nazwiska i nazwy ulicy. Ale nawet gdybym mogła spytać którą z nich, wolałabym spytać Ciebie, bo wydaje mi się, że one nie chcą się wyrzekać przyjemności i skłonne są zamykać oczy na prawdę. Przypuszczam, Że wielkanocne wakacje pani R. niedługo się skończą; nie wątpię, że dla niej to prawdziwe wakacje. Aylmersowie to mili ludzie, a ona, bez męża, może się tylko bawić. Oddaję jej sprawiedliwość za to, że poparła jego wyjazd jako dobrego syna po matkę do Bath, ale jak one sobie ułożą razem życie pod jednym dachem? Henry’ego nie mam pod ręką, więc nic od niego nie przekazuję. Czy nie sądzisz, że Edmund już dawno przyjechałby do Londynu, gdyby nie ta choroba?
Twoja oddana Mary
Zaczęłam właśnie składać mój list, kiedy wszedł Henry, nie przywiózł jednak żadnych wiadomości, które by mi kazały wstrzymać się z jego wysłaniem. Pani R. wie, że jest obawa o suchoty; widział ją przedpołudniem, ona wraca dziś na Wimpole Street, teściowa przyjechała. Nie pozwól sobie na najmniejszy niepokój, droga moja, ani nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego, ponieważ spędził kilka dni w Richmond. Jeździ tam każdej wiosny. Bądź pewna, nie dba o nikogo, prócz Ciebie. W tej chwili marzy tylko o tym, żeby Cię zobaczyć, i wyszukuje sposobów, jakby to zrobić tak, by sprawiając sobie przyjemność, sprawić ją i Tobie. Na świadectwo tego powtarza jeszcze bardziej gorliwie wszystko, co mówił w Portsmouth o odwiezieniu Cię przez nas do domu, a ja całym sercem przyłączam się do niego.
Fanny kochana, napisz zaraz i powiedz, żebyśmy przyjeżdżali. Toby nam wszystkim na dobre wyszło. Henry i ja możemy zatrzymać się na plebanii, wiesz przecież, i nie robić kłopotu naszym przyjaciołom w Mansfield Park. Byłoby ogromnie miło zobaczyć znowu ich wszystkich, a pewien dodatek do towarzystwa mógłby się dla nich okazać bardzo pożyteczny, jeśli zaś idzie o Ciebie, wiesz przecież dobrze, jak jesteś tam potrzebna, i nie możesz z czystym sumieniem (będąc tak sumienna) pozostawać poza domem, gdy masz możność powrotu. Nie mam ani czasu, ani cierpliwości, żeby Ci wypisywać połowę przesłań od Henry’ego, niech Ci wystarczy, że istotą wszystkich razem i każdego z osobna jest niezmienne uczucie.
Fanny była tak oburzona większą częścią tego listu i tak bardzo nie chciała przyczyniać się do spotkania jego autorki z Edmundem, że nie była w stanie (tak jej się zdawało) podjąć bezstronnej decyzji co do ostatniej zawartej w nim propozycji. Dla niej osobiście była ona niezwykle kusząca. Móc znaleźć się w ciągu, być może, trzech dni w Mansfield – to obraz najwyższej szczęśliwości – ale jego wielkim minusem był fakt, że musiałaby zawdzięczać to szczęście osobom, których uczucia i ostatnie postępki tak zdecydowanie potępiała: uczucia siostry... postępowanie brata... jej wyrachowane ambicje... jego bezmyślna próżność. Że też w dalszym ciągu utrzymuje znajomość, flirtuje być może, z panią Rushworth! To upokarzające.
Miała o nim lepsze mniemanie. Na szczęście jednak nie było jej dane zastanawiać się i wybierać pomiędzy przeciwstawnymi skłonnościami i niejasnymi wyobrażeniami, co słuszne, a co niesłuszne.
Nie było jej dane wybierać, czy powinna przeszkodzić w spotkaniu Edmunda i Mary, czy nie. Musiała postąpić zgodnie z zasadą, która rozstrzygała o wszystkim. Strach przed wujem i obawa, by sobie nie pozwolić na najmniejszą śmiałość wobec niego, jasno określały, co ma robić. Musi stanowczo odrzucić tę propozycję. Gdyby wuj chciał, posłałby po nią; nawet sugerowanie mu, że mogłaby wcześniej wrócić, byłoby świadectwem niczym nie usprawiedliwionej pewności siebie. Podziękowała pannie Crawford i odmówiła zdecydowanie. „Wuj, jak rozumie, ma zamiar sam po nią przyjechać, a ponieważ choroba jej kuzyna trwa od tylu tygodni, podczas których jej przyjazd nie był uważany za konieczny, musi przypuszczać, iż jej powrót w obecnej chwili nie byłby pożądany, a ona byłaby tam zawadą”.
Przedstawiła stan zdrowia swego kuzyna zgodnie z tym, co sama wiedziała, a co, jak sądziła, wsączy w żywy umysł jej korespondentki nadzieję na spełnienie wszystkich jej życzeń. Edmundowi zostanie wybaczone to, że jest duchownym, pod warunkiem określonego bogactwa, i w ten sposób, zapewne, przezwyciężone zostaną uprzedzenia, czego on będzie skłonny sobie gratulować. Nauczyła się myśleć nie tyle o pozycji, co o pieniądzach.
ROZDZIAŁ XLVI
Fanny nie wątpiła, że jej odpowiedź sprawi pannie Crawford dotkliwy zawód, a znając usposobienie swojej korespondentki, oczekiwała następnych pytań, i choć przez cały tydzień nie dostawała listu, kiedy wreszcie przyszedł, sięgnęła po niego wciąż się tych pytań spodziewając.
Na pierwszy rzut oka widać było, że list jest krótki, jakby spiesznie pisany w jakiejś sprawie. Temat nie ulegał wątpliwości; już w pierwszej chwili w głowie Fanny powstała myśl, że będzie to wiadomość, iż tego jeszcze dnia Mary z bratem przyjeżdżają do Portsmouth; w następnej zaczęły nią miotać wątpliwości, co wobec tego powinna zrobić. Jeśli jednak dwie chwile mogą stworzyć trudności, trzecia potrafi je rozwiać; nim otworzyła list, doszła do uspokajającego wniosku, że Mary i jej brat zwrócili się już do sir Thomasa i otrzymali jego zgodę. Oto treść listu:
Doszła mnie w tej chwili oszczercza plotka i piszę, Fanny kochana, przestrzegając Cię, żebyś jej nie dała najmniejszej nawet wiary, gdyby się rozeszła poza Londynem. To jakaś pomyłka, wierzaj mi, wszystko się za dzień, dwa wyjaśni – a w każdym razie Henry jest niewinny i pomimo chwilowej etourderie nie myśli o nikim innym prócz Ciebie. Nie mów nikomu ani słowa – nie słuchaj nikogo, nie snuj domysłów, nie szeptaj z nikim, póki znów nie napiszę – Jestem pewna, że wszystko zostanie zatuszowane, a jedynym dowiedzionym faktem będzie szaleństwo Rushwortha. Jeśli wyjechali, to głowę bym dała, że pojechali do Mansfield Park, razem z Julią. Czemu nie pozwoliłaś nam przyjechać po Ciebie? Żebyś tego nie żałowała w przyszłości!
Twoja itd.
Fanny osłupiała. Niewiele mogła zrozumieć z tego dziwnego listu, jako że nie dotarła do niej żadna oszczercza, złośliwa plotka.
Rozumiała tyle, że musi to się odnosić do Wimpole Street i pana Crawforda i czegoś bardzo nierozważnego, co tam miało miejsce i przyciągnęło ludzką uwagę, a w przekonaniu panny Crawford wzbudziłoby jej zazdrość, gdyby się o tym dowiedziała. Panna Crawford może się o nią nie martwić. Żałowała tylko uczestników tego incydentu i Mansfield, jeśli plotka aż tam dotarła, miała jednak nadzieję, że nie. Jeśli sami Rushworthowie pojechali do Mansfield, jak to można wnosić ze słów panny Crawford, to mało prawdopodobne, by poprzedziły ich jakieś insynuacje, a w każdym razie, by ktokolwiek się nimi przejął.
Jeśli zaś idzie o pana Crawforda, sądziła, że pomoże mu to zrozumieć własne usposobienie, przekona go, że nie jest zdolny przywiązać się na stałe do jednej kobiety na świecie i sprawi, że wstyd mu będzie dalej o nią zabiegać.
Bardzo to dziwne. Zaczynała już myśleć, że on ją naprawdę kocha, i wyobrażać sobie, że jego uczucie dla niej nie jest czymś całkiem zwyczajnym – a jego siostra w dalszym ciągu utrzymuje, że on o nikim innym nie myśli. Musiał jednak w sposób szczególny okazywać atencje pani Rushworth, musiał postąpić ogromnie nieoględnie, gdyż jej korespondentka nie należała do tych, co przywiązują wagę do drobnej lekkomyślności.
Była bardzo niespokojna i wiedziała, że będzie niespokojna w dalszym ciągu, póki nie dostanie następnego listu od panny Crawford.
Nie sposób było przepędzić tej sprawy z myśli, a nie mogła szukać ulgi w rozmowie o tym z kimkolwiek. Panna Crawford niepotrzebnie prosiła ją tak gorąco o dyskrecję, mogła zaufać jej poczuciu lojalności wobec kuzynki.
Przyszedł następny dzień, ale nowego listu nie było. Fanny czuła zawód. Przez cały ranek nie potrafiła myśleć o niczym innym; kiedy jednak po południu ojciec przyszedł, jak zwykle, z gazetą codzienną, tak była daleka od przypuszczenia, iż problem zostanie wyjaśniony tą drogą, że przez pewien czas w ogóle przestała o nim myśleć.
Pogrążona była teraz w zupełnie innych rozważaniach. Odżyło w jej pamięci wspomnienie pierwszego wieczoru w tym pokoju, wspomnienie ojca i jego gazety. Dzisiaj świeca była zbędna. Słońce jeszcze przez półtorej godziny unosić się będzie nad horyzontem.
Bardzo już odczuwała te trzy miesiące, jakie tu spędziła; padające do bawialni słoneczne promienie, zamiast dodawać jej otuchy, pogłębiały tylko melancholię, słońce bowiem wydawało się czymś zupełnie innym tu, w mieście, niż na wsi. Tu rzucało jedynie blask, duszny, mdły blask, uwidaczniający tylko plamy i kurz, które inaczej spałyby spokojnie. Słońce w mieście nie przynosiło ani wesołości, ani zdrowia. Siedziała w światłości natrętnego gorąca, w chmurze ruchomego kurzu, a wzrok jej mógł się jedynie przenosić ze ścian, na których rysowała się głowa jej ojca, do stołu porysowanego i pobrużdżonego przez jej braci, na którym stała taca, nigdy nie doczyszczona porządnie, filiżanki i spodeczki ze smugami po myciu, mleko – mieszanina pyłków pływających w rozwodnionej niebieskości oraz chleb z masłem z każdą chwilą jeszcze bardziej rozmiękły niż był, kiedy go wyprodukowały ręce Rebeki. Ojciec czytał swoją gazetę, podczas gdy herbata się zaparzała, a matka lamentowała, jak zwykle, nad dziurawym dywanem, nie zeszytym przez Rebekę. Fanny ocknęła się dopiero gdy, po chwili pomrukiwania i medytowania nad jakąś szczególną rubryką pisma, zawołał do niej:
– Jak się nazywają ci twoi kuzyni w Londynie, Fan?
Po chwili zastanowienia odpowiedziała:
– Rushworthowie, proszę ojca.
– Czy oni mieszkają na Wimpole Street?
– Tak, proszę ojca.
– Wobec tego diabeł ich w kumy poprosił, tyle ci powiem. Popatrz no – wyciągnął ku niej gazetę. – Dużo ci przyjdzie z takiej eleganckiej rodziny. Nie wiem, co sir Thomas myśli o takich sprawach: może to taki dworny i wielki pan, że wcale nie będzie miał tego córce za złe. Ale, na B... gdyby to było moje dziecko, tłukłbym ją dopóty, dopóki mógłbym się nad nią utrzymać na nogach. Gdyby mężczyzna i kobieta byli za takie rzeczy karani dobrą chłostą, nie dochodziłoby do czegoś podobnego.
Fanny sama przeczytała, że „z najwyższą przykrością gazeta musi zawiadomić czytelników o małżeńskim nieporozumieniu w rodzinie pana R. z Wimpole Street; piękna pani R., której imię od niedawna figuruje na liście zamężnych dam i która zapowiadała się na tak błyskotliwą czołową postać w eleganckim świecie, opuściła dom swojego małżonka w towarzystwie znanego i czarującego pana C, bliskiego przyjaciela i towarzysza pana R., i nie jest wiadome, nawet redaktorowi niniejszego pisma, dokąd się udali”.
– To jakaś pomyłka, proszę ojca – powiedziała Fanny natychmiast. – To musi być pomyłka... to nie może być prawda... to musi dotyczyć jakichś innych ludzi.
Mówiła wiedziona instynktownym pragnieniem, by odwlec wstyd, mówiła z przekonaniem płynącym z rozpaczy, mówiła bowiem to, w co sama nie wierzyła, nie mogła wierzyć. Czytając gazetę przeżywała szok pewności. Prawda była przygniatająca Fanny sama się później dziwiła, że była w stanie odpowiedzieć ojcu, że w ogóle była w stanie oddychać.
Dla pana Price’a ta wiadomość miała zbyt małe znaczenie, by chciał od córki pewnej odpowiedzi.
– To może być kłamstwo przyznał – ale dzisiaj tyle wytwornych dam schodzi na psy, że trudno ręczyć za kogokolwiek.
– Och, mam nadzieję, że to nieprawda – powiedziała żałośnie pani Price. – To byłoby okropne! Żebym to ja raz mówiła Rebece o tym dywanie, ale przecież musiałam jej mówić z dziesięć razy co najmniej, nieprawda, Betsey? Przecież to jest robota na dziesięć minut, nie więcej.
Trudno opisać zgrozę osoby o takiej, jak Fanny, umysłowości, kiedy zrozumiała, że to się naprawdę stało, i zaczęła powoli zdawać sobie sprawę z ogromu cierpienia, jakie ten występek spowoduje.
Najpierw przyszło na nią jakieś odrętwienie, potem z każdą chwilą wzrastała świadomość nieszczęścia. Nie mogła wątpić; nie śmiała pozwolić sobie na nadzieję, że informacja w gazecie jest fałszywa.
List panny Crawford, który czytała tak często, że niemal umiała go na pamięć, był z tą wiadomością straszliwie zgodny. Skwapliwa obrona brata, nadzieja, że sprawa zostanie zatuszowana, wyraźne podniecenie, wszystko to razem było czymś niedobrym, a jeśli na tym świecie istniała kobieta, która mogła potraktować jak błahostkę grzech najpierwszej wielkości, która próbowałaby go zatuszować i pragnęła, aby pozostał bez kary – to tą kobietą, w przekonaniu Fanny, była panna Crawford. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, jak mylnie zrozumiała, kto wyjechał – czy też rzekomo wyjechał. Nie chodziło o panią i pana Rushworth, chodziło o panią Rushworth i pana Crawforda.
Wydawało się Fanny, że jeszcze nigdy w życiu nie była tak wstrząśnięta. Nie mogła zaznać spokoju. Minął wieczór, a rozpacz nie ustępowała ani na chwilę, noc przeszła bezsennie. Od poczucia nudności – do dreszczy obrzydzenia, od nagłych przypływów gorączki – do zimna. Całe to wydarzenie było tak wstrząsające, że serce jej chwilami buntowało się przeciw niemu jako rzeczy niemożliwej; wydawało się jej, że coś takiego stać się po prostu nie mogło.
Kobieta, która zaledwie sześć miesięcy temu wyszła za mąż, mężczyzna, który twierdził, że jest zakochany, nawet więcej – zaręczony z inną... ta inna to bliska kuzynka owej kobiety... cała rodzina, obie rodziny związane tyloma węzłami, wszyscy ze sobą zaprzyjaźnieni, blisko zaprzyjaźnieni... chyba tylko natura ludzka będąca w stanie absolutnego barbarzyństwa mogłaby się okazać zdolna do tak straszliwie pokrętnego występku, tak obrzydliwej plątaniny zła.
A jednak rozsądek powiadał, że to jest prawda. Za taką możliwością mówiły jego niestałe uczucia, wahające się z każdym przypływem próżności, wyraźny afekt Marii i brak dostatecznych zasad u obydwojga. List panny Crawford pieczętował to jako fakt.
Jakie będą tego skutki? Któż nie zostanie skrzywdzony? Na czyje poglądy to nie wpłynie? Czyj spokój nie legnie na zawsze w gruzach? Sama panna Crawford, Edmund; ale chyba niebezpieczne jest wchodzić na ten grunt. Ograniczyła się, lub też starała się ograniczać, do prostego, niewątpliwie rodzinnego nieszczęścia, które musi dotyczyć ich wszystkich, jeśli to jest istotnie udowodniony występek, który został publicznie ujawniony. Cierpienie matki, ojca – tu przerwała. Julii, Toma, Edmunda – tu przerwała na dłużej. Ci dwaj najciężej za to zapłacą. Ojcowska troska sir Thomasa, jego wielkie poczucie honoru i przyzwoitości, prawe zasady Edmunda, jego wyzbyte podejrzliwości usposobienie i wrodzona siła uczuć kazały jej sądzić, że po takiej hańbie obaj nie będą chyba mogli zachować życia i zdrowych zmysłów. Wydało się jej, że jeśli idzie tylko o ten świat, największym błogosławieństwem dla wszystkich spokrewnionych z panią Rushworth byłoby natychmiastowe z tego świata zejście.
Nazajutrz nie wydarzyło się nic, co mogłoby umniejszyć jej przerażenie, następnego dnia również. Poczta przychodziła dwukrotnie, ale nie przyniosła zdementowania zarzutów, ani drogą publiczną, ani prywatną. Od panny Crawford nie przyszedł następny list, tłumaczący poprzedni; żadnej wiadomości z Mansfield, chociaż była pora na kolejny list od ciotki. To bardzo zły znak. Rozpaczy Fanny nie koił nawet cień nadziei; doszła do takiego stanu wyczerpania, przygnębienia, roztrzęsienia, że nie uszłoby to uwagi żadnej dobrej matki z wyjątkiem pani Price. Wreszcie trzeciego dnia rozległo się przyprawiające o mdłości stukanie do drzwi i znowu dostała do ręki list. Wysłany był z Londynu, a pisał go Edmund.
Kochana Fanny,
Znasz nasze obecne nieszczęście. Niech Cię Bóg wspiera w Twoim. Jesteśmy tu drugi dzień, ale nic nie można zrobić. Ślad po nich zaginął. Być może nie wiesz o ostatnim ciosie – Julia uciekła; pojechała do Szkocji z Yatesem. Wyjechali z Londynu na kilka godzin przed naszym tu przyjazdem. W każdym innym momencie byłoby to dla nas ciężkie przeżycie; obecnie wydaje się niczym, ale to jednak dodatkowy ciężar. Ojciec jest załamany. Więcej się nie można spodziewać. Wciąż jeszcze potrafi myśleć i działać, a ja piszę na jego polecenie, by Ci zaproponować powrót do domu. Bardzo mu na tym zależy ze względu na matkę. Będę w Portsmouth rankiem następnego dnia po tym, kiedy otrzymasz ten list, i mam nadzieję, że znajdę Cię gotową do wyjazdu do Mansfield. Ojciec prosi, byś zaprosiła Susan na kilkumiesięczny pobyt do Mansfield. Załatw to, jak uznasz za stosowne; powiedz, co powiedzieć należy; jestem przekonany, że będzie Ci miły ten dowód życzliwości, jaki składa w takim momencie! Oddaj w każdym razie sprawiedliwość jego uczuciom, jeśli coś pokręciłem. Możesz sobie wyobrazić, w jakim znajduję się stanie.
Nie ma końca złu, jakie się rozpętało i spada na nas. Zobaczymy się rano, przyjeżdżam karetką pocztową.
Twój etc.
Nigdy Fanny nie potrzebowała tak bardzo kordiału. Nigdy nie otrzymała podobnego jak ten list. Jutro! Wyjeżdża z Portsmouth jutro! Groziło jej, czuła, że jej grozi – największe niebezpieczeństwo: poczucie niebywałego szczęścia, podczas gdy inni są nieszczęśliwi. Zło, które jej przyniosło tyle dobra! Strach ją brał, że się nauczy nie zdawać sobie z tego sprawy. Że też wyjeżdża tak szybko, że tak zacnie po nią posyłają jako po osobę, która ma przynieść pociechę, i jeszcze pozwalają zabrać Susan! Świadomość tych wszystkich dobrodziejstw przepełniła jej serce i na jakiś czas odsunęła od niej wszelki ból; nie potrafiła stosownie podzielać rozpaczy tych nawet, których rozpacz dotykała ją najmocniej. Ucieczka Julii w porównaniu z tamtym niewiele ją zabolała; była zdumiona, wstrząśnięta, ale to nie mogło jej zająć, nie mogło wypełnić jej myśli. Musiała się przywoływać do porządku, zmuszać do myślenia o tym, przyznawać rozumowo, że to rzecz straszna i smutna inaczej ulatywało to z jej myśli pośród tych wszystkich podniecających, pilnych, radosnych czynności, jakie wiązały się z otrzymanym wezwaniem.
Nie ma lepszego lekarstwa na rozpacz jak zajęcie, czynne i konieczne. Zajęcie, nawet smutne, potrafi rozproszyć smutek, a jej zajęcie było pogodne. Tyle miała do zrobienia, że nawet okropną historią pani Rushworth (teraz już pewną ponad wszelką wątpliwość) nie mogła się tak przejmować, jak przedtem. Nie miała czasu na rozpacz. Liczyła, że za dwadzieścia cztery godziny wyjedzie; trzeba porozmawiać z matką i ojcem, przygotować Susan, przyszykować wszystko. Jedna sprawa goniła drugą; dzień niemal nie wystarczał. A przecież była jeszcze radość, jaką niosła swojej rodzinie, radość, którą ponura, poprzedzająca ją informacja niewiele zakłóciła – matka i ojciec przystali z zadowoleniem na wyjazd Susan, cały dom przyjął z satysfakcją wiadomość o ich wspólnej wyprawie, a sama Susan była w ósmym niebie – wszystko to krzepiło Fanny na duchu.
Rodzina Price’ów niezbyt się przejęła nieszczęściem Bertramów.
Pani Price przez kilka minut mówiła o swojej biednej siostrze – ale bardziej jej było w głowie pytanie, jakby tu znaleźć coś, w co by można zapakować rzeczy Susan, jako że Rebeka zabrała wszystkie pudła i zniszczyła; Susan zaś, której największe marzenie spełniło się nieoczekiwanie, a która nie znała osobiście ani grzeszników, ani grzech opłakujących – jeśli nie radowała się całym sercem, to cóż więcej można wymagać od ludzkiej cnoty w wieku lat czternastu.
Ponieważ w gruncie rzeczy nic nie pozostawiono decyzji pani Price ani usługom Rebeki, wszystko zostało rozumnie i należycie zrobione i dziewczęta były gotowe na następny ranek. Nie było mowy o dłuższym śnie, który tak by się przydał przed daleką podróżą. Jadący ku nim kuzyn nie mógł zaznać go mniej niż one w swoim podnieceniu, jedna uniesiona szczęściem, druga przejęta zmiennym, nieokreślonym niepokojem.
O ósmej rano Edmund był na miejscu. Dziewczęta usłyszały na górze, jak wchodzi, i Fanny zeszła na dół. Gdy zdała sobie sprawę, że za chwilę zobaczy jego, który tak cierpi, powróciły falą jej własne, pierwsze odczucia. Wchodząc do bawialni była bliska zemdlenia. Był sam i wyszedł ku niej natychmiast; czuła, jak przyciska ją do serca, mówiąc tylko te zrozumiałe słowa:
– Moja Fanny, jedyna teraz moja siostra... moja jedyna pociecha. – Sama nie potrafiła nic powiedzieć, on przez dłuższy czas również.
Odwrócił się, chcąc powściągnąć wzruszenie, i gdy odezwał się ponownie, widać było, choć głos mu się łamał, że stara się opanować i unikać wszelkich aluzji.
– Czy jesteś po śniadaniu? Kiedy będziesz gotowa? Czy Susan jedzie? – pytania następowały szybko jedno po drugim. Najważniejsze było wyjechać jak najszybciej.
Kiedy szło o Mansfield, czas był cenny; tylko w ruchu znajdował teraz Edmund ulgę. Ustalono natychmiast, że zamówi karetkę, która za pół godziny stanie pod drzwiami; Fanny zapewniła go, że za pół godziny będą po śniadaniu i gotowe do jazdy. On już śniadał i odmówił udziału w ich posiłku. Przejdzie się na wałach i przyjedzie po nie w karetce. W następnej chwili wyszedł, rad, że uciekł, nawet od Fanny.
Wyglądał bardzo źle; widać było, że szarpią nim gwałtowne uczucia, które stara się opanować. Wiedziała, że tak być musi, ale bolała nad tym ogromnie.
Karetka zajechała i Edmund ponownie wszedł do domu, akurat w porę, by spędzić kilka minut z rodziną i być świadkiem – chociaż nic nie widział – spokojnego pożegnania córek z rodzicami oraz w samą porę, by nie pozwolić im zasiąść do śniadania, które na skutek niebywałej aktywności zostało podane akurat w momencie, gdy karetka odjeżdżała spod drzwi. Ostatni posiłek Fanny w domu podobny był do pierwszego; została z niego zwolniona równie gościnnie, jak była zaproszona.
Łatwo sobie wyobrazić, że serce miała pełne radości i wdzięczności, gdy wyjeżdżali za rogatki Portsmouth, i że buzię Susan rozjaśniał szeroki uśmiech. Ponieważ siedziała z przodu, a buzię jej zasłaniał kapelusz, uśmiech był niewidzialny.
Zapowiadało się na milczącą podróż. Często dochodziły Fanny głębokie westchnienia Edmunda. Gdyby jechał z nią sam na sam, na pewno otworzyłby przed nią serce, choćby przedtem postanowił inaczej, obecność Susan jednak kazała mu zamknąć się w sobie, a próby rozmawiania na obojętne tematy nie mogły trwać długo.
Fanny obserwowała go z nieustanną troską; czasem, gdy spotkała jego wzrok, otrzymywała serdeczny, krzepiący uśmiech, ale pierwszy dzień podróży minął bez tego, by powiedział choć słowo o sprawach, które spędzały mu sen z powiek. Następny ranek przyniósł nieco więcej. Tuż przed wyjazdem z Oksfordu, kiedy Susan usadowiła się przy oknie, obserwując bacznie jakąś liczną rodzinę wyjeżdżającą z gospody, pozostałych dwoje stało przy kominku. Edmund, którego uderzyła zmiana w wyglądzie Fanny, a który, nieświadom codziennych uciążliwości jej rodzinnego domu, przypisywał wszystko ostatnim wypadkom, ujął jej rękę i powiedział cicho, ale z przejęciem:
– Nic dziwnego, musisz to przeżywać, musisz cierpieć. Jak mężczyzna, który cię kochał, mógł cię opuścić! Ale twoje... twoje uczucie było świeże w porównaniu z... Fanny, pomyśl o mnie!
Pierwsza część podróży zajęła im cały długi dzień; przyjechali do Oksfordu straszliwie zmęczeni. Drugi dzień skończył się o wiele wcześniej. Znaleźli się w okolicy Mansfield na długo przez zwykłą kolacyjną porą, a gdy się zbliżali do ukochanego miejsca, obie siostry poczuły skurcz w sercu. Fanny zaczęła się obawiać spotkania z ciotkami i Tomem w sytuacji tak strasznego upokorzenia, Susan zaś zdała sobie z lękiem sprawę, że nadchodzi moment, w którym będzie musiała poddać praktycznej próbie swoje dobre wychowanie i zdobytą ostatnio wiedzę na temat panujących tu obyczajów. Przed oczyma miała wyobrażenia dobrego i złego wychowania, dawnych trywialności i nowej wytworności, i myślała intensywnie tylko o takich problemach, jak srebrne widelce, serwetki czy miseczki do opłukiwania palców. Fanny przez cały czas obserwowała zmiany, jakie dokonały się na wsi od lutego, lecz kiedy wjechali na teren Mansfield Park, jej spostrzeżenia i radość stały się szczególnie intensywne. Minęły trzy miesiące, pełne trzy miesiące, odkąd stąd wyjechała, a zmiana, jaka zaszła, to przejście zimy w lato. Wzrok jej obejmował wszystko: trawniki i uprawy pokryte były świeżą zielenią; drzewa, choć jeszcze nie w pełnym listowiu, znajdowały się w tym cudownym stadium, kiedy wiadomo, że będą jeszcze piękniejsze, i kiedy, choć tyloma urokami przyciągają wzrok, jeszcze ich więcej pozostaje do wyobrażenia. Zachwyt przeżywała tylko ona, Edmund nie był w stanie go dzielić. Zerkała na niego, ale on siedział, głęboko oparty i zatopiony w jeszcze większym niż dotąd posępku, oczy zamknąwszy, jakby raził go ten pogodny widok i jakby chciał się odciąć od uroczej scenerii domowej.
Posmutniała więc znowu. Świadomość, jak bardzo muszą cierpieć mieszkańcy tego domu, nadała samemu budynkowi – choć był przecież nowoczesny, przestronny i pięknie położony – przygnębiający wygląd.
Przez jedną osobę z nieszczęsnego grona byli oczekiwani tak niecierpliwie jak nigdy. Ledwo Fanny minęła zebraną w powadze służbę, kiedy z salonu wyszła ku niej lady Bertram. Szła całkiem żwawo i rzuciwszy się jej na szyję, powiedziała:
– Kochana Fanny! Teraz już będzie mi dobrze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JoannaS
5 tys. funtów rocznie



Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z Falenicy

PostWysłany: Wto 17:40, 29 Gru 2009    Temat postu:

ROZDZIAŁ XLVII
Smutne to było towarzystwo, w którym każda z osób uważała się za najbardziej cierpiącą. W istocie jednak cierpienie najmocniej dotknęło panią Norris, która była najbardziej przywiązana do Marii, swojej ulubienicy, najukochańszej z wszystkich.
Osobiście doprowadziła do jej małżeństwa, co zwykła była z dumą podkreślać, toteż jego finał niemal ją załamał.
Była to teraz inna osoba, uciszona, osłupiała, zobojętniała na wszystko dookoła. Nic nie pomogło, że siostrę, siostrzeńca i cały dom pozostawiono na jej opiece; nie była w stanie wydawać rozkazów i poleceń, a nawet wyobrażać sobie, że jest pożyteczna.
Kiedy dotknęło ją prawdziwe nieszczęście, jej umiejętność działania uległa paraliżowi i ani lady Bertram, ani Tom nie otrzymali od niej najmniejszej pomocy; nawet nie próbowała im pomagać.
Tyle samo zrobiła dla nich, co oni nawzajem dla siebie. Wszyscy byli jednakowo osamotnieni, bezradni i zrozpaczeni, a przyjazd Fanny i Susan tylko ugruntował w niej poczucie wyższości w nieszczęściu. Tamtym dwojgu przyniósł ulgę, jej ulgi nic przynieść nie mogło. Tom powitał Edmunda równie serdecznie, jak jego matka powitała Fanny, pani Norris jednak zamiast szukać u jednego i drugiego pociechy, była jeszcze bardziej rozdrażniona na widok osoby, którą w swoim ślepym gniewie zdolna była uważać za główną winowajczynię. Gdyby Fanny przyjęła pana Crawforda to by się nie stało.
Susan również była kamieniem obrazy. Pani Norris rzuciła jej kilka odpychających spojrzeń; widziała w niej szpiega i natręta, ubogą krewną i w ogóle wszystko, co najgorsze. Druga ciotka przyjęła Susan z dobrotliwym spokojem. Lady Bertram nie mogła jej poświęcić wiele swojego czasu czy słów, czuła jednak, że Susan, jako siostra Fanny, ma pewne prawa w Mansfield; gotowa była ją ucałować i polubić. Susan była całkiem zadowolona, przyjechała bowiem wiedząc doskonale, że ze strony ciotki Norris może się spodziewać tylko zrzędliwości. Chroniło ją niezwykłe poczucie szczęścia i tak była silna tą ogromną łaską – ratunkiem od nieuchronnych bied, że zniosłaby o wiele większą obojętność niż ta, z jaką powitali ją pozostali.
Zostawiono ją teraz w dużej mierze samej sobie, by zapoznała się z domem i otaczającym go terenem i dni upływały jej pogodnie, podczas gdy osoby, które w innej sytuacji zapewne by się nią zajmowały, teraz, dalekie od pogody i dobrych myśli, albo unikały rozmów i kontaktów, albo cały swój czas poświęcały komuś, komu były niezbędne. Edmund próbował ukryć to, co przeżywa, starając się przynieść ulgę bratu, a Fanny poświęciła się całkowicie ciotce Bertram, przejmując wszystkie dawne obowiązki z jeszcze większym niż dawniej oddaniem, przekonana, że nigdy nie dość jej pracy dla tych, którzy tak bardzo jej potrzebują.
Całą pociechą lady Bertram były teraz rozmowy z Fanny o tej strasznej sprawie, rozmowy i lamenty. Tylko w ten sposób można jej było pomóc: ktoś musiał jej słuchać i znosić to, co mówi, ofiarowując w zamian słowa życzliwości i współczucia. Wszelka inna pociecha była niemożliwa. Ta sprawa nie dopuszczała pociechy.
Lady Bertram nie była osobą głęboko myślącą, ale pod kierunkiem sir Thomasa wyrobiła sobie właściwy pogląd we wszystkich najważniejszych kwestiach, rozumiała więc ogrom dokonanego zła i ani sama nie próbowała umniejszyć winy i hańby, jaka na nich spadła, ani nie żądała tego od Fanny.
Nie była człowiekiem silnych uczuć, a myśląc nie trzymała się uporczywie jednego tematu. Po pewnym czasie Fanny stwierdziła, że można skierować myśli ciotki w inną stronę i odnowić jej zainteresowanie codziennymi sprawami. Kiedy jednak lady Bertram koncentrowała się na ostatnich wydarzeniach, widziała tylko jedno: utratę córki i hańbę nie do zmazania.
Fanny dowiedziała się od ciotki wszystkich szczegółów, jakie dotąd wyszły na jaw. Ciotka nie umiała opowiadać metodycznie, ale Fanny odtworzyła sobie wkrótce, z pomocą listów do i od sir Thomasa oraz tego, co sama wiedziała, okoliczności całej sprawy.
Pani Rushworth pojechała na Wielkanoc do Twickenham z rodziną, z którą się ostatnio blisko zaprzyjaźniła – byli to ludzie o żywym, miłym sposobie bycia i zapewne idącej z tym w parze moralności i roztropności, gdyż pan Crawford miał stały wstęp do ich domu o każdej porze. O tym, że przebywał w tej właśnie okolicy, Fanny wiedziała już uprzednio. W tym czasie pan Rushworth wyjechał do Bath, gdzie miał spędzić z matką kilka dni, a potem przywieźć ją do Londynu. Maria przebywała z owymi przyjaciółmi, zupełnie swobodna, nie mając nawet Julii do towarzystwa, ta bowiem przed kilkoma tygodniami wyjechała z Wimpole Street i udała się z wizytą do jakichś krewnych sir Thomasa; rodzice przypuszczali teraz, że owa przeprowadzka musiała mieć na celu stworzenie panu Yatesowi dogodniejszej sytuacji. Wkrótce po powrocie Rushworthów na Wimpole Street sir Thomas otrzymał list od swego starego i bliskiego przyjaciela z Londynu, przerażonego tym, co widział i słyszał; przyjaciel ów radził sir Thomasowi, by przyjechał osobiście do Londynu i użył swego wpływu na córkę, kładąc kres pewnej zażyłości, która naraża ją na przykre uwagi i niewątpliwie budzi niepokój pana Rushwortha.
Sir Thomas zamierzał postąpić zgodnie z tą radą, nie mówiąc o niej nikomu w Mansfield, kiedy przyszedł następny list, wysłany pocztą ekspresową przez tego samego przyjaciela, który zawiadamiał go, że sprawa młodych ludzi wygląda już niemal beznadziejnie. Pani Rushworth opuściła dom swego męża; pan Rushworth, zrozpaczony i gniewny, zwrócił się do niego (pana Hardinga) o radę; pan Harding obawiał się, że miała miejsce co najmniej jedna, skandaliczna wprost lekkomyślność. Pokojowa starszej pani Rushworth stanowiła wielkie zagrożenie. Robił, co mógł, by uciszyć sprawę, licząc na powrót pani Rushworth, ale napotyka na Wimpole Street taki opór w osobie matki pana Rushwortha, że spodziewa się najgorszego.
Nie można było ukryć tej strasznej wiadomości przed rodziną.
Sir Thomas wyjechał, Edmund postanowił jechać za nim, reszta pozostała w rozpaczy, rosnącej w miarę nadchodzenia listów z Londynu. Sprawa stała się publicznie znana i nie rokowała żadnych nadziei. Pokojowa starszej pani Rushworth miała wszystkie dowody w ręku, a wspierana przez swoją panią, nie chciała zachować milczenia. Dwie panie Rushworth, mimo iż tak krótko przebywały razem, były zwaśnione; niechęć, jaką starsza żywiła do synowej, mogła w równym stopniu wynikać z okazywanego jej przez Marię lekceważenia, co z macierzyńskiej troski o syna.
Jakkolwiek rzecz się miała, nie można było starszej pani Rushworth do niczego nakłonić. Gdyby jednak była nawet mniej uparta czy miała mniejszy wpływ na syna, który zawsze zgadzał się ze zdaniem ostatniego rozmówcy, zdolnego wziąć go w garść i nie dopuścić do słowa, sprawa i tak byłaby beznadziejna, gdyż pani Rushworth nie wróciła i wszystko wskazywało na to, że ukryła się gdzieś z panem Crawfordem, który wyjechał był z domu swego wuja, udając się rzekomo w podróż tego samego dnia, w którym ona opuściła dom męża.
Sir Thomas pozostał jednak jeszcze na kilka dni w Londynie, mając nadzieję, że odnajdzie córkę i uniemożliwi jej dalszy występek, choć jeśli idzie o reputację, wszystko i tak było stracone.
Fanny bała się nawet myśleć o tym, co wuj teraz przeżywa.
Tylko jedno dziecko nie sprawiało mu obecnie bólu. Choroba Toma przybrała na sile pod wpływem szoku wywołanego postępowaniem siostry; nastąpił tak silny regres rekonwalescencji, że nawet lady Bertram uderzona była zmianą, jaka w nim zaszła, i wszystkie swoje niepokoje przekazywała regularnie mężowi. Fanny rozumiała również, jak mocno musiał wuj przeżyć ucieczkę Julii, ten dodatkowy cios, jaki otrzymał po przyjeździe do Londynu, choć zapewne chwilowo nieco osłabiony. Wiedziała, że tak jest. Z jego listów wynikało, jak bardzo nad małżeństwem Julii ubolewa. W każdych innych okolicznościach związek ten byłby niepożądany, ale jego skrytość i moment wybrany na ucieczkę wyjątkowo źle świadczyły o jej uczuciach i dodatkowo podkreślały szaleństwo dokonanego przez nią wyboru. Sir Thomas nazywał to czynem złym, dokonanym w najgorszym stylu, w najgorszym momencie. Choć krok Julii prędzej można było wybaczyć niż to, co uczyniła Maria, tak jak szaleństwo można wybaczyć prędzej niż występek, uważał, iż należy przewidywać najgorszy koniec tego małżeństwa, podobny do finału małżeństwa Marii. Takie miał zdanie o sytuacji, w jakiej się z własnej woli znalazła.
Fanny współczuła mu najserdeczniej. Jedyną jego pociechą był Edmund. Wszystkie pozostałe dzieci raniły mu serce. Miała nadzieję, rozumując inaczej niż pani Norris, że teraz nie żywi już do niej urazy. Ją powinien usprawiedliwić. Pan Crawford w pełni udowodnił, że miała rację, odmawiając mu swej ręki, jednak ta okoliczność, choć dla niej istotna, stanowiła marną pociechę dla sir Thomasa.
Niezadowolenie wuja było dla niej rzeczą straszną, ale cóż mu po jej usprawiedliwieniu, po jej wdzięczności i uczuciu? Jego jedyną podporą jest teraz Edmund.
Myliła się jednak, przypuszczając, że Edmund nie daje ojcu powodu do zgryzoty. Nie była ona tak wielka, jak ból sprawiany mu przez pozostałe dzieci; sir Thomas uważał, że na szczęściu Edmunda w istotny sposób zaważył występek jego siostry i przyjaciela, gdyż rozdzielił go z kobietą, o którą się starał, którą niewątpliwie kochał i którą miał szanse zdobyć, a która, gdyby nie jej nikczemny brat, byłaby bardzo odpowiednią partią. Zdawał sobie sprawę, będąc wraz z synem w Londynie, że Edmund cierpi dodatkowo z własnych, osobistych powodów; widział to albo się tego domyślał, a że przypuszczał, iż syn raz przynajmniej spotkał się z panną Crawford, co spowodowało jeszcze większą jego udrękę, starał się również i z tej przyczyny wyprawić go z Londynu; polecił mu więc przywieźć Fanny do Mansfield, do ciotki, licząc, że przyniesie mu to nie mniejszą korzyść i ulgę niż innym. Fanny nie znała uczuć wuja, sir Thomas nie znał charakteru panny Crawford. Gdyby mógł usłyszeć rozmowę, jaką odbyła z jego synem, nie chciałby jej w swojej rodzinie, choćby jej posag wynosił nie dwadzieścia, ale czterdzieści tysięcy funtów.
Fanny nie miała wątpliwości, że Edmund został rozdzielony na zawsze z panną Crawford, lecz nie mogło jej to przekonanie wystarczyć bez potwierdzenia z jego strony. Przypuszczała, że on myśli tak samo, ale chciała wiedzieć na pewno. Gdyby też zaczął z nią mówić w ten sam dawny, otwarty sposób, który był dla niej niekiedy tak trudny do zniesienia, jakaż by to była pociecha – on jednak milczał. Rzadko go widywała – nigdy sam na sam – zapewne unikał takiego spotkania. Jak to należy tłumaczyć? Że rozum kazał mu pogodzić się z własnym szczególnym i gorzkim udziałem w rodzinnym nieszczęściu, ale że rana jest zbyt bolesna, by mogła stać się przedmiotem jakiejkolwiek rozmowy? Tak zapewne jest. Poddaje się, ale towarzyszy temu cierpienie, które nie dopuszcza słów. Wiele, wiele czasu upłynie, nim imię panny Crawford przejdzie mu przez gardło, a ona, Fanny, będzie mogła oczekiwać takich jak niegdyś zwierzeń.
Istotnie, upłynęło wiele czasu. Przyjechali do Mansfield w czwartek, a dopiero w niedzielę wieczorem Edmund zaczął z nią mówić na ten temat. Siedzieli razem w niedzielny wieczór – deszczowy wieczór – a więc w porze, która z wszystkich innych najbardziej jest właściwa, by otworzyć serce i zacząć zwierzenia, jeśli się ma przyjaciela pod bokiem. W pokoju nie było nikogo prócz lady Bertram, która po wysłuchaniu wzruszającego kazania ukołysała się płaczem do snu; nie sposób było nie zacząć rozmowy; jak to zwykle z takimi początkami bywa, trudno ustalić, co było najpierw: po oświadczeniu, że jeśli go przez kilka minut posłucha, to on postara się streszczać i z pewnością nigdy już w życiu nie wystawi w podobny sposób jej cierpliwości na próbę, niech się nie obawia, iż to się kiedykolwiek powtórzy, to będzie temat absolutnie zabroniony pozwolił sobie na luksus opowiedzenia o najistotniejszych dla niego wydarzeniach i przeżyciach osobie, której współczucia i serdeczności mógł być zupełnie pewny.
Jak Fanny tego słuchała, z jakim przejęciem i ciekawością, jakim bólem i zachwytem, jak pilnie notowała tonację jego głosu i jak starała się kierować wzrok wszędzie, tylko nie na niego – można sobie łatwo wyobrazić. Początek był przerażający. Edmund widział się z panną Crawford. Poproszono go, by się z nią zobaczył. Dostał od lady Stornaway liścik z prośbą, by przyszedł; sądził, że to ma być ostatnie, ostatnie przyjacielskie spotkanie, a oblekając ją w wyobraźni w szaty wstydu i rozpaczy, jakie winny przystać siostrze Crawforda, poszedł do niej tak przejęty, wzruszony i oddany, że przerażonej Fanny wydało się przez chwilę niemożliwe, by to miało być spotkanie ostatnie. Jednakże, w miarę jak mówił, jej lęk ustępował. Panna Crawford wyszła do niego w nastroju powagi, niewątpliwej powagi, i nawet przejęcia, nim jednak zdążył wypowiedzieć jedno zrozumiałe zdanie, poruszyła temat w sposób, który, przyznawał, wywołał w nim wstrząs. – „Słyszałam – powiedziała – że jesteś pan w Londynie i chciałam się z tobą zobaczyć. Musimy omówić tę przykrą historię. Czyż można sobie wyobrazić takie szaleństwo jak to, co zrobili pańska siostra i mój brat?” Nie potrafiłem wymówić słowa, ale chyba wyraz mojej twarzy był odpowiedzią. Odczuła przyganę. Jakże szybko potrafi niekiedy reagować! Z poważniejszym spojrzeniem i tonem dodała: „Nie zamierzam bronić Henry’ego kosztem pańskiej siostry”. Tak zaczęła, ale to, co mówiła dalej, Fanny, nie nadaje się, prawie się nie nadaje do powtarzania przy tobie. Nie spamiętałem jej słów, ale nie powtórzyłbym ich, nawet gdybym pamiętał. Istotą było oburzenie na szaleństwo każdego z nich. Potępiała szaleństwo brata, który pozwolił, by kobieta, o jaką nigdy nie dbał, pchnęła go do uczynku, który pozbawił go kobiety, jaką wielbił; a jeszcze bardziej potępiała szaleństwo... biednej Marii, która poświęciła taką pozycję, wpędziła się w takie kłopoty, sądząc, że jest prawdziwie kochana przez mężczyznę, który już dawno okazał jej dowodnie swoją obojętność. Możesz zgadnąć, co czułem. Słuchać, jak kobieta, która... nazwać to jedynie szaleństwem! Tak o tym swobodnie, nieprzymuszenie, tak chłodno dyskutować?... Żadnego wstrętu, przerażenia, żadnej kobiecej... czy powinienem to mówić?... Żadnej płynącej ze skromności odrazy... Oto czego może dokonać świat. Gdzież bowiem, Fanny, znaleźlibyśmy kobietę równie bogato wyposażoną przez naturę?... Zepsuta, zepsuta!
Po chwili zastanowienia ciągnął z jakimś rozpaczliwym spokojem. – Powiem ci wszystko i skończę z tym raz na zawsze. Widziała w tym tylko szaleństwo i to szaleństwo przypieczętowane jedynie faktem ujawnienia. Po prostu brak dyskrecji – to, że on pojechał do Richmond na cały ten okres, kiedy ona była w Twickenham, to, że ona oddała się we władzę służącej, krótko mówiąc, szło o ujawnienie występku – Fanny, to, co ona potępiała, to było wykrycie występku, a nie sam występek. Potępiała nieroztropność, która doprowadziła do ostateczności i nakazała jej bratu poniechać wszelkich droższych mu projektów po to, by uciec z Mary.
Przerwał.
– I co – spytała Fanny (bo sądziła, że ją o to prosi) – co na to powiedziałeś?
– Nic. Nic, co zostałoby zrozumiane. Byłem jak ogłuszony. Ona mówiła dalej, zaczęła mówić o tobie... tak, wtedy zaczęła mówić o tobie, żałować, co zrozumiałe, utraty takiej... W tym punkcie mówiła całkiem rozsądnie. Ale ona zawsze oddawała ci sprawiedliwość.
„Odrzucił – powiedziała – taką kobietę, jakiej nigdy w życiu nie spotka. Ona by go utemperowała, ona dałaby mu szczęście do końca życia”. Fanny najdroższa, mam nadzieję, że więcej ci sprawiam przyjemności niż bólu tymi rozważaniami, co też by mogło być, a co już teraz nigdy się nie stanie. Nie chcesz, bym zamilkł? Jeśli tak, daj mi znak słowem, spojrzeniem, a skończę.
Nie dała mu znaku ani słowem, ani spojrzeniem.
– Bogu dzięki – powiedział. – Wszyscy zastanawialiśmy się... to chyba łaska Opatrzności, że serce, które nie zna kłamstwa, nie cierpi teraz. Mówiła o tobie w słowach najwyższego uznania i gorącego przywiązania, ale nawet i w tym kryła się skaza, domieszka zła, gdyż nagle, pośród tego wszystkiego, potrafiła wykrzyknąć: „Czemuż ona go nie chciała? To wszystko jej wina! Prostaczka! Nigdy jej nie wybaczę! Gdyby go przyjęła, tak, jak przyjąć powinna, byliby teraz tuż przed ślubem, a Henry byłby zbyt szczęśliwy i zajęty, żeby szukać innej. Nie starałby się przywrócić dobrych stosunków z panią Rushworth. Wszystko skończyłoby się na stałym flircie, na corocznych spotkaniach w Sotherton i Everingham”. Uwierzyłabyś, że coś podobnego jest możliwe? Ale czar prysnął. Przejrzałem.
– Okrutne – powiedziała Fanny. – Jakież to okrutne. Żeby w takim momencie pozwalać sobie na wesołość, mówić tak lekko, i to do ciebie! Co za okrucieństwo!
– Nazywasz to okrucieństwem? W tym punkcie się różnimy. Nie, ona nie jest z natury okrutna. Nie uważam, by to mówiła, chcąc zranić moje uczucia. Zło leży daleko głębiej: w jej całkowitej ignorancji, zupełnej nieznajomości takich uczuć jak moje, w przewrotności umysłu, wskutek której potraktowała ten problem tak, a nie inaczej. Mówiła po prostu tak, jak inni mówią przy niej i jak, w jej pojęciu, mówiłby każdy. To nie jest wada usposobienia. Ona z własnej woli nie zadałaby nikomu niepotrzebnego bólu i choć może się łudzę, sądzę, że wobec mnie, wobec moich uczuć, ona... Jej wady, Fanny, to wady zasadnicze: stępiona delikatność i spaczony, skażony umysł. Może to i dobre z mojego punktu widzenia – pozwala mi tak niewiele żałować. Ale tak jednak nie jest. Chętnie zgodziłbym się na większy ból z powodu jej utraty, niż żebym musiał o niej myśleć tak, jak myślę. Powiedziałem jej to.
– Naprawdę?
– Tak, powiedziałem jej to wychodząc.
– Jak długo rozmawialiście?
– Dwadzieścia pięć minut. Ona mówiła dalej, że teraz pozostaje jedynie doprowadzić do ich małżeństwa. Mówiła o tym, Fanny, spokojniej, niż ja bym potrafił. – W tym momencie musiał przerwać na chwilę, potem ciągnął: – „Musimy przekonać Henry’ego, by się z nią ożenił – mówiła – a biorąc pod uwagę jego poczucie honoru, no i pewność, że się na zawsze wyrzekł Fanny, nie tracę nadziei. Z Fanny musi zrezygnować. Nie przypuszczam, żeby nawet on mógł liczyć, iż teraz powiedzie mu się z osobą jej pokroju, i dlatego sądzę, że w tej sprawie nie napotkamy nieprzebytych trudności. Całego mojego wpływu, a nie jest mały, użyję w tym celu; kiedy zaś wreszcie się pobiorą, a ona otrzyma odpowiednie poparcie rodziny, ludzi godnych, może w pewnym stopniu odzyskać pozycję towarzyską. W niektórych kręgach, to wiemy, nigdy nie będzie akceptowana, ale kiedy zacznie dawać dobre kolacje i wielkie przyjęcia, zawsze znajdą się tacy, który radzi będą z tej znajomości; dzisiaj jest o wiele więcej liberalizmu i wyrozumiałości w tych sprawach niż dawniej. Moja rada jest następująca: niech ojciec pański będzie cicho. Niech się do tego nie wtrąca, bo działa sprzecznie z własnym interesem. Przekonaj go pan, niech pozwoli, by sprawy szły swoim biegiem. Jeśli wskutek nadmiernych starań ojca ona wyjdzie spod opieki Henry’ego, szanse, by się z nią ożenił, będą o wiele mniejsze, niż jeśli z nim pozostanie. Ja wiem, jak on łatwo ulega wpływom. Niechże sir Thomas zaufa jego poczuciu honoru i litości, a wszystko może się dobrze skończyć, ale jeśli zabierze swoją córkę, zniszczy swój główny atut”.
Edmund, skończywszy tę relację, był tak ogromnie przejęty, że patrząca na niego z niemą, lecz czułą troską Fanny niemal żałowała, iż zaczęli rozmawiać na ten temat. Upłynęła dłuższa chwila, nim zdolny był mówić dalej. Wreszcie:
– No, Fanny – powiedział zaraz kończę. Przekazałem ci istotę tego, co mówiła. Kiedy odzyskałem głos, odparłem, że wchodząc do tego domu w szczególnym stanie ducha nie przypuszczałem, iż jest możliwe, by stało się coś, co każe mi bardziej cierpieć, ona jednak każdym swoim zdaniem zadawała mi głębszą ranę. Że, choć w czasie naszej znajomości świadom byłem nieraz, iż różnimy się, niekiedy w sprawach dużej wagi, nie przyszłoby mi do głowy przypuścić, iż różnica może być taka, jak to się okazało. Że sposób, w jaki potraktowała straszny występek popełniony przez jej brata i moją siostrę (nie próbuję określać, które z nich bardziej zawiniło), więc sposób, w jaki mówiła o samym występku, potępiając w nim wszystko z wyjątkiem jego istoty, uważając, że trzeba zlekceważyć jego konsekwencje czy zuchwale stawić im czoło, nie licząc się z przyzwoitością, i wreszcie i przede wszystkim, zalecając nam ustępliwość, kompromis, przyzwolenie na dalsze trwanie w grzechu, z uwagi na możliwość mariażu, którego, mając o jej bracie takie wyobrażenie, jakie mam w tej chwili, powinno się raczej zabronić niż szukać – to wszystko razem wzięte utwierdziło mnie z przykrością w przekonaniu, że nigdy dotąd jej nie rozumiałem i że jeśli idzie o jej mentalność, to przez wiele ostatnich miesięcy zwykłem był rozmyślać o wytworze mojej wyobraźni, a nie o pannie Crawford. Że, być może, tak nawet dla mnie lepiej; mniej będzie mi żal wyrzekać się przyjaźni, uczucia, nadziei, które tak czy inaczej zostały mi teraz odjęte. A jednak, że muszę i chcę wyznać, iż gdybym mógł przywrócić jej dawny obraz w moich oczach, to choć ból rozstania byłby silniejszy, bardziej bym tego chciał, gdyż mógłbym wtedy zachować prawo do czułości i szacunku. Tyle powiedziałem, taki był tego sens, ale, jak możesz sobie wyobrazić, nie mówiłem tego tak spokojnie i zbornie jak teraz. Była zdumiona, ogromnie zdumiona, a nawet bardziej niż zdumiona. Widziałem, jak się mieni na twarzy. Zaczerwieniła się mocno. Wydawało mi się, że widzę mieszaninę wielu uczuć, jakąś wielką, choć krótką walkę, po części chęć uznania tych prawd, po części poczucie wstydu – ale przyzwyczajenie, przyzwyczajenie zwyciężyło. Roześmiałaby się, gdyby mogła. Odpowiedziała mi z czymś w rodzaju śmiechu: „Doprawdy, całkiem niezły wywód! Czy to część ostatniego pańskiego kazania? W takim tempie szybko pan nawróci wszystkich w Mansfield i Thomton Lacey, a kiedy usłyszę o panu po raz wtóry, to jako o słynnym kaznodziei, może w jakim wielkim stowarzyszeniu metodystów albo misjonarzy w dalekich krajach”. Starała się mówić beztrosko, ale nie było to takie beztroskie, jak chciała. Odpowiedziałem tylko, że z całego serca życzę jej wszystkiego dobrego, mam nadzieję, że nauczy się wkrótce uczciwiej myśleć i nie będzie zawdzięczała najcenniejszej wiedzy, jaką ktokolwiek z nas może zdobyć: wiedzy o sobie i swoich obowiązkach – lekcji nieszczęścia, po czym natychmiast wyszedłem z pokoju. Uszedłem kilka kroków, kiedy usłyszałem, jak drzwi się za mną otwierają. „Panie Bertram”, powiedziała. Odwróciłem się. „Panie Bertram”, powiedziała z uśmiechem, ale ten uśmiech nie pasował do odbytej przed chwilą rozmowy, szelmowski, żartobliwy uśmiech, proszący, bym wrócił i dał się ułagodzić – tak mi się przynajmniej wydawało. Oparłem się jej; oparłem się impulsywnie i szedłem dalej. Od tego czasu niekiedy żałuję, żem nie wrócił, ale wiem, że postąpiłem słusznie; i taki był koniec naszej znajomości. Cóż to była za znajomość! Jakże ja się oszukałem. Zarówno co do brata, jak i siostry. Dziękuję ci, Fanny, za twoją cierpliwość. To była niebywała ulga. Teraz już skończyliśmy.
I tak dalece wierzyła Fanny jego słowom, że przez całe pięć minut była przekonana, że już z tym skończyli. Ale wtedy wszystko zaczęło się od nowa, czy też może bardzo podobnie, i tylko przebudzenie się lady Bertram mogło naprawdę położyć kres tej konwersacji. Dopóki drzemała, rozmawiali w dalszym ciągu o pannie Crawford, o tym, jak bardzo wydawała mu się pociągająca, jak cudowną uczyniła ją natura i jaką byłaby wspaniałą kobietą, gdyby się wcześniej dostała w dobre ręce. Fanny, mogąc teraz mówić otwarcie, uważała, że ma prawo dodać do jego wiedzy o charakterze Mary kilka uwag, świadczących o tym, w jakiej mierze ta chęć pojednania mogła wynikać z informacji o stanie zdrowia Toma. Nie była to miła wiadomość. Natura odrzucała ją jakiś czas. Przyjemniej byłoby sądzić, iż przywiązanie panny Crawford było bezinteresowne, próżność Edmunda jednak nie była na tyle silna, by miał się długo opierać rozsądkowi. Uległ wreszcie myśli, że choroba Toma miała na nią wpływ, i zarezerwował sobie tylko taką pociechę, że zważywszy ogromne przeszkody, jakie stawiała odmienność ich przyzwyczajeń, panna Crawford była z pewnością bardziej do niego przywiązana, niż się tego można było spodziewać, oraz że ze względu na niego bardziej była skłonna właściwie postępować. Fanny miała takie samo zdanie; byli również i w tym zgodni, że tego rodzaju rozczarowanie zostawiło z pewnością trwały ślad, niezatarte wrażenie w jego umyśle. Czas niewątpliwie stępi nieco jego cierpienie, mimo to nigdy całkiem się z niego nie otrząśnie; jeśli zaś idzie o możliwość spotkania kiedykolwiek kobiety, która... było to wręcz niemożliwe, nie sposób mówić bez oburzenia o takiej ewentualności.
Teraz może go podtrzymywać tylko przyjaźń Fanny.
ROZDZIAŁ XLVIII
Niechaj inne pióra rozwodzą się nad występkiem i nieszczęściem. Ja, jeśli tylko mogę, uciekam od tak okropnych tematów, niecierpliwa przywrócić wszystkim, co zbytnio nie zawinili, jaki taki spokój, a z całą resztą skończyć.
Moja Fanny, jak to mi z przyjemnością wiadomo, musiała być w tym czasie bardzo szczęśliwa, mimo wszystko. Musiała być ogromnie szczęśliwą istotą, mimo to, co czuła, czy też wydawało się jej, że czuje, z powodu nieszczęścia otaczającej ją rodziny. Miała powody do uciechy, które musiały do niej dotrzeć. Powróciła do Mansfield Park, była pożyteczna, była kochana; nie groził jej już pan Crawford, a odkąd wrócił sir Thomas, otrzymywała od niego wszelkie możliwe dowody, na jakie było go w tym smutku stać, pełnego uznania i głębszego teraz szacunku. A choć wszystko to razem wzięte czyniło ją szczęśliwą, byłaby szczęśliwa i bez tego, bo panna Crawford przestała już wodzić Edmunda za nos.
To prawda, że Edmund daleki był od szczęścia. Bolał go doznany zawód, przejmował żal; cierpiał nad tym, co było, pragnął tego, co już być nie mogło. Zdawała sobie z tego sprawę i współczuła mu, było to jednak współczucie tak silnie przemieszane z satysfakcją, przynoszące taką ulgę i tak zharmonizowane z jej najdroższymi uczuciami, że wielu zamieniłoby je chętnie na swoją największą radość.
Sir Thomas, nieszczęsny sir Thomas, ojciec, świadom błędów, jakie popełnił w swoim rodzicielskim postępowaniu, cierpiał najdłużej. Czuł, że nie powinien był pozwolić na małżeństwo córki, że na tyle znał jej uczucia, by sankcjonując to małżeństwo – zawinić, że poświęcił słuszność dla korzyści i kierował się samolubnymi i materialnymi względami. Pamięć długo zachowuje takie wnioski; czas jednak potrafi dokonać niemal wszystkiego i choć pani Rushworth niewiele mu przyniosła pocieszenia za spowodowane przez siebie nieszczęście, znalazł pociechę i to większą, niż przypuszczał, w pozostałych dzieciach. Małżeństwo Julii nie okazało się tak fatalnym związkiem, jak z początku sądził. Julia spokorniała i poprosiła o przebaczenie, a pan Yates, pragnąc zostać naprawdę przyjęty do rodziny, gotów był szanować teścia i słuchać jego wskazówek. Nie był zbyt solidnym człowiekiem, istniała jednak nadzieja, że stanie się mniejszym lekkoduchem – a przynajmniej, że będzie siedział cicho i w domu; poza tym pociechą było i to, że majątek jego okazał się nieco większy, a długi nieco mniejsze, niż się sir Thomas obawiał, i że traktował teścia jako życzliwego mu przyjaciela, u którego najlepiej szukać rady. Pociechą również był Tom, który stopniowo odzyskiwał zdrowie, nie odzyskując przy tym swoich dawnych egoistycznych i bezmyślnych nawyków. Wyniósł z choroby korzyść do końca życia. Doświadczył cierpienia i nauczył się myśleć – dwa pożytki, jakich nigdy dotąd nie zaznał; wyrzucał sobie, że jest w pewnej mierze współodpowiedzialny za nieszczęsne wydarzenia na Wimpole Street, gdyż dopuścił do niebezpiecznie poufałych stosunków przy swoim niechwalebnym teatrze – świadomość ta pozostawiła silny ślad w jego umyśle, a to, u człowieka dwudziestosześcioletniego, nie pozbawionego rozsądku i przebywającego w dobrym towarzystwie, przyniosło dobre rezultaty. Stał się taki, jak być powinien, pomocny ojcu, spokojny, solidny, żyjący nie tylko dla siebie.
Była to doprawdy nie byle jaka pociecha! Po niedługim czasie, kiedy już można było wierzyć w trwałość tak pozytywnej zmiany, Edmund również przyczynił się do poprawy ojcowskiego samopoczucia, gdyż okazał poprawę w jednej jedynej dziedzinie, w jakiej poprzednio sprawiał ojcu ból – poprawę swego nastroju. Po długich spacerach i przesiadywaniu z Fanny pod drzewami przez całe lato do tego stopnia pogodził się z rzeczywistością, że zaczął okazywać jaką taką pogodę ducha.
Takie to okoliczności i takie nadzieje stopniowo przynosiły sir Thomasowi pociechę, stępiały jego poczucie straty i częściowo godziły w samym sobą, lecz boleść, płynąca ze świadomości własnych błędów, popełnionych przy wychowaniu córek, nie opuściła go już nigdy.
Zbyt późno zrozumiał, jak fatalny wpływ na charakter każdego młodego stworzenia musi mieć krańcowo różne traktowanie, z jakim spotyka się w domu, a tego właśnie doświadczyły jego córki: niesłychana pobłażliwość i pochlebstwa ciotki kontrastowały nieustannie z jego własną surowością. Zdał sobie sprawę z mylności własnych sądów, kiedy to liczył, że zapobiegnie fatalnym skutkom postępowania pani Norris, zachowując się inaczej niż ona, tymczasem zwiększył tylko zło, nauczył dzieci trzymać w obecności ojca swój temperament w ryzach, wskutek czego nie znał ich prawdziwego charakteru, a po pobłażliwość odsyłał je do osoby, która pociągała je tylko swoim ślepym uczuciem i nadmiarem pochwał.
Na tym polegał poważny błąd wychowawczy, ale choć istotnie był poważny, sir Thomas zaczął powoli zdawać sobie sprawę, że nie to było największą ułomnością jego programu edukacyjnego. Musiało w nim nie dostawać czegoś wewnątrz, inaczej czas zniwelowałby wiele jego złych skutków. Obawiał się, że zabrakło w nim zasad, czynnych zasad; że jego córki nie zostały wychowane tak, by poczucie obowiązku, które już samo w sobie wystarczy, pozwalało im panować nad własnymi skłonnościami i temperamentami. Otrzymały teoretyczną naukę religii, nigdy jednak nie żądano, by dawały jej świadectwo w codziennej praktyce. Wyróżnianie się elegancją i kunsztami – usankcjonowany cel ich młodości – nie mogło tu przynieść pożytków, nie mogło też wpłynąć umoralniająco na ich umysły. Chciał, aby jego córki były dobre, lecz obejmował swoją troską ich rozum i maniery, a nie ich skłonności, obawiał się też, że nigdy z żadnych ust, które mogłyby je czegoś nauczyć, nie usłyszały o konieczności samo wyrzeczenia i pokory.
Gorzko bolał nad tą ułomnością, nie mogąc wprost pojąć, jak to się stało, jak to było możliwe. Z rozpaczą myślał, że przy wszystkich kosztach i wysiłkach, jakie pociągała droga i troskliwa edukacja, wychował córki tak, że nie znały swoich podstawowych obowiązków, on zaś nie znał ani ich charakterów, ani usposobień.
Poznał silne namiętności i żywiołowość pani Rushworth dopiero po żałosnych ich skutkach. Nie można jej było nakłonić do opuszczenia pana Crawforda. Miała nadzieję, że wyjdzie za niego, i mieszkali razem, dopóki nie zdała sobie wreszcie sprawy, że jej nadzieje są płonne, i dopóki rozpacz i poczucie zawodu nie doprowadziły jej do zupełnego zgorzknienia i nie przekształciły jej uczucia niemal w nienawiść; przez pewien czas byli sobie nawzajem udręką, wreszcie zaś rozstali się dobrowolnie.
Za to, że z nim żyła, otrzymała w zapłacie wyrzuty, że stała się przyczyną ruiny jego szczęścia z Fanny; opuszczając go zaś jedyną pociechę widziała w tym, że ich rozdzieliła. Czyż można sobie wyobrazić większą nędzę duchową w takiej sytuacji?
Pan Rushworth uzyskał rozwód bez trudu i tak skończyło się małżeństwo zawarte na warunkach, jakie nie pozwalają liczyć na nic lepszego, nawet na łut szczęścia. Ona gardziła mężem i kochała innego – a on dobrze o tym wiedział. Poniżenie głupca i zawód, jakiego doznała egoistyczna namiętność, niewielkie rodzą współczucie. Za swoje postępowanie poniósł karę, tak samo zresztą jak jego żona, której kara była o wiele surowsza, gdyż wina była o wiele większa. On, wyswobodzony ze ślubnych więzów, żył, nieszczęśliwy i upokorzony, póki jakaś ładna panna nie nakłoniła go do ponownego małżeństwa i póki nie rozpoczął drugiej i, miejmy nadzieję, szczęśliwszej próby małżeńskiego pożycia – jeśli zaś był wodzony za nos, to przynajmniej skutecznie i wesoło; ona zaś musiała odejść, żywiąc uczucia nieskończenie silniejsze, i pozostawać w odosobnieniu i hańbie, bez szansy na odzyskanie reputacji czy nadziei.
Naradzano się, ze smutkiem i powagą, gdzie ją umieścić. Pani Norris, której przywiązanie zdawało się wzrastać wraz z winami siostrzenicy, pragnęła, by Maria wróciła do domu i została przyjęta przez rodzinę. Sir Thomas nie chciał o tym słyszeć; pani Norris, przekonana, że powodem odmowy jest mieszkająca pod jego dachem Fanny, zaczęła jeszcze bardziej dawać się jej we znaki. Z uporem zapisywała jego skrupuły na jej rachunek, chociaż sir Thomas zapewniał ją solennie, że nawet gdyby nie było młodej kobiety w jego domu, gdyby nie było pod jego dachem nikogo młodego, czy to mężczyzny, czy kobiety, komu mogłoby zagrażać towarzystwo pani Rushworth i jej reputacja – nigdy nie wyrządziłby tak wielkiego afrontu swoim sąsiadom, by oczekiwać, iż zechcą ją dostrzegać.
Jako córka, spodziewał się, że pełna skruchy, powinna otrzymać jego opiekę, powinien zapewnić jej wygody oraz okazać wszelką pomoc i zachętę do postępowania uczciwie, na tyle pozwalają łączące ich więzy; dalej jednak nie zrobi ani kroku. Maria zniszczyła swoją reputację, a on nie będzie czynił daremnych starań o przywrócenie tego, czego przywrócić nie można, nie będzie sankcjonował grzechu ani próbował umniejszyć hańby, nie stanie się w żadnej mierze współodpowiedzialny za sprowadzenie na czyjąś rodzinę takiego nieszczęścia, jakiego sam zakosztował.
Skończyło się na tym, że pani Norris postanowiła wyjechać z Mansfield i poświęcić się nieszczęsnej Marii. Urządzono im siedzibę za granicą – daleko i na uboczu, gdzie, zamknięte, niemal bez towarzystwa, jedna – nie kochająca, druga – bezrozumna, musiały być, mając takie usposobienia, karą nawzajem dla siebie.
Wyjazd pani Norris z Mansfield przyniósł dodatkowo ogromną ulgę sir Thomasowi. Odkąd wrócił z Antigui, miał coraz gorszą opinię o szwagierce; w każdym wspólnym przedsięwzięciu, w codziennych stosunkach, w interesach czy rozmowach pani Norris coraz bardziej traciła w jego oczach; sądził, że albo czas bardzo niekorzystnie na nią wpłynął, albo też on sam uprzednio znacznie przeceniał jej rozsądek i cierpliwie znosił jej zachowanie. Była dla niego ustawicznym dopustem, o tyle dotkliwszym, że wydawało się, iż tylko życie może temu położyć kres, była ciężarem nie do pozbycia. Uwolnienie się od niej sprawiło mu więc tak ogromną przyjemność, że gdyby nie zostawiała za sobą gorzkich wspomnień, można by się obawiać, iż byłby gotów niemal aprobować zło, które zrodziło takie dobro.
Nikt w Mansfield jej nie żałował. Nie potrafiła przywiązać do siebie nawet tych, których najbardziej kochała, a po ucieczce siostrzenicy stała się tak rozdrażniona, że zadręczała wszystkich naokoło. Nawet Fanny nie opłakiwała ciotki Norris – nawet gdy wyjechała na zawsze.
Z Julią skończyło się lepiej niż z Marią, po części dzięki temu, że i usposobienie miała lepsze, i okoliczności lepiej się dla niej złożyły, przede wszystkim jednak dlatego, że nie była oczkiem w głowie ciotki, która mniej schlebiała jej próżności i mniej ją psuła. Jej uroda i osiągnięcia zawsze były na drugim planie. Przywykła uważać się za coś troszkę gorszego od Marii. Usposobienie miała z natury spokojniejsze, uczucia, choć zapalczywe, bardziej umiała kontrolować; wykształcenie zaś nie dało jej pewności siebie w tak szkodliwym stopniu.
Pogodziła się, jak umiała, z zawodem miłosnym, jaki przeżyła dzięki Crawfordowi. Kiedy minęła gorycz upokorzenia, zdołała, po niedługim czasie, niemal zupełnie przestać o nim myśleć, kiedy zaś odnowiono znajomość w Londynie, a dom państwa Rushworthów stał się przedmiotem zainteresowania Crawforda, potrafiła stamtąd wyjechać do dalszej rodziny, chroniąc się w ten sposób przed ponownym zauroczeniem. To było przyczyną jej wyjazdu do kuzynów. Nie miało to nic wspólnego z ułatwieniem sprawy panu Yatesowi. Pozwalała mu się od jakiegoś czasu adorować, ale ani jej było w głowie wychodzić za niego za mąż; gdyby nie nagły krok Marii, gdyby nie rosnący strach przed ojcem i powrotem do domu, gdyby nie przekonanie, że będzie teraz traktowana o wiele surowiej i trzymana krócej – i gdyby w rezultacie nie postanowiła, bez względu na ryzyko, uciec przed takimi strasznymi konsekwencjami – bardzo prawdopodobne, że pan Yates nigdy by jej nie zdobył za żonę.
Egoistyczny strach był najgorszym z uczuć, jakie towarzyszyły jej ucieczce. Uznała, że nie pozostaje jej nic innego do zrobienia. Występek Marii był przyczyną szaleństwa Julii.
Henry Crawford, którego zniszczyła wczesna niezależność finansowa i zły przykład domowy, nieco zbyt długo pozwalał sobie na zaspokajanie swej próżności w kolejnych wybrykach i z zimną krwią. Raz dało mu to niezamierzoną i niezasłużoną szansę, która otworzyła przed nim możliwość szczęścia. Gdyby zadowolił się zdobyciem uczucia jednej miłej kobiety, gdyby mu wystarczyła triumfalna radość, płynąca z przezwyciężenia jej niechęci, z zapracowania na szacunek i czułość Fanny Price – mógłby odnieść zwycięstwo i zdobyć szczęście. Jego uczucie już czegoś dokonało. Wpływ, jaki wywierała na niego, pozwolił mu zdobyć pewien wpływ na nią. Gdyby zasłużył na więcej, niewątpliwie więcej by otrzymał, zwłaszcza gdyby zostało zawarte małżeństwo, dzięki któremu zyskałby sojusznika w jej sumieniu, gdyż musiałaby zdusić swoje pierwsze uczucie, później zaś widywałaby go często. Gdyby trwał uczciwie w swoich zamiarach, Fanny byłaby jego nagrodą, i to dobrowolną nagrodą, daną mu w jakiś czas po ślubie Edmunda i Mary. Gdyby postąpił tak, jak zamierzał, i jak wiedział, że postąpić powinien, gdyby po powrocie z Portsmouth pojechał prosto do Everingham, być może zapewniłby sobie szczęście. Nakłoniono go jednak, by został na przyjęciu u pani Fraser; jego ambicja została mile połechtana, gdy podkreślano, jaką wagę przywiązuje się do jego obecności, poza tym miał tam spotkać panią Rushworth. Odezwała się próżność i ciekawość; pokusa rychłej przyjemności okazała się zbyt silna dla człowieka nieprzywykłego do robienia poświęceń na rzecz dobra. Postanowił odłożyć podróż do Norfolk, uznał, że sprawę można załatwić listownie, lub też, że sprawa nie jest ważna – i został. Zobaczył panią Rushworth, która powitała go chłodno, co powinno wzbudzić w nim odruch niechęci i ugruntować między nimi na zawsze stosunek jawnej obojętności; zabolało go to jednak, nie mógł znieść, że odtrąca go kobieta, której wszystkie uśmiechy były na jego zawołanie; musi uczynić wysiłek i zlikwidować te zuchwałe świadectwa urazy; to przecież tylko gniew z powodu Fanny: musi go pokonać i sprawić, by pani Rushworth traktowała go tak, jak niegdyś Maria Bertram.
W takim duchu rozpoczął uparty i energiczny atak i wkrótce przywrócił ów rodzaj familiarnych stosunków – ni to romansu, ni to flirtu – o jaki mu chodziło; odnosząc jednak zwycięstwo nad jej rozwagą, która, choć brała się z gniewu, mogła okazać się dla nich ratunkiem, oddał się w moc jej uczuć, o wiele silniejszych, niż sądził. Kochała go; nie mógł wycofać swoich atencji, tak jawnie jej drogich. Znalazł się w pułapce stworzonej przez własną próżność, nie mając usprawiedliwienia, jakim byłaby miłość, i nie będąc w duchu ani trochę niestały wobec jej kuzynki. Zależało mu przede wszystkim, by Fanny i Bertramowie nie dowiedzieli się o niczym.
Ze względu na siebie pragnął dyskrecji nie mniej niż pani Rushworth ze względu na swoją reputację. Po powrocie z Richmond rad był nie oglądać jej więcej na oczy. Wszystko, co później nastąpiło, było skutkiem jej nierozwagi; wyjechał z nią wreszcie, ponieważ nie mógł postąpić inaczej, żałując już w tym samym momencie, że traci Fanny, ale żałując jej nieskończenie bardziej, kiedy skończyło się zamieszanie wokół całej sprawy i kilka następnych miesięcy pokazało mu, przez kontrast, o ile więcej warta jest słodycz jej usposobienia, czystość duszy i silne zasady.
Jak wiemy, publiczna kara hańby, jaka winna mu być wymierzona we właściwej proporcji za udział w występku, nie należy do barier stosowanych przez towarzystwo dla ochrony cnoty. Na tym świecie wyrok nie jest równy winie, jak by tego należało sobie życzyć. Nie próbując jednak czekać na sprawiedliwszą ocenę w przyszłym życiu, mamy podstawy sądzić, że myślący człowiek, jakim był Henry Crawford, ściągnął na siebie dość strapienia i powodów do żalu; strapienia, które musiało się czasem przeradzać w pretensje do samego siebie, oraz żalu, który niekiedy zmieniał się w rozpacz – że tak odpłacił za gościnność, tak zniszczył rodzinny spokój, w taki sposób utracił najbardziej godną szacunku i najcenniejszą znajomość i kobietę, którą rozumnie i namiętnie kochał.
Po tym wszystkim, co zraziło i odstręczyło od siebie obie rodziny, dalsze przebywanie Bertramów i Grantów w bliskim sąsiedztwie byłoby bardzo kłopotliwe; nieobecność pastorostwa, przedłużona umyślnie o kilka miesięcy, zakończyła się na szczęście koniecznością, albo przynajmniej możliwością, wyjazdu na stałe.
Doktor Grant, dzięki wpływom, na które niemal stracił już był nadzieję, otrzymał godność kanonika w Westminsterze, która to nominacja, jako że stwarzała sposobność wyjazdu z Mansfield, usprawiedliwiała zamieszkanie w Londynie, dawała wyższe dochody, stosowne do wydatków, jakie niosła zmiana – została chętnie przyjęta zarówno przez wyjeżdżających, jak tych, co zostawali.
Pastorowa Grant, obdarzona wrodzoną potrzebą kochania i bycia kochaną, z niejakim żalem zapewne opuszczała miejsca i ludzi, do których przywykła, lecz szczęśliwe usposobienie pozwalało jej w każdym miejscu i w każdym towarzystwie znajdować wiele powodów do zadowolenia; ponadto mogła znowu przyjąć Mary pod swój dach. Mary zaś w ciągu ostatniego półrocza dosyć już przebywała ze swoimi przyjaciółmi, dosyć miała próżności, ambicji, miłości i zawodów, by nie łaknąć szczerej dobroci serca swojej siostry i rozumnego spokoju jej obejścia. Mieszkały razem, a kiedy doktor Grant doznał apopleksji i umarł – wskutek zjedzenia trzech wielkich oficjalnych kolacji w jednym tygodniu – dalej mieszkały razem, gdyż Mary, choć zdecydowana, że nigdy więcej nie zwiąże się uczuciowo z kimś, kto jest młodszym bratem, długo nie mogła znaleźć wśród dziarskich przedstawicieli sławnych rodów lub próżniaczych przyszłych spadkobierców, jacy stawali na usługi jej oraz jej dwudziestu tysięcy funtów – nikogo, kto odpowiadałby jej ukształtowanemu w Mansfield gustowi, nikogo, czyj charakter i wychowanie pozwalałyby liczyć na domowe szczęście, jakie tam nauczyła się cenić, czy też potrafiłby definitywnie wybić jej Edmunda Bertrama z głowy.
Pod tym względem Edmund miał nad nią wielką przewagę. Nie potrzebował czekać i z wolnym sercem szukać osoby, która byłaby godna zastąpić Mary. Ledwie zdążył odżałować i przestał tłumaczyć Fanny, że jest absolutnie niemożliwe, by mógł kiedykolwiek spotkać drugą taką kobietę, zaczęło mu świtać w głowie, że kobieta całkiem od Mary odmienna mogłaby się również nadać – albo nawet i lepiej; że Fanny staje mu się równie droga i potrzebna, wraz ze swym uśmiechem i swoim zachowaniem, jak niegdyś Mary Crawford, i że może miałby szansę i spróbował ją przekonać, że jej gorące, siostrzane uczucie mogłoby stanowić dostateczny fundament małżeńskiej miłości.
Umyślnie powstrzymuję się od podawania dat w tej sprawie, tak aby każdy mógł swobodnie ustalić własną, gdyż wiem, że wyleczenie się z niezwyciężonych afektów oraz przeniesienie na inną osobę dozgonnej miłości musi się u różnych osób różnie układać w czasie. Proszę tylko wszystkich, by uwierzyli, iż dokładnie wtedy, kiedy sprawa dojrzała, i ani o tydzień wcześniej, Edmund przestał dbać o Mary Crawford i zaczął tak gorąco pragnąć małżeństwa z Fanny, jak tylko Fanny mogła sobie tego życzyć.
Przy takim uznaniu, jakie dla niej od dawna żywił, uznaniu, jakie budzi ujmująca niewinność i bezradność, oraz rosnącym przekonaniu o niezwykłej wartości Fanny – czyż może być coś bardziej naturalnego niż podobna odmiana?
Kochał ją, był jej przewodnikiem, strzegł jej nieprzerwanie od dziesiątego roku życia, sam, w ogromnej mierze, uformował jej umysł, swoją dobrocią dodawał jej otuchy, obdarzał ją szczególnym i serdecznym zainteresowaniem; dzięki znaczeniu, jakie dla niego miała, była mu droższa niż ktokolwiek inny w Mansfield – cóż więc było jeszcze do dodania prócz tego, że musiał się nauczyć wyżej cenić jasne, łagodne oczy niż ciemne i skrzące. A że nieustannie przebywał w jej towarzystwie, wciąż prowadził z nią konfidencjonalne rozmowy, że uczucia jego znajdowały się akurat w tym odpowiednim stanie, jaki następuje po świeżym zawodzie – owe łagodne, jasne oczy niezadługo zdobyły przewagę.
Kiedy już raz się zdecydował i zdał sobie sprawę, że jest na drodze ku szczęściu, nie wstrzymywały go ani hamowały żadne względy roztropności: żadne wątpliwości co do jej zalet, żadne obawy wynikające z różnicy gustów, żadna potrzeba budowania – z powodu różnicy usposobień – nowych nadziei na szczęście; jej umysł, skłonności, poglądy i zwyczaje nie wymagały skrywania, nawet w części, nie potrzebował się oszukiwać co do stanu obecnego czy też liczyć na przyszłą poprawę. Nawet kiedy był zupełnie zaślepiony, przyznał Fanny umysłową wyższość. Jakież więc musiał mieć teraz zdanie? Oczywista, była za dobra dla niego; ponieważ jednak nikt się nie martwi posiadaniem czegoś, co jest dla niego za dobre, uparcie i z powagą starał się osiągnąć to dobrodziejstwo, a nie jest możliwe, by długo czekał na znak przychylności.
Choć Fanny była nieśmiała, bojaźliwa, pełna wątpliwości, również nie jest możliwe, by mając w sobie tak ogromne pokłady uczucia, nie żywiła niekiedy nadziei na zwycięstwo; musiało jednak upłynąć wiele czasu, by zdolna była wyznać mu całą niezwykłą i zdumiewającą prawdę. Kiedy się dowiedział, że to serce od dawna go kochało, musiał doprawdy przeżywać wielkie szczęście, tak wielkie, że pozwoliło mu znaleźć słowa, by je wyrazić wobec samego siebie i Fanny; musiało to być cudowne szczęście. Ktoś inny był również szczęśliwy, a tego szczęścia nie sposób opisać.
Niech nikt nie wyobraża sobie, że potrafi oddać uczucie młodej kobiety, która otrzymała wyznanie miłości, o jakim niemal nie pozwalała sobie marzyć.
Kiedy pewni już byli nawzajem swoich uczuć, nie mieli żadnych trudności; ani bieda, ani urodzenie nie były im przeszkodą.
Sir Thomas nawet ubiegł w swoich pragnieniach ten związek.
Zbrzydły mu ambicjonalne i interesowne koneksje i coraz wyżej cenił rzetelną wartość zasad i usposobienia; zależało mu przede wszystkim na tym, by powiązać najściślejszymi węzłami to, co mu pozostało z domowego szczęścia, toteż z prawdziwą satysfakcją rozważał w myślach rysującą się możliwość, że tych dwoje stanie się dla siebie nawzajem pociechą po zawodzie, jaki każde z nich przeżyło. Radosna zgoda, jaką dał Edmundowi, kiedy się o nią zwrócił, przekonanie, że Fanny jako synowa będzie wspaniałym nabytkiem dla rodziny, stanowiły kontrast z jego wczesną opinią w tej mierze – kiedy po raz pierwszy poruszano sprawę przyjazdu małej, ubogiej dziewczynki – jaki czas ciągle stwarza pomiędzy planami i decyzjami śmiertelników, dla ich nauczki i dla rozrywki ich bliźnich.
Fanny była taką właśnie córką, jakiej pragnął. Okazane dziecku miłosierdzie i dobroć przyniosły jemu samemu osłodę życia.
Za swą szczodrość otrzymał hojną zapłatę, na co zasłużył zacnymi intencjami. Mógł był uczynić jej dzieciństwo szczęśliwszym; popełnił jednak tylko błąd w rozumowaniu i był dla niej z pozoru szorstki, co pozbawiło go jej wczesnej miłości, a teraz, gdy się dobrze poznali, pokochali się serdecznie. Kiedy sir Thomas osadził Fanny w Thornton Lacey, przypilnowawszy uprzednio, by miała zapewnione wszelkie wygody, niemal codziennie starał się być u niej lub też mieć ją u siebie.
Lady Bertram, tak egoistycznie kochająca Fanny, nie mogła się z nią chętnie rozstać. Ani szczęście syna, ani siostrzenicy nie sprawiało, by chciała tego małżeństwa. Lecz rozstanie stało się możliwe, ponieważ w miejsce Fanny przyszła Susan. Susan została stacjonarną siostrzenicą – ogromnie tym zachwycona! – a nadawała się na to, dzięki bystrości umysłu i wrodzonej uczynności, równie dobrze, jak Fanny nadawała się dzięki słodyczy usposobienia i silnemu poczuciu wdzięczności. Susan okazała się niezastąpiona. Została osadzona w Mansfield najpierw jako pomocnica Fanny, potem jako jej zastępczyni, a wreszcie – jej substytut, jak się wydawało, również stały. Z usposobienia była śmielsza, nerwy miała mocniejsze, toteż wszystko było tu dla niej łatwe. Wrodzona bystrość pozwoliła jej szybko poznać charakter osób, z którymi miała do czynienia, a że nie okazywała nieśmiałości, która utrudniałaby wyrażanie życzeń, wkrótce była lubiana przez wszystkich i dla wszystkich użyteczna; po wyjeździe Fanny przejęła w naturalny sposób stałą pieczę nad wygodą ciotki i powoli zdobyła może nawet jeszcze większe jej przywiązanie. W użyteczności Susan, w doskonałości Fanny, w niezmiennie dobrym sprawowaniu się Williama i jego rosnącej sławie, w ogólnej prawości i osiągnięciach innych członków tej rodziny, z których każdy pomagał drugiemu rozwinąć skrzydła i przynosił wujowi honor w zamian za okazaną pomoc i starania – w tym wszystkim widział sir Thomas nieustanny i nigdy nie ustający powód do zadowolenia z tego, co zrobił dla nich wszystkich, i świadectwo korzyści, jakie płyną z wczesnych trudów i dyscypliny oraz świadomości, że człowiek rodzi się po to, by walczyć i trwać.
Wydaje się, że przy tylu zaletach, tak się szczerze kochając, przy dostatku przyjaciół i pieniędzy – młodzi kuzyni mają na tyle zapewnione szczęście, na ile można go być pewnym na tej ziemi. Byli jak stworzeni do domowego życia – przywiązani do wiejskich radości, założyli dom ciepły i spokojny; aby ten piękny obraz był pełny otrzymali prebendę Mansfield, która zwolniła się po śmierci pastora Granta, akurat wtedy, kiedy już na tyle długo byli małżeństwem, by zapragnąć większych dochodów i odczuwać oddalenie od ojcowskiego domu jako dolegliwość.
Przenieśli się wówczas do Mansfield, a tamtejsza plebania, do której, gdy zajmowali ją poprzedni kolejni mieszkańcy, Fanny zawsze udawała się z przykrym uczuciem niechęci lub lęku, wkrótce stała się tak droga jej sercu, a w jej oczach tak absolutnie doskonała, jak od dawna wszystko, co znajdowało się w polu widzenia i pod skrzydłami dworu Mansfield Park.

KONIEC

I TYLE!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o Dumie i Uprzedzeniu Strona Główna -> Inne powieści Jane Austen / Mansfield Park Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin