Autor Wiadomość
arrowman
PostWysłany: Czw 14:33, 10 Gru 2009    Temat postu:

Madelin... Brawo! Zawsze wiedziałem, że jesteś genialna!;d(i kto tu spamuje?)
Joasiu... Zadziwiasz mnie. Świetna spostrzegawczość.

3 ebooki, z czego 2 po polski i 1 po angielsku:
http://hotfile.com/dl/20151036/8c434ce/Duma_i_Uprzedzenie.rar.html
JoannaS
PostWysłany: Pon 19:37, 30 Lis 2009    Temat postu:

dusiołek napisał:
Ja też kilka lat nie miałam DiU więc czytałam e-booka, ale czyta się inaczej... No i ciężko mi znaleźć ulubione fragmenty


Warto zrzucić całość do edytora tekstu. Łatwo wtedy znaleźć odpowiedni fragment.
JoannaS
PostWysłany: Pon 19:36, 30 Lis 2009    Temat postu:

I jeszcze jeden brakujący fragment

Prowadziła miłe rozmowy z Charlottą, poza tym pogoda, jak na tę porę roku, była bardzo piękna i przechadzki sprawiały jej wiele radości. Ulubionym miejscem spacerów Elżbiety był rzadki zagajnik okalający park. Pomiędzy drzewami wiodła tam osłonięta ścieżka, której najwidoczniej nikt prócz niej nie doceniał. Tam czuła się bezpieczna przed ciekawością lady Katarzyny i tam chodziła często, podczas gdy inni składali swe uszanowania wielkiej damie.
Tak w spokoju minęły pierwsze dwa tygodnie pobytu Elżbiety w Hunsford. Zbliżała się Wielkanoc. W tygodniu przedświątecznym rezydujące w Rosings grono miało się powiększyć, co w tak małej rodzinie musiało być wydarzeniem dużej wagi. Elżbieta dowiedziała się wkrótce po przybyciu, że w najbliższych tygodniach spodziewają się przyjazdu pana Darcy’ego i chociaż miała wielu znajomych, których chętniej by zobaczyła, wiedziała, że podczas wieczorów w Rosings jego obecność będzie dla niej pewnym urozmaiceniem. Ubawi się widząc, jak daremne są plany panny Bingley, i obserwując jego zachowanie wobec kuzynki, dla której przeznaczyła go najwyraźniej lady Katarzyna. Mówiła ona o przyjeździe siostrzeńca z żywym zadowoleniem i opowiadała o nim w samych superlatywach. Kiedy dowiedziała się, że Elżbieta i panna Lucas widywały go już często, była prawie niezadowolona.
Wiadomość o przybyciu gościa szybko dotarła na plebanię, pan Collins bowiem spa-cerował cały ranek w pobliżu chat wychodzących na drogę hunsfordzką, by się jak najwcześniej dowiedzieć o tym ważnym wydarzeniu. Natychmiast kiedy powóz skręcił w park, zacny pastor, skłoniwszy się głęboko przejeżdżającym, pośpieszył do domu z wielką nowiną. Następnego ranka popędził do Rosings, by złożyć swe uszanowanie. Przyjęli je dwaj siostrzeńcy lady Katarzyny, bo pan Darcy przywiózł ze sobą niejakiego pułkownika Fitzwilliama, młodszego syna swego wuja, lorda X. Ku zdumieniu całego towarzystwa pastor powrócił z oby-dwoma panami. Charlotta zobaczyła z okna mężowskiej biblioteki, jak przechodzą przez drogę, pobiegła więc szybko do sąsiedniego pokoju, by powiedzieć dziewczętom, jakiego mają oczekiwać zaszczytu.
- Tobie, Elżbieto, powinnam podziękować za te względy. Do mnie pan Darcy nigdy by tak szybko nie przyszedł z wizytą.
Nim Elżbieta zdążyła zaprzeć się praw do podobnego uznania, dzwonek oznajmił przybycie gości i po chwili trzej panowie weszli do pokoju. Pierwszy z nich, pułkownik Fitzwilliam, mężczyzna około trzydziestki, nie był piękny, lecz postawą i zachowaniem sprawiał wrażenie dżentelmena. Pan Darcy wyglądał tak samo jak w Hertfordshire. Ze zwykłą powściągliwością złożył pastorowej uszanowanie, a bez względu na to, jakie były jego uczucia dla Elżbiety, powitał ją zachowując wszelkie pozory spokoju. Elżbieta skłoniła mu się tylko nie mówiąc słowa.
Pułkownik Fitzwilliam z gładkością i swobodą dobrze wychowanego człowieka zaczął natychmiast rozmowę. Kuzyn jego wypowiedział zaledwie kilka uwag o domu i ogrodzie, zwracając się przy tym do pastorowej, po czym siedział i milczał. Po chwili jednak uprzejmość jego posunęła się tak dalece, że zapytał Elżbietę o zdrowie rodziny. Odpowiedziała mu tak, jak się zwykle na to pytanie odpowiada, a po krótkiej przerwie dodała:
- Moja starsza siostra jest od trzech miesięcy w Londynie. Czy nie spotkał pan jej przypadkiem?
Wiedziała doskonale, że nie widział Jane, chciała jednak zobaczyć, czy zdradzi się z tym, że wie, co zaszło między nią i Bingleyami. Wydało się jej, że był trochę zmieszany, kie-dy odpowiadał, że nie miał szczęścia spotkać panny Bennet. Nie poruszali już więcej tego tematu, a wkrótce obaj panowie pożegnali się i wyszli.
XXXI
O manierach pułkownika Fitzwilliama wyrażano się na plebani ze szczerym zachwytem, a panie były przekonane, że jego obecność ogromnie im uprzyjemni wizyty w Rosings. Dopiero jednak po kilku dniach otrzymały zaproszenie lady Katarzyny, kiedy bowiem we dworze bawili goście, mieszkańcy plebani nie byli już potrzebni. Zaszczycono ich więc owym wyróżnieniem dopiero w tydzień po przyjeździe obu panów. W dzień Wielkiejnocy wychodząc z kościoła lady Katarzyna zaprosiła mieszkańców plebani na wieczór do Rosings. Przez ostatni tydzień rzadko widywali wielką damę i jej córkę. Pułkownik nieraz zaglądał na plebanię, pana Darcy’ego jednak widzieli tylko w kościele.
Zaproszenie, oczywiście, przyjęto i o oznaczonej porze goście przyłączyli się do grona osób zebranych w salonie lady Katarzyny. Wielka dama przyjęła ich grzecznie, lecz dawała jasno do zrozumienia, że towarzystwo ich nie jest już tak pożądane jak wówczas, kiedy nie miała nikogo innego. Zajmowała się prawie wyłącznie swymi siostrzeńcami, zwracając się do nich, a zwłaszcza do pana Darcy’ego, o wiele częściej niż do pozostałych osób.
Pułkownik był im ogromnie rad, ich towarzystwo było tu dlań wybawieniem, a poza tym ładna przyjaciółeczka pastorowej wyraźnie mu się podobała. Zasiadł teraz przy niej i tak żywo rozprawiał o Kent i Hertfordshire, o podróżach i życiu domowym, o nowych książkach i muzyce, że Elżbieta pomyślała, iż nigdy nie czuła się tutaj ani w części tak dobrze i miło. Rozmawiali zaś tak żywo i wesoło, że zarówno lady Katarzyna, jak i Darcy zwrócili na to uwagę. Ten ostatni spoglądał na nich raz po raz z wyrazem zaciekawienia w oczach. Po chwili lady Katarzyna dała wyraz temu uczuciu w sposób mniej delikatny, zawołała bowiem po prostu:
- Co ty tam mówisz, chłopcze? O czym rozmawiacie? Cóż opowiadasz pannie Bennet? Niechże i ja to usłyszę!
- Rozmawiamy o muzyce - odparł pułkownik, gdy już nie mógł dłużej uchylać się od odpowiedzi.
- O muzyce! Mów więc głośno, proszę. To mój najulubieńszy temat. Muszę brać udział w rozmowie, jeśli się mówi o muzyce. Wydaje mi się, że mało jest w Anglii ludzi, którzy znajdują większe zadowolenie w tym przedmiocie i mają lepszy gust ode mnie. Gdybym się kształciła, byłabym dziś wielką znawczynią muzyki. Tak samo Anna, gdyby jej zdrowie pozwoliło na naukę. Pewna jestem, że grałaby znakomicie. Jak Georgiana z muzyką?
Pan Darcy unosił się w serdecznych zachwytach nad umiejętnościami siostry.
- Cieszę się, że tak ją chwalisz. Powiedz jej ode mnie, proszę, iż nie zajdzie w muzyce daleko, jeśli nie będzie dużo ćwiczyć.
- Zapewniam ciocię - odparł - iż Georgiana nie potrzebuje tej przestrogi. Ćwiczy bardzo sumiennie.
- To doskonale. Ćwiczeń nigdy nie za dużo. W następnym liście muszę jej napisać, by się pod żadnym pozorem nie zaniedbywała. Ciągle powtarzam młodym pannom, iż bez sumiennego ćwiczenia nie osiągną doskonałości w muzyce. Kilkakrotnie już mówiłam pannie Bennet, że nigdy nie będzie grała dobrze, jeśli nie poświęci więcej czasu na ćwiczenia, a ponieważ pani Collins nie ma klawikordu, bardzo proszę, by przychodziła codziennie do Rosings i ćwiczyła w pokoju pani Jenkinson. Rozumiesz, tam nie będzie nikomu na zawadzie.
Pan Darcy wydawał się trochę zawstydzony nietaktem ciotki, toteż nie odpowiedział.
Kiedy wypili kawę, pułkownik przypomniał Elżbiecie, iż obiecała mu zagrać, usiadła więc zaraz przy klawikordzie, a on przysunął się do niej. Lady Katarzyna wysłuchała połowy piosenki, po czym zaczęła znowu rozmawiać z siostrzeńcem. Wreszcie Darcy wstał i ze zwykłą sobie powagą podszedł do klawikordu, stanął przy nim tak, by móc objąć wzrokiem twarz pięknej panny. Dostrzegła to Elżbieta i za pierwszą sposobną przerwą zwróciła się ku niemu z wyzywającym uśmiechem.
- Chce mnie pan zapewne przestraszyć przysłuchując się z taką powagą moim piosen-kom. Ale mnie to nie przeraża, chociaż siostra pańska tak pięknie gra na klawikordzie. Mam usposobienie tak przekorne, że nie potrafię się bać, gdy ktoś stara się mnie przestraszyć. Od-waga moja zawsze wtedy przybiera na sile.
- Nie będę twierdził, że jest pani w błędzie - odparł Darcy - z pewnością bowiem nie przypuszczasz, bym naprawdę chciał cię przestraszyć. Mam zaszczyt znać cię wystarczająco długo, by wiedzieć, jaką ci sprawia przyjemność wygłaszanie czasem opinii, w które sama nie wierzysz.
Elżbieta uśmiała się serdecznie z tej charakterystyki, po czym zwróciła się do pułkownika:
- Piękne rzeczy opowie tu o mnie pański kuzyn! Nauczy pana nie dawać wiary ani jednemu mojemu słowu. Jakam ja nieszczęśliwa, że w tym akurat zakątku, gdzie myślałam znaleźć odrobinę zaufania u ludzi, musiałam spotkać człowieka, co tak dobrze mnie zna. Do-prawdy, panie Darcy, bardzo to nieszlachetnie z pańskiej strony wyjawić od razu wszystko, co się pan o mnie złego dowiedział w Hertfordshire. Pozwól mi pan też dodać, że postępujesz bardzo nieoględnie, prowokujesz mnie bowiem do odpłaty. Mogą teraz wyjść na jaw sprawy, które grozą przejmą pańską rodzinę.
- Nie boję się, pani - odparł z uśmiechem.
- Proszę, powiedz, pani, o co go możesz oskarżyć! - zainteresował się natychmiast pułkownik Fitzwilham. - Bardzo bym chciał wiedzieć, jak też on się zachowuje wśród obcych.
- A więc dowiesz się pan, lecz bądź przygotowany na coś okropnego. Otóż, musi pan wiedzieć, że po raz pierwszy zobaczyłam go w Hertfordshire na balu. I jak pan myśli, cóż on tam robił? Oto tańczył tylko cztery razy. Przykro mi ranić pańskie uczucia, ale tak było naprawdę. Tańczył tylko cztery razy, choć było bardzo mało panów i wiem z pewnością, że niejedna panna siedziała nie znalazłszy partnera. Nie może pan temu zaprzeczyć, panie Darcy.
- Nie miałem szczęścia znać ani jednej panny oprócz dam, z którymi przybyłem.
- Prawda, a na sali balowej nie można zawrzeć żadnej znajomości. Cóż, panie pułkowniku, co mam zagrać teraz? Moje palce czekają na pańskie rozkazy.
- Może - mówił Darcy - lepiej bym postąpił, gdybym wówczas szukał znajomości, lecz nie potrafię rekomendować się ludziom obcym.
- Czy będziemy pytać pańskiego kuzyna o powody? - zapytała Elżbieta wciąż zwracając się do pułkownika Fitzwilliama. - Czy będziemy go pytać, dlaczegóż to mądry i wykształcony, obyty w świecie człowiek nie ma danych po temu, by się rekomendować obcym?
- Potrafię sam odpowiedzieć na to pytanie - odrzekł pułkownik. - Robi to z lenistwa.
- Z pewnością nie mam właściwych innym zdolności swobodnego prowadzenia rozmowy z ludźmi, których widzę pierwszy raz w życiu. Nie potrafię dostroić się do tonu ich rozmowy lub, jak to się często zdarza, udawać, iż ciekawią mnie ich sprawy.
- Moje palce - rzekła Elżbieta - nie poruszają się po tej klawiaturze tak mistrzowsko jak palce wielu kobiet. Nie mają tej siły i szybkości uderzenia ani też nie wydobywają tego samego tonu. Ale zawsze uważałam, że sama jestem temu winna, bo nie chciało mi się ćwiczyć - Nie przypuszczam jednak, by moje palce były gorsze od palców innych dam, które grają o wiele lepiej niż ja.
- Masz pani zupełną słuszność - roześmiał się Darcy. - Znalazłaś o wiele lepsze wyjaśnienie niż ja. Każdy, kto miał zaszczyt je słyszeć, musiał je uznać za wystarczające. Obydwoje nie umiemy popisywać się przed obcymi.
Tu przerwała im lady Katarzyna pytając, o czym to mówią. Elżbieta natychmiast powróciła do gry. Lady Katarzyna podeszła bliżej, słuchała przez chwilę, po czym zwróciła się do Darcy’ego:
- Gdyby panna Bennet więcej ćwiczyła i gdyby sprowadzony z Londynu nauczyciel dawał jej wskazówki, grałaby zupełnie nieźle. Ma dobre uderzenie, choć jej wyczucia nie można porównać z wyczuciem Anny. Anna grałaby znakomicie, gdyby zdrowie pozwoliło jej na naukę.
Elżbieta spojrzała na pana Darcy’ego, ciekawa, jak też on to przyjmie i czy gorliwie przytaknie ciotce, ale ani w tej chwili, ani w jakiejkolwiek innej nie mogła się u niego dopatrzeć oznak miłości do kuzynki. Z całego zachowania względem panny de Bourgh wyciągnęła dla panny Bingley tę jedną pociechę, że gdyby była jego kuzynką, mógłby z równym prawdopodobieństwem poślubić i ją.
Lady Katarzyna w dalszym ciągu mówiła, co sądzi o grze Elżbiety, robiąc przy tym wiele pouczających uwag zarówno co do techniki, jak i smaku pianistki. Elżbieta przyjmowała je z grzeczną wyrozumiałością i na prośbę panów grała dalej, dopóki nie zajechał powóz, który miał ich zabrać do domu.
XXXII
Następnego ranka pastorowa z Marią udały się w jakiejś sprawie do pobliskiego miasteczka, a Elżbieta siedziała samotnie pisząc list do Jane. Nagle drgnęła na głośny dźwięk dzwonka - niechybnie przyjechali jacyś goście. Pomyślała, że to na pewno lady Katarzyna, nie słyszała bowiem turkotu powozu. Schowała więc spiesznie nie dokończony list, chcąc uniknąć wszelkich nietaktownych pytań. Wtedy otworzyły się drzwi i ku wielkiemu zdumieniu Elżbiety wszedł pan Darcy, i to pan Darcy sam.
Wydał się równie zdumiony widząc ją samą i tłumaczył się za owo najście wyjaśnia-jąc, iż myślał, że znajdzie tu całe towarzystwo.
Potem usiadł, a kiedy Elżbieta zapytała uprzejmie o zdrowie wszystkich w Rosings i otrzymała odpowiedź, zapadł w głębokie milczenie. Koniecznie więc trzeba było coś wymyślić - w tej nagłej potrzebie przypomniała sobie, gdzie po raz ostatni widziała go w Hertfordshire, a ciekawa, jak będzie tłumaczył nagły wyjazd zwróciła się do gościa:
- Jak niespodziewanie opuściliście państwo Netherfield w listopadzie. Zapewne sprawiliście panu Bingleyowi niespodziankę przyjeżdżając do niego tak szybko. O ile sobie przypominam, wyjechał przed wami zaledwie o jeden dzień wcześniej. Mam nadzieję, że i on, i jego siostry byli w dobrym zdrowiu, kiedy wyjeżdżał pan z Londynu?
- Owszem, w doskonałym. Dziękuję.
Doszła do wniosku, że nie otrzyma innej odpowiedzi, dodała więc po chwili:
- Pan Bingley, jak rozumiem, nie zamierza już wrócić do Netherfield?
- Nigdy tego od niego nie słyszałem, ale jest bardzo prawdopodobne, że w przyszłości niewiele czasu tam spędzi. Ma duże grono przyjaciół, a znajduje się w tym okresie życia, kie-dy liczba przyjaciół i zajęć wciąż wzrasta.
- Jeśli nie ma zamiaru przebywać dłużej w Netherfield, to ze względu na sąsiedztwo lepiej, by całkowicie porzucił to miejsce. Może osiadłaby tam wreszcie jakaś rodzina na stałe. Myślę jednak, że pan Bingley wynajmował ów dom nie dla wygody sąsiadów, lecz własnej, toteż należy przypuszczać, że z tych samych powodów pozostanie w nim lub wyjedzie.
- Wcale bym się nie zdziwił - odparł Darcy - gdyby odstąpił komuś dzierżawę, mu-siałby się tylko znaleźć odpowiedni nabywca.
Elżbieta nie odpowiedziała. Bała się dalszej rozmowy o panu Bingleyu, a nie mając nic więcej do powiedzenia, pozostawiła gościowi kłopot szukania tematu.
Zrozumiał to i wkrótce sam się odezwał:
- Ten dom sprawia wrażenie dostatku i wygody. Myślę, że lady Katarzyna wprowadziła tu wiele ulepszeń, odkąd pan Collins przyjechał po raz pierwszy do Hunsford.
- Z pewnością wiele tu zrobiła, a pewna też jestem, że nie mogła znaleźć wdzięczniejszego obiektu dla swych łask.
- Odnoszę wrażenie, iż pastor bardzo jest szczęśliwy z wyboru małżonki.
- O tak, przyjaciele jego powinni się cieszyć, że spotkał jedną z niewielu mądrych kobiet, które mogły przyjąć jego rękę i uszczęśliwić go w małżeństwie. Przyjaciółka moja jest bardzo rozumną osobą, choć nie jestem pewna, czy małżeństwo z panem Collinsem uważam za jej najrozsądniejszy postępek. Sprawia jednak wrażenie zupełnie szczęśliwej, a z materialnego punktu widzenia to dla niej dobra partia.
- Z pewnością jest również zadowolona, że mieszka tak niedaleko od rodziny i przyjaciół.
- Pan twierdzi, że to niedaleko? Ależ to prawie pięćdziesiąt mil!
- Cóż znaczy pięćdziesiąt mil dobrej drogi. Troszkę więcej niż pół dnia jazdy.
- Nigdy bym nie sądziła, że odległość od rodziny jest zaletą tego małżeństwa - odparła Elżbieta. - Nigdy bym nie powiedziała, iż pani Collins mieszka niedaleko od swych bliskich.
- To dowód, jak mocno przywiązana jesteś pani do Hertfordshire. Przypuszczam, iż wszystko, co nie jest najbliższym sąsiedztwem Longbourn, wydaje ci się odległe.
Kiedy mówił te słowa, uśmiechał się dziwnie, a Elżbiecie wydawało się, iż rozumie, o co mu chodzi. Pan Darcy przypuszczał zapewne, że myślała o Jane i Netherfield, toteż zaczerwieniła się mocno mówiąc:
- Nie chciałam bynajmniej powiedzieć, że kobieta powinna mieszkać jak najbliżej swojej rodziny. Czy odległość jest duża, czy mała to sprawa względna, zależna od wielu najprzeróżniejszych okoliczności. Jeśli fortuna zezwala, by wydatki na podróż nie odgrywały roli, odległość nie jest niczym strasznym. Ale nie tak ma się rzecz w danym przypadku. Państwo Collins mają zupełnie niezłe dochody, nie takie jednak, by pozwalały na częste podróże. Jestem przekonana, że moja przyjaciółka uważałaby, iż mieszka blisko rodziny wtedy dopiero, gdyby ich dzieliła droga krótsza co najmniej o połowę.
Pan Darcy przysunął krzesło nieco bliżej Elżbiety.
- Pani nie wolno tak się przywiązywać do rodzinnych stron. Pani nie może zawsze mieszkać w Longbourn.
Elżbieta spojrzała zdumiona. W młodym człowieku zaszła jakaś zmiana; odsunął krzesło, wziął gazetę ze stołu i przeglądając ją zapytał chłodniejszym już tonem:
- Czy podoba się pani Kent?
Przez krótką chwilę rozmawiali oboje spokojnie i rzeczowo o okolicy, a niebawem przerwała im Charlotta, która właśnie wróciła wraz z siostrą z wyprawy do miasteczka. Bardzo je zdziwiło owo tête-à-tête. Pan Darcy szybko wyjaśnił pomyłkę, która sprawiła, że tak długo kłopotał pannę Bennet, posiedział jeszcze chwilę, nie odzywając się wiele do nikogo, po czym odszedł.
- Cóż to mogło znaczyć? - zapytała Charlotta, gdy drzwi się za nim zamknęły. - Chyba zakochał się w tobie, Elżbieto. Do nas nigdy by nie przyszedł tak po prostu, bez ceremonii.
Kiedy jednak Elżbieta opowiedziała o milczeniu pana Darcy’ego, Charlotta musiała przyznać, iż mimo jej najszczerszych życzeń młody panicz nie kocha się w przyjaciółce. Po wielu domysłach uznały więc, iż przyszedł tylko dlatego, że nie miał nic innego do roboty. Ze względu na porę roku było to bardzo prawdopodobne. Wszelkie sporty zimowe już się skończyły. W domu była lady Katarzyna, książki i stół bilardowy, lecz mężczyzn nudzi ciągłe przebywanie w czterech ścianach. Dwaj kuzyni przychodzili więc prawie co dzień na plebanię, znęceni albo jej bliskością, albo ładnym spacerem, albo ludźmi, którzy w niej mieszkali. Zachodzili przed południem, o najróżniejszych porach, czasem razem, czasem osobno, a czasem w towarzystwie ciotki. Dla mieszkańców plebani było jasne, że pułkownik Fitzwilliam przychodzi do nich, bo ich lubi. Oczywiście powód ten zyskiwał mu ich sympatię. Przyjemność, jaką odwiedziny jego sprawiały Elżbiecie, oraz jego widoczna dla niej admiracja przywodziły jej na myśl poprzedniego wielbiciela, Jerzego Wickhama. Chociaż porównując ich mniej dostrzegała urzekającego uroku w obejściu pułkownika, uważała go za człowieka o bardziej rzetelnej wiedzy.
Trudno było pojąć, czemu pan Darcy tak często zachodzi na plebanię. Nie ciągnęły go tu z pewnością towarzyskie względy. Często siedział przez bite dziesięć minut nie otworzywszy ani razu ust, kiedy zaś odezwał się, wynikało to zapewne raczej z konieczności niż z ochoty. Była to ofiara złożona temu, co przystoi, lecz na pewno nie przyjemność. Rzadko robił wrażenie naprawdę ożywionego. Pani Collins nie wiedziała, co o tym sądzić. Fakt, że pułkownik Fitzwilliam często się śmiał ze sztywności kuzyna, wskazywał, iż pan Darcy musi być na ogół inny, o tym jednak nie wiedziała. Ponieważ zaś pragnęła wierzyć, iż zmiana ta jest wynikiem miłości, a przedmiotem tej miłości jest jej przyjaciółka Elżbieta, zabrała się do zbadania sprawy z całą powagą. Obserwowała młodego człowieka podczas każdej wizyty w Rosings i każdej wizyty panów w Hunsford - nic jednak z tych obserwacji nie wynikało. Z pewnością przyglądał się Elżbiecie bardzo często, ale wyraz jego oczu nie świadczył o niczym. Było to poważne, uporczywe spojrzenie, pastorowa jednak miała często wątpliwości, czy we wzroku tym kryje się uwielbienie, czasem bowiem wydawało jej się, że pan Darcy po prostu nie myśli o niczym.
Raz czy dwa razy podsunęła Elżbiecie myśl, że pan Darcy jest nią zainteresowany, przyjaciółka jednak śmiała się z tych przypuszczeń. Pani Collins nie uważała, by należało ją utwierdzać w tym przekonaniu, bała się bowiem, iż wzbudzi nadzieje, które skończyć się mogą rozczarowaniem. Nie miała wątpliwości, iż antypatia Elżbiety ustąpi, gdy młoda panna uwierzy, iż ma pana Darcy’ego w swej mocy.
Czasami, życzliwie snując plany, chciała, by Elżbieta poślubiła pułkownika. Był on bezsprzecznie człowiekiem bardzo miłym, z pewnością admirował Elżbietę i miał doskonałą pozycję życiową. Przeciwwagą tych walorów był fakt, że pan Darcy jako właściciel ziemski miał duży wpływ na obsadzanie swoich parafii - tych zalet zaś kuzyn jego nie posiadał.
JoannaS
PostWysłany: Pon 19:26, 30 Lis 2009    Temat postu:

Brakujący fragment przed rozdziałem LI

długów, jeszcze mu coś zostanie. O, to dzieło wujka. Szlachetny, szczodry człowiek! Ileż wziął na siebie kłopotów. Mała suma nie wystarczyłaby na to wszystko.
- Nie - odparł ojciec. - Wickham byłby idiotą, gdyby ją brał z mniejszym posagiem niż dziesięć tysięcy funtów. Nie chciałbym tak źle o nim myśleć na samym początku naszych rodzinnych stosunków.
- Dziesięć tysięcy funtów! Wielki Boże! Jak można spłacić choćby połowę takiej su-my? Pan Bennet nie odpowiedział i szli dalej w zamyśleniu. W domu ojciec poszedł do bi-blioteki, by odpisać na list, dziewczęta zaś weszły do jadalni.
- Więc naprawdę mają się pobrać! - mówiła Elżbieta, gdy zostały same. - Jakież to dziwne! I za to musimy być wdzięczni Opatrzności. Musimy się cieszyć z ich ślubu, chociaż wiemy, że nie może być szczęśliwa z tak okropnym człowiekiem jak Wickham! O Lidio!
- Pocieszam się myślą - odparła Jane - że Wickham na pewno nie poślubiłby Lidii, nie kochając jej prawdziwie. Drogi nasz wuj z pewnością mu pomógł w spłaceniu długów, nie wierzę jednak, by mu dał dziesięć tysięcy funtów czy coś podobnego. Ma przecież wiele wła-snych dzieci, a może ich mieć jeszcze więcej. Jakżeby więc mógł dać choćby połowę tak znacznej sumy?
- Gdybyśmy mogli wiedzieć, ile wynoszą wszystkie jego długi i ile postanowił wziąć wraz z naszą siostrą, mielibyśmy dokładną sumę, jaką dostał od wujaszka, bo Wickham nie ma ani pensa. Nigdy nie będziemy się mogli odwdzięczyć wujkowi i cioci za ich dobroć. Wzięli ją do swojego domu i dali jej opiekę i przyjazne wsparcie. Jest to poświęcenie, którego lata wdzięczności nie spłacą. W tej chwili jest już u nich. Jeśli ich dobroć nie sprawi, by po-czuła, jak bardzo zawiniła, to nie zasługuje na szczęście. Jak też mogło wyglądać jej pierwsze spotkanie z ciocią!
- Musimy starać się zapomnieć o postępkach jednego i drugiego. Sądzę, że jednak bę-dą szczęśliwi. Wierzę, że zgoda Wickhama na małżeństwo jest dowodem, iż zaczyna przy-zwoicie myśleć. Mogą oboje spoważnieć pod wpływem wzajemnego uczucia. Pocieszam się myślą, że osiądą gdzieś i będą żyli spokojnie i tak rozsądnie, że po pewnym czasie dawne ich szaleństwa pójdą w niepamięć.
- Postępków ich nikt nie jest w stanie zapomnieć - odparła Elżbieta. - Ani ty, ani ja, ani nikt. Nie ma sensu mówić o tym. Nagle dziewczętom przyszło do głowy, że matka praw-dopodobnie nie wie jeszcze o niczym. Weszły więc do biblioteki i spytały ojca, czy nie życzy sobie, powiadomiły matkę. Pisał właśnie. Nie podnosząc głowy, odparł chłodno:
- Proszę, jeśli macie ochotę.
- Czy możemy zabrać list wujka, by jej przeczytać?
- Bierzcie, co chcecie, i wynoście się.
Elżbieta wzięła list z biurka i razem z siostrą poszła na górę. Mary i Kitty były u mat-ki, można więc było od razu zawiadomić wszystkich. Przygotowawszy panią Bennet na dobrą wiadomość, przeczytały głośno list. Matka ledwo mogła się opanować. Kiedy Jane przeczytała, iż pan Gardiner ma nadzieję, że Lidia wkrótce wyjdzie za mąż, radość pani Bennet wybuchła gwałtownie, a każde zdanie wzmagało potok słów.
Była teraz równie roztrzęsiona radością, jak przedtem przerażeniem i strapieniem. Wystarczyło jej zupełnie, iż córka wyjdzie za mąż. Zadowolenia jej nie mąciła najlżejsza obawa o szczęście Lidii ani świadomość upokorzenia, jakie ściągał postępek córki.
- Moja kochana, kochana Lidia! - wołała pani Bennet. - Jakież to nadzwyczajne! Wyjdzie za mąż! Zobaczę ją znowu! Będzie mężatką w siedemnastym roku życia! Kochany, do-bry mój brat! Wiedziałam, że tak będzie! Wiedziałam, że wszystko załatwi! O, jakże tęsknię za nią i kochanym Wickhamem! Ale wyprawa, wyprawa! Zaraz napiszę w tej sprawie do bratowej! Lizzy, kochanie, biegnij do ojca i spytaj, ile na to da! Poczekaj, poczekaj, pójdę sama! Kitty, zadzwoń na gospodynię. Ubiorę się szybko! Kochana moja Lidia! Jakaż to będzie radość, kiedy się znów spotkamy!
Najstarsza córka usiłowała osłabić trochę ten wybuch radości, kierując myśli na zobowiązanie, jakie zaciągnęli wobec pana Gardinera.
- Musimy w dużej mierze przypisać szczęśliwe zakończenie całej sprawy dobroci wuja - mówiła. - Jesteśmy przekonane, że obiecał panu Wickhamowi pomoc pieniężną.
- No, to wszystko w porządku - odparła pani Bennet. - Któż miał to zrobić jak nie rodzony wuj? Gdyby nie miał żony i dzieci, wszystkie jego pieniądze przeszłyby na mnie i na moje córki. Pierwszy raz dostajemy coś od niego - nie licząc tych kilku prezentów. Taka jestem szczęśliwa! Wkrótce będę miała jedną córkę zamężną. Pani Wickham! Jak to dobrze brzmi. Dopiero w kwietniu skończyła szesnaście lat. Jane, kochana, jestem tak podniecona, że na pewno nie będę zdolna napisać ani słowa, więc ci podyktuję, a ty pisz. Później ustalimy z ojcem sprawy pieniężne, bo trzeba natychmiast wszystko zamówić.
Zajęła się więc takimi szczegółami jak perkal, muślin i batyst i wkrótce podyktowała-by ogromną listę zamówień, gdyby Jane nie przekonała jej - z pewnymi trudnościami - by zaczekała, aż ojciec znajdzie chwilę czasu, i naradziła się z nim jednak. Dzień zwłoki nie-wielkie przecież ma znaczenie. Matka była zbyt szczęśliwa, by się upierać jak zwykle. Zaświtały jej w głowie inne pomysły.
- Zaraz, jak tylko się ubiorę, pojadę do Meryton - mówiła. - Zawiozę siostrze dobrą wiadomość. Wracając mogę wstąpić po drodze do lady Lucas i pani Long. Kitty, biegnij i powiedz, żeby powóz zajechał. Przejażdżka na świeżym powietrzu na pewno dobrze mi zrobi! Może wam coś załatwić w Meryton, dziewczęta? O, jest nasza Hill! Kochana moja Hill, słyszałaś już dobrą nowinę? Panna Lidia wychodzi za mąż, a wy dostaniecie wazę ponczu, żeby i wam było wesoło w dzień jej ślubu.
Gospodyni natychmiast zaczęła wyrażać swą radość. Elżbieta przyjęła jej powinszowania, po czym, mając dosyć tego błazeństwa, uciekła do siebie, by spokojnie pomyśleć. Sytuacja biednej Lidii była i teraz pożałowania godna, należało jednak Bogu dziękować, że jest taka, a nie gorsza. Tak myślała Elżbieta i chociaż zastanawiając się nad przyszłością siostry nie mogła się dopatrzeć ani podstaw do szczęścia, ani nadziei na dobrobyt, to jednak oglądając się na przeszłość, na to, czego się jeszcze dwie gadziny temu wszyscy obawiali, rozumiała, ile teraz zyskali.
L
Pan Bennet nieraz już w przeszłości żałował, że wydawał był cały dochód, zamiast odkładać co roku pewną sumę i w ten sposób lepiej zabezpieczyć dzieci i żonę na wypadek, gdyby pani Bennet go przeżyła. Dzisiaj żałował tego jeszcze bardziej. Gdyby spełnił swój obowiązek w tym względzie, Lidia nie zawdzięczałaby teraz wujowi tej odrobiny honoru i dobrej reputacji, jaką można jeszcze było dla niej kupić. Zadowolenie wynikające z faktu, iż zmusiło się jednego z największych młodych łajdaków w Wielkiej Brytanii, by został jej mężem, znalazłoby właściwe miejsce w uczuciach pana Benneta.
Był przejęty i zmartwiony, iż owa sprawa, tak mało korzystna dla wszystkich, została załatwiona wyłącznie kosztem szwagra. Był też zdecydowany dowiedzieć się, jeśli to tylko możliwe, ile wyłożył pan Gardiner na ową pomoc - i jak najszybciej spłacić dług.
Po ślubie pana Benneta liczenie się z pieniędzmi uważane było za rzecz niepotrzebną, jako że, oczywiście, miał się urodzić syn. Ów syn natychmiast po dojściu do pełnoletności miał być ogniwem łączącym majątek z rodziną i w ten sposób wdowa i młodsze dzieci miały zostać zabezpieczone. Pięć córek przyszło na świat, a syna wciąż jeszcze oczekiwano. Nawet w wiele lat po urodzeniu Lidii pani Bennet wciąż jeszcze myślała, że będzie miała syna. Wreszcie opłakano smutną prawdę - wówczas jednak było już za późno na oszczędzanie. Pani Bennet nie miała do tego talentu i tylko niechęć pana Benneta do zaciągania długów sprawiła, że nie wydawali więcej, niż im na to pozwalały dochody.
W umowie małżeńskiej na panią Bennet i jej dzieci zapisane zostało pięć tysięcy funtów. Podział tej sumy pomiędzy dzieci zależał od woli rodziców. Była to sprawa, którą chociażby w stosunku do Lidii należało teraz ustalić. Pan Bennet bez wahania przyjął przedstawioną mu propozycję. Z ogromną wdzięcznością, choć dosyć zwięźle, podziękował za okazaną mu przez szwagra dobroć, a następnie zadeklarował na piśmie całkowitą aprobatę wszelkich podjętych poczynań i chęć wypełnienia wszelkich zobowiązań złożonych w jego imieniu. Nie przypuszczał, iż nakłonienie Wickhama do małżeństwa z Lidią - jeśli w ogóle będzie możliwe - okaże się tak dla niego łatwe. Nie straci nawet dziesięciu funtów, płacąc im rocznie przyobiecane sto, niewiele mniej bowiem wydawał na Lidię, jeśliby policzyć jej utrzymanie, kieszonkowe oraz ciągłe prezenty w postaci pieniężnej, jakie otrzymywała z rąk matki. Miłą niespodziankę sprawił mu fakt, iż załatwienie całej sprawy będzie wymagało od niego tak śmiesznych wysiłków. Teraz już chciał mieć z tym wszystkim jak najmniej do czynienia. Kiedy minął pierwszy wybuch gniewu, który pobudził go do tak energicznych poszukiwań, wróciła naturalnym biegiem rzeczy wrodzona opieszałość i niechęć do wysiłku. List został wkrótce wysłany, gdyż pan Bennet potrafił szybko wykonać zamierzenie, choć z decyzją zwlekał zwykle bardzo długo. Prosił o dalsze szczegółowe wiadomości, co zawdzięcza szwagrowi, zbyt jednak był oburzony na Lidię, by przesyłać dla niej choć słowo.
Dobra nowina szybko rozeszła się po domu i z proporcjonalną szybkością - po okolicy. Sąsiedzi przyjęli ją z filozoficznym spokojem. Prawdę mówiąc, rozmowy w salonach byłyby o wiele ciekawsze, gdyby panna Lidia Bennet przeszła na utrzymanie parafii lub gdyby w najlepszym wypadku - trzymano ją do końca życia w zamknięciu na jakiejś odległej farmie. Na temat ślubu można było jednak wiele mówić, a dobrotliwe życzenia wszystkiego dla niej najlepszego składane przez złośliwe starsze panie w Meryton nie straciły, mimo zmienionych warunków, swego istotnego znaczenia, przy takim mężu bowiem nieudane życie jest właściwie sprawą przesądzoną.
Przez dwa ostatnie tygodnie pani Bennet nie schodziła na dół, tego jednak szczęsnego dnia znowu zajęła główne miejsce za stołem. Była w nastroju męcząco radosnym. Najmniejsze poczucie wstydu nie mąciło jej wesela. Odkąd Jane skończyła szesnaście lat, największym marzeniem troskliwej matki było małżeństwo jednej z córek - i to marzenie miało się teraz właśnie ziścić. Myśli jej i słowa obracały się tylko wokół niezbędnych akcesoriów wszelkich wytwornych ślubów: pięknych muślinów, nowych powozów i służby. Uporczywie przeszukiwała całe sąsiedztwo, by znaleźć odpowiednią siedzibę dla córki. Nie znając sytuacji materialnej młodej pary ani nie zastanawiając się nawet nad nią, odrzucała to, co było jej zdaniem nieodpowiednie ze względu na rozmiary i okazałość.
- Hyde Park może by uszedł - rozważała - gdyby Gouldingowie chcieli się stamtąd wynieść, albo ten wielki dom w Stoke, gdyby salon był obszerniejszy. Ashworth jest jednak zbyt daleko. Nie zniosę, by Lidia mieszkała dalej niż dziesięć mil ode mnie. Znowu w Purvis Lodge straszne są mansardy.
Dopóki służba była w pokoju, mąż pozwolił jej snuć te rozważania, później jednak powiedział:
- Zanim wynajmiesz jeden lub wszystkie te domy dla swojej córki i zięcia, pozwól naprzód, żono, byśmy się dobrze zrozumieli. Do jednego domu w tej okolicy nie będą mieli wstępu: nie mogę aprobować ich bezwstydnych postępków, przyjmując ich w Longbourn.
Po tym oświadczeniu nastąpiła dyskusja, pan Bennet był jednak nieustępliwy. W dalszej rozmowie poruszyli jeszcze jedną sprawę - i pani Bennet usłyszała ze zdumieniem i prze-rażeniem, że mąż jej nie da ani gwinei na wyprawę dla córki. Oświadczył, że w związku z nadchodzącą uroczystością nie okaże Lidii najmniejszych dowodów uczucia. Pani Bennet zupełnie nie mogła tego zrozumieć. Żeby gniew ojca doprowadził do odebrania córce przywileju, bez którego jej małżeństwo nie ma właściwie znaczenia! To przechodziło wszelkie wy-obrażenie! Bardziej odczuwała hańbę, jaką brak nowych sukien okryje małżeństwo córki, niż wstyd z tego powodu, iż Lidia uciekła z Wickhamem i żyła z nim dwa tygodnie bez ślubu Elżbieta żałowała teraz serdecznie, że w chwili rozterki wyznała panu Darcy’emu swoje oba-wy o Lidię, myślała bowiem, iż skoro małżeństwo tak szybko z kończy sprawę ucieczki, może uda się ukryć nieszczęsny jego początek przed wszystkimi, którzy nie byli ze sprawą bezpośrednio związani.
Nie obawiała się, że Darcy przekaże tę wiadomość dalej. Niewielu było na świecie ludzi, których dyskrecji równie mocno ufała, lecz jednocześnie niczyja znajomość ostatnich postępków Lidii nie była dla Elżbiety równie bolesna. Ból ten nie wynikał z obawy przed skutkami, jakie może sama ponieść, przed utratą szczęścia - tak czy inaczej, wytwarzała się pomiędzy nimi przepaść nie do przebycia. Nawet gdyby małżeństwo Lidii zostało najwłaściwiej zawarte, trudno by było przypuścić, by Darcy zechciał połączyć się z rodziną, związaną - oprócz wszelkich innych zastrzeżeń - najmocniejszymi węzłami z człowiekiem, którym jakże słusznie pogardzał.
Nie dziwiła się, że przed takimi koneksjami Darcy musi się wzdragać. Chęć pozyskania jej względów, którą tak wyraźnie okazywał podczas jej pobytu w Derbyshire, nie mogła, wedle wszelkich racjonalnych ocen, wytrzymać podobnego ciosu. Elżbieta była upokorzona, zgnębiona. Żałowała, lecz nie bardzo wiedziała, czego właściwie żałuje. Zaczęła być zazdrosna jego szacunek, kiedy porzuciła już wszelką nadzieję, by Darcy mógł ją nim jeszcze obdarzać. Pragnęła usłyszeć coś o nim, kiedy nie było najmniejszych szans na wiadomości. Była pewna, że mogłaby znaleźć z nim szczęście, kiedy nie istniało już prawdopodobieństwo, by mogli się jeszcze spotkać.
Często wyobrażała sobie, jak bardzo triumfowałby Darcy, gdyby wiedział, że propozycja, którą zaledwie cztery miesiące temu dumnie odrzuciła, teraz zostałaby przyjęta z radością i wdzięcznością. Nie wątpiła, że był szlachetny, najszlachetniejszy z mężczyzn. Ale był przecież człowiekiem i dlatego musiałby teraz odczuwać satysfakcję.
Zaczęła pojmować, że Darcy był ze względu na swój rozum i charakter najwłaściwszym dla niej mężczyzną. Jego rozsądek i usposobienie, choć tak zupełnie odmienne, doskonale by jej odpowiadały. Związek ten przyniósłby im obopólną korzyść: jej żywość i bezpośredniość mogłyby wnieść trochę giętkości w jego sposób myślenia i złagodzić obejście, ona zaś zyskałaby o wiele więcej, a to ze względu na jego wiedzę, wyrobione sądy i znajomość świata. Lecz nie było nadziei, by podobnie udane małżeństwo mogło dać zachwyconym tłumom przykład, czym jest prawdziwa szczęśliwość dwojga poślubionych sobie ludzi. Wkrótce w ich rodzinie miał zostać zawarty związek o zupełnie innych perspektywach i z góry wykluczający wszelkie możliwości szczęścia.
Elżbieta nie mogła sobie wyobrazić, w jaki sposób tych dwoje będzie potrafiło zachować jaką taką niezależność materialną, mogła jednak łatwo przewidzieć, jak krótko trwać będzie szczęście pary połączonej tylko dlatego, iż namiętności ich silniejsze były od cnoty.
Wkrótce przyszedł następny list od pana Gardinera. Na oświadczenie pana Benneta, iż wie, co szwagier dla nich zrobił, pan Gardiner odpowiadał z prostotą, iż szczęście wszystkich członków rodziny żywo go obchodzi, i zakończył prośbą, by nie poruszać już tego tematu nigdy więcej. Najważniejszą wiadomością w liście było, że pan Wickham postanowił porzucić służbę w milicji.
Zacząłem nalegać, by to uczynił - pisał pan Gardiner - natychmiast po uzgodnieniu sprawy małżeństwa. Myślę, że zgodzicie się ze mną i uznacie jego wyjście z tych oddziałów za posunięcie właściwe zarówno ze względu na niego, jak i na moją siostrzenicę. Pan Wickham zamierza zaciągnąć się do regularnej armii - a znalazło się jeszcze kilku dawnych jego znajomych, którzy chcą mu w tym pomóc. Ma obietnicę uzyskania stopnia chorążego w regimencie generała X, który teraz stacjonuje na północy. Myślę, że bardzo będzie dobrze, jeśli znajdą się tak daleko od nas. Wickham obiecuje uczciwość. Mam nadzieję, że wśród obcych ludzi, gdzie nie mają jeszcze zepsutej reputacji, może będą się zachowywać rozważniej. Napisałem do pułkownika Forstera, powiadamiając go o naszych obecnych poczynaniach i prosząc, by uspokoił wszelkich wierzycieli pana Wickhama w Brighton i okolicach i zawiadomił ich, że długi rychło zostaną spłacone, za co ja sam poręczam. Proszę, byś zadał sobie trud i dał podobne zapewnienie jego wierzycielom w Meryton, których listę zgodną z informacjami pana Wickhama dołączę. Ujawnił wszystkie swoje długi, mam nadzieję, że w tym nas przynajmniej nie oszukał. Harggerston otrzymał już wskazówki i wszystko zostanie spłacone w ciągu tygodnia. Potem pojadą razem do jego regimentu, chyba że zostaną jeszcze zaproszeni do Longbourn. Żona moja powiada, iż Lidia gorąco pragnie zobaczyć was wszystkich przed wyjazdem na północ. Czuje się dobrze i prosi, by przekazać wyrazy należnego poważania tobie i matce.
Twój itd.
E. Gardiner
Pan Bennet i jego córki widzieli równie jasno jak pan Gardiner, jakie korzyści wynika-ją z tego, iż Wickham opuści swój obecny regiment. Pani Bennet jednak nie była tym tak uradowana jak inni. Lidia ma osiąść na północy teraz właśnie, kiedy matka znajdowała w jej towarzystwie powód do największej dumy i radości - nie porzuciła bowiem myśli o osadzeniu Lidii w hrabstwie Hertford! Co za rozczarowanie! Poza tym jaka szkoda, że Lidia opuszcza regiment, w którym znała wszystkich i miała tylu wielbicieli!
- Tak się przywiązała do pani Forster - narzekała matka. - To wstyd wysyłać ją gdzie indziej. A poza tym tylu jest tam młodych ludzi bardzo przez nią lubianych. W regimencie generała X może nie znaleźć tak miłych oficerów.
Prośba córki - bo tak należało ją rozumieć - by przyjęto ją w domu, zanim nie wyjedzie na północ, została na początku zdecydowanie odrzucona przez ojca, lecz Jane i Elżbieta prosiły go wspólnie, by ze względu na uczucia i reputację siostry, rodzice przyjęli ją w dniu ślubu, a nalegały tak gorąco, a przy tym rozumnie i łagodnie, że musiał przyznać im rację i przystać na ich prośbę. Matka dowiedziała się z radością, iż będzie miała przyjemność pokazać swoją zamężną córkę sąsiadom, zanim zostanie zesłana na północ. Tak więc kiedy pan Bennet odpisywał szwagrowi, posłał również swe pozwolenie na przyjazd państwa młodych. Ustalono, iż natychmiast po zakończeniu ceremonii wyjadą do Longbourn. Elżbieta dziwiła się jednak, iż Wickham przystał na ten plan, a i sama gdyby posłuchała tylko głosu własnych chęci, uznałaby spotkanie z nim za rzecz najmniej pożądaną.
dusiołek
PostWysłany: Pon 20:47, 26 Paź 2009    Temat postu:

Ja też kilka lat nie miałam DiU więc czytałam e-booka, ale czyta się inaczej... No i ciężko mi znaleźć ulubione fragmenty
aakpkasiaaakp
PostWysłany: Pon 17:26, 26 Paź 2009    Temat postu:

ja też wolę czytac książki na kartkach ale jak jakiejś nigdzie nie mogę znaleźć to wtedy czytam ebooka
dusiołek
PostWysłany: Wto 16:03, 20 Paź 2009    Temat postu:

Książkę drukowaną, tak jak zdjęcie wydrukowane, a nie wyświetlone na monitorze komputera, można wziąć do ręki - to jest wyjątkowe przeżycie jakiego nie da monitor Smile
aakpkasiaaakp
PostWysłany: Sob 0:10, 29 Sie 2009    Temat postu:

http://arthursclassicnovels.com/arthurs/austen.html
na tej str. możecie przeczytać wszystkie powieści J. Austen
Miss Yvonne
PostWysłany: Pon 18:57, 29 Gru 2008    Temat postu:

Niesamowite, ze wszystko tu umieściłyście;)!
Będę chętnie z tego korzystać, tak jak proponowała Madeleine - by odnaleźć swój ulubiony fragment. Wolę mieć jednak przy sobie książkę. Wydrukowaną i oprawioną Smile.
JoannaS
PostWysłany: Pon 12:01, 29 Gru 2008    Temat postu:

zaś obydwoje pozostawali niekiedy tak długo, że nawet dobrotliwy pan domu nie mógł tego wytrzymać i posuwał się w rozmowie do wzmianek, iż najwyższy czas już wyjeżdżać.
Panna Bingley była ogromnie zbolała z powodu małżeństwa Darcy’ego, lecz uważając, iż lepiej zachować prawo do bywania w Pemberley, porzuciła wszelką urazę, bardziej niż zwykle czuliła się do Georgiany, okazywała Darcy’emu tyle co i dawniej względów oraz spłacała Elżbiecie zaległe uprzejmości.
Pemberley stało się teraz domem Georgiany, a obie damy pokochały się tak serdecznie, jak tego pragnął Darcy. A nawet tak, jak tego same pragnęły. Georgiana miała o Elżbiecie najwyższe w świecie mniemanie, choć z początku słuchała ze zdumieniem i niemal przerażeniem, jak bratowa żywo i żartobliwie rozmawia z mężem. Zobaczyła nagle, jak ten, który wzbudzał w niej zawsze prawie tyle samo szacunku, co i uczucia, staje się teraz przedmiotem jawnych kpin. Wyciągała wnioski z zupełnie dla niej nowych doświadczeń. Przy pomocy Elżbiety pojęła, iż to, co wolno żonie w stosunku do męża, nie przystoi siostrze w stosunku do brata starszego od niej o przeszło dziesięć lat.
Lady Katarzyna była niesłychanie oburzona małżeństwem siostrzeńca. Na pewien czas wszelkie stosunki zostały zerwane, ponieważ wielka dama w odpowiedzi na list siostrzeńca zawiadamiający o bliskim ślubie dała upust swej wrodzonej szczerości w słowach niezwykle obraźliwych, szczególnie dla Elżbiety. I Po pewnym jednak czasie Darcy, na skutek nalegań żony, postanowił zapomnieć o urazie i szukać zgody. Po krótkich i słabych oporach niechęć ciotki została przełamana czy pod wpływem miłości do siostrzeńca, czy ciekawości, jak też daje sobie radę jego żona. Zgodziła się więc łaskawie złożyć im wizytę w Pemberley, mimo że lasy tamtejsze zostały pokalane nie tylko obecnością takiej pani, lecz wizytami jej wujostwa z City.
Z państwem Gardiner młoda para żyła w bardzo serdecznych stosunkach. Darcy, tak jak i Elżbieta szczerze ich kochał, oboje zaś zachowali na zawsze gorącą wdzięczność dla tych, którzy przywożąc Elżbietę do hrabstwa Derby, pozwolili im się połączyć.

Pozwoliłam sobie wkleić końcówkę. Sprawdzę, czy mam inne teksty.
Tu można też poszukać: http://www.4shared.com/
JoannaS
PostWysłany: Pon 11:58, 29 Gru 2008    Temat postu:

i wyszli razem w głąb parku. Reszta została, zgadując bez powodzenia, kim by mógł być niespodziewany przyjezdny. Wreszcie drzwi się otwarły i stanął w nich gość. Była to lady Katarzyna de Bourgh. Wszyscy przygotowani byli na niespodziankę, ta jednak przechodziła najśmielsze ich oczekiwania. Pani Bennet i Kitty, acz nie znały przybyłej, mniej się chyba zdziwiły niż Elżbieta.
Wielka dama weszła do pokoju z miną bardziej niż zwykle niełaskawą, na powitanie Elżbiety odpowiedziała zaledwie lekkim skinieniem głowy i usiadła bez słowa. Kiedy wchodziła, Elżbieta powiedziała matce nazwisko przybyłej, choć ta nie prosiła bynajmniej o dokonanie prezentacji.
Pani Bennet zdumiała się ogromnie, ale że pochlebiały jej odwiedziny gościa o takim znaczeniu, przyjęła go z najwyższą grzecznością. Po chwili milczenia lady Katarzyna zwróciła się zimnym tonem do Elżbiety
- Przypuszczam, że jesteś pani w dobrym zdrowiu. Ta dama, sądzę, jest twoją matką.
Elżbieta potwierdziła to dosyć zwięźle.
- A to, przypuszczam, jest jedna z twoich sióstr?
- Tak - łaskawa pani - wtrąciła pani Bennet zachwycona, iż może rozmawiać z samą lady Katarzyną. - To moja przedostatnia. Najmłodsza niedawno wyszła za mąż, a najstarsza poszła na spacer do parku z pewnym młodym człowiekiem, który, jak sądzę, wkrótce wejdzie do naszej rodziny.
- Macie tutaj bardzo niewielki park - zauważyła lady Katarzyna po chwili przerwy.
- W porównaniu z Rosings jest, ma się rozumieć, mały, zapewniam jednak łaskawą panią, że jest o wiele większy od parku sir Williama Lucasa.
- To chyba bardzo nieodpowiednia bawialnia na letnie wieczory - krytykowała nie-ubłagana lady Katarzyna - okna wychodzą wprost na zachód.
Pani Bennet oświadczyła, że nigdy tu nie siadują po obiedzie, po czym dodała:
- Wolno mi zapytać, czy łaskawa pani zostawiła państwa Collinsów w dobrym zdrowiu? - Tak, najzupełniej. Widziałam ich przedwczoraj.
Elżbieta spodziewała się, że lady Katarzyna wręczy jej teraz list od Charlotty - nie mogła sobie wyobrazić innego powodu jej przyjazdu - ze zdumieniem jednak stwierdziła, że gość wcale listu nie wyciąga. Pani Bennet zapraszała uprzejmie, by lady Katarzyna zechciała się czymś pokrzepić, ta jednak odmówiła stanowczo i niezbyt grzecznie. Po chwili wstała i zwróciła się do Elżbiety:
- Panno Elżbieto, wydaje mi się, że tu, po jednej stronie podjazdu, macie nie najgorszy dziki zakątek. Z przyjemnością przeszłabym się tam, jeśli będziesz tak łaskawa i zechcesz mi towarzyszyć.
- Idź, kochanie! - zawołała matka. - A pokaż też lady Katarzynie i inne zakątki. Na pewno spodoba się jej pustelnia.
Elżbieta posłusznie pobiegła po parasolkę do swego pokoju i sprowadziła wytwornego gościa na dół. Kiedy przechodziły przez hall, lady Katarzyna otworzyła po kolei drzwi do małego saloniku i do salonu, a stwierdziwszy po krótkich oględzinach, że wyglądają zupełnie przyzwoicie, poszła dalej.
Powóz czekał przed drzwiami. Elżbieta zauważyła, że wewnątrz siedzi panna służąca lady Katarzyny. W milczeniu szły żwirowaną ścieżką prowadzącą do zagajnika. Elżbieta po-stanowiła nie zmuszać się do rozmowy z tą kobietą, dziś bardziej niż zwykle impertynencką i nieprzyjemną.
Jakżeż mogła myśleć kiedykolwiek, że jest podobna do swego siostrzeńca? - pytała samą siebie, spojrzawszy w twarz gościa.
Kiedy znalazły się w zagajniku, lady Katarzyna natychmiast rozpoczęła rozmowę:
- Łatwo ci zapewne przyjdzie odgadnąć, moja panno, co mnie tutaj sprowadza. Musi ci to mówić własne twoje serce, własne sumienie.
Elżbieta patrzyła na nią ze zdziwieniem.
- Doprawdy, jesteś pani w błędzie. Zupełnie nie wiem, czemu mamy przypisać za-szczyt oglądania cię tutaj.
- Powinnaś wiedzieć - odparła lady Katarzyna tonem, w którym wyraźnie brzmiał gniew - że nie jestem osobą, z którą można żartować. Bez względu na to, jak bardzo okażesz się teraz nieszczera, ja będę mówić prawdę. Jestem znana ze szczerości i otwartości, a w ta-kiej jak obecna sprawie na pewno nie będę od tego odstępować. Dwa dni temu otrzymałam wiadomość w najwyższym stopniu niepokojącą. Dowiedziałam się, że nie tylko twoja siostra ma w najbliższym czasie zawrzeć świetny dla niej związek małżeński, lecz że i ty, panna Elżbieta Bennet, zostaniesz według wszelkiego prawdopodobieństwa połączona wkrótce węzłem małżeńskim z moim siostrzeńcem, moim rodzonym siostrzeńcem, panem Darcym. Choć przekonana jestem, że to najohydniejsze kłamstwo, choć nie zdobyłabym się na to, by go obrazić podobnym podejrzeniem, postanowiłam natychmiast tu przyjechać i powiedzieć ci, co myślę o tej sprawie.
- Jeśli nie wierzyłaś w to, pani - odparła Elżbieta, czerwieniąc się ze zdumienia i nie-smaku - dziwię się, iż narażałaś się na niewygody tak dalekiej podróży. Jaki cel miałaś, pani, przyjeżdżając tutaj?
- Chcę z punktu zażądać zaprzeczenia podobnej pogłoski.
- Przyjazd pani do Longbourn i wizyta złożona mnie i mojej rodzinie raczej tę pogłoskę potwierdzą, jeśli ona istotnie się szerzy - odparła chłodno Elżbieta.
- Jeśli! Czy masz zamiar udawać, że nic o niej nie wiesz? Czyż sama nie rozgłaszasz jej pilnie po okolicy? Czyżbyś nie wiedziała, iż tego rodzaju pogłoska jest rozsiewana wokół?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- A czy możesz również oświadczyć, iż nie ma podstaw do tego rodzaju plotek?
- Nie roszczę sobie prawa do podobnej jak pani szczerości. Może pani stawiać pytania, na które ja nie będę miała ochoty odpowiedzieć.
- To nie do zniesienia! Panno Elżbieto Bennet, żądam odpowiedzi! Czy on, mój siostrzenic, składał ci propozycję małżeństwa?
- Sama oświadczyła pani, że to niemożliwe.
- Powinno… musi być niemożliwe, jak długo mój siostrzeniec jest przy zdrowych zmysłach. Twoje jednak sztuczki i wdzięki mogły sprawić, iż w przystępie szału zapomniał, co winien samemu sobie i swojej rodzinie. Mogłaś go złapać w swoje sidła.
- Jeśli to uczyniłam, będę ostatnią osobą, która się do tego przyzna.
- Czy wiesz, kim jestem? Nie przywykłam do takiego tonu. Jestem jego prawie najbliższą krewną i mam prawo znać jego najbardziej osobiste sprawy.
- Jego, ale nie moje. W dodatku podobne zachowanie nie zachęca mnie bynajmniej do otwartości.
- Chcę, byśmy się dobrze zrozumiały. Ów związek, do którego w swoim zarozumialstwie aspirujesz, nigdy nie może zostać zawarty. Nigdy!!! Pan Darcy jest zaręczony z moją córką! Cóż mi na to powiesz?
- Tylko to, że jeśli tak jest naprawdę, nie ma pani podstaw do przypuszczeń, że pan Darcy mnie się oświadczył.
Lady Katarzyna wahała się przez chwilę.
- Są to szczególnego rodzaju zaręczyny. Przeznaczeni zostali sobie od najwcześniejszego dzieciństwa. Było to najgorętsze pragnienie jego matki - a również i moje. Jeszcze kie-dy byli w kołyskach, postanowiliśmy, że się pobiorą. A teraz, kiedy życzenia obydwu sióstr mają się właśnie spełnić, chce temu przeszkodzić dziewczyna bez urodzenia, bez pozycji, całkiem nie związana z rodziną. Czy nic cię nie obchodzą życzenia jego bliskich? Jego ciche zaręczyny z panną de Bourgh? Czy obce ci jest ze wszystkim poczucie delikatności i tego, co przystoi? Czy nie słyszałaś, jak ci mówiłam, że od najpierwszych dni był przeznaczony swojej kuzynce?
- Tak, słyszałam o tym. Jakież to jednak może mieć dla mnie znaczenie? Gdyby nie istniały inne przeszkody przeciwko memu małżeństwu z panem Darcym, z pewnością nie powstrzymałaby mnie przed tym świadomość, iż jego matka i ciotka pragnęły, by poślubił pannę de Bourgh. Planując ten związek, zrobiłyście panie w tej sprawie wszystko, co w waszej mocy. Od kogo innego zależy wykonanie planu. Jeżeli ani honor, ani uczucia nie wiążą pana Darcy’ego z jego kuzynką, dlaczegóż nie ma dokonać innego wyboru? A jeśli mnie właśnie wybrał, dlaczegóż mam nie wyrazić na to zgody?
- Bo zabrania ci tego honor, rozwaga, poczucie przyzwoitości, a nawet własny interes. Tak, panno Bennet, interes! Nie wyobrażaj sobie bowiem, by cię uznała jego rodzina czy przyjaciele, jeśli rozmyślnie postąpisz wbrew ich woli. Wszyscy bliscy mu ludzie będą cię lekceważyć, potępiać cię, wreszcie - wzgardzą tobą. Związek ten przyniesie ci hańbę, imienia twego nikt z nas nigdy nie wymówi.
- To prawdziwa klęska - odparła Elżbieta - myślę jednak, iż żona pana Darcy’ego będzie miała tak niezwykłe powody do szczęścia, nierozłącznie związane z jej pozycją, że ogól-nie biorąc, nie będzie czego żałować.
- Uparta, głupia dziewczyno! Wstyd mi za ciebie! Tak to się odwdzięczasz za względy, jakimi cię zeszłej wiosny darzyłam! Czyż nic mi się za to nie należy? Usiądźmy. Musisz zrozumieć, moja panno, że przyjechałam tutaj z niewzruszonym postanowieniem przeprowadzenia swej woli i nic mnie od tego nie powstrzyma
- Nie przywykłam ustępować wobec cudzych zachcianek. Nie mam zwyczaju ponosić porażek.
- To może czyni sytuację pani bardziej pożałowania godną, nie może jednak w żadnym wypadku wpłynąć na moją decyzję.
- Proszę mi nie przerywać! Słuchaj i milcz! Moja córka i siostrzeniec są dla siebie stworzeni. Po kądzieli są potomkami tej samej szlachetnej rodziny, ojcowie ich zaś pochodzą z zacnych, starożytnych, szacownych, choć nieutytułowanych rodów. Oboje mają wspaniałe fortuny. Są sobie przeznaczeni głosem wszystkich członków ich rodzin - i cóż to ma ich rozdzielić?! Wygórowane pretensje panny bez pochodzenia, stosunków czy majątku. Jak można ścierpieć coś podobnego! Lecz to niemożliwe, to się nie stanie! Gdybyś zdawała sobie sprawę, co jest dla ciebie z pożytkiem, nie pragnęłabyś wyjść ze sfery, w której zostałaś wychowana.
- Nie uważałabym wcale, iż wychodzę z mojej sfery, poślubiając siostrzeńca pani. Jest dżentelmenem, ja jestem córką dżentelmena. Pod tym względem jesteśmy sobie równi.
- Owszem, jesteś córką dżentelmena, kim jednak była twoja matka? Kimże są twoje ciotki i wujowie? Niech ci się nie wydaje, że ja o tym wszystkim nie wiem!
- Bez względu na to, z jakiej ja rzeczywiście pochodzę rodziny, nie powinno cię to, pani, tak mocno wzruszać, jeśli twój siostrzeniec nie ma przeciwko temu żadnych obiekcji.
- Powiedz mi raz wreszcie: jesteś z nim zaręczona czynie?
Choć Elżbieta wolałaby nie odpowiadać na to pytanie, choćby dlatego, by nie sprawić satysfakcji lady Katarzynie, po chwili zastanowienia musiała się jednak przyznać:
- Nie. Lady Katarzyna sprawiała wrażenie zadowolonej. - I przyrzekniesz mi, że nigdy się z nim nie zaręczysz?
- Nie przyrzeknę.
- Panno Elżbieto Bennet! Jestem zdumiona, wstrząśnięta. Przypuszczałam, że znajdę w tobie więcej rozsądku. Tylko nie wyobrażaj sobie czasem, że ja kiedykolwiek ustąpię. Nie wyjadę stąd, póki nie otrzymam od ciebie żądanego przyrzeczenia.
- A ja z pewnością nie dam go nigdy. Nie pozwolę, by mnie zastraszano i zmuszano do podobnych niedorzeczności. Chcesz pani, by pan Darcy poślubił twoją córkę, czyż jednak ja, dając tę upragnioną obietnicę, sprawię, że małżeństwo ich stanie się bardziej prawdopodobne? Czy dzięki mojej odmowie on będzie pragnął połączyć się ze swoją kuzynką, przy-jąwszy, że mnie kocha? Pozwól mi, pani, powiedzieć, iż argumenty, jakimi uzasadniasz tę niezwykłą propozycję, są w równej mierze nieprzemyślane, jak prośba twa - niewłaściwa. Gruntownie pomyliłaś się w ocenie mojej osoby, pani, sądząc, że w ten sposób można wpłynąć na mnie. Nie wiem, na ile pan Darcy pozwala pani wtrącać się w swoje sprawy, z pewnością jednak nie ma pani prawa zajmować się moimi. Proszę, byś nie molestowała mnie dłużej pytaniami na ten temat. - Hola, moja panno! Ja jeszcze nie skończyłam! Do wszystkich za-strzeżeń, jakie tu zgromadziłam, mogę dorzucić jeszcze jedno. Nieobce mi są szczegóły haniebnej ucieczki twej siostry. Wiem wszystko: że młody człowiek został skłoniony do ślubu sakiewką twego ojca i wuja, i w ten sposób załatano sprawę. I taka dziewczyna ma zostać szwagierką mojego siostrzeńca! Jej mąż, syn rządcy świętej pamięci pana Darcy’ego, ma być jego szwagrem! Wielki Boże! Co też ci do głowy przychodzi! Toż wszyscy przodkowie mego siostrzeńca w grobie się przewrócą!!!
- Teraz nie możesz mieć już pani nic więcej do powiedzenia - odparła Elżbieta z głęboką urazą. - Znieważyłaś mnie głęboko, toteż muszę prosić, byśmy natychmiast wróciły do domu.
Z tymi słowy wstała. Lady Katarzyna podniosła się również i zawróciły ku domowi. Wielka dama była ogromnie rozgniewana.
- A więc nic cię nie obchodzi honor mojego siostrzeńca i zaufanie, jakim się cieszy? Egoistka bez serca! Czy nie rozumiesz, że związek z tobą zhańbi go w oczach wszystkich ludzi?
- Nie mam nic więcej do powiedzenia. Wie pani dobrze, co myślę o tej sprawie.
- Więc zdecydowałaś się wyjść za niego?
- Nic podobnego nie mówiłam. Jestem tylko zdecydowana robić to, co według mnie może mi dać szczęście, nie oglądając się przy tym ani na ciebie, pani, ani na żadną osobę w równym stopniu mi obcą
- Pięknie! A więc odmawiasz mej prośbie. Nie chcesz wysłuchać głosu obowiązku, honoru i poczucia wdzięczności. Postanowiłaś zniszczyć go w oczach wszystkich jego przyjaciół, wystawić go na wzgardę całego świata!
- W przypadku, o którym mówimy - odparła Elżbieta - nie sprzeniewierzyłabym się ani honorowi, ani obowiązkom, ani poczuciu wdzięczności. Moje małżeństwo z panem Dar-cym nie stałoby z nimi sprzeczności. Jeśli zaś mówimy o uprzedzeniach jego rodziny i o oburzeniu całego świata, myślę, iż to pierwsze nie obchodziłoby mnie ani trochę, gdyby istotnie wynikało z faktu mojego małżeństwa z panem Darcym, co zaś do drugiego, sądzę, że świat ma na ogół zbyt wiele zdrowego rozsądku, by chciał nami wzgardzić.
- A więc to jest twoje prawdziwe zdanie. Takie jest ostateczne twoje postanowienie! Doskonale! Teraz już wiem, jak mam postępować! Nie wyobrażaj sobie aby, że twoje ambicje zostaną kiedykolwiek zaspokojone! Przyjechałam, by cię wypróbować. Myślałam, że jesteś osobą rozsądną. Bądź jednak pewna, że przeprowadzę to, co chcę.
Mówiła tak przez cały czas, dopóki nie stanęły przed drzwiczkami pojazdu. Wówczas odwróciwszy się szybko, dodała:
- Nie żegnam się z tobą, panno Elżbieto Bennet. Nie przesyłam twojej matce wyrazów pożegnania. Nie zasługujesz na podobne względy. Okazałaś się samolubna i arogancka. Jestem w najwyższym stopniu niezadowolona.
Elżbieta nie odpowiedziała i nie próbując nawet przekonać damy, by wróciła z nią do domu, sama spokojnie weszła do środka. Gdy wstępowała po schodach, słyszała, jak powóz rusza. Matka wybiegła niecierpliwie na próg swej gotowalni pytając, czemu lady Katarzyna nie wróciła do domu, by odpocząć.
- Nie miała ochoty - odparła córka. - Wolała jechać. - To bardzo wytworna kobieta, a postąpiła niezmiernie uprzejmie, przyjeżdżając tutaj. Myślę, że zajechała tylko po to, by nam powiedzieć, że u Collinsów wszystko w porządku. Pewno była w drodze i przejeżdżając przez Meryton pomyślała sobie, że do ciebie wstąpi. Chyba nie miała ci do powiedzenia nic specjalnego, Lizzy.
W obliczu takiej konieczności Elżbieta musiała uciec się do niewinnego kłamstwa - trudno było bowiem wyjawić prawdziwy przedmiot rozmowy z lady Katarzyną.

LVII

Niełatwo przyszło Elżbiecie uspokoić się po tej niecodziennej wizycie, nie potrafiła też przez wiele godzin zmusić się do myślenia choć przez chwilę o czymś innym co przeniosłoby jej ducha w przyjemniejsze rejony. Należało przypuszczać, że lady Katarzyna podjęła uciążliwą podróż z Rosings po to jedynie, by zerwać jej rzekome zaręczyny z panem Darcym. Pomysł niezwykle rozsądny sam w sobie - skąd się jednak wzięła owa pogłoska o zaręczynach? Elżbieta długo nie mogła tego zrozumieć. Wreszcie doszła do wniosku, iż wystarczył zapewne fakt, że Darcy jest serdecznym przyjacielem Bingleya, ona zaś - siostrą Jane, a w nastroju oczekiwania na jedno małżeństwo każdy oczekuje zaraz drugiego. Sama przecież nieraz myślała, że małżeństwo siostry pozwoli im się częściej spotykać. Tak więc sąsiedzi z Lucas Lodge (bo jak sądziła, wiadomość ta musiała dotrzeć do lady Katarzyny za pośrednictwem ich korespondencji z Collinsami) ustalili jako rzecz niemal pewną i rychłą to, czego ona niepewnie wyglądała kiedyś w przyszłości.
Rozpamiętując niektóre powiedzenia lady Katarzyny, nie mogła opanować lekkiego niepokoju na myśl, co może wyniknąć z dalszych starań owej damy. Z tego, co mówiła o nie-odwołalności swego postanowienia, Elżbieta wysnuła wniosek, że lady Katarzyna zamierza teraz zwrócić się do pana Darcy’ego. Bała się wprost myśleć, jak dalece może przyznać ciotce rację w tym, co mu będzie mówiła o fatalnych dla niego skutkach związku z panną Bennet. Nie wiedziała, jak bardzo przywiązany jest do lady Katarzyny, ani jak wysoko ceni jej zdanie, można było jednak przyjąć, że myśli o niej lepiej niż Elżbieta. Było też pewne, iż ciotka, malując mu czarne strony związku z kimś o tyle niżej urodzonym, trafi w najsłabszy jego punkt. Bardzo możliwe, że Darcy, z jego dziwnym pojęciem godności własnej, uzna za rozsądne i głęboko logiczne te same argumenty, które Elżbiecie wydawały się nędzne i śmieszne.
Jeśli dotąd wahał się, jaką powziąć decyzję - a często takie właśnie sprawiał wrażenie - to teraz prośby i rady najbliższej krewnej mogą rozproszyć wszystkie wątpliwości i kazać mu zdecydować się na tego rodzaju szczęście, jakie dać może niewzruszone poczucie własnej godności. W takim wypadku nie wróciłby tutaj. Lady Katarzyna zajechała pewnie do niego, przejeżdżając przez Londyn, a on cofnie daną Bingleyowi obietnicę powrotu do Netherfield.
Jeśli więc w ciągu najbliższych dni przyjdą do Bingleya przeproszenia za to, że przyjaciel nie dotrzyma obietnicy, będę wiedziała, jak to rozumieć, myślała.
Porzucę wtedy wszelkie pragnienia i wszelkie nadzieje na trwałość jego uczucia. Jeśli wystarczy mu żal po mnie, kiedy mógł mieć moje serce i rękę, ja sama wkrótce przestanę go żałować.
Pozostali członkowie rodziny również zdumieli się ogromnie słysząc, kim był ich gość, lecz uprzejmie zadowolili się tymi samymi przypuszczeniami, jakie zaspokoiły ciekawość pani Bennet. Tak więc oszczędzono Elżbiecie wielu kłopotliwych pytań.
Następnego dnia, schodząc na dół, spotkała ojca, który wychodził z biblioteki, trzymając list w ręku.
- Właśnie cię szukam, Lizzy - chodź do mnie. Elżbieta poszła za nim do biblioteki. Wydawało jej się, że to, co ojciec ma do powiedzenia, wiąże się w jakiś sposób z listem trzymanym przezeń w ręku, była więc ogromnie zaciekawiona.
Nagle przyszło jej do głowy, że może to list od lady Katarzyny. Z przerażeniem po-myślała, jak się teraz będzie musiała tłumaczyć.
Usiadła z ojcem przy kominku.
- Otrzymałem dzisiaj rano list - zaczął ojciec - który bardzo mnie zdziwił. Ponieważ ty jesteś główną osobą zainteresowaną, powinnaś znać jego treść. Nie wiedziałem dotąd, że dwie moje córki mają niedługo wyjść za mąż. Pozwól, że ci powinszuję tak niebywałego sukcesu.
Krew uderzyła do twarzy Elżbiety na myśl, jaka nasunęła jej się natychmiast po słowach ojca - że list ten pisała nie ciotka, lecz siostrzeniec. Wahała się jeszcze przez chwilę, czy ma się cieszyć, że Darcy się w ogóle zdeklarował, czy też obrazić, że list ten nie został do niej adresowany, kiedy ojciec zaczął mówić dalej.
- Sprawiasz wrażenie osoby wtajemniczonej. Młode panny wykazują ogromną przenikliwość w podobnych sprawach, myślę jednak, że nawet twoja domyślność zawiedzie, jeśli zechcesz odgadnąć imię twego wielbiciela. List ten pisał pan Collins.
- Pan Collins? A cóż on ma do powiedzenia?
- Zaczyna od powinszowań w związku ze zbliżającym się ślubem mojej najstarszej córki - dowiedział się pewno o tym z plotek któregoś z tych poczciwych, gadatliwych Luca-sów. Nie będę wystawiał twej ciekawości na próbę, czytając ci, co pisze na ten temat. To, co dotyczy ciebie, brzmi następująco:
Po złożeniu, w związku z tym szczęsnym wydarzeniem, najserdeczniejszych gratulacji, niechże mi będzie wolno powiedzieć słów parę związanych z inną wiadomością, jaką otrzymaliśmy z tego samego źródła. Otóż domniemywa się, że kiedy najstarsza córka pańska zrezygnowała z nazwiska Bennetów, również i jej siostra Elżbieta postanowiła je zmienić, zaś wybrańca jej można słusznie uważać za jedną z najznakomitszych osobistości w naszym kraju.
Zgadujesz, Lizzy, kogo on ma na myśli?
Ów młody człowiek jest szczególnie obdarzony przez fortunę, ma wszystko, czego może zapragnąć śmiertelnik: wspaniałe majętności, wysoko urodzonych krewnych i patronat nad wielkimi beneficjami. Mimo jednak tak ogromnych pokus niechże mi wolno będzie ostrzec moją kuzynkę Elżbietę i ciebie, panie, na jakie wielkie narażacie się niebezpieczeństwo, przyjmując zbyt śpieszne oświadczyny tego młodego człowieka. Nie wątpię bowiem, że będziecie jak najszybciej mieli ochotę skorzystać z takiej propozycji.
Czy domyślasz się, Lizzy, kim może być twój wybrany? Ale zaraz wszystko wyjdzie na jaw.
Powody, dla których was ostrzegam, są następujące: Mamy wszelkie podstawy, by przypuszczać, iż ciotka jego, lady Katarzyna, patrzy na ten związek bardzo niełaskawym okiem.
- Pan Darcy - ot widzisz! O niego tu idzie! No, Lizzy, myślę, żeś się zdziwiła. Ani pan Collins, ani Lucasowie nie mogli wybrać spośród twoich znajomych człowieka, którego samo imię mocniej zadawałoby kłam ich słowom. Pan Darcy! Człowiek, który jeśli spogląda na jakąś kobietę, to chyba tylko po to, by dostrzec jej wady, i który prawdopodobnie nigdy w życiu nie spojrzał na ciebie! Paradne!
Elżbieta starała się podzielić wesołość ojca, zdobyła się jednak tylko na jeden oporny uśmiech. Nigdy jeszcze nie obrał sobie równie dla niej przykrego przedmiotu drwin.
- Czy cię to nie bawi?
- O, tak, proszę, niech tatuś czyta dalej!
Kiedy wczoraj wieczorem napomknąłem lady Katarzynie o możliwości tego związku, odpowiedziała mi, jak zwykle łaskawie, co o tej sprawie myśli. Wówczas to okazało się, że ze względu na pewne rodzinne zastrzeżenia patronka moja nigdy nie wyrazi zgody na to, co nazwała związkiem tak haniebnym. Uważałem więc, iż jest moim obowiązkiem przesłać jak najszybszą wiadomość o tym kuzynce Elżbiecie, aby zarówno ona, jak i jej znakomity wielbiciel wiedzieli, co im grozi, i nie zapędzili się zbyt spiesznie w małżeństwo, które nie jest odpowiednio usankcjonowane.
- Pan Collins dodaje jeszcze:
Cieszę się bardzo, że przykra afera kuzynki Lidii została tak zręcznie zatuszowana, i martwię się tylko, że rozniosła się wieść, iż para ta żyła ze sobą przed ślubem. Nie wolno mi jednak zaniedbywać obowiązku związanego z duchownym moim stanem. Otóż zdumiewa mnie wiadomość, iż przyjąłeś pan młodą parę w swoim domu natychmiast po ślubie. Była to zachęta do grzechu, i gdybym był plebanem Longbourn, sprzeciwiłbym się ze wszystkich sił podobnemu postępowaniu. Jako chrześcijanin powinieneś im pan, oczywiście, wybaczyć lecz nie wolno ci było dopuścić ich przed twoje oblicze ani pozwolić, by kiedykolwiek wymawia-no ich imiona w twojej obecności.
- Tak oto wygląda, w pojęciu pana Collinsa, chrześcijańskie miłosierdzie. Resztę listu poświęca stanowi drogiej jego Charlotty i ich wyczekiwaniom na młodą gałązkę oliwną. Ale wyglądasz, Lizzy, jakby ci się to nie podobało. Nie zamierzasz chyba zachowywać się jak stara panna i udawać obrażonej z powodu jednej głupiej plotki. Po cóż innego żyjemy, jak nie po to, by być przedmiotem rozrywki naszych sąsiadów i z kolei sami śmiać się z nich?
- Oo… - wyjąkała Elżbieta. - Bardzo, bardzo mnie to ubawiło. Tylko to takie dziwne!
- Tak. I to właśnie mnie śmieszy. Gdyby sobie wybrali kogo innego! Ale zupełna obojętność Darcy’ego i twoja wyraźna antypatia czynią to tak absurdalnie śmiesznym. Choć nie znoszę pisaniny, za nic w świecie nie zarzuciłbym korespondencji z panem Collinsem. Kiedy czytam jego listy, muszę go stawić wyżej nawet od Wickhama, choć bardzo cenię bezczelność i hipokryzję mojego zięcia. Powiedz, Lizzy, co o tym wszystkim mówiła lady Katarzy-na? Czy przyjechała tu po to, by ci odmówić swej zgody?
Na to pytanie Elżbieta odpowiedziała tylko śmiechem, a że zadane zostało bez cienia podejrzliwości, nie stropiła się wcale, kiedy je ojciec powtórzył. Nigdy jeszcze Elżbieta nie starała się tak bardzo ukryć swoich prawdziwych uczuć. Musiała się śmiać, choć o wiele bar-dziej jej było do płaczu. Ojciec okrutnie ją zmartwił mówiąc o obojętności pana Darcy’ego i teraz pozostawało jej tylko dziwić się jego niedomyślności lub obawiać się, iż może nie tyle ojciec widział zbyt mało, ile ona wyobrażała sobie zbyt wiele.

LVIII

Pan Bingley nie otrzymał, jak przypuszczała Elżbieta, listu z przeprosinami od przyjaciela, zamiast tego, w parę dni po wizycie lady Katarzyny, przywiózł go ze sobą do Longbourn. Panowie przyjechali wcześnie, a Bingley, który chciał zostać sam na sam z Jane, zaproponował wszystkim spacer, nim jeszcze pani Bennet zdążyła powiedzieć Darcy’emu o wizy-cie jego ciotki, czego obawiała się Elżbieta. Wszyscy przyklasnęli projektowi. Pani Bennet nie zwykła chodzić pieszo, Mary nigdy nie miała czasu, pozostała piątka jednak wyruszyła natychmiast. Wkrótce Bingley i Jane dali się wyprzedzić reszcie towarzystwa i wlekli się z tyłu w pewnej odległości za innymi, pozostawiając Elżbietę, Kitty i Darcy’ego ich własnej pomysłowości. Towarzystwo nie było rozmowne: Kitty zbytnio się bała Darcy’ego, by usta do niego otworzyć, Elżbieta w cichości ducha podejmowała rozpaczliwą decyzję, a bardzo możliwe, że i on czynił to samo.
Kitty chciała zajść do Marii Lucas, szli więc w kierunku jej domu, ponieważ zaś Elżbieta nie widziała powodu do rozgłaszania tego, co miała zamiar powiedzieć, śmiało poszła dalej, kiedy Kitty odłączyła się od nich. Nadeszła chwila, kiedy powinna wprowadzić swoje postanowienie w czyn, toteż w przypływie odwagi zaczęła:
- Jestem wielką egoistką, panie Darcy, i dlatego chcąc zadowolić własne uczucia, nie dbam o to, że ranię pańskie. Nie mogę jednak powstrzymać się dłużej. Muszę wreszcie po-dziękować za pańską bezprzykładną dobroć okazaną mojej siostrze. Odkąd dowiedziałam się wszystkiego, pragnęłam z całego serca wyrazić panu swoją wdzięczność. Gdyby rodzina moja wiedziała o całej tej sprawie, mówiłabym teraz nie tylko we własnym imieniu.
- Przykro mi, przykro ogromnie - odparł Darcy zdumiony i poruszony - że zostałaś pani powiadomiona o czymś, co przedstawione w nieodpowiednim świetle mogło ci sprawić wielką przykrość. Nie przypuszczałem, że nie można zaufać we wszystkim pani Gardiner.
- Nie wiń pan mojej ciotki. Dowiedziałam się, na skutek bezmyślności Lidii, że miał pan jakiś związek z tą sprawą. Oczywiście, nie spoczęłam, póki nie dowiedziałam się reszty. Pozwól mi pan podziękować sobie stokrotnie w imieniu całej mojej rodziny za to szlachetne współczucie, które kazało ci podjąć tyle trudów i znieść tyle udręki, byle ich tylko odnaleźć.
- Jeśli chcesz mi, pani, dziękować - odparł - niechże to będzie tylko w twoim imieniu. Nie będę próbował zaprzeczyć, iż chęć sprawienia ci radości dodawała siły wszelkim innym pobudkom, jakie mną kierowały w tej sprawie. Rodzina twoja jednak nic mi nie zawdzięcza. Bardzo ich szanuję, lecz wówczas myślałem tylko o tobie.
W ogromnym zaambarasowaniu Elżbieta nie mogła wykrztusić słowa. Po krótkiej chwili towarzysz jej dodał:
- Zbyt jesteś, pani, szlachetna, by igrać ze mną. Jeśli uczucia twe pozostały nie zmienione od kwietnia powiedz mi to od razu. Moje pragnienia i afekty są takie same, lecz jedno twoje słowo każe mi zamilknąć o nich do śmierci.
Elżbieta, speszona, zakłopotana i dodatkowo przejęta jego sytuacją, zmusiła się do mówienia i natychmiast, choć niezbyt gładko, wyjaśniła mu, iż jej uczucia do niego uległy zmianie tak gruntownej, że każą jej teraz przyjąć z radością i wdzięcznością obecne jego zapewnienia. Odpowiedź ta sprawiła mu taką radość, jakiej zapewne nie zaznał jeszcze nigdy w życiu, a wyrażał się w związku z tym tak rozsądnie i gorąco, jak można się spodziewać po nieprzytomnie zakochanym człowieku. Gdyby Elżbieta mogła spotkać jego wzrok, zobaczyłaby, jak bardzo mu do twarzy z wyrazem promieniującego zeń serdecznego zachwytu. Choć jednak nie mogła patrzeć - mogła słuchać, a on mówił, jak mu jest droga, i każde słowo pod-nosiło jeszcze bardziej wartość jego miłości.
Szli dalej, nie bardzo widząc, dokąd, ale zbyt wiele musieli przemyśleć i wypowiedzieć, zbyt wiele uczuć kłębiło im się w piersiach, by mogli zwracać uwagę na coś jeszcze. Elżbieta dowiedziała się wkrótce, że owo dzisiejsze porozumienie zawdzięczają w dużej mierze ciotce Darcy’ego i jej staraniom. Zajechała do siostrzeńca w drodze powrotnej przez Londyn, opowiedziała mu o swej podróży do Longbourn, o przyczynach, dla których ją przedsięwzięła, i streściła pokrótce swą rozmowę z Elżbietą, podkreślając te sformułowania, które - w pojęciu lady Katarzyny - dowodziły przewrotności i pewności siebie młodej panny. Wierzyła, że ta opowieść wydatnie wspomoże jej wysiłki i pozwoli uzyskać od siostrzeńca obietnicę, jakiej odmówiła jej Elżbieta. Nieszczęściem jednak dla lady Katarzyny wynik był wprost przeciwny.
- Obudziło to we mnie nadzieję - mówił z uśmiechem Darcy - jakiej nigdy dotąd nie śmiałem żywić. Znałem twoje usposobienie, pani, na tyle, by wiedzieć, że gdybyś stanowczo i nieodwołalnie była mi przeciwna, powiedziałabyś to lady Katarzynie szczerze i bez ogródek.
- Tak - odparła ze śmiechem Elżbieta, czerwieniąc się lekko - znasz pan moją szczerość na tyle, by wierzyć, żem do tego zdolna. Jeśli mogłam rzucić ci w twarz tyle bezpodstawnych obelg, zrobiłabym bez skrupułów to samo w obecności twoich krewnych.
- A czy powiedziałaś mi coś, na co bym nie zasługiwał? Chociaż oskarżenia twoje opierały się na mylnych informacjach, miały błędne podstawy, zasłużyłem moim wobec ciebie zachowaniem na najsurowszą naganę. Było niewybaczalne. Nie mogę myśleć o nim bez abominacji.
- Nie będziemy się kłócić, kto z nas bardziej zawinił tego wieczoru - odparła Elżbieta. - Jeśli przyjrzymy się dokładnie zachowaniu obydwojga, okaże się, że żadne z nas nie było bez winy. Mam jednak nadzieję, że od tego czasu nauczyliśmy się trochę grzeczności.
- Nie mogę pocieszyć się tak łatwo. Od wielu miesięcy, a i dotąd jeszcze, boli mnie wspomnienie wszystkiego, co wówczas powiedziałem… mojego zachowania, obejścia, wyra-żeń. Nigdy nie zapomnę twoich, jakże słusznych, zarzutów: „Gdybyś się pan był zachował jak prawdziwy dżentelmen”. To twoje słowa. Nie wiesz, nie możesz pojąć, jak mnie one dręczyły, choć przyznaję, że upłynęło trochę czasu, nim zdobyłem się na tyle rozsądku, by uznać ich słuszność.
- A ja ani przez chwilę nie przypuszczałam, by mogły wywrzeć tak silne wrażenie. Nie wyobrażałam sobie, że możesz je odczuć w ten sposób.
- Łatwo mi w to uwierzyć. Uważałaś mnie wówczas za człowieka niezdolnego do właściwych uczuć. Nigdy nie zapomnę, jak zmieniłaś się na twarzy mówiąc, że nie mógłbym ci się oświadczyć w sposób, który zachęciłby cię do przyjęcia mojej propozycji.
- Och, nie powtarzaj, co mówiłam wtedy. Te wspomnienia na nic się nie zdadzą. Zapewniam cię, że już od dawna głęboko się ich wstydzę.
Darcy przypomniał swój list.
- Czy dużo czasu upłynęło, zanim zaczęłaś dzięki niemu lepiej o mnie myśleć? Czy kiedy go czytałaś, dawałaś mu choć trochę wiary?
Opowiedziała, jak wielkie wrażenie zrobił na niej list, jak powoli ustępowały wszystkie jej dawne do niego uprzedzenia.
- Pisząc go wiedziałem, że ci sprawię ból, było to jednak konieczne - mówił Darcy. - Mam nadzieję, że go zniszczyłaś. Był tam pewien ustęp, zwłaszcza jego początek. Nie wiem, czyby ci sił starczyło przeczytać go raz jeszcze. Pamiętam pewne wyrażenia, za które mogła-byś mnie słusznie znienawidzić.
- List ten zostanie, oczywiście, spalony, jeśli uważasz, że to konieczne dla zachowania mych dzisiejszych uczuć. Choć jednak obydwoje mamy powody sądzić, iż opinie moje nie są niewzruszalne, myślę, że nie ulegają tak częstym zmianom, jak by można było z tego wnioskować.
- Kiedy pisałem ów list - ciągnął Darcy - wierzyłem święcie, żem zimny i spokojny, teraz jednak jestem pewny, że był pisany w okropnym rozgoryczeniu.
- Może list zaczynał się gorzko, kończył się jednak inaczej. Pożegnanie - to czyste miłosierdzie. Ale nie myśl już więcej o liście. Uczucia osoby, która go pisała, i tej, która go otrzymała, uległy tak ogromnym zmianom, że wszystkie związane z nim niemiłe okoliczności powinny iść w niepamięć. Musisz nauczyć się trochę mojej filozofii: myśl o przeszłości tylko wtedy, kiedy może ci ona sprawić przyjemność. - Nie wierzę w żadną twoją filozofię. Nie możesz po prostu znaleźć we wspomnieniach nic, za co mogłabyś sobie robić wyrzuty, więc płynące stąd zadowolenie nie jest rezultatem żadnej filozofii, tylko - co o wiele przyjemniejsze - nieświadomości złego. Inaczej ma się sprawa ze mną. Nachodzą mnie przykre wspomnienia, takie, których się nie da i nie powinno puszczać w niepamięć. Przez całe życie byłem ogromnie samolubny - w praktyce, nie w zasadach. W młodości uczono mnie, co jest dobre, nie uczono mnie jednak, że należy samemu pracować nad swoim charakterem. Wpaja-no mi właściwe zasady, lecz pozwalano postępować wedle nich z dumą i zarozumialstwem. Byłem na nieszczęście jedynym synem, przez wiele lat jedynym dzieckiem, toteż rodzice mnie psuli. Sami byli bardzo dobrzy, zwłaszcza ojciec, uosobienie uczynności i zacności, jednak jeśli chodzi o mnie, pozwalali, zachęcali, prawie uczyli mnie samolubstwa, arogancji, obojętności wobec wszystkich prócz najbliższej rodziny. Pozwalali mi lekceważyć innych - a przynajmniej starać się gorzej myśleć o ich rozumie i wartości w porównaniu z moimi. Taki to byłem od ósmego do dwudziestego ósmego roku życia i takim bym pozostał, gdyby nie ty, moja najdroższa, najmilsza Elżbieto. Czegóż ja tobie nie zawdzięczam! Dałaś mi nauczkę, ciężką z początku, ale jakże skuteczną! Dzięki tobie spokorniałem należycie. Przyszedłem do ciebie, nie mając najmniejszych wątpliwości, jak zostanę przyjęty. Pokazałaś mi, jak niewystarczające były wszystkie moje pretensje, by zadowolić kobietę, która jest tego warta.
- Byłeś wówczas pewien, że zostaniesz przyjęty?
- Tak. Cóż powiesz teraz o moim zarozumialstwie? Byłem przekonany, że życzysz sobie, oczekujesz moich oświadczyn.
- Musiałam się najwyraźniej niewłaściwie zachowywać. Nie robiłam tego jednak z rozmysłem, to pewne. Nigdy nie chciałam cię zwodzić, choć może właśnie żywość charakteru często sprowadzała mnie na manowce. Jakże musiałeś mnie nienawidzić po tamtym wieczorze!
- Nienawidzić! Byłem może z początku zły, ale ta złość szybko poszła we właściwym kierunku.
- Wprost boję się zapytać, co o mnie myślałeś, kiedy spotkaliśmy się w Pemberley. Miałeś mi za złe ten przyjazd?
- Nie, zapewniam cię, że byłem tylko zdziwiony.
- Nie mogłeś się bardziej zdumieć niż ja, kiedy zostałam tak uprzejmie przez ciebie przyjęta. Sumienie mi szeptało, że nie zasługuję na wyjątkową grzeczność, i wyznam, że nie spodziewałam się więcej, niż mi się należało.
- Chciałem ci wówczas dowieść, okazując całą grzeczność, na jaką mnie stać, że nie jestem aż tak nikczemny, by czuć urazę za przeszłość. Miałem nadzieję, że mi przebaczysz, że może zmienisz tak dotychczas niskie o mnie mniemanie, kiedy się przekonasz, że twe napomnienia odniosły skutek. Trudno mi powiedzieć, jak szybko pojawiły się i inne chęci - myślę, że w pół godziny po ujrzeniu ciebie.
Potem opowiadał, jak bardzo zachwyciła się tą znajomością Georgiana i jak była rozczarowana tak nagłym jej zerwaniem. To naprowadziło ich na przyczyny owego zerwania i Elżbieta dowiedziała się, że Darcy postanowił wyjechać za nimi z Derbyshire jeszcze przed wyjściem z gospody i że owo zamyślenie i powaga były wynikiem nie czego innego jak wahań, związanych z tą decyzją.
Elżbieta dziękowała mu raz jeszcze, lecz był to temat zbyt dla obojga przykry, by się nim dłużej jeszcze zajmowali.
Szli tak bez pośpiechu kilka mil jeszcze, zbyt sobą zajęci, by zdawać sobie sprawę, co się wokół dzieje, aż wreszcie spojrzawszy na zegarki stwierdzili, że już czas być w domu.
- Gdzie się podział Bingley i Jane? - tym pytaniem zapoczątkowali rozmowę o tam-tych dwojgu. Darcy był zachwycony ich zaręczynami, przyjaciel doniósł mu o nich natychmiast.
- Muszę spytać jeszcze, czyś się zdziwił? - zagadnęła Elżbieta.
- Ani trochę. Wiedziałem wyjeżdżając, że to się wkrótce stanie.
- Należy przez to rozumieć, że dałeś swoje przyzwolenie. Byłam tego pewna. - I choć Darcy protestował przeciwko podobnemu określeniu, wkrótce okazało się, że właśnie tak było.
- Ostatniego wieczoru przed wyjazdem do Londynu odbyłem spowiedź, której, myślę, powinienem był dokonać wcześniej. Powiedziałem mu o wszystkim, co zaszło i co sprawiło, że całe me uprzednie mieszanie się w jego sprawy okazało się nierozumnym zuchwalstwem. Bardzo był zdziwiony, nie miał nigdy najmniejszych takich podejrzeń. Ponadto powiedziałem mu, iż się myliłem przypuszczając, iż jest obojętny twojej siostrze, ponieważ zaś wiedziałem, iż uczucie jego do niej nie zmniejszyło się ani trochę, byłem pewien, że będą razem szczęśliwi.
Elżbieta nie mogła się powstrzymać od śmiechu z tej ogromnej łatwości, z jaką Darcy kieruje swym przyjacielem.
- Czy tłumacząc mu, że Jane go kocha, mówiłeś to na podstawie własnych obserwacji, czy też polegałeś na mych zapewnieniach z zeszłej wiosny?
- Na tym pierwszym. Obserwowałem ją pilnie w czasie tych dwóch wizyt, jakie złożyłem ostatnio w twoim domu, i upewniłem się całkowicie co do jej uczucia.
- Przypuszczam zaś, że twoje zapewnienia kazały Bingleyowi natychmiast w nie uwierzyć.
- Tak. Widzisz, Bingley jest naprawdę prosty i skromny. Właśnie dlatego nie polegał w tak ważnej dlań sprawie tylko na własnych sądach, a zaufanie, jakie ma do mnie, ogromnie wszystko ułatwiło. Musiałem mu też wyznać jedną rzecz, która całkiem słusznie mocno go dotknęła. Nie mogłem pozwolić sobie na to, aby ukrywać przed nim, że przez trzy miesiące zeszłej zimy siostra twoja była w Londynie, że wiedziałem o tym i świadomie to przed nim skrywałem. Był bardzo zagniewany. Lecz pewien jestem, że i to mu przeszło, kiedy ostatecznie rozproszył swe wątpliwości co do uczuć twej siostry. Przebaczył mi teraz z całego serca.
Elżbieta miała straszną ochotę powiedzieć, że pan Bingley to wspaniały przyjaciel - wprost bezcenny, biorąc pod uwagę łatwość, z jaką pozwala sobą kierować. Stłumiła jednak te słowa. Wiedziała dobrze, że Darcy musi się dopiero nauczyć, iż można z niego kpić, ale teraz za wcześnie jeszcze na tę naukę. Darcy mówił dalej, jak bardzo, w jego mniemaniu, będzie szczęśliwy Bingley, że tylko on może być szczęśliwszy od niego - i tak doszli do domu. Rozstali się w hallu.

LIX

- Lizzy, kochanie, gdzieś ty chodziła! - tymi słowy Jane i wszyscy zebrani przy stole powitali młodą pannę, natychmiast gdy weszła do pokoju. Mogła tylko odpowiedzieć, że wędrowali ot tak, aż wreszcie zgubiła drogę. Zaczerwieniła się przy tym, lecz ani to, ani nic innego nie wzbudziło najmniejszych podejrzeń co do prawdziwych przyczyn ich spóźnienia.
Wieczór minął spokojnie, bez szczególnych jakichś wydarzeń. Oficjalna para zakochanych rozmawiała i śmiała się, nieoficjalna milczała. Okazywanie szczęścia głośną radością nie leżało w naturze Darcy’ego, Elżbieta zaś była zmieszana i podniecona, i raczej wiedziała, że jest szczęśliwa, niż to czuła. Zdawała sobie sprawę, że oprócz tego zaambarasowania przyjdzie jej jeszcze znieść wiele utrapień. Przewidywała, jak rodzina zareaguje na wiadomość o jej zaręczynach. Zdawała sobie sprawę, że Darcy’ego nie lubi nikt prócz Jane, a oba-wiała się nawet, że pozostali żywią do niego wyraźną niechęć, której nie zdoła zatrzeć ani jego fortuna, ani pozycja.
Wieczorem otworzyła serce przed Jane. Choć podejrzliwość nie leżała w naturze najstarszej panny Bennet, okazała w tej sprawie zupełne niedowiarstwo.
- Żartujesz, Lizzy! To niemożliwe! Zaręczona z panem Darcym? Nie, nie oszukasz mnie. Wiem, że to zupełnie nieprawdopodobne!
- Fatalny początek! Cała moja nadzieja była w tobie! Pewna jestem, że jeśli ty mi nie uwierzysz, to i inni nie dadzą wiary. Doprawdy, mówię całkiem poważnie. Ani jedno słówko nie jest tu kłamstwem. On wciąż jeszcze mnie kocha i jesteśmy zaręczeni. Dziś to zostało postanowione.
Jane spoglądała na nią z powątpiewaniem.
- To przecież niemożliwe, Lizzy. Wiem, jak go okropnie nie cierpiałaś.
- Nie wiesz nic podobnego, nic absolutnie. Wszystko to trzeba zapomnieć. Może nie zawsze kochałam go tak bardzo jak teraz, ale w takich jak ten przypadkach dobra pamięć jest rzeczą niewybaczalną. Ja sama pamiętam o tym dzisiaj po raz ostatni.
Jane spoglądała na nią ze zdumieniem. Jeszcze raz, i tym razem poważniej, zapewniła ją Elżbieta o prawdzie swoich słów.
- Dobry Boże! Czy to możliwe? Ale teraz muszę ci już wierzyć! - zawołała Jane. - Ko-chana, kochana Lizzy… chciałabym ci… to jest, winszuję ci… ale czy jesteś pewna, wybacz to pytanie, czy jesteś zupełnie pewna, że będziesz z nim szczęśliwa?
- Nie mam co do tego cienia wątpliwości. Ustaliliśmy już, że będziemy najszczęśliwszą w świecie parą.
Ale, Jane, kochanie, czyś temu rada? Czy będziesz chciała mieć takiego szwagra?
- Bardzo, bardzo! Ani mojemu narzeczonemu, ani mnie nic nie mogłoby sprawić większej radości. Uważaliśmy… mówiliśmy o tym jako o rzeczy niemożliwej. Czy naprawdę kochasz go dostatecznie mocno? Och, siostrzyczko! Wszystko, tylko nie małżeństwo bez miłości! Czy jesteś zupełnie pewna, że czujesz do niego to, co powinnaś czuć?
- Na pewno. Uznasz zresztą, że czuję do niego więcej, niż powinnam, kiedy ci wy-znam całą prawdę.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- No więc… przyznam ci się, że kocham go bardziej niż ty twojego narzeczonego. Boję się, że się będziesz gniewać.
- Lizzy, kochanie, proszę cię, mów serio. Chcę rozmawiać z tobą bardzo poważnie. Powiedz mi natychmiast wszystko, co powinnam wiedzieć. Czy przyznasz się, od jak dawna go kochasz?
- To szło tak stopniowo, że sama dobrze nie wiem, kiedy się zaczęło. Przypuszczam, że w chwili, kiedy zobaczyłam jego piękne majętności Pemberley.
Powtórne prośby, by spoważniała wreszcie, odniosły w końcu pożądany skutek. Elżbieta uspokoiła Jane, zapewniając ją o swym uczuciu do Darcy’ego. Upewniona w tym względzie najstarsza panna Bennet nie Pragnęła już niczego więcej.
- Teraz jestem w pełni szczęśliwa - mówiła - wiem bowiem, że ty będziesz równie szczęśliwa jak ja. Zawsze wysoko go ceniłam. Musiałabym go szanować już tylko ze względu na jego miłość do ciebie, lecz jako twojego męża i przyjaciela mojego męża, będę go kochała najbardziej na świecie - oczywiście po was dwojgu. Ale, Lizzy, byłaś wobec mnie bardzo skryta i tajemnicza. Tak niewiele mi opowiadałaś o tym, co się wydarzyło w Pemberley i Lambton. Wszystko, co wiem zawdzięczam komu innemu, nie tobie.
Elżbieta wyjaśniła przyczyny swej tajemniczości. Nie chciała wspominać nazwiska Bingleya, nie chciała również wspominać nazwiska jego przyjaciela, a to ze względu na własne, nieskrystalizowane uczucia do niego. Teraz jednak nie będzie ukrywać przed nią dłużej udziału Darcy’ego w sprawie małżeństwa Lidii. Wszystko zostało wyjaśnione i pół nocy ze-szło na rozmowie.
- Dobry Boże! - krzyknęła pani Bennet, stojąc przy oknie następnego ranka. - Znowu ten okropny pan Darcy idzie tutaj z naszym kochanym Bingleyem. Czego on tak ciągle męczy nas swoimi wizytami! Nie mam pojęcia, co z nim zrobić. Żeby też sobie poszedł polować i nie męczył nas swym towarzystwem. Co z nim poczniemy? Lizzy, musisz z nim znowu iść na spacer, żeby nie wchodził Bingleyowi w drogę.
Elżbieta ledwo się mogła powstrzymać od śmiechu na tak dogodną propozycję, dręczyła ją jednak myśl, że matka zawsze będzie o nim mówiła w ten sposób.
Natychmiast przy wejściu Bingley spojrzał na nią tak znacząco i tak serdecznie uścisnął jej dłoń, że jasne było, iż jest powiadomiony o wszystkim. Po chwili zwrócił się głośno do pani Bennet:
- Czy nie ma tutaj w okolicy jakichś ścieżek, na których Lizzy mogłaby dzisiaj znów zmylić drogę?
- Radziłabym panu Darcy’emu, Lizzy i Kitty, by poszli dzisiaj na górę Oakham. To miły, długi spacer, a pan Darcy nigdy nie oglądał widoku stamtąd.
- Wydaje mi się to odpowiednie dla wszystkich odparł Bingley. - Oprócz Kitty. Dla niej to za długi spacer, prawda, Kitty?
Kitty przyznała, że wolałaby zostać w domu. Darcy okazał niezwykłe zainteresowanie widokiem z góry Oakham, a Elżbieta zgodziła się w milczeniu. Kiedy szła na górę, by się ubrać, pani Bennet podreptała za nią.
- Bardzo mi przykro, Lizzy, że musisz sama znosić towarzystwo tego niemiłego człowieka. Myślę, że nie masz o to żalu. Wiesz, że to wszystko dla Jane. Nie ma też powodu, byś z nim ciągle rozmawiała - tylko tak, od czasu do czasu. Nie rób sobie wielkiej subiekcji.
Na spacerze ustalili, że jeszcze tego wieczora Darcy poprosi pana Benneta o rękę cór-ki. Elżbieta postanowiła sama prosić matkę o zgodę, nie była bowiem pewna, jak też ona to przyjmie. Czasem wątpiła, czy wszystkie bogactwa i wspaniałości pana Darcy’ego wystarczą, by przezwyciężyć jej niechęć do niego. Bez względu jednak na to, czy gwałtownie przeciw-stawi się temu związkowi, czy też gwałtownie się nim zachwyci - pewne było, że jej zachowanie nie wystawi najlepszego świadectwa rozsądkowi. Dlatego Elżbieta nie chciała, by pan Darcy usłyszał pierwsze porywy matczynej radości czy też gniewnej dezaprobaty.
Wieczorem, natychmiast po wyjściu pana Benneta do biblioteki, Elżbieta zobaczyła, jak Darcy wstaje i wychodzi za ojcem. Była ogromnie przejęta. Nie bała się odmowy ojca, ale wiedziała, że go zasmuci. Ona, ukochane jego dziecko, tak bardzo go zmartwi swym wyborem. Będzie pełen żalu i obaw. Przykre to były myśli, toteż siedziała zmartwiona, póki Darcy nie wrócił. Pocieszyła się trochę widząc, że się uśmiecha. Po chwili zbliżył się do stołu, przy którym siedziała z Kitty, i udając, że zachwyca się jej robótką, szepnął:
- Idź do ojca. Czeka na ciebie w bibliotece.
Poszła natychmiast. Ojciec chodził tam i z powrotem po pokoju. Był poważny i nie-spokojny.
- Lizzy - zaczął. - Co ty robisz? Czyś od zmysłów odeszła, że przyjmujesz tego człowieka? Przecież zawsze go nie cierpiałaś.
Jak gorąco pragnęła, by jej dawne opinie były rozsądniejsze, jej wypowiedzi bardziej umiarkowane. Oszczędziłoby to wszystkich wyjaśnień i zapewnień, które tak nieporęcznie było jej teraz dawać. Były jednak konieczne, toteż Elżbieta z zakłopotaniem zapewniła ojca o swym prawdziwym i gorącym uczuciu dla pana Darcy’ego.
- Innymi słowy, postanowiłaś się wydać za niego. Jest bardzo bogaty, to prawda… będziesz miała piękniejsze stroje i powozy niż Jane. Ale czy to da ci zasłużone szczęście?
- Czy tatuś nie ma żadnych innych zastrzeżeń oprócz przekonania, że go nie kocham?
- Żadnych. Wszyscy wiemy, że to dumny, niemiły człowiek, ale to byłby drobiazg, gdyby ci się naprawdę podobał.
- Podoba mi się… lubię go… - mówiła Elżbieta, a łzy napłynęły jej do oczu. - Kocham go, tatusiu. Naprawdę, nie ma w nim fałszywej dumy. Jest strasznie miły. Tatuś nie wie, jaki on jest naprawdę, więc niech mnie tatuś nie rani, mówiąc o nim w ten sposób.
- Lizzy - odparł ojciec. - Dałem mu moją zgodę. To tego rodzaju człowiek, że nie ośmieliłbym się odmówić mu czegoś, o co łaskawie zechciał poprosić. Teraz daję i tobie moje przyzwolenie, jeśli naprawdę zdecydowana jesteś wyjść za niego. Ale pozwól, że ci poradzę, byś się jeszcze nad tym zastanowiła. Znam twoje usposobienie, córeczko, i wiem, że nie będziesz ani szczęśliwa, ani godna poważania, nie mając do własnego męża głębokiego szacunku, jeśli nie będziesz go uważała za człowieka stojącego wyżej od ciebie. Twoja żywa inteligencja wystawi cię na wielkie niebezpieczeństwo w niedobranym małżeństwie. Trudno ci przyjdzie uniknąć nieszczęścia i niesławy. Dziecko moje kochane, nie czyń mi bólu. Nie chcę widzieć, że nie masz szacunku dla towarzysza swego życia. Sama chyba nie wiesz, co robisz.
Jeszcze bardziej teraz przejęta Elżbieta odpowiedziała ojcu z uroczystą powagą. Zapewniła go po wielekroć, że pan Darcy jest rzeczywiście wybrańcem jej serca, wyjaśniła, jak powoli zmieniała swoją o nim opinię, jak nabierała do niego szacunku, tłumaczyła, że jego uczucie do niej nie jest sprawą jednego dnia, lecz wytrzymało próbę wielomiesięcznej nie-pewności, z przekonaniem wyliczyła wszystkie jego zalety - i wreszcie przezwyciężyła nieufność ojca i przekonała go do tego małżeństwa.
- No, moja kochana - odezwał się, kiedy skończyła - wobec tego nie mam już nic do powiedzenia. Jeśli sprawa tak wygląda, to Darcy jest ciebie godny. Nie rozstałbym się z tobą, Lizzy, dla kogoś, kto mniej byłby wart.
Chcąc już całkowicie zdobyć Darcy’emu przychylność ojca, Elżbieta opowiedziała, co młody człowiek uczynił w sprawie Lidii. Pan Bennet słuchał ze zdumieniem.
- Cóż to za wieczór cudów! - zawołał. - Więc Darcy zrobił wszystko, doprowadził do ślubu, dał pieniądze, zapłacił długi tamtego i kupił mu patent oficerski! Wspaniałe! Zaoszczędzi mi to masę kłopotów i wydatków. Gdyby to się stało za sprawą wuja, musiałbym mu za-płacić i z pewnością bym to uczynił, ale ci zakochani szaleńcy robią wszystko podług własnej woli. Jutro zaproponuję mu zwrot pieniędzy, on będzie grzmiał i gardłował o swojej miłości do ciebie i tak się cała sprawa zakończy.
Przypomniał sobie potem zakłopotanie Elżbiety, kiedy jej czytał parę dni temu list pa-na Collinsa. Pośmiał się z niej trochę i wreszcie pozwolił jej iść, mówiąc na odchodnym:
- Jeśli przyjdą jeszcze jacyś młodzi ludzie prosić o Kitty i Mary, to przyślij ich tutaj - jestem do waszej dyspozycji.
Ogromny ciężar spadł z serca Elżbiety. Przez pół godziny rozmyślała samotnie u siebie na górze, po czym, względnie już spokojna, przyłączyła się do reszty towarzystwa. Zbyt świeże było wszystko, by się otwarcie radować, wieczór upłynął więc spokojnie. Nic już nie groziło, nie było się czego obawiać, a z czasem zawita i beztroskie poczucie spokoju i zażyło-ści.
Wieczorem, kiedy matka szła do swej gotowalni, Elżbieta pospieszyła za nią i zakomunikowała ważną nowinę. Wrażenie było niezwykłe. W pierwszej chwili pani Bennet siedziała spokojnie, niezdolna wykrztusić słowa. Dopiero po pewnym czasie zdołała pojąć, co usłyszała, choć przecież na ogół szybko się orientowała, co dla rodziny jest z korzyścią lub też, ile zyskuje każda córka w osobie wielbiciela. Wreszcie zaczęła przychodzić do siebie, kręcić się w krześle, wstawać, siadać, dziwić się i wzywać pana Boga.
- Wielki Boże! Chryste Panie! Pomyśleć tylko! O Jezu! Pan Darcy! Któż by to pomyślał! I to prawda, nie żarty? Lizzy moja najsłodsza! Jaka ty będziesz bogata, jaka wielka dama! Co za pieniądze na szpilki, jaka biżuteria, jakie powozy! Fortuna Jane będzie niczym w porównaniu z twoją!!! Takam rada, takam szczęśliwa! Co za czarujący człowiek! Taki przystojny! Taki wysoki! O moja Lizzy najdroższa! Proszę cię, przeproś go, żem go dawniej nie lubiła! Mam nadzieję, że mi to zapomni! Kochana, kochana córeczko! Dom w Londynie. Tyle wspaniałych rzeczy! Trzy córki wydane za mąż! Dziesięć tysięcy rocznie! O Boże, co się ze mną stanie! Chyba oszaleję!
To wystarczyło, by usunąć wszelkie wątpliwości co do aprobaty matki. Elżbieta wy-sunęła się szybko z jej pokoju, rada, że sama była świadkiem tego wybuchu radości. Nie minęły jednak trzy minuty, kiedy matka przyszła do niej.
- Córeczko moja kochana! - wołała. - Nie mogę myśleć o niczym innym. Dziesięć tysięcy rocznie a może i więcej. To nadzwyczajne! I koniecznie indult! Musicie, musicie brać ślub za indultem. Ale powiedz mi, kochanie moje, co pan Darcy najbardziej lubi, żebym mogła mu przygotować na jutro?
Była to ponura zapowiedź zachowania matki w stosunku do niego - i oto okazało się, że chociaż Elżbieta pewna jest najgorętszych uczuć swego wybranego i otrzymała zgodę najbliższej rodziny, pozostaje jej jeszcze coś do życzenia. Następny jednak dzień upłynął lepiej, niż się spodziewała, pan Darcy bowiem przejmował panią Bennet tak wielką grozą, że bała się doń ust otworzyć, chyba że mogła mu okazać swe względy czy uznanie dla wygłaszanych przezeń sądów.
Elżbieta zauważyła z przyjemnością, iż ojciec podejmuje trud bliższego poznania jej narzeczonego, wkrótce zaś sam ją zapewnił, że z każdą chwilą czuje dlań większy szacunek.
- Uwielbiam wszystkich trzech moich zięciów - mówił. - Wickham jest chyba moim faworytem, przypuszczam jednak, że polubię twego męża tak samo jak męża Jane.

LX

Szybko powrócił Elżbiecie żartobliwy nastrój i zapragnęła dowiedzieć się od pana Darcy’ego, dlaczego się w niej zakochał.
- Jak to się w ogóle stało? - pytała. - Mogę zrozumieć ciąg dalszy, ale gdzie był początek? Co cię do tego skłoniło?
- Nie mogę określić ani godziny, ani miejsca, ani spojrzenia, ani słów, od których się zaczęło. To stało się zbyt dawno. Byłem już w pół drogi, kiedy zdałem sobie sprawę, że się w ogóle zaczęło.
- Urody odmówiłeś mi od początku, zaś co do mego obejścia, zawsze zachowywałam się w stosunku do ciebie prawie niegrzecznie i zwracając się do ciebie, pragnęłam zwykle, by cię to zabolało. Bądź szczery - czy spodobało ci się właśnie moje impertynenckie zachowanie?
- Spodobała mi się żywość twego umysłu.
- Możesz to równie dobrze nazwać od razu impertynencją, bo to niewielka różnica. Cała rzecz w tym, że dosyć już miałeś uprzejmości, nadskakiwania i natrętnych grzeczności. Obrzydły ci kobiety, które zarówno mową, jak i uczynkami starały się o jedno tylko: o twoje uznanie. Ja otrząsnęłam cię ze snu i zaciekawiłam, bo byłam do nich niepodobna. Gdybyś w rzeczywistości nie był taki miły, nie cierpiałbyś mnie za to. Chociaż robiłeś, co mogłeś, by się wydać innym, w gruncie rzeczy sądziłeś zawsze ludzi szlachetnie i słusznie. Zawsze w głębi serca pogardzałeś tymi, którzy tak gorliwie zabiegali wokół ciebie. No, widzisz, oszczędziłam ci kłopotu wyjaśnień i naprawdę, zważywszy wszystko, zaczynam sądzić, że to zupełnie roz-sądne tłumaczenie. Przecież nie wiadomo ci o mnie nic dobrego, ale któż o tym myśli, kiedy jest zakochany.
- Czy twoja serdeczność względem Jane w Netherfield nie świadczyła o niczym?
- Kochana Jane! Któż by się zachował inaczej wobec niej? Ale, oczywiście, powinie-neś to uznać za cnotę. Wszystkie moje zalety są pod twoją opieką i musisz je wyolbrzymiać, jak tylko potrafisz. W zamian za to, ja będę wynajdywać okazje do jak najczęstszych kłótni z tobą i do dręczenia cię, kiedy się tylko da. Zacznę natychmiast: opowiedz mi, dlaczego tak zwlekałeś z ostateczną deklaracją? Dlaczegóż to byłeś wobec mnie taki nieśmiały za pierwszą swoją wizytą i potem, kiedy przyjechałeś na obiad? Dlaczego, zwłaszcza za pierwszym razem, sprawiałeś wrażenie, że nie dbasz o mnie ani trochę?
- Bo byłaś cicha, poważna i nie dodawałaś mi odwagi.
- Ależ ja byłam zakłopotana.
- Ja też.
- Mogłeś więcej ze mną rozmawiać wówczas, kiedy byłeś na obiedzie.
- Mógłby to może robić mężczyzna, który kochałby cię mniej niż ja.
- Fatalnie się składa, że zawsze masz na wszystko rozsądną odpowiedź i że ja jestem na tyle rozsądna, by ją przyjąć. Ale zastanawiam się, jak by to długo trwało, gdyby cię zostawiono samemu sobie. Kiedy zacząłbyś mówić, gdybym ja cię nie zagadnęła? Mój pomysł, by ci podziękować za dobroć wobec Lidii, okazał się bardzo skuteczny. Boję się nawet, że za bardzo, bo jaki może być morał, jeśli radość czerpiemy ze złamania obietnicy. Przecież nie powinnam była nawet wspomnieć o tej sprawie.
- Nie martw się. Morał z tego właściwy. Niedopuszczalne wysiłki lady Katarzyny, by nas rozdzielić, usunęły wszelkie moje wątpliwości. Nie zawdzięczam swego szczęścia twoim pilnym staraniom, by mi wyrazić wdzięczność. Nie byłem w nastroju, by czekać na znak z twojej strony. Wiadomości, jakie przywiozła mi ciotka, wzbudziły we mnie nadzieję i postanowiłem od razu dowiedzieć się wszystkiego.
- Lady Katarzyna okazała się osobą niezwykle użyteczną, co powinno jej sprawić przyjemność, jako że ogromnie lubi być użyteczna. Ale powiedz mi, po cóż przyjeżdżałeś do Netherfield? Czy tylko po to, by przyjść do Longbourn i być zakłopotanym? Czy też miałeś inne, poważniejsze zamiary?
- Prawdziwym powodem mojego przyjazdu była chęć zobaczenia ciebie. Chciałem sprawdzić, czy mógłbym… czy wolno mi w ogóle mieć nadzieję, że mnie kiedyś pokochasz. Powodem, do którego się przyznawałem, a właściwie przyznawałem się tylko wobec siebie, była chęć dowiedzenia się, czy siostra twoja kocha się jeszcze w moim przyjacielu, a jeśli tak, wyznania mu tego, co już wyznałem.
- Czy starczy ci kiedykolwiek odwagi na zawiadomienie lady Katarzyny, co ją czeka?
- Bardziej brak mi czasu niż odwagi, Elżbieto. Powinienem jednak to zrobić i jeśli dasz mi kartkę papieru, zrobię to natychmiast.
- Gdybym ja sama nie miała listu do pisania, mogłabym usiąść tu przy tobie i podziwiać twój piękny charakter pisma, jak to kiedyś robiła pewna młoda dama. Ale ja też mam ciotkę, której nie wolno mi dłużej zaniedbywać.
Elżbieta dotychczas jeszcze nie odpowiedziała na list pani Gardiner; nie miała ochoty się przyznać, że wyobrażenia ciotki co do niej i Darcy’ego były przesadne. Teraz jednak mogła jej zakomunikować to, co - jak wiedziała - przyjęte zostanie z wielkim zadowoleniem. Wstyd ją ogarnął na myśl, że wujostwo stracili przez nią trzy radosne dni. Natychmiast zaczęła pisać.
Podziękowałabym ci, droga cioteczko, jak należy, za twój długi, szczegółowy opis wszelakich najdrobniejszych wydarzeń, ale, prawdę mówiąc, byłam zbyt zła, żeby pisać. Podejrzewaliście więcej, niż było naprawdę. Ale teraz podejrzewaj, ciociu, ile tylko chcesz, po-puść wodze swej imaginacji, przypnij skrzydła fantazji - niech roi na ten temat, co tylko podobna - a nie pomylisz się zbytnio, chyba że przyjmiesz, żem już wyszła za mąż. Musisz, ciociu, szybko mi odpisać i chwalić go o wiele bardziej niż w ostatnim liście. Dziękuję wam tysiąckroć za to, że nie pojechaliśmy nad Jeziora. Jak mogłam być taką gąską, żeby tego pragnąć? Jestem zachwycona propozycją cioci co do kucyków. Będziemy codziennie objeżdżały park naokoło. Jestem najszczęśliwszą istotą pod słońcem. Być może, inni mówili przede mną to samo, ale nikt nie miał takich podstaw po temu. Jestem szczęśliwsza nawet od Jane - ona się tylko uśmiecha, ja śmieję się z całego serca. Pan Darcy przesyła wam wszystkie serdeczne uczucia, jakie ma jeszcze na zbyciu. Wszystkich was zapraszamy na Boże Narodzenie do Pemberley.
Wasza itd.
List pana Darcy’ego do lady Katarzyny wyglądał nieco inaczej, a jeszcze inna była odpowiedź pana Benneta wysłana panu Collinsowi.
Drogi panie - muszę pana raz jeszcze niepokoić prośbą o powinszowanie. Elżbieta zostanie wkrótce żoną pana Darcy’ego. Pocieszaj pan lady Katarzynę, jak tylko możesz. Gdy-bym jednak był na pana miejscu, stanąłbym za siostrzeńcem. Więcej może dać.
Pański itd.
Powinszowania panny Bingley w związku ze zbliżającym się ślubem brata były ogromnie wylewne i nieszczere. Napisała nawet do Jane, wyrażając swój zachwyt i ponawiając dawne zapewnienia o swym przywiązaniu. Jane nie dała się oszukać, była jednak wzruszona i choć nie dowierzała przyszłej szwagierce, napisała do niej list o wiele serdeczniejszy, niż na to zasługiwała adresatka.
Radość panny Darcy po otrzymaniu podobnej wiadomości była równie szczera jak radość brata, kiedy pisał list. Cztery bite strony nie mogły pomieścić wszystkich jej zachwytów i serdecznych próśb, by nowa siostra ją pokochała.
Nim zdążyła przyjść odpowiedź od pana Collinsa czy też powinszowania dla Elżbiety od jego żony, rodzina Bennetów dowiedziała się, że Collinsowie przyjeżdżają do Lucasów. Wkrótce wyszła na jaw przyczyna ich nagłego przyjazdu. Otóż lady Katarzyna tak okropnie się rozgniewała listem siostrzeńca, iż Charlotta, która się szczerze z tego małżeństwa cieszyła, postanowiła uciec z domu i przeczekać burzę gdzieś dalej. Przyjazd Charlotty w takiej chwili sprawił ogromną radość Elżbiecie, choć podczas ich spotkań musiała nieraz pomyśleć, że drogo ją kosztuje ta przyjemność, pan Darcy bowiem wystawiony był wówczas na uniżoną i pompatyczną grzeczność pastora. Znosił to jednak z podziwu godnym spokojem. Potrafił się nawet opanować, kiedy sir William Lucas prawił mu komplementy o najpiękniejszym klejnocie, jaki wywozi z okolicy, lub też wyrażał nadzieję, że będą się często spotykali w pałacu St. James. Jeśli wzruszał ramionami, to tylko wtedy, kiedy sir Williama nie było w pobliżu.
Wulgarność pani Philips była dlań jeszcze jedną i chyba cięższą próbą. Choć owa dama, podobnie jak jej siostra, czuła zbytni respekt dla młodego człowieka, by rozmawiać z nim tak poufale jak z Bingleyem, który ją dobrodusznie do rozmowy zachęcał, jednak za każdym razem, kiedy otwierała usta, musiała powiedzieć coś nieodpowiedniego. Szacunek, jaki doń żywiła, mógł ją nieco przyciszyć, nie mógł jednak sprawić, by stała się kobietą wytworną. Elżbieta starała się, jak mogła, chronić narzeczonego przed ciotką czy pastorem i pilnowała, aby przebywał albo z nią albo z tymi z rodziny, z którymi mógł rozmawiać bez przykrości. Choć wszystkie te kłopoty odbierały okresowi narzeczeńskiemu wiele uroków, rozjaśniały jednocześnie żywione na przyszłość nadzieje. Z zadowoleniem wyczekiwała Elżbieta chwili, kiedy towarzystwo tak mało obydwojgu przyjemne zamienią na miłe, wytworne rodzinne grono w Pemberley.

LXI

Szczęsny dla macierzyńskiego serca pani Bennet był dzień, w którym pozbyła się dwóch najbardziej udanych córek. Łatwo sobie wyobrazić, z jakim zachwytem i dumą odwiedzała później panią Bingley czy też rozprawiała o pani Darcy. Ze względu na jej rodzinę chciałabym móc tu powiedzieć, iż spełnienie gorących pragnień, jakim było wydanie tylu córek za mąż, dało szczęśliwe rezultaty i zmieniło panią Bennet na resztę życia w kobietę rozsądną, miłą i światłą. Pozostała jednak niekiedy nerwowa i zawsze głupia. Może to zresztą i dobrze dla męża, który chyba nie potrafiłby już zasmakować w tak niezwykłym dlań rodzaju szczęścia domowego.
Pan Bennet ogromnie tęsknił za Elżbietą, a miłość do niej częściej niż cokolwiek innego wyciągała go z domu. Bardzo lubił jeździć do Pemberley, szczególnie wówczas, kiedy był tam najmniej spodziewany.
Pan Bingley i Jane tylko przez rok pozostali w Netherfield. Bliskie sąsiedztwo matki i merytońskiej rodziny stało się dla nich nieznośne, nawet przy jego łagodnym usposobieniu, a jej czułym sercu. Wreszcie, gdy Bingley kupił majątek w hrabstwie sąsiadującym z Derbyshi-re, najgorętsze pragnienie obu sióstr zostało zaspokojone. Na dodatek do wszystkich innych źródeł szczęścia Elżbieta i Jane zamieszkały o trzydzieści mil od siebie.
Kitty - z wielką dla siebie korzyścią - spędzała dużo czasu z dwoma najstarszymi siostrami. Obracając się w towarzystwie o tyle wytworniejszym od tego, jakie dotychczas znała, zmieniała się bardzo. Nie była tak nieokiełznana jak Lidia, a uwolniona spod jej wpływu, pod właściwym kierunkiem i czujnym okiem, stała się mniej denerwująca, mniej głupia i płytka. Strzeżono jej, oczywiście, pilnie, przed fatalnym skutkiem towarzystwa Lidii, i choć pani Wickham często zapraszała siostrę na dłuższy pobyt u siebie, obiecując jej bale i wielbicieli, ojciec nigdy nie godził się na wyjazd.
Mary była jedyną córką, jaka pozostała w domu. Musiała z konieczności przerwać po-goń za wiedzą, pani Bennet bowiem nie potrafiła siedzieć sama. Tak więc Mary stykała się teraz częściej ze światem, wciąż jednak moralizowała nad każdą przedpołudniową wizytą. Ojciec przypuszczał jednak, iż bez zbytniego oporu dała się nakłonić do zmiany trybu życia, ponieważ odpadła jej przykrość, jaką było porównywanie własnej urody z urodą sióstr.
Żadna rewolucyjna zmiana nie dokonała się w charakterze Wickhama i Lidii na skutek małżeństwa sióstr. On z filozoficznym spokojem zniósł przekonanie, że Elżbieta dowie się teraz wszystkich nie znanych dotąd szczegółów jego niewdzięczności i zakłamania, i mimo to żywił pewne nadzieje, iż Darcy da się namówić i zapewni mu jeszcze niezależność. List z życzeniami, jaki Lidia wysłała na ślub Elżbiety, pozwolił starszej siostrze zrozumieć, że jeśli nie Wickham, to w każdym razie jego żona ma taką nadzieję. List brzmiał następująco:
Kochana moja Lizzy!
Życzę ci wiele radości. Jeżeli kochasz pana Darcy’ego chociaż w połowie tak jak ja mojego kochanego mężulka, to musisz być bardzo szczęśliwa. Bardzo się cieszymy, że będziesz taka bogata - mam nadzieję, że pomyślisz o nas, kiedy nie będziesz miała nic innego do roboty. Wiem, że mój mąż bardzo by chciał pracować w sądzie, a nie wydaje mi się, byśmy mogli wyżyć z tego, co mamy, jeśli nam ktoś nie pomoże. Każda ewentualność, która przyniesie trzy czy cztery tysiące rocznie, będzie dobra. Nie wspominaj jednak o tym panu Dar-cy’emu, jeśli nie będziesz miała ochoty.
Twoja itd.
Ponieważ tak się złożyło, że Elżbieta nie miała ochoty, postarała się, pisząc odpowiedź, położyć kres podobnym prośbom. Często posyłała jednak Wickhamom pomoc, na jaką sama mogła się zdobyć, po dokonaniu tego, co można by nazwać oszczędnościami w swoich osobistych wydatkach. Było dla niej zawsze jasne, że Wickhamom nie może wystarczyć ich dochód, skoro dysponują nim dwie osoby nie ograniczające się w wydatkach i zupełnie nie dbające o przyszłość. Za każdym razem, kiedy zmieniali miejsce pobytu, zwracali się albo do Elżbiety, albo do Jane o pewną pomoc przy spłacaniu długów. Nawet po zakończeniu wojny, kiedy musieli gdzieś osiąść, prowadzili bardzo niespokojny tryb życia. Wciąż przenosili się z miejsca na miejsce, szukając jakichś niedrogich możliwości, zawsze wydając więcej, niż mogli. Jego uczucie do niej szybko przeszło w obojętność - jej przywiązanie trwało trochę dłużej i Lidia mimo swej młodości i nieokrzesanego obejścia zachowała reputację, jaką zdobyła przez małżeństwo.
Choć Darcy nie mógł nigdy przyjąć Wickhama w Pemberley, jednak, ze względu na Elżbietę, pomagał mu w dalszym ciągu. Czasem, kiedy mąż bawił w Londynie czy w Bath, Lidia przyjeżdżała do starszej siostry. U Bingleyów
Madeleine
PostWysłany: Nie 21:54, 28 Gru 2008    Temat postu:

LI
Nadszedł dzień ślubu Lidii. Jane i Elżbieta przeżywały to wydarzenie głębiej zapewne niż oblubienica. Wysłano powóz, który miał spotkać państwa młodych w X i przywieźć ich do domu w porze obiadowej. Starsze panny Bennet bały się tej chwili, zwłaszcza Jane, która przypisywała Lidii uczucia, jakie byłyby jej udziałem, gdyby to ona zawiniła; cierpiała więc na myśl o tym, co przeżywa siostra.
Przyjechali. Cała rodzina oczekiwała ich w jadalni. Gdy powóz zajechał przed ganek, uśmiech okrywał twarz pani Bennet, mąż jej był ponury jak chmura gradowa, córki przerażone, niespokojne, niepewne.
W hallu rozległ się głos Lidii - drzwi otworzyły się szeroko i młoda dama wbiegła do pokoju. Matka wyszła naprzód, objęła ją serdecznie i powitała z uniesieniem. Z afektowanym uśmiechem podała dłoń Wickhamowi, który szedł za swą żoną, po czym złożyła im najlepsze życzenia szczęścia i radości z przekonaniem, które wykluczało jakiekolwiek w tym względzie wątpliwości.
Pan Bennet, do którego zwrócili się teraz, przyjął ich nieco mniej serdecznie. Ostry wyraz twarzy pogłębił się jeszcze - ledwo wymówił parę słów. Spokój i pewność siebie młodej pary doprawdy mogły go do tego sprowokować. Elżbieta czuła niesmak, a nawet Jane była wstrząśnięta. Lidia pozostała dawną Lidią - nieokiełznaną, bezwstydną, dziką, hałaśliwą, nieposkromioną. Zwróciła się teraz do sióstr, prosząc o życzenia. Kiedy wreszcie wszyscy usiedli, rozejrzała się żywo po pokoju, spostrzegła wszystkie drobne zmiany, jakie zostały w czasie jej nieobecności dokonane, po czym stwierdziła ze śmiechem, że dawno jej tu nie było.
Wickham był równie jak ona beztroski. Obejście miał zawsze ujmujące i gdyby jego charakter i małżeństwo były takie, jakie być powinny, to dzisiaj zarówno jego uśmiechy, jak i bezpośredniość, z jaką zwrócił się do nich prosząc o przyjęcie go do rodzinnego grona, wzbudziłyby zachwyt wszystkich. Elżbieta wprost nie mogła uwierzyć, że stać go na taką pewność siebie, toteż siadając postanowiła w duszy, iż nigdy w przyszłości nie będzie stawiała granic bezwstydu człowieka bezwstydnego. Czerwieniła się, i Jane czerwieniła się również, lecz policzki dwojga, którzy byli tego przyczyną, nie powlekły się rumieńcem.
Rozmowa nie milkła ani przez chwilę. Oblubienica i matka nie dawały jedna drugiej dojść do słowa, a Wickham, który - tak się przypadkiem złożyło - usiadł przy Elżbiecie, zaczął wypytywać ją o znajomych z sąsiedztwa z pogodą i spokojem, na które ona, odpowiadając mu, nie była zdolna się zdobyć.
Mogłoby się wydawać, że oboje młodzi mają z ostatnich wydarzeń najmilsze w świecie wspomnienia. Nic, co się łączyło z przeszłością, nie było wspominane z bólem, a Lidia wręcz świadomie i z upodobaniem poruszała tematy, których jej starsze siostry nie chciałyby dotknąć za żadne skarby świata.
- Pomyśleć tylko, że to całe trzy miesiące, odkąd wyjechałam! - wołała. - Doprawdy, wydaje mi się, że dwa tygodnie zaledwie! A przecież, ile to się przez ten czas wydarzyło! Mój ty Boże, kiedy wyjeżdżałam ani mi w głowie nie postało, że wrócę tu mężatką, chociaż myślałam, że to byłby pyszny dowcip!
Ojciec podniósł oczy w górę. Jane była zakłopotana, Elżbieta patrzyła znacząco na Lidię, lecz ta nigdy nie dostrzegała i nie słyszała rzeczy, które w jej pojęciu nie miały sensu, toteż szczebiotała dalej:
- Och, mamo, czy wszyscy naokoło wiedzą, że dzisiaj był mój ślub? Bałam się, że może nikt im nie powiedział. Wyprzedziliśmy po drodze Williama Gouldinga, jechał kariolką, więc postanowiłam, że on przynajmniej się dowie. Spuściłam szybę od jego strony, zdjęłam rękawiczkę i po prostu położyłam rękę na oknie, żeby zobaczył obrączkę, a potem kłaniałam się i uśmiechałam jakby nigdy nic.
Elżbieta nie mogła tego znieść dłużej. Wstała i wybiegła z pokoju, a wróciła dopiero wówczas, kiedy usłyszała, jak przechodzą przez hall. Tam przyłączyła się do nich. Zdążyła jeszcze zobaczyć, jak Lidia z dokuczliwą ostentacją podchodzi i staje po prawej ręce matki, mówiąc do starszej siostry:
- Widzisz, Jane, teraz ja przechodzę na twoje miejsce, a ty musisz zająć dalsze, bo ja jestem mężatka.
Mało było prawdopodobne, by Lidia zaczęła się peszyć w przyszłości, jeśli od początku była tak całkowicie wolna od wszelkiego zaambarasowania. Jej humor i dobre samopoczucie wzrastały z godziny na godzin Marzyła, by zobaczyć panią Philips, Lucasów i w ogóle wszystkich sąsiadów i słyszeć, jak będą zwracać się do niej: „pani Wickham”. Tymczasem po obiedzie poszła pokazać swą obrączkę gospodyni i dwóm pokojówkom, pyszniąc się przed nimi swoim zamążpójściem.
- No, mamusiu - mówiła, kiedy wszyscy wrócili do pokoju śniadaniowego. - Cóż myślisz o moim mężu? Czy nie jest czarujący? Pewna jestem, że wszystkie siostry mi zazdroszczą. Chciałabym, żeby im się choć w części tak poszczęściło jak mnie. Wszystkie powinny jechać do Brighton. Tam zdobywa się mężów! Jaka to szkoda, mamo, że nie pojechałyśmy wszystkie razem!
- Pewno! Gdyby mnie posłuchano, pojechałybyśmy na pewno. Ale, moja kochana córeczko, bardzo się martwię, że jedziesz tak daleko. Czy to konieczne?
- O mój Boże, tak. To nic strasznego. Bardzo się z tego cieszę! Musicie wszyscy do nas przyjechać - mama i tatuś, i dziewczęta. Całą zimę spędzimy w Newcastle, a myślę, że będą tam jakieś bale. Postara się znaleźć dla nich dobrych partnerów!
- Bardzo bym chciała - odparła matka.
- A potem, kiedy mama wyjedzie, będzie mi mogła zostawić jedną albo dwie siostry. Na pewno znajdę dla nich mężów jeszcze przed końcem zimy.
- Dziękuję ci w moim imieniu za tę łaskę - wtrąciła Elżbieta - ale nie bardzo podoba mi się twój sposób znajdywanie męża.
Goście mieli pozostać w Longbourn tylko dziesięć dni - nie dłużej. Pan Wickham otrzymał patent jeszcze przed wyjazdem z Londynu i zamierzał dołączyć do swego pułku jeszcze przed upływem dwóch najbliższych tygodni. Nikt oprócz pani Bennet nie żałował, że ich pobyt będzie tak krótko trwał. Pani domu wykorzystywała go w głównej mierze na wizyty, które składała wraz z córką, oraz urządzanie częstych przyjęć w domu. Okazało się, że przyjęcia te były miłe dla wszystkich - unikało się w ten sposób zebrań w rodzinnym gronie, czego najgoręcej pragnęła rozsądniejsza część rodziny.
Uczucie Wickhama do Lidii było takie właśnie, jak je sobie Elżbieta wyobrażała - nie dorównywało uczuciu jego żony. Elżbieta nie potrzebowała tych dowodów, by wiedzieć - wskazywała na to bowiem logika rzeczy - iż do owej ucieczki doprowadziła miłość Lidii, a nie jej męża. Mogłaby się nawet dziwić, dlaczego, nie żywiąc do obecnej żony gwałtownej namiętności, Wickham w ogóle zgodził się na ucieczkę, gdyby nie wiedziała, że była to konieczność wynikająca z rozpaczliwej sytuacji. Mając zaś takie powody, nie potrafił odmówić sobie towarzystwa, które się akurat nadarzyło.
Lidia była dla niego niezmiernie czuła. Ciągle, przy każdej sposobności, nazywała go drogim mężulkiem. Nikt nie mógł mu dorównać. Wszystko, co robił, robił najlepiej na świecie. Była też przekonana, że pierwszego września zastrzeli najwięcej ptactwa w całej Anglii.
Pewnego ranka, wkrótce po przyjeździe, siedząc wraz z dwoma starszymi siostrami, zwróciła się do Elżbiety:
- Chyba ci jeszcze nie opowiadałam, Lizzy, jak się odbył nasz ślub. Nie było cię, kiedy mówiłam o tym mamie i wszystkim. Czy nie jesteś ciekawa usłyszeć, jak to było?
- Nie, ani trochę - odparła Elżbieta. - Wydaje mi się, że na ten temat trzeba mówić jak najmniej.
- O, jakaś ty dziwaczka! Muszę ci jednak opowiedzieć. Wiesz pewno, że nasz ślub odbył się w kościele Św. Klemensa, bo mój mąż mieszkał w tamtej parafii. Ustalono, że spotkamy się tam wszyscy o jedenastej. Wuj, ciotka i ja mieliśmy przyjechać razem, a reszta miała tam na nas czekać. No i przyszedł wreszcie poniedziałek, a ja byłam zupełnie nieprzytomna. Ciągle się bałam, że coś się wydarzy, co odroczy nasz ślub, a wtedy chybabym oszalała. Przez cały czas, kiedy się ubierałam, siedziała przy mnie ciotka i prawiła mi kazanie, i gadała zupełnie jak w kościele. Co prawda, może słyszałam jedno słowo na dziesięć, bo jak pewno się domyślasz, myślałam ciągle o moim drogim mężulku. Strasznie chciałam wiedzieć, czy będzie brał ślub w swoim niebieskim fraku.
Potem jak zwykle o dziesiątej zjedliśmy śniadanie. Myślałam, że się nigdy nie skończy, bo nawiasem mówiąc, powinnyście wiedzieć, że wujostwo byli okropnie dla mnie niemili i że ani razu nie wytknęłam nosa z domu, chociaż siedziałam u nich dwa tygodnie. Ani jednego przyjęcia, żadnej rozrywki, nic. Mówiąc prawdę, niewiele się akurat działo w Londynie, ale w każdym razie Teatr Mały był otwarty. No i kiedy powóz już zajechał, wuja odwołali w interesie do tego okropnego człowieka, pana Stone’a. A jak ci zaczną gadać, to już i końca nie ma. Byłam tak przerażona, że nie wiedziałam, co robić, bo przecież wuj miał mnie prowadzić do ołtarza, a gdybyśmy się spóźnili na oznaczoną godzinę, to już nie moglibyśmy wziąć ślubu tego dnia. Ale na szczęście wujek po dziesięciu minutach wrócił, no i ruszyliśmy razem. A przecież, jak sobie później przypomniałam, jeśliby wuj nie mógł pojechać, to nie trzeba by odkładać ślubu, boć przecież pan Darcy mógł mnie poprowadzić.
- Pan Darcy! - powtórzyła Elżbieta z bezgranicznym zdumieniem.
- Tak, widzisz, miał przyjść z moim mężem. Ach, mój Boże! Zapomniałam zupełnie, że miałam nie mówić o tym ani słowa. Tak im to rzetelnie obiecywałam. Co na to powie mój mąż? To przecież miała być tajemnica!
- Jeśli miała być tajemnica - wtrąciła Jane - to nie mów już nic więcej. Możesz być pewna, że ja nie będę ciebie wypytywać.
- Oczywiście - rzekła Elżbieta, płonąc z ciekawości. - Nie będziemy cię o nic pytać.
- To dobrze - odetchnęła Lidia - bo gdybyście pytały, z pewnością wypaplałabym wszystko i mój mąż byłby bardzo zły.
Po takiej zachęcie Elżbieta musiała uciec, zabezpieczając się w ten sposób przed własną ciekawością.
Nie mogła jednak żyć, nie wyjaśniwszy tej sprawy, w każdym razie nie sposób było zaniechać wszelkich po temu starań. Pan Darcy przyszedł na ślub jej siostry! Była to sytuacja i towarzystwo, gdzie - zdawałoby się - powinien mieć najmniej do roboty i gdzie pewne nie szedł z największą ochotą. Szalone i gwałtowne przypuszczenia, co by to mogło znaczyć, przelatywały jej jak huragan przez głowę, lecz żadne nie mogło jej zadowolić. Przypuszczenia najprzyjemniejsze, stawiające go w najszlachetniejszym świetle, wydawały się najbardziej nieprawdopodobne. Nie mogła znieść takiej niepewności. Sięgnęła spiesznie po kartkę papieru i napisała do ciotki krótki list z prośbą o wyjaśnienie tego, co niechcący wymknęło się Lidii - oczywiście, jeśli to możliwe, bo zdaje się, zamierzano utrzymać sprawę w tajemnicy.
Dobrze ciocia rozumie - pisała - jak bardzo jestem ciekawa, dlaczego człowiek nie związany z nami, prawdę mówiąc, człowiek nam zupełnie obcy, znalazł się wśród was w takiej chwili. Proszę, niech ciocia szybko napisze i wyjaśni mi wszystko, chyba że z ważnych przyczyn ma to pozostać tajemnicą, co Lidia uważa, zdaje się, za konieczne. Wtedy będę się starała zadowolić niewiedzą.
- Co nie znaczy, że się zadowolę - szepnęła, kończąc list - toteż, kochana ciociu, jeśli nie powiesz mi te go w uczciwy sposób, będę się musiała zniżyć do sztuczek i podstępów, by poznać prawdę.
Subtelna uczciwość nie pozwoliła Jane rozmawiać z Elżbietą o tym, co wymknęło się Lidii. Elżbieta była z tego rada. Wolała nie rozmawiać o tej sprawie, póki jej ciekawość nie zostanie zaspokojona.


LII
Życzeniu Elżbiety stało się zadość, otrzymała bowiem w bardzo krótkim czasie odpowiedź na swój list. Natychmiast pospieszyła do małego zagajnika, gdzie spodziewała się znaleźć spokój, usiadła na jednej z ławek i przygotowała się na wielką przyjemność, jako że, wnosząc z długości listu, ciotka nie odmówiła jej prośbie.
Gracechurch Street, 6 września
Droga moja siostrzeniczko!
Otrzymałam przed chwilą twój list i siadam zaraz do odpowiedzi. Czuję, że będę pisać przez całe przedpołudnie, bo krótki list na pewno nie pomieści tego, co ci mam do powiedzenia. Przyznam się, że zdziwiła mnie twoja prośba - nie spodziewałam się tych pytań od ciebie. Nie myśl jednak, że się gniewam, chcę ci tylko powiedzieć, iż nie wyobrażam sobie, byś ty potrzebowała zadawać jakiekolwiek pytania w tej sprawie. Jeśli nie masz ochoty tego zrozumieć - wybacz moją zuchwałość. Wujek jest równie zdziwiony jak ja, gdyż tylko przekonanie o twoim udziale w tej sprawie pozwoliło mu postąpić tak, jak postąpił. Ale jeśli naprawdę jesteś niewinna i nic nie wiesz o niczym, muszę tłumaczyć jaśniej. Tego dnia, kiedy wracałam do Londynu, wuja odwiedził zupełnie niespodziewany gość - pan Darcy. Przyszedł i zamknął się z moim mężem na parę godzin. Skończyli rozmawiać jeszcze przed moim przyjazdem - ciekawość nie dręczyła więc mnie tak potwornie jak (o ile się nie mylę) ciebie w tej chwili. Pan Darcy przyszedł, by powiedzieć mojemu mężowi, że odnalazł Lidię i Wickhama i że rozmawiał z obojgiem: z Wickhamem kilkakrotnie, z Lidią raz. O ile sobie przypominam, wyjechał z hrabstwa Derby zaledwie w jeden dzień po nas i przyjechał do Londynu, postanawiając ich szukać. Za powód swego postępowania podał, iż w swoim przekonaniu ponosi winę za to, że podłość Wickhama była nieznana, i dlatego kobieta z przyzwoitego domu mogła mu zaufać i pokochać go. Szlachetnie przypisywał wszystko swojej fałszywej dumie, wyznając, iż wystawianie swoich spraw prywatnych na forum publiczne uważał za poniżające. Charakter Wickhama miał mówić sam za siebie. Pan Darcy uważał więc teraz za swój obowiązek wystąpić i starać się naprawić zło, którego sam był sprawcą. Jeśli miał po temu jeszcze jakieś inne powody, myślę, że nie umniejsza to jego szlachetności. Szukał Wickhama przez kilka dni w Londynie, zanim znalazł. Miał jednak w tych poszukiwaniach pewną wskazówkę, jakiej nam brakowało - a i to również wpłynęło na jego postanowienie wyjazdu do Londynu. Jest jakaś dama, jakaś pani Younge, która kiedyś była guwernantką panny Darcy i została zwolniona za jakieś przewinienie - nie mówił, jakie. Wynajęła potem obszerny dom na ulicy Edwarda i utrzymywała się z wynajmu mieszkań. Pan Darcy wiedział, że jest ona w bliskich stosunkach z Wickhamem, toteż zaraz po przyjeździe do Londyn udał się do niej po wiadomości. Ale upłynęło parę dni, zanim zdołał wydobyć z niej to, o co mu chodziło. Jestem przekonana, że musiał przełamać jej milczenie przekupstwem. Istotnie wiedziała, gdzie mieszka teraz jej znajomy. Po przyjeździe do Londynu Wickham pojechał prosto do niej i gdyby tylko mogła przyjąć ich w swoim domu, tam właśnie by zamieszkali. Wreszcie kochany nasz przyjaciel zdobył te cenne informacje. Lidia i Wickham mieszkali przy ulicy X. Zobaczył się z Wickhamem i zażądał widzenia się z Lidią. Mówił później, że starał się przede wszystkim nakłonić ją, by porzuciła tak haniebną sytuację i wróciła do przyjaciół, natychmiast kiedy da się ich nakłonić, by ją przyjęli. Ofiarowywał jej też swą najdalej idącą pomoc. Lecz okazało się, iż Lidia jest zdecydowana pozostać tam, gdzie jest, że nie obchodzą ją przyjaciele i że nie potrzebuje jego pomocy. Nie chciała słyszeć o opuszczeniu Wickhama. Pewna była, że kiedyś się pobiorą, a nie było dla niej ważne, kiedy się to odbędzie. Skoro Lidia myślała w ten sposób, pozostawało tylko, zdaniem Darcy’ego, przyspieszyć i załatwić sprawę ślubu, na który - jak wynikało z pierwszej ich rozmowy - pan Wickham nie miał najmniejszej ochoty. Przyznał się, iż musiał opuścić regiment ze względu na długi honorowe, które wymagały bezzwłocznej spłaty, i nie zawahał się złożyć wszystkich przykrych konsekwencji ucieczki Lidii wyłącznie na karb jej nierozwagi. Miał zamiar natychmiast zrzec się patentu oficerskiego, co zaś będzie robił dalej, nie wie. Musi gdzieś jechać - dokąd - sam dobrze nie wie, wie natomiast, że nie ma za co żyć. Pan Darcy zapytał, dlaczego od razu nie poślubił Lidii. Choć trudno przypuścić, by pan Bennet był bogaty, na pewno mógłby go wesprzeć i małżeństwo przyniosłoby mu pewne korzyści. W odpowiedzi usłyszał, iż Wickham wciąż jeszcze żywi nadzieję, iż małżeństwo w jakimś innym kraju przyniesie mu fortunę. Pan Darcy wywnioskował jednak z tego wszystkiego, że obecne warunki Wickhama nie chronią go bynajmniej przed pokusą, jaką byłaby oferta natychmiastowej pomocy. Spotkali się kilkakrotnie, bo trzeba było wiele rzeczy omówić. Oczywiście, Wickham pragnął dostać więcej, niż to było możliwe, wkrótce jednak ograniczył się z konieczności do rozsądnych żądań. Gdy już wszystko zostało przez nich uzgodnione, pan Darcy chciał zaznajomić twego wuja z całą sprawą, przyszedł więc do nas na dzień przed moim przyjazdem. Nie zobaczył się z wujkiem, ale dowiedział się, iż twój ojciec jest jeszcze w Londynie i wyjeżdża następnego ranka. Uważał jednak, że nie mógłby z nim tak szczerze rozmawiać jak z moim mężem, toteż zrezygnował z wizyty tego dnia i postanowił przeprowadzić rozmowę po wyjeździe twego ojca. Nie zostawił swego nazwiska, dowiedzieliśmy się więc tylko, że jakiś pan przychodził w interesach. W sobotę przyszedł znowu. Ojciec twój wyjechał, wujek był w domu, rozmawiali, jak ci już mówiłam, bardzo długo. Po raz drugi przyszedł do nas w niedzielę, a wtedy i ja go widziałam. Wszystko zostało uzgodnione dopiero w poniedziałek, a wtedy natychmiast wysłano kuriera do Longbourn. Nasz gość był bardzo uparty. Wydaje mi się, Lizzy, że naprawdę ma jednak pewną wadę - upór. Nieraz już oskarżano go o wiele przywar, ta jedna zgadza się z rzeczywistością. Nic nam nie pozostawił do zrobienia, wszystko robił sam, choć z pewnością (a nie piszę tego, by otrzymać podziękowanie, więc nie mów o tym nikomu) wujek chętnie załatwiłby całą sprawę. Spierali się o to przez długi czas, na co absolutnie nie zasługiwała zainteresowana para. Wreszcie mój mąż musiał ustąpić i miast rzeczywiście pomóc swej siostrzenicy, musiał pogodzić się z tym, że weźmie na siebie zasługę, co było całkowicie przeciwne jego chęciom. Jestem przekonana, że twój dzisiejszy list bardzo go ucieszył, wymagał bowiem wyjaśnień, które zedrą z niego fałszywe piórka i skierują wdzięczność ku osobie, która na nią istotnie zasługuje. Proszę cię jednak, Lizzy, by nie dowiedział się o tym nikt więcej - najwyżej Jane. Przypuszczam, że dobrze wiesz, co zostało dla młodej pary zrobione. Trzeba było spłacić jego długi, które wynosiły sporo ponad tysiąc funtów, drugi tysiąc zapisać na niego, trzeci na nią oraz zakupić dla Wickhama patent oficerski w regularnej armii. Powody, dla których Darcy załatwił to wszystko sam, podałam ci już wyżej. Uważał, iż fałszywe sądy, jakie wyrobili sobie ludzie o Wickhamie, oraz fakt, że bywał przyjmowany i ceniony w wielu domach, są rezultatem jego, Darcy’ego, powściągliwości i nierozwagi. Może jest i w tym trochę prawdy, chociaż wątpię, by powściągliwość jego czy kogokolwiek mogła być przyczyną tego, co się stało. Mimo jednak owych wszystkich pięknych tłumaczeń, bądź pewna, droga moja Lizzy, iż wujek nigdy by nie ustąpił, gdyby nie sądził, że młody człowiek jest z innego jeszcze powodu zainteresowany tą sprawą. Kiedy wszystko zostało uzgodnione, pan Darcy wrócił do Pemberley, do swych przyjaciół, którzy tam jeszcze bawili, ale ustalono, iż przyjedzie do Londynu w dzień ślubu, kiedy to wszystkie sprawy finansowe zostaną załatwione ostatecznie. Wydaje mi się, że teraz już powiedziałam wszystko. Relacja ta, jak zapowiadasz, ma cię bardzo zdziwić, ufam jednak, że nie sprawi ci przykrości. Lidia przeniosła się do nas, a Wickham otrzymał pozwolenie na bywanie w naszym domu, kiedy tylko zechce. On zachowywał się zupełnie tak, jak dawniej w Hertfordshire. Nie mówiłabym wam, ile przykrości sprawiła mi Lidia swym zachowaniem podczas pobytu u nas, gdyby list Jane pisany w ostatnią środę nie upewnił mnie, iż w domu była taka sama. Nie zrobię ci więc dodatkowej przykrości, mówiąc o całej sprawie. Przemawiałam do niej kilkakrotnie w sposób najbardziej poważny, przedstawiając grzeszność jej postępku i nieszczęście, jakie ściągnęła na swoją rodzinę. Jeśli coś z tego doszło jej uszu, to tylko czystym przypadkiem, jestem bowiem przekonana, że nie słuchała wcale. Byłam często nieprzytomna z oburzenia, wtedy przypominałam sobie drogą moją Elżbietę i Jane i przez wzgląd na nie zdobywałam się na cierpliwość. Pan Darcy powrócił punktualnie i jak ci już Lidia opowiadała, asystował przy ceremonii. Następnego dnia był u nas na obiedzie i miał wyjechać z Londynu w środę lub w czwartek. Czy nie pogniewasz się na mnie, kochana moja Lizzy, jeśli wykorzystam tę sposobność i powiem (a nigdy jeszcze nie odważyłam się na to), jak bardzo mi się ten młody człowiek podoba? Zachowanie jego w stosunku do nas było pod każdym względem równie miłe jak w Derbyshire. Jego rozum i przekonania bardzo mi odpowiadają, brak mu tylko odrobiny życia, lecz tego może go nauczyć żona, jeśli się odpowiednio ożeni. Jest, moim zdaniem, bardzo tajemniczy - ani razu nie wymienił twojego imienia. Ale tajemniczość jest dzisiaj w modzie. Wybacz mi, proszę, jeśli zaszłam zbyt daleko, a w każdym razie nie wzbraniaj mi za karę przyjazdu do P. Będę szczęśliwa dopiero wtedy, kiedy objadę park naokoło. Najodpowiedniejszy po temu byłby mały faetonik i para kucyków. Ale już trzeba kończyć, bo powinnam być od godziny z dziećmi.
Kochająca cię
M. Gardiner
List ten wzbudził w Elżbiecie takie kłębowisko uczuć, że trudno było ustalić, co w nich bierze górę - radość czy ból. Niepewność, w jakiej się dotąd znajdowała, zrodziła niejasne podejrzenie, iż pan Darcy przyszedł z pomocą w sprawie Lidii - bała się jednak umacniać w tych przypuszczeniach, uważając je z jednej strony za dobroć zbyt wielką, by mogła się okazać prawdziwa, z drugiej zaś, obawiając się jej - byłby to bowiem dług nie do spłacenia. A teraz okazało się, że przypuszczenia te były prawdziwe i rzeczywistość przeszła wszelkie oczekiwania. Darcy rozmyślnie wyjechał za nimi do Londynu. Wziął na siebie wszystkie kłopoty i całą udrękę, związaną z tymi poszukiwaniami - przecież musiał zwracać się z prośbą do kobiety, którą pogardzał i której nienawidził, przecież musiał spotykać się, i to często, i rozmawiać z Wickhamem, musiał przekonywać i wreszcie przekupić człowieka, którego widoku zawsze starał się unikać, którego samo imię było dlań torturą. Zrobił to wszystko dla dziewczyny, której nie mógł ani szanować, ani poważać. Serce szeptało Elżbiecie, że uczynił to dla niej. Lecz nadzieję tę stłumiły szybko inne względy. Poczuła, że nie starczy jej próżności, by uwierzyć, że kocha ją mężczyzna, któremu już raz odmówiła swej ręki, i to kocha ją tak, że przezwycięża w sobie jakże zrozumiały wstręt przed powinowactwem z Wickhamem. Szwagier pana Wickhama! Każda duma musiałaby się buntować przed podobnym związkiem. Pan Darcy uczynił wiele - ogarniał ją wstyd, gdy myślała, jak wiele - lecz podał najzupełniej prawdopodobne tego przyczyny, można je było przyjąć bez trudu. Zupełnie zrozumiałe, iż uważa, że postępował źle. Był hojny i mógł sobie pozwolić na dawanie świadectwa tej hojności. Choć jednak Elżbieta nie przypuszczała, by jej osoba była głównym powodem jego czynu, nie wykluczała, iż resztki skłonności, jaką do niej odczuwał, wspierały go w tych staraniach, tak istotnych dla jej osobistego spokoju. Przykra, ogromnie przykra była świadomość, iż zaciągnęli długi wdzięczności wobec człowieka, któremu nigdy nie będę mogli ich spłacić. Zawdzięczali mu odzyskanie Lidii, jej reputację - wszystko. O, jakże serdecznie teraz bolała nad każdą nieprzychylną mu myślą, jaką żywiła, nad każdym zuchwałym słowem, jakie skierowała ku niemu. Sama była upokorzona, lecz z niego była dumna, dumna, że w sprawie, gdzie w grę wchodził honor i poczucie miłosierdzia, on potrafił się przemóc i dać z siebie to, co najlepsze. Jeszcze raz i jeszcze raz odczytywała pochwałę ciotki. Doświadczyła nawet pewnego zadowolenia - choć przemieszanego z żalem - na myśl, jak głęboko są wujostwo przekonani, że pomiędzy nią i panem Darcym istnieje głębokie uczucie i wzajemne zaufanie.
Odgłos czyichś kroków poderwał ją nagle, przerywając rozmyślania. Nie zdążyła skręcić w jakąś ścieżkę, zobaczyła Wickhama.
- Obawiam się, droga szwagierko, żem ci przerwał samotną przechadzkę - odezwał się, podchodząc bliżej.
- Owszem - odparła z uśmiechem - lecz z tego nie wynika, iż mi to jest nieprzyjemne.
- Bardzo by mi było przykro w takim wypadku. Zawsze byliśmy dobrymi przyjaciółmi, a teraz jesteśmy jeszcze lepszymi.
- Prawda. Czy idzie ktoś jeszcze?
- Nie wiem. Pani Bennet i Lidia jadą powozem do Meryton. Cóż, droga szwagierko, słyszałem od wujostwa, iż oglądałaś Pemberley?
Skinęła głową.
- Niemal ci zazdroszczę tej przyjemności, choć jednocześnie myślę, że byłaby ponad moje siły, inaczej zajechałbym tam po drodze do Newcastle. Przypuszczam, iż widziałaś się ze starą gospodynią. Biedna Reynolds! Zawsze była bardzo do mnie przywiązana! Ale pewno nie wspomniała mojego imienia?
- Owszem, wspomniała.
- I cóż mówiła?
- Że zaciągnąłeś się do wojska i że obawia się, iż… zszedłeś na złą drogę… Odległość, jaka was rozdzieliła, może tłumaczyć tę dziwną pomyłkę!
- Z pewnością - odparł, przygryzając wargi.
Elżbieta sądziła, że zamknęła mu w ten sposób usta, ale po chwili Wickham odezwał się znowu:
- Ze zdziwieniem spotkałem w zeszłym miesiącu Darcy’ego w Londynie. Widzieliśmy się kilkakrotnie. Zastanawiam się, co też mógł tam robić?
- Może przygotowywał się do ślubu z panną de Bourgh - podsunęła Elżbieta. - W tym czasie tylko jakaś szczególna sprawa mogła go ściągnąć do Londynu.
- Niewątpliwie. Widziałaś go pewnie w Lambton? Wydaje mi się, że o czymś takim wspomnieli mi państwo Gardiner.
- Owszem, przedstawił nas swojej siostrze.
- Jak ci się podobała?
- Ogromnie.
- Słyszałem, że się bardzo zmieniła na lepsze w ciągu tych ostatnich dwóch lat. Nie sprawiała obiecującego wrażenia, kiedym ją widział po raz ostatni.
Cieszę się, że ci się spodobała, szwagierko. Mam nadzieję, że wyrośnie lepiej, niż można było przypuszczać.
- I ja tak sądzę. Przeszła już najbardziej niebezpieczny okres.
- Czy przejeżdżaliście przez wieś Kympton?
- Nie przypominam sobie.
- Mówię o tym, ponieważ to jest właśnie owa przyobiecana mi parafia. Zachwycająca okolica. Wspaniała plebania. Wymarzona dla mnie pod każdym względem.
- Czy odpowiadałoby ci, kuzynie, mówienie kazań?
- Oczywiście. Uważałbym je za część moich obowiązków. Po pewnym czasie przychodziłoby mi to bez wysiłku. Człowiek nie powinien się skarżyć, ale to by była wymarzona praca dla mnie! Cisza i spokój, tak właśnie wyobrażałem sobie szczęście. Ale tak być nie miało. Czy Darcy kiedykolwiek wspominał o tym podczas twojego pobytu w Kent?
- Słyszałam od osoby, równie godnej zaufania, iż prebenda była ci zapisana warunkowo i że decyzję miał podjąć obecny właściciel Pemberley.
- Ach, słyszałaś? No tak, jest w tym trochę prawdy! Od początku mówiłem ci to, jeśli pamiętasz.
- Powiadano mi również, że był czas, kiedy układanie kazań nie wydawało ci się tak pociągającym zajęciem jak teraz, że zrezygnowałeś ze święceń, i cała sprawa spadkowa została stosownie do tego uzgodniona i załatwiona ostatecznie.
- Słyszałaś! No tak, to, co ci powiedziano, ma pewne podstawy. Chyba pamiętasz, szwagierko, co ci o tym mówiłem, kiedyśmy rozmawiali po raz pierwszy.
Byli już prawie pod drzwiami domu, gdyż Elżbieta szła prędko, by się go wreszcie pozbyć. Ze względu na siostrę nie chciała go prowokować, odparła więc tylko z dobrodusznym uśmiechem:
- Cóż, szwagrze! Jesteśmy teraz najbliższą rodziną. Zapomnijmy o przeszłości, a w przyszłości, mam nadzieję, będziemy zawsze jednego zdania.
Wyciągnęła doń rękę, którą on ucałował przesadnie szarmancko, choć nie wiedział, gdzie oczy podziać. Tak weszli do domu.


LIII
Okazało się, iż powyższa rozmowa do tego stopnia zadowoliła pana Wickhama, że odtąd nie podejmował tego tematu, nie chcąc robić sobie przykrości ani prowokować swej drogiej szwagierki Elżbiety. Stwierdziła z zadowoleniem, że to, co powiedziała, wystarczy, by siedział cicho.
Nadszedł w końcu dzień wyjazdu młodego małżeństwa. Pani Bennet musiała się pogodzić z tą myślą, a że jej mąż sprzeciwił się stanowczo planom, by cała rodzina również jechała do Newcastle, rozłąka z córką zanosiła się na rok co najmniej.
- Lidio, kochanie moje - szlochała matka - kiedyż się znowu zobaczymy?
- Mój Boże! Skądże ja mogę wiedzieć? Nie wcześniej chyba niż za dwa, trzy lata.
- Pisuj do mnie często, kochanie!
- Jak tylko będę mogła. Wie mama przecież, że mężatki nie mają wiele czasu na korespondencję Niechże moje siostry do mnie piszą, nie mają przecież nic innego do roboty.
Pan Wickham żegnał się o wiele serdeczniej niż jego żona. Uśmiechał się, przybierał wdzięczne pozy i prawił miłe słówka.
- To najwspanialszy mężczyzna, jakiego znam - stwierdził pan Bennet po ich wyjeździe. - Jak on się do nas wdzięczy, jak uśmiecha, jak się kryguje. Jestem z niego niezmiernie dumny. Sądzę, że nawet sir William Lucas nie może się pochwalić tak znakomitym zięciem. Wyjazd córki wprawił panią Bennet w ponury nastrój na kilka dni.
- Nieraz myślę - mówiła - że nie ma nic gorszego jak rozstanie z bliskimi. Człowiek czuje się potem taki opuszczony i samotny.
- To są, widzi mama, konsekwencje wydania córki za mąż - tłumaczyła Elżbieta. - Powinna więc się mama cieszyć, że my cztery trwamy w panieńskim stanie.
- Nic podobnego! Lidia wcale nie wyjechała dlatego, że wyszła za mąż, tylko dlatego, że pułk jej męża stacjonuje akurat gdzieś tam, daleko. Gdyby był bliżej, nie rozstałabym się z nią tak szybko.
Wkrótce zacna matrona otrząsnęła się jednak z ponurego nastroju wywołanego ostatnim wydarzeniem znowu pozwoliła sobie na przypływ nadziei i podniecenia, a to na skutek wieści, jakie zaczęły krążyć po okolicy. Gospodyni z Netherfield otrzymała polecenie przygotowania domu na przyjazd pana. Miał się zjawić już w najbliższych dniach i polować tu przez kilka tygodni. Panią Bennet ogarnęło nerwowe podniecenie. Spoglądała na Jane, uśmiechała się, to znów potrząsała głową.
- No, no! Więc jednak, moja siostro, pan Bingley przyjeżdża na wieś! (pani Philips bowiem była zwiastunką tej wiadomości.) To i dobrze. Nic mnie to zresztą nie obchodzi. Nie zależy nam na panu Bingleyu, a ja sama wcale go nie wyglądam. Ale jeśli tylko będzie miał ochotę do nas przyjechać, powitamy go z przyjemnością. Któż wie, co się może stać? Nic nam jednak na tym nie zależy. Pamiętasz, siostro, umówiłyśmy się przecież już dawno, że nigdy o nim nie będziemy rozmawiać. Więc to zupełnie pewne, że przyjeżdża?
- Zupełnie - odparła pani Philips. - Pani Nichols była wczoraj wieczór w Meryton. Zobaczyłam ją, kiedy mijała nasz dom, więc wyszłam, by się dowiedzieć, jak to jest naprawdę. Powiedziała mi, że wiadomość jest zupełnie pewna. Przyjedzie najpóźniej w czwartek, a prawdopodobnie we środę. Mówiła mi, że właśnie idzie do rzeźnika zamówić mięso na środę i ma trzy pary kaczek podtuczonych akurat w sam raz.
Panna Jane Bennet nie mogła bez rumieńca słuchać o powrocie Bingleya. Wiele miesięcy upłynęło, odkąd ostatni raz wspomniała jego imię Elżbiecie. Dziś jednak, znalazłszy się sam na sam z młodszą siostrą, zaczęła mówić:
- Widziałam, że patrzysz na mnie, kiedy ciot przekazywała nam tę nowinę. Wiem, że byłam zmieszana, nie przypisuj tego jednak żadnej niemądrej przyczynie. Zmieszałam się dlatego po prostu, że wiedziałam, iż wszyscy na mnie spojrzą. Zapewniam cię, że ta wiadomość nie sprawia mi ani bólu, ani radości. Cieszę się z jednego tylko - że przyjedzie sam. O tyle rzadziej będziemy go widywać. Nie, żebym się lękała o siebie, o nie! Lękam się tylko uwag wszystkich naokoło. Elżbieta nie wiedziała, co sądzić o tej sprawie. Gdyby nie ich spotkanie w hrabstwie Derby, mogłaby przypuścić, że Bingley zdolny jest tu powrócić w tym jedynie celu, jaki podała gospodyni. Wiedziała jednak, że młody człowiek wciąż jeszcze kocha się w Jane, toteż wahała się pomiędzy dwiema tylko możliwościami: albo, co jest bardzo prawdopodobne, Bingley przyjeżdża tutaj za zgodą swego przyjaciela, albo jest tak odważny, że sam się zdecydował na ten krok.
Jakie to jednak przykre, myślała czasem, że biedak, przyjeżdżając do swego prawowicie dzierżawionego domu, musi dać powód do tak wielu plotek. Ja przynajmniej zostawię go w spokoju.
Łatwo też przyszło jej zauważyć, iż Jane ogromnie się przejęła wiadomością o przyjeździe Bingleya, mimo że mówiła i wierzyła w swoją obojętność. Nieczęsto Elżbieta widywała ją tak zdenerwowaną i niepewną. Przed rodzicami znowu stanęło zagadnienie tak gorąco dyskutowane rok temu.
- Zaraz po przyjeździe pana Bingleya złożysz mu oczywiście, wizytę, moje serce - zaczęła pani Bennet. - O, nie! Zmusiłaś mnie do tego w zeszłym roku. Obiecywałaś, że jeśli to zrobię, pan Bingley ożeni się z jedną z naszych córek. Skończyło się na niczym, więc drugi raz nie będę się daremnie trudził. Pani Bennet tłumaczyła, iż podobną grzeczność powinni bezwzględnie okazać mu po powrocie wszyscy panowie z sąsiedztwa.
- Nie znoszę etykiety - odparł. - Jeśli pan Bingley pragnie naszego towarzystwa, to niechże go sam szuka. Wie, gdzie mieszkamy. Nie będę marnował czasu na bieganie po sąsiadach za każdym razem, kiedy wyjeżdżają czy wracają.
- No cóż! Wiem tylko, że będzie okropnie niegrzecznie, jeśli nie pojedziesz. To mi jednak nie przeszkodzi zaprosić go na obiad. Musimy niedługo przyjąć u nas Gouldingów i panią Long. Razem z nami to będzie trzynaście osób, więc akurat znajdzie się dla niego miejsce przy stole.
Pocieszywszy się tą decyzją, mogła już z lżejszym sercem znosić złe maniery męża. Bardzo jednak trapiła ją myśl, że w rezultacie wszyscy sąsiedzi zobaczą Bingleya wcześniej niż oni. Kiedy zbliżał się dzień przyjazdu młodego człowieka, Jane rzekła do siostry:
- Zaczynam żałować, że on tu w ogóle wraca. Sam jego przyjazd nie sprawiłby mi przykrości… mogę go spotkać z zupełnym spokojem… nie potrafię jednak znieść tych ciągłych rozmów o nim. Matka ma najlepsze chęci, ale nie wie… nikt nie może wiedzieć, ile bólu sprawiają mi jej słowa. Będę szczęśliwa, kiedy on stąd wreszcie wyjedzie.
- Chciałabym móc powiedzieć ci coś na pocieszenie - odpowiedziała Elżbieta - ale nie stać mnie na to. Musisz przez to przejść. Odmówiona mi jest nawet pospolita przyjemność doradzania cierpliwości temu, kto cierpi. Ty masz jej przecież tyle.
Pan Bingley przyjechał. Pani Bennet starała się za pośrednictwem służby otrzymać najświeższe wiadomości o tym wydarzeniu, by móc jak najdłużej delektować się żalem i niepokojem. Liczyła dni, jakie muszą upłynąć, nim można będzie wysłać zaproszenie. Nie miała najmniejszych nadziei, ze zobaczy go wcześniej. A jednak trzeciego dnia po przyjeździe młodego człowieka do hrabstwa Hertford spostrzegła z okna swej gotowalni, jak pan Bingley wjeżdża konno na podjazd, kierując się ku domowi.
Żywo zawołała córki, dzieląc się z nimi swą radością. Jane uparcie siedziała przy stole, Elżbieta jednak, chcąc matce sprawić przyjemność, podeszła do okna. Spojrzała, zobaczyła pana Darcy’ego obok Bingleya - i usiadła przy siostrze.
- Jakiś pan z nim jedzie, mamo - zauważyła Kitty. - Któż to jest?
- Pewno jakiś tam znajomy, kochanie. Nie mam pojęcia, kto to taki.
- O! - zawołała Kitty - to chyba ten, co to dawniej zwykle z nim jeździł. Pan… jakże on się nazywa… Wysoki, wyniosły mężczyzna.
- Wielki Boże! Pan Darcy! Tak, doprawdy, to on. Cóż, zawsze chętnie powitamy w naszym domu każdego przyjaciela pana Bingleya, ale prawdę powiedziawszy, nieznośny mi jest widok tego człowieka. Jane spojrzała na Elżbietę ze zdumieniem i współczuciem. Niewiele wiedziała o ich spotkaniu w Derbyshire, toteż ogromnie się przejęła na myśl, jak bardzo musi być teraz Elżbieta zakłopotana. Widzi go przecież po raz pierwszy nieledwie od chwili otrzymania owego listu z wyjaśnieniami. Obie siostry czuły się bardzo niezręcznie. Każda myślała o drugiej, no i o sobie, oczywiście, toteż nie dochodziła ich uszu gadanina matki, która wciąż tłumaczyła, że bardzo nie lubi pana Darcy’ego i będzie dlań uprzejma jedynie przez wzgląd na przyjaźń, jaka go łączy z Bingleyem. Elżbie ta miała jednak powody do niepokoju, jakich Jane nie podejrzewała nawet - nie zdobyła się bowiem na to, by pokazać siostrze list pani Gardiner czy powiedzieć o zmianie swoich sentymentów dla pana Darcy’ego. Dla Jane mógł być tylko człowiekiem, którego oświadczyny odrzuciła i którego wartości nie doceniała. Dla Elżbiety, która wiedziała o wiele więcej, był kimś, wobec którego cała rodzina zaciągnęła olbrzymi dług, a do którego ona osobiście żywiła uczucie, jeśli nie tak serdeczne jak Jane do Bingleya, to w każdym razie równie szczere i zasłużone. Była zdumiona jego przyjazdem do Netherfield… do Longbourn, jego chęcią i staraniem, by zobaczyć ją znowu, zdumiona tak samo prawie jak wówczas w Derbyshire, kiedy zobaczyła, jak bardzo zmienił się jego sposób bycia.
Krew, która odpłynęła z jej twarzy, zalała ją na chwilę gorącą falą, a uśmiech szczęścia rozjaśnił jej oczy na myśl, że oto jego miłość i pragnienia nie uległy zmianie. Nie mogła jednak być tego pewna. Niech się najpierw przekonam, jak się zachowa, pomyślała, wtedy będę miała jeszcze dość czasu na nadzieję. Zajęła się pilnie robótką, próbując się opanować. Nie śmiała podnieść wzroku. Wreszcie jednak, kiedy służący podchodził do drzwi, przejęcie i ciekawość kazały jej spojrzeć na Jane: ta pobladła lekko, lecz była spokojniejsza, niż się Elżbieta mogła spodziewać. Gdy ukazali się panowie, Jane zaróżowiła się trochę, lecz przyjęła ich z jaką taką swobodą, uprzejmie, bez najmniejszego śladu urazy czy niepotrzebnego ugrzecznienia.
Elżbieta mówiła tyle tylko, ile jej nakazywało dobre wychowanie, i zajęła się robótką z rzadko u niej spotykanym zapałem. Raz tylko odważyła się zerknąć na pana Darcy’ego. Wyglądał poważnie, jak zwykle. Tak, jak zwykł wyglądać w Hertfordshire, a nie w Pemberley, pomyślała Elżbieta. Może jednak w obecności pani Bennet nie mógł zachowywać się tak, jak przy ciotce i wuju. Było to przykre przypuszczenie, lecz nie pozbawione podstaw.
Przez krótką chwilę spoglądała również na Bingleya - sprawiał wrażenie zadowolonego i zakłopotanego jednocześnie. Pani Bennet przyjęła go z uprzejmością, która zawstydziła starsze jej córki, zwłaszcza gdy ją porównały z chłodnym ukłonem w stronę Darcy’ego i jego ceremonialnym powitaniem.
Elżbietę specjalnie mocno zabolało tak niewłaściwe zachowanie matki. Wiedziała przecież, iż pani Bennet zawdzięcza młodemu człowiekowi uratowanie ukochanej córki od ostatecznej hańby. Darcy zapytał Elżbietę o zdrowie państwa Gardiner - nie mogła odpowiedzieć mu na to bez zakłopotania - a potem nie odzywał się ani słowem prawie. Siedział z dala od niej, może to właśnie było przyczyną owego milczenia. A jednak w Derbyshire bywał zupełnie inny. Tam jeśli nie mógł mówić do niej, rozmawiał z jej przyjaciółmi, tu zaś minuty upływały, a ona nie słyszała jego głosu. Czasem, nie mogąc się oprzeć ciekawości, podnosiła ku niemu wzrok, lecz widziała tylko, że Darcy równie często spogląda na Jane, co na nią, najczęściej zaś po prostu w ziemię. Widać było wyraźnie, że jest bardziej zamyślony, a mniej stara się przypodobać obecnym niż w Pemberley i Lambton. Elżbieta czuła ogarniające ją rozczarowanie i zła była za to na siebie.
Jak mogłam spodziewać się czegoś innego, myślała. A jednak… po cóż tu przyjechał?
Chciała rozmawiać tylko z nim, z nikim innym, a przecież nie miała odwagi ust do niego otworzyć.
Zapytała go wreszcie o siostrę. Na więcej nie mogła się zdobyć.
- Ileż to już czasu upłynęło od pańskiego wyjazdu! - zwróciła się pani Bennet do Bingleya.
Przyznał skwapliwie, że istotnie dużo czasu.
- Zaczęłam się już bać, że pan nigdy do nas nie wróci. Ludzie mówili, że chce pan po świętym Michale na zawsze wyjechać z Netherfield, ale to chyba nieprawda. Wiele się u nas zmieniło od pańskiego wyjazdu. Panna Lucas wyszła za mąż i przeniosła się do własnego domu, i jedna z moich córek także. Pewno słyszał pan o tym. Ach, prawda, musiał pan czytać w gazetach. Było w „Timesie” i „Kurierze”, pamiętam, chociaż nie tak, jak powinno. Podali tylko: „Ostatnio - pan Jerzy Wickham z panną Lidią Bennet”. Ani słowa o jej ojcu, ani skąd pochodzi, ani nic. Mój brat Gardiner układał to ogłoszenie - dziwię się, skąd mu coć takiego przyszło do głowy. Czytał pan?
Bingley odparł, że czytał, i złożył powinszowania. Elżbieta nie śmiała podnieść oczu, nie mogła więc stwierdzić, jak wyglądał pan Darcy.
- Ogromna to radość, doprawdy - ciągnęła pani Bennet - dobrze wydać córkę za mąż, ale jakież przykre, że się z nią musiałam rozstać. Pojechali do Newcastle, gdzieś daleko, całkiem na północy, tak mi się przynajmniej zdaje, i nie wiem, jak długo zostaną. Tam stacjonuje pułk Wickhama. Wie pan chyba, że opuścił pułk hrabstwa X i przeniósł się do regularnego wojska. Ma, dzięki Bogu, trochę przyjaciół, choć nie tak wielu, jak na to zasługuje. Piła tu do pana Darcy’ego, Elżbieta wiedziała o tym i ogarniał ją taki wstyd, że ledwo mogła usiedzieć na miejscu. Zmusiło ją to jednak do rozmowy, a nic innego nie mogło tego dotychczas dokonać. Zapytała Bingleya, czy zamierza dłużej pozostać na wsi. Odparł, że zabawi pewno parę tygodni.
- Kiedy wystrzelasz pan wszystkie ptactwo u siebie - wtrąciła pani Bennet - przyjedź do nas, proszę, i strzelaj, ile tylko zechcesz, na gruntach mojego męża. Jestem pewna, że będzie bardzo zadowolony, wyświadczając panu tę uprzejmość, i zachowa dla pana najlepsze kuropatwy.
Elżbieta znów była zrozpaczona tą wyraźną i niepotrzebną atencją. Gdyby teraz otwierały się przed nimi te same nadzieje, jakie nęciły ich rok temu, wszystko, jej zdaniem, zmierzałoby do tego samego nieszczęsnego końca. Czuła, że lata szczęścia nie wynagrodzą jej i Jane tych przykrych chwil pełnych wstydu.
Największym, najserdeczniejszym moim, pragnieniem, powiedziała sobie, jest, bym już nigdy żadnego z nich nie oglądała na oczy. Przyjemność obcowania z nimi nie wynagrodzi tych wszystkich okropności. Niech ich już nigdy więcej nie spotkam.
A jednak owo strapienie, którego lata szczęścia nie mogłyby wynagrodzić, wkrótce okazało się lżejsze do zniesienia, a to na skutek obserwacji, jak bardzo uroda siostry rozpala uczucia jej byłego wielbiciela. Po przyjściu rzadko się do niej zwracał, potem z każdą chwilą poświęcał jej coraz więcej uwagi. Zobaczył, że jest równie ładna jak rok temu, równie dobra i prosta, choć może nie tak rozmowna. Jane starała się, by nie dostrzegli w niej żadnych zmian, i wierzyła święcie, że mówi tyle samo, co zwykle. Myśl jej pracowała jednak tak gorączkowo, że młoda panna często sama nie zdawała sobie sprawy, że milczy.
Kiedy panowie wstali do wyjścia, pani Bennet, pomna swoich uprzednich zamierzeń, zaprosiła ich na obiad do Longbourn za kilka dni.
- Jesteś mi pan dłużny wizytę, panie Bingley - dodała. - Kiedyś pan zeszłej zimy jechał do Londynu, obiecałeś przyjść na skromny, domowy obiad zaraz po powrocie. A widzi pan, nie zapomniałam. Zapewniam pana, że bardzo byłam zawiedziona, kiedyś nie wrócił i nie dotrzymał obietnicy.
Bingley, słuchając tych wspomnień, miał dosyć niemądrą minę. Powiedział niewyraźnie, że bardzo mu przykro, ale interesy zatrzymały go w stolicy. Potem wyszli.
Pani Bennet miała wielką ochotę poprosić, by zostali na obiedzie, choć jednak prowadziła bardzo dobrą kuchnię, uważała, że co najmniej ryba i pieczyste muszą być podane młodzieńcowi, koło którego tak usilnie zabiegała, i tylko takie menu może zadowolić apetyt oraz dumę człowieka o dziesięciu tysiącach rocznego dochodu.



LIV

Natychmiast po wyjściu panów Elżbieta poszła na spacer, by odzyskać dobry humor albo też, innymi słowy, by rozpamiętywać bez przeszkód to, co mogło ją tylko przygnębić. Zachowanie pana Darcy’ego zdziwiło ją i zaniepokoiło. Po cóż w ogóle przyjeżdżał, jeśli miał być tylko cichy, poważny i obojętny? - myślała. Nie mogła odpowiedzieć na to pytanie w żaden zadowalający sposób.
Przecież jeszcze w Londynie potrafił być tak uprzejmy i miły dla wujostwa, dlaczegóż więc nie może zachowywać się tak samo wobec mnie? Jeśli się obawia mojej osoby, po cóż w ogóle przyjeżdżał? Jeśli nie dba już o mnie za grosz, to czemu uparcie milczy? Straszny, okropny człowiek. Nie będę więcej o nim myślała. Przez pewien czas niechcący dotrzymywała tego postanowienia, gdyż właśnie przyłączyła do niej Jane. Pogodny jej wygląd świadczył, że jest bardziej niż siostra zadowolona z ostatniej wizyty.
- Teraz - mówiła - kiedy już minęło pierwsze spotkanie, jestem zupełnie spokojna. Poznałam rozmiar własnych sił i nigdy już jego widok nie wyprowadzi mnie z równowagi. Nawet się cieszę, że przyjdzie we wtorek na obiad. Damy wtedy publicznie świadectwo, spotykamy się oboje jako zwykli, obojętni znajomi. - O tak, najzupełniej sobie obojętni - roześmiała się Elżbieta. - Jasne, siostrzyczko, uważaj!
- Nie myślisz chyba, Lizzy, żem taka słaba, by mi znowu groziło niebezpieczeństwo.
- Grozi ci, według mnie, to niebezpieczeństwo, że znowu rozkochasz w sobie Bingleya.
Dopiero we wtorek zobaczyły znów obu panów, a do tego czasu pani Bennet snuła promienne nadzieje, jakie zrodziła w niej grzeczność Bingleya i jego dobry humor okazywany podczas półgodzinnej wizyty.
We wtorek zebrało się w Longbourn duże towarzystwo, a dwaj najbardziej wyczekiwani goście dali dowód sportowej punktualności, przychodząc dokładnie z wybiciem zegara. Elżbieta pilnie baczyła, czy Bingley usiądzie przy Jane - było to miejsce, które dawniej zawsze należało do niego. Roztropna mamusia, która myślała dokładnie o tym samym, nie wskazała mu miejsca obok siebie. Gdy wszedł do pokoju, trochę się zawahał, tak się jednak złożyło, że Jane właśnie się odwróciła i lekko uśmiechnęła. Sprawa została przesądzona. Usiadł przy niej. Elżbieta spojrzała tryumfalnie na jego przyjaciela. Zniósł to ze szlachetną obojętnością. Mogłaby przypuścić, że Bingley otrzymał od niego przyzwolenie na tę chwilę szczęścia, gdyby nie pełne rozbawienia przerażenie, z jakim teraz spojrzał na Darcy’ego.
W czasie obiadu Bingley okazywał Jane tyle samo atencji i zachwytu, co dawniej - może tylko bardziej starał się to ukryć, toteż Elżbieta wkrótce doszła do wniosku, że jeśli nikt mu nie będzie przeszkadzał, szczęście obojga młodych wkrótce zostanie przypieczętowane. Choć nie śmiała wprost wierzyć w taki rozwój wypadków, cieszyła się, obserwując zachowanie Bingleya. Nie miała więcej powodów do radości - sama nie była bynajmniej w pogodnym nastroju. Pan Darcy siedział od niej o całą długość stołu, koło pani Bennet. Wiedziała, że ani jemu, ani jej nie sprawia to przyjemności, nie wpływa też na poprawę ich wzajemnej o sobie opinii. Elżbieta siedziała zbyt daleko, by dosłyszeć, co mówią, widziała jednak, jak rzadko zwracają się do siebie i jak chłodna i oficjalna jest ich rozmowa. Boleśnie ścisnęła jej serce owa niewdzięczność matki. Myślała chwilami, że dałaby wszystko, byleby tylko móc mu powiedzieć, iż nie cała rodzina jest nieświadoma jego dobroci, że jest ktoś, kto czuje za nią wdzięczność.
Miała nadzieję, że w ciągu wieczora znajdzie się jakaś sposobność… że jednak zamieni z nim kilka słów, że przecież podczas całej wizyty musi przyjść chwila, która pozwoli im na rozmowę, na coś więcej niż wypowiedziane przy wejściu oficjalne powitania. Była niespokojna i przejęta. Kiedy siedziały w salonie, czekając na wejście panów, czas dłużył się w nieskończoność. Ogarnęło ją takie znużenie, że zachowywała się w stosunku do pozostałych pań wprost niegrzecznie. Od chwili, kiedy się ukażą panowie, zależało, czy wieczór będzie miły, czy okropny - wyglądała ich więc z utęsknieniem.
Jeśli do mnie nie podejdzie, mówiła sobie, przestanę o nim myśleć na wieki.
Panowie weszli. Przez chwilę zdawało się, że jej marzenia zostaną spełnione, lecz - na nieszczęście - panie były tak stłoczone wokół stołu, gdzie Jane przygotowywała herbatę, a Elżbieta nalewała kawę, że doprawdy nie było już miejsca na jeszcze jedno krzesło. A w dodatku, gdy panowie wchodzili, jedna z dziewcząt przygarnęła się do Elżbiety szepcąc:
- Nie pozwolę, żeby nas mężczyźni rozdzielili. Nie potrzeba ich tu, prawda?
Darcy przeszedł do innej części pokoju. Wodziła za nim wzrokiem, zazdrościła każdemu, do kogo się odezwał, ledwie mogła zdobyć się na cierpliwość i nalewać gościom kawę, a wreszcie rozzłościła się na siebie za taką głupotę.
Człowiek, któremu już raz odmówiłam swej ręki. Jak mogłam być tak szalona, by przypuścić, iż miłość jego może się odrodzić. Czy istnieje mężczyzna, który nie wzdragałby się przed ponownymi oświadczynami tej samej kobiecie? Nic nie jest dla nich równie upokarzające, wręcz nie do pomyślenia.
Trochę się jednak pocieszyła widząc, jak sam niesie ku niej swą filiżankę. Skorzystała też natychmiast ze sposobności.
- Czy siostra pańska jest jeszcze w Pemberley? - zagadnęła.
- Tak. Zostanie tam do świąt Bożego Narodzenia.
- Sama? Czy wszyscy przyjaciele ją opuścili?
- Została z nią pani Annesley. Reszta wyjechała trzy tygodnie temu do Scarborough.
Nie przychodził jej już do głowy żaden pomysł, jeśli jednak on miał ochotę na rozmowę, to przecież mógł coś wymyślić. Stał przy niej przez kilka minut w milczeniu, a wreszcie, gdy młoda panienka znów coś szepnęła do Elżbiety, odszedł.
Kiedy zastawa do herbaty została sprzątnięta i rozstawiono stoliki do kart, panie wstały, a Elżbieta marzyła skrycie, by teraz pan Darcy podszedł do niej. Daremne marzenia! Zobaczyła, jak pada ofiarą drapieżnych poczynań matki, która właśnie kompletowała partie wista i szybko usadowiła go pośród grających. Tego wieczoru nie mogła więc oczekiwać już żadnej przyjemności. Uwięziono ich przy różnych stolikach, mogła więc tylko pragnąć, by oczy jego równie często zwracały się ku niej, jak jej wzrok biegł ku niemu, i by przez to wiodło mu się w grze równie źle jak i jej.
Pani Bennet postanowiła poprosić obu panów z Netherfield na kolację, lecz tak się nieszczęśliwie złożyło, że powóz ich zajechał przed pozostałymi, nie miała więc jak ich zatrzymać.
- No cóż - zwróciła się do córek, kiedy już wszyscy wyjechali - co myślicie o dzisiejszym wieczorze? Mnie się wydaje, że wszystko poszło jak najlepiej. Obiad był świetnie przyrządzony, wszystko doprawione jak należy. Dziczyzna upiekła się w sam raz. Wszyscy mówili, że rzadko się spotyka tak tłusty udziec. Zupa była sto razy lepsza, niż ta, cośmy ją jedli u Lucasów w zeszłym tygodniu, i nawet pan Darcy przyznał, że kuropatwy były wyśmienite, i zjadł co najmniej dwa czy trzy francuskie ciastka. I Jane, kochanie, dawno nie widziałam, byś tak ładnie wyglądała. Pani Long mówiła to samo, kiedy jej wspomniałam, że tak zbrzydłaś. I wiesz, co jeszcze powiedziała? „Ach, kochana pani Bennet, więc jednak w końcu będziemy ją mieli w Netherfield”. Tak mi powiedziała, słowo daję! Pani Long to najlepsza pod słońcem kobieta, a jej siostrzenice to miłe, dobrze ułożone panienki i na dodatek bardzo brzydkie. Ogromnie je lubię.
Krótko mówiąc, pani Bennet była w wyśmienitym humorze. Zachowanie Bingleya w stosunku do Jane upewniło ją w przekonaniu, iż córka wreszcie go złapie, a będąc w dobrym nastroju wyobrażała sobie tak nieprawdopodobne związane z tym korzyści dla rodziny, że nazajutrz była prawdziwie zrozpaczona stwierdziwszy, że Bingley jeszcze nie przyjechał z oświadczynami.
- Bardzo to był miły dzień - mówiła Jane do Elżbiety. - Towarzystwo było dobrane i bardzo sobie nawzajem odpowiadało. Myślę, że często jeszcze będziemy się spotykać.
Elżbieta uśmiechnęła się.
- Nie śmiej się, Lizzy. Nie podejrzewaj mnie o nic, proszę. To boli. Zapewniam cię, że potrafię już się cieszyć wspólną rozmową, widząc w nim tylko miłego, mądrego młodzieńca - i nic więcej. Jego obecne zachowanie przekonało mnie całkowicie, że nigdy nie pragnął zdobyć sobie mych uczuć. Ma tylko miłe obejście i bardziej niż inni pragnie zjednać sobie ludzi.
- Okrutna jesteś - odparła Elżbieta. - Nie pozwalasz mi się śmiać, a prowokujesz mnie do tego każdym słowem.
- Jak trudno czasami kogoś przekonać. Często to nawet niemożliwe. Dlaczegóż jednak chcesz mi wmówić, że czuję więcej, niż się do tego przyznaję?
- Na to pytanie trudno mi znaleźć odpowiedź. Wszyscy lubimy prawić nauki, choć najczęściej nie potrafimy wyjaśnić tego, co warte wyjaśnienia. Wybacz mi i jeśli dalej masz zamiar upierać się przy swej obojętności, znajdź sobie inną powiernicę.



LV
W parę dni po owym obiedzie przyjechał pan Bingley, i to sam. Przyjaciel jego wyjechał tego ranka do Londynu, lecz miał powrócić za dziesięć dni. Młody człowiek zabawił w Longbourn godzinę przeszło - był w wyśmienitym humorze. Pani Bennet chciała go zatrzymać na obiedzie, ale niestety, był już zaproszony gdzie indziej, co wyznał z wyraźnym smutkiem.
- Za następną pańską wizytą - mówiła - będziemy może mieli więcej szczęścia.
Będzie mu zawsze ogromnie przyjemnie… i jeśli tylko pani Bennet pozwoli, wybierze najbliższą sposobność…
- Czy może pan przyjść jutro?
- Tak, jutro nie jestem zajęty. - Przyjął zaproszenie z wielką ochotą.
Przyszedł… i to przyszedł tak punktualnie, że żadna z pań nie była jeszcze ubrana. Pani Bennet wpadła w szlafroku, z włosami w papilotach, do pokoju córki.
- Spiesz się, Jane, spiesz i pędź na dół. On już przyszedł! Pan Bingley już przyszedł! Przyszedł, powiadam ci! Szybko, szybko! Saro! Proszę tu przyjść do najstarszej panienki! Pomóż jej włożyć suknię! Rzuć czesanie panny Lizzy, to nieważne!
- Postaramy się jak najszybciej zejść na dół - odparła Jane - ale chyba Kitty pierwsza będzie gotowa bo już pół godziny temu poszła na górę.
- Co tam Kitty! Cóż ona ma do tego! Szybko, Jane, szybko! Gdzie twoja szarfa, kochanie?
Jednak kiedy matka wyszła, Jane nie chciała zejść na dół bez którejś z sióstr.
Wieczorem matka zabiegała równie niecierpliwie, by tych dwoje zostało samych. Po herbacie pan Bennet jak zwykle udał się do biblioteki, a Mary poszła poćwiczyć na górę na pianinie. W ten sposób z pięciu przeszkód dwie zostały usunięte. Teraz pani Bennet usiadła i przez dłuższą chwilę mrugała na Elżbietę i Katarzynę bez najmniejszego jednak rezultatu. Elżbieta nie zwracała na to uwagi, a Kitty spytała wreszcie niewinnie:
- Co się stało, mamo? Czemu na mnie mrugasz? Co mam zrobić?
- Nic, dziecko, nic! Wcale na ciebie nie mrugam. Potem pięć minut siedziała spokojnie, lecz nie chcąc dopuścić, by zmarnowała się tak drogocenna okazja, wstała nagle i zwróciła się do Kitty:
- Chodź, kochanie, chcę z tobą pomówić - i wyprowadziła ją z pokoju.
Jane rzuciła Elżbiecie rozpaczliwe spojrzenie błagając, by ona przynajmniej nie dołączała się do tego spisku. Po chwili pani Bennet otworzyła drzwi:
- Lizzy, kochanie! Chcę z tobą pomówić.
Elżbieta musiała wyjść.
- Widzisz, serce, możemy ich tam na jakiś czas zostawić samych - tłumaczyła, gdy znalazły się w hallu. - Kitty i ja idziemy na górę, posiedzimy sobie w mojej gotowalni.
Elżbieta nie próbowała nawet dyskutować z matką. Spokojnie poczekała w hallu, póki obie panie nie zniknęły na górze, po czym wróciła do salonu.
Wszelkie wysiłki pani Bennet spełzły tego wieczoru na niczym. Bingley był ze wszech miar czarujący, lecz się nie oświadczył. Był uroczy i pogodny, a towarzystwo jego stanowiło miły dodatek do zebranego wieczorem rodzinnego grona. Całe natręctwo matki i wszystkie jej idiotyczne uwagi znosił z cierpliwością i spokojem szczególnie miłym jej córce.
Niemal nie trzeba go było zapraszać na kolację, a nim odjechał, ustalono - a właściwie ustaliła z nim pani Bennet - że następnego ranka młody człowiek przyjedzie na polowanie z panem domu. Od tego dnia Jane nie mówiła już o swojej obojętności. Siostry nie zamieniły na ten temat ani jednego słowa, lecz Elżbieta kładła się do łóżka z miłym przekonaniem, że cała sprawa wkrótce się zakończy, chyba że pan Darcy wróci wcześniej, niż zamierzał. W głębi serca jednak była właściwie pewna, że wszystko to dzieje się za jego zgodą.
Bingley przyszedł punktualnie i - tak jak uzgodniono - spędził z panem Bennetem przedpołudnie na polowaniu. Ten ostatni okazał się o wiele przyjemniejszym towarzyszem, niż młody człowiek mógł przypuszczać. Bingley nie był ani zarozumiały, ani głupi - nie prowokował więc pana Benneta do drwin czy pełnego niesmaku milczenia. Pan domu okazał się więc bardziej niż zwykle rozmowny, a mniej dziwaczny. Bingley, oczywiście, wrócił razem z nim na obiad, a wieczorem pani Bennet znowu łamała sobie głowę, jak by tu wyprosić wszystkich z pokoju i zostawić młodą parę sam na sam. Elżbieta miała list do napisania, toteż zaraz po herbacie poszła do pokoju śniadaniowego. Widziała, że wszyscy siadają do kart, nie myślała więc, że zajdzie potrzeba przeciwdziałania matczynym zabiegom.
Skończywszy list, wróciła do salonu i tam ku niepomiernemu swemu zdumieniu stwierdziła, że matka okazała się jednak od niej sprytniejsza. Otworzywszy drzwi, zobaczyła siostrę i Bingleya stojących razem przy kominku - jakby pogrążonych w poważnej jakiejś rozmowie. Gdyby już to samo nie budziło podejrzeń, można by wyczytać prawdę z ich twarzy, kiedy obrócili się gwałtownie i odsunęli od siebie. Byli w dość niezręcznej sytuacji, Elżbieta jednak chyba w jeszcze gorszej. Nikt nie powiedział ani słowa, młodsza siostra już chciała odwrócić się i wyjść, gdy Bingley wstał nagle (poprzednio usiadł był, tak samo jak jego towarzyszka) i szepnąwszy coś Jane, wybiegł z pokoju.
Jane nie miała tajemnic przed Elżbietą, o ile, oczywiście, były to przyjemne tajemnice, toteż teraz objęła ją mocno i ze wzruszeniem wyznała, że jest najszczęśliwszą istotą na świecie.
- To zbyt wiele - mówiła. - To zbyt wiele. Nie zasługuję na to! Och, czemu wszyscy nie są równie szczęśliwi?
Elżbieta winszowała jej gorąco, z głębokim i szczerym przejęciem, które trudno było wyrazić. Każde jej słowo było nowym źródłem radości Jane. Nie chciała jednak pozostać z siostrą ani powiedzieć jej nawet części tego, co jeszcze zostawało do powiedzenia.
- Muszę natychmiast iść do mamusi. Za żadne skarby nie będę igrać z jej serdecznym niepokojem i nie pozwolę, by kto inny niż ja zaniósł jej tę wiadomość. On poszedł już do ojca. Och, Lizzy! Jak można znieść tyle szczęścia! Ta świadomość, że wszyscy moi najdrożsi tak się strasznie z tego ucieszą!
Pospieszyła więc do matki, która umyślnie przerwała grę i siedziała teraz na górze razem z Kitty nerwowo oczekując na rozwój wypadków.
Pozostawiona w samotności Elżbieta uśmiechnęła się teraz na myśl, jak szybko i jak łatwo została wreszcie zakończona sprawa, która przez tyle miesięcy bolała ich i dręczyła.
Taki jest oto rezultat troskliwości i ostrożności jego przyjaciela, mówiła sobie. Tak oto skończyły się wszelkie kłamstwa i zabiegi jego sióstr. Szczęśliwy, mądry, ze wszech miar rozumny koniec.
W kilka minut później zobaczyła Bingleya, którego rozmowa z ojcem była krótka i zadowalająca.
- Gdzie jest siostra pani? - zapytał spiesznie, otwierając drzwi.
- Jest u matki na górze. Będzie tu pewno za chwilę.
Zamknął więc drzwi i podszedł do niej, prosił o życzenia i siostrzane uczucie. Elżbieta szczerze i serdecznie mówiła, jak bardzo się cieszy z ich przyszłego związku. Mocno uścisnęli sobie dłonie, a potem, aż do powrotu Jane, Elżbieta słuchała, co Bingley miał do powiedzenia o własnym szczęściu i doskonałości jej siostry. Mimo iż był zakochany, jego nadzieje na przyszłość były, zdaniem Elżbiety, zupełnie rozsądne - opierały się bowiem na tak rzetelnych podstawach, jak wzajemne zrozumienie, nadzwyczajny charakter Jane oraz podobieństwo usposobień i upodobań.
Był to dla wszystkich wyjątkowo miły wieczór. Świadomość spełnienia marzeń opromieniła twarz Jane tak słodkim wyrazem, że wyglądała dziś piękniej niż kiedykolwiek. Kitty chichotała i uśmiechała się w nadziei, że i na nią wkrótce przyjdzie kolej. Pani Bennet uważała, iż żadne słowo nie może dostatecznie gorąco wyrazić jej zadowolenia i aprobaty, choć przez pół godziny nie rozmawiała z Bingleyem o niczym innym. Kiedy zaś pan Bennet przyłączył się do nich podczas kolacji, wyraźnie można było poznać po jego głosie i zachowaniu, jak bardzo jest szczęśliwy.
Nie wspomniał jednak o całej sprawie, dopóki gość nie pożegnał się z nimi dość późno wieczorem. Natychmiast jednak po jego wyjściu zwrócił się do najstarszej córki:
- Winszuję ci, Jane. Będziesz z pewnością bardzo szczęśliwą kobietą.
Jane podeszła ku niemu, ucałowała serdecznie i podziękowała za okazaną dobroć.
- Jesteś kochane dziecko - odparł - i z radością myślę o tak dobrym dla ciebie związku. W moim przekonaniu, świetnie pasujecie do siebie. Usposobienia macie identyczne. Oboje jesteście tak ustępliwi, że nigdy nie podejmiecie żadnej decyzji, tak łatwowierni, że cała służba będzie was oszukiwać, i tak hojni, że zawsze będziecie żyć ponad stan.
- Chyba nie, tatusiu. Nigdy nie wybaczyłabym sobie bezmyślności czy braku zastanowienia w sprawach pieniężnych.
- Jakżeż mogą żyć ponad stan! Mężu drogi, o czymże ty mówisz! Przecież on ma cztery czy pięć tysięcy rocznie, a może nawet więcej! Kochana moja Jane - tu zwróciła się do córki - takam szczęśliwa! Nie zmrużę oka przez całą noc, zobaczysz! Wiedziałam, że tak będzie! Zawsze powtarzałam, że tak to się wszystko skończy! Nie darmo jesteś taka ładna! Przypominam sobie, że zaraz, jak go pierwszy raz zobaczyłam po jego przyjeździe do Hertfordshire w zeszłym roku, pomyślałam sobie, że jesteście dla siebie stworzeni! To najprzystojniejszy młody człowiek pod słońcem!
Wickham, Lidia, wszystko poszło w niepamięć. Jane była teraz jej ukochanym dzieckiem i żadna z sióstr nie mogła się z nią równać. Młode panny zaczęły się wkrótce dopraszać o to, co każdej z nich mogło sprane największą przyjemność, a o czym niedługo Jane miała decydować. Mary prosiła o wstęp do biblioteki w Netherfield, a Kitty o kilka bali w zimie.
Od tego wieczora Bingley stał się, oczywiście, codziennym ich gościem. Często przyjeżdżał jeszcze przed śniadaniem i zawsze zostawał na kolacji, chyba że jakiś bezlitosny sąsiad, o którym nie sposób było mówić bez wstrętu, przysłał zaproszenie na obiad i nie można się było od tego wykręcić.
Niewiele miała teraz Elżbieta czasu na rozmowy z siostrą, gdyż podczas wizyt Bingleya Jane nie zwracała na nikogo uwagi. Tylko w godzinach rozłąki a i takie musiały być - Elżbieta okazywała się bardzo użyteczną dla obydwojga. Kiedy Jane nie było, Bingley zawsze trzymał się blisko Elżbiety, mógł z nią bowiem rozmawiać o swojej wybranej, kiedy zaś jego nie było Jane z kolei szukała u siostry tej samej możliwości rozmowy.
- Taką mi zrobił ogromną przyjemność - wyznała pewnego wieczoru - mówiąc, że nic nie wiedział o moim przyjeździe do Londynu w zeszłym roku. Myślałam, że to niemożliwe.
- Przypuszczam, że tak było - odparła Elżbieta. - Ale jak to tłumaczył?
- To chyba przez jego siostry. Z pewnością od początku niechętnie odnosiły się do naszej znajomości, czemu zresztą nie mogę się wcale dziwić. Mógłby zrobić wiele lepszy pod każdym względem wybór. Kiedy jednak zobaczą - a wierzę, że zobaczą - iż brat ich jest ze mną szczęśliwy, z pewnością po pewnym czasie będą z naszego związku zadowolone i znowu powrócą dobre stosunki, choć nigdy już takie jak bywały dawniej.
- To najbardziej nielitościwe słowa, jakie od ciebie słyszę. Dobry Boże! Byłabym okropnie zła, gdybym znów widziała, jak padasz ofiarą fałszywych czułości panny Bingley.
- Czy ty uwierzysz, Lizzy, że kiedy on w zeszłym roku w listopadzie jechał do Londynu, to już wtedy mnie nie kochał i nie wrócił tylko dlatego, że był przekonany o mojej obojętności.
- Chyba się troszkę pomylił, lecz dobrze to świadczy o jego skromności.
Wywołało to uniesienia Jane nad jego brakiem zarozumialstwa i niedocenianiem własnych zalet.
Elżbieta cieszyła się słysząc, że Bingley nie zdradził udziału przyjaciela w całej sprawie, choć bowiem Jane była niezwykle szlachetna i łatwo puszczała ludzkie winy w niepamięć, w tym przypadku mogłaby się jednak uprzedzić do Darcy’ego.
- Jestem najszczęśliwszą istotą pod słońcem, to pewna - mówiła Jane. - Och, Lizzy, czemu to właśnie ja jedna z rodziny zostałam na to wybrana, czemu mnie lepiej niż wszystkim? Żebyś chociaż ty mogła być równie szczęśliwa! Żeby znalazł się dla ciebie drugi taki mężczyzna.
- Nawet gdyby się znalazło czterdziestu podobnych, nie mogłabym być taka szczęśliwa jak ty. Trzeba by jeszcze do tego mieć twoje usposobienie i dobroć, wtedy dopiero szczęście mogłoby być równe. Nie, nie, pozwól mi samej zająć się własnym losem. Jak mi się poszczęści, to może kiedyś spotkam jeszcze jakiegoś pana Collinsa. Nie można było długo trzymać w tajemnicy tego, co się działo w Longbourn. Pani Bennet miała przyjemność szepnąć o tym pani Philips, a ta bez upoważnienia ośmieliła się szeptać dalej wszystkim sąsiadom naokoło.
Uznano więc wkrótce, że Bennetowie mają niebywałe szczęście, choć zaledwie parę tygodni temu po ucieczce Lidii uważano, iż zły los się na nich uwziął.



LVI
Pewnego ranka, w tydzień mniej więcej po zaręczynach Bingleya i Jane, kiedy wszystkie panie wraz z młodym narzeczonym siedziały w jadalni, uwagę ich zwrócił nagle turkot nadjeżdżającego powozu. Wyjrzawszy przez okno, zobaczyły wolant zaprzężony w cztery konie podjeżdżający pod bramę. Pora była zbyt wczesna na odwiedziny, poza tym ekwipaż nie przypominał żadnego z sąsiedzkich. Zarówno konie pocztowe, jak i powóz i liberia jadącego przodem służącego nic nie mówiły zebranym. Faktem jednak było, że ktoś przyjechał, więc Bingley szybko namówił Jane na ucieczkę przed niespodziewanym najazdem gości i wyszli razem w głąb par
Madeleine
PostWysłany: Nie 21:50, 28 Gru 2008    Temat postu:

XLV
Elżbieta była teraz przekonana, że niechęć, jaką powzięła do niej panna Bingley, ma źródło w zazdrości, nie mogła więc oprzeć się myśli, iż jej wizyta w Pemberley sprawi dużą przykrość owej kandydatce do ręki pana Darcy’ego, i zastanawiała się, z jaką dozą uprzejmości zostanie odnowiona stara znajomość.
Po przyjeździe do Pemberley zaprowadzono je poprzez hali do salonu przeznaczonego - ze względu na północne położenie - na letni użytek. Okna wychodzące na ogród ukazywały ożywczy widok: w dali ciągnęły się wysokie, zalesione pagórki, a na trawniku tuż za domem rosły piękne dęby i hiszpańskie kasztany.
W tym właśnie pokoju przyjęła je panna Darcy. Siedziała tu z panią Hurst, panną Bingley oraz damą, która z nią mieszkała w Londynie. Georgiana powitała gości uprzejmie, lecz z pewnym zakłopotaniem. Wypływało ono na pewno z nieśmiałości i obawy, by nie zrobić czegoś niewłaściwego, łatwo jednak mogło być poczytane za dumę i wyniosłość przez ludzi, którzy się uważali za niżej od niej stojących. Pani Gardiner i Elżbieta dobrze jednak zrozumiały, o co chodzi, i szczerze współczuły młodej gospodyni.
Pani Hurst i panna Bingley powitały je tylko ukłonem. Gdy goście usiedli, zapanowało milczenie, niezręczne, jak to zwykle w takich wypadkach bywa. Wreszcie po dobrej chwili ciszę przerwała pani Annesley, uprzejma, miła dama. Jej wysiłki o wiele lepiej świadczyły o jej wychowaniu niż o pozostałych towarzyszkach pani domu. Nawiązała się rozmowa pomiędzy panią Gardiner i panią Annesley, a Elżbieta od czasu do czasu dorzucała słowo. Wydawało się, że panna Darcy chciałaby mieć więcej odwagi i przyłączyć się do rozmowy, a czasem, kiedy istniało małe prawdopodobieństwo, by ją ktoś dosłyszał, odważała się wypowiedzieć krótkie jakieś zdanie.
Elżbieta szybko zauważyła, że jest bacznie obserwowana przez pannę Bingley i że każde jej słowo - zwłaszcza kiedy się zwracała do pani domu - ściąga na nią uwagę owej damy. Nie powstrzymałoby to jej od rozmowy z Georgianą, gdyby nie siedziały tak daleko od siebie, poza tym zbytnio była zajęta własnymi myślami, by martwić się brakiem sposobności mówienia. Oczekiwano w każdej chwili wejścia panów. Pragnęła… obawiała się… że pomiędzy nimi znajdzie się również pan domu. Nie mogła tylko ustalić, czy bardziej tego pragnie, czy bardziej się boi. Po kwadransie takiego siedzenia panna Bingley, która dotychczas nie przemówiła ani słowa, zbudziła Elżbietę z zadumy, pytając zimnym tonem o zdrowie całej rodziny. Otrzymała odpowiedź chłodną i krótką, po czym nie odzywała się więcej.
Następnym chętnie przyjętym urozmaiceniem wizyty było wejście służących z zimnym mięsiwem, ciastami i mnóstwem najrozmaitszych wspaniałych sezonowych owoców. Dopiero po wielu znaczących spojrzeniach i uśmiechach pani Annesley, gospodyni przypomniała sobie o swych obowiązkach. Teraz już całe towarzystwo miało wreszcie zajęcie - choć bowiem nie wszystkie panie potrafiłyby mówić, wszystkie umiały jeść i po chwili otoczyły stół i wspaniałe piramidy winogron, brzoskwiń i moreli.
Właśnie wtedy Elżbieta miała okazję stwierdzić, czy boi się, czy też pragnie nadejścia pana Darcy’ego, po prostu zapamiętując, jakie uczucie przeważyło, kiedy wchodził do pokoju. Wówczas zaś zaczęła żałować, że w ogóle się tu pojawił, choć zaledwie przed chwilą była przekonana, że chęć ujrzenia go wzięła jednak górę.
Pan Darcy był właśnie nad rzeką, gdzie pan Gardiner wraz z kilkoma innymi panami z Pemberley łowił ryby. Młody człowiek opuścił go jednak, dowiedziawszy się, iż panie mają zamiar odwiedzić dziś Georgianę. Gdy wszedł, Elżbieta postanowiła rozsądnie, że będzie swobodna i nie okaże najmniejszego zakłopotania. Choć postanowienie to było całkiem słuszne, niełatwo je przyszło wykonać, jako że podejrzliwość całego towarzystwa wyraźnie została skierowana przeciwko nim dwojgu i wszystkie oczy pilnie baczyły, jak też zachowa się pan domu. Największa uwaga malowała się we wzroku panny Bingley, choć kiedy zwracała się do któregoś z nich, twarz jej oblewał szeroki uśmiech, bowiem zazdrość nie doprowadziła jej jeszcze do rezygnacji i panna Bingley nie zaprzestała zalotów. Po wejściu brata panna Darcy starała się okazać większą rozmowność, Elżbieta zaś zauważyła, że Darcy pragnie, by obie lepiej się poznały, i podtrzymuje każdą próbę rozmowy z jednej i z drugiej strony. Panna Bingley zauważyła to również i - opanowana gniewem - wykorzystała nierozważnie pierwszą nadarzającą się sposobność, by zapytać szyderczo:
- Proszę mi powiedzieć, panno Elżbieto, czy doprawdy pułk milicji hrabstwa X opuścił Meryton? Musi to być ogromna strata dla waszej rodziny.
Nie ośmieliła się w obecności Darcy’ego wspomnieć nazwiska Wickhama, Elżbieta jednak zrozumiała natychmiast, co kryło się za tym pytaniem. Najróżniejsze, związane z młodym oficerem wspomnienia sprawiły, że na chwilę ogarnęło ją zakłopotanie, zrobiła jednak duży wysiłek, by odeprzeć ten złośliwy atak, i dość obojętnym tonem odpowiedziała na pytanie. Mówiąc spojrzała przypadkiem na Darcy’ego, który wpatrywał się w nią z powagą, choć krew napłynęła mu do twarzy. Siostra jego, ogromnie zmieszana, nie śmiała podnieść wzroku. Gdyby panna Bingley wiedziała, jaki ból zadaje najdroższej swej przyjaciółce, z pewnością powstrzymałaby się od tej uwagi. Ona jednak chciała tylko zmieszać Elżbietę, przypominając postać człowieka, do którego, w jej mniemaniu, panna Bennet czuła pewną skłonność. Starała się zmusić przeciwniczkę do okazania na te słowa choćby odrobiny wzruszenia, które mogłoby jej zaszkodzić w oczach Darcy’ego i zapewne przywołać na pamięć wszystkie szaleństwa i ekstrawagancje rodziny Elżbiety. Nigdy nie doszła jej najmniejsza nawet wzmianka o zamierzonej ucieczce panny Darcy. Nie zawierzono tej tajemnicy żadnej osobie postronnej z wyjątkiem Elżbiety. Darcy zaś starał się szczególnie ukrywać prawdę przed każdym, kto miał najmniejszy związek z Bingleyem. Wypływało to zapewne z pragnienia - o jakie już dawno podejrzewała go Elżbieta - by Georgiana została żoną jego przyjaciela. Na pewno tego chciał i choć nie przypuszczała, by świadomie z tego powodu usiłował rozdzielić Bingleya z Jane, z pewnością pragnienie to kazało mu żywiej interesować się losami Bingleya.
Opanowanie Elżbiety pozwoliło i Darcy’emu szybko się uspokoić, a że panna Bingley, choć zła i rozczarowana, nie odważyła się napomknąć więcej o Wickhamie, Georgiana również oprzytomniała, nie na tyle jednak, by znów przyłączyć się do rozmowy. Bała się spotkać wzrok brata, który w całej tej sprawie ledwie zauważył jej zakłopotanie. Tak więc prowokacja, która miała odwrócić jego zainteresowanie od Elżbiety, wprost przeciwnie, jeszcze wyraźniej i żywiej skierowała je ku niej.
Wkrótce po tej utarczce słownej wizyta się skończyła. Kiedy pan Darcy odprowadzał panie do powozu, panna Bingley dała upust krytycznym uwagom o Elżbiecie, jej zachowaniu i ubiorze. Georgiana jednak nie chciała się do niej przyłączyć. Pochlebna opinia brata wystarczyła, by ją upewnić w dobrym o Elżbiecie mniemaniu. On nie mógł się mylić, mówił zaś o pannie Bennet tak, że Georgianie nie pozostawało nic innego, jak uznać ją za miłą i uroczą pannę. Kiedy pan domu powrócił do salonu, panna Bingley nie wytrzymała i powtórzyła mu część owych uwag.
- Jakżeż okropnie wyglądała dzisiaj Elżbieta Bennet! - zawołała. - Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś przez kilka miesięcy mógł się tak zmienić! Taka się zrobiła ogorzała i ordynarna. Obie z Luizą doszłyśmy do przekonania, że nigdy byśmy jej nie poznały.
Pan Darcy bez względu na to, jak mu się te uwagi podobały, odparł chłodno, że nie zauważył w niej żadnych zmian, oprócz może opalenizny, która nie jest żadną nadzwyczajnością, kiedy się podróżuje w lecie.
- Jeśli o mnie idzie - mówiła panna Bingley - nigdy nie mogłam się w niej dopatrzyć urody. Nos jej jest zupełnie nijaki, brak mu wyrazistości, zęby są znośne, ale też znowu nic nadzwyczajnego, a co do oczu, które kiedyś zostały uznane za piękne, nigdy się w nich nie mogłam dopatrzyć niezwykłości. Mają ostry, złośliwy wyraz, który wcale mi się nie podoba. W całym zaś jej obejściu jest jakieś nieznośne zarozumialstwo zupełnie pozbawione stylu.
Panna Bingley wiedziała, że Darcy uwielbia Elżbietę, nie można więc uznać za rozsądne, iż obrała tę drogę, by mu się przypodobać. Ale w gniewie ludzie zawsze działają rozumnie. Młoda dama widząc, że Darcy jest trochę poirytowany, przypuszczała, że osiągnęła zamierzony cel, gospodarz jednak milczał uparcie, wobec tego, chcąc go sprowokować do rozmowy, ciągnęła:
- Przypominam sobie, jak bardzo byliśmy zdumieni, dowiedziawszy się na początku naszej znajomości w Hertfordshire, że jest tam uważana za piękność, dobrze zaś pamiętam pewien wieczór po obiedzie, na który oni byli zaproszeni do Netherfield. Powiedział pan wtedy: ,,Ona pięknością! Równie dobrze można by jej matkę nazwać mędrcem”. Potem jednak, wydaje mi się, zmienił pan zdanie i chyba uznał ją za ładną.
- Tak - odparł Darcy, który nie mógł już dłużej panować nad sobą - ale to było na samym początku naszej znajomości, od wielu bowiem miesięcy uważam ją za jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie znam.
Po tych słowach wyszedł z pokoju, a panna Bingley została z całą satysfakcją, jaką dawało jej przeświadczenie, że zmusiła pana Darcy’ego do słów, które nikomu prócz niej nie sprawiły przykrości.
W drodze powrotnej pani Gardiner i Elżbieta rozmawiały o wszystkich szczegółach wizyty z wyjątkiem tych, które je obie najwięcej interesowały. Omawiano wygląd i zachowanie wszystkich, oprócz osoby, która najżywiej zajmowała obie panie. Mówiły o jego siostrze, przyjaciołach, domu, owocach - o wszystkim, tylko nie o nim samym, choć Elżbieta marzyła, by się dowiedzieć, co pani Gardiner o nim myśli, zaś pani Gardiner byłaby niewymownie rada, gdyby siostrzenica zaczęła mówić na ten temat.



XLVI
Kiedy po raz pierwszy przyjechali do Lambton, Elżbieta stwierdziła z rozczarowaniem, że nie oczekuje tam na nią list od Jane, a podobny zawód przeżywała każdego ranka podczas pobytu w miasteczku. Trzeciego jednak dnia skończyły się narzekania, otrzymała bowiem od siostry dwa listy jednocześnie. Na jednym z nich zaznaczone było, że trafił przez pomyłkę gdzie indziej, czemu Elżbieta nie zdziwiła się wcale widząc, że Jane wyraźnie źle go zaadresowała.
W chwili gdy przyszła poczta, wszyscy wybierali się właśnie na spacer. Państwo Gardiner pozostawili więc siostrzenicę samą, by mogła się nacieszyć wiadomościami z domu, i wyszli. Pierwszy list, źle skierowany, należało przeczytać najpierw. Pisany był pięć dni temu. Na początku zawierał opis skromnych jakichś przyjęć i rozrywek, w których tyle było nowości, ile ich na wsi bywa. Druga połowa listu, datowana następnego dnia i pisana w wyraźnym zamęcie, zawierała ważniejsze wiadomości. Brzmiała ona następująco:
Po napisaniu powyższego zaszły pewne wypadki, bardzo poważne i całkiem, niespodziewane - lecz nie bój się - wszyscy jesteśmy zdrowi. To, co ci mam do powiedzenia, to sprawa nieszczęsnej Lidii. Wczoraj o dwunastej w nocy, kiedy kładliśmy się spać, przyjechał kurier od pułkownika Forstera. Donosi on, iż Lidia uciekła do Szkocji z pewnym oficerem. Powiem już wszystko - z Wickhamem. Wyobraź sobie nasze zdumienie. Dla Kitty jednak nie było to niespodzianką. Bardzo, bardzo mi przykro. Jakiż to nierozważny krok zarówno ze strony jego, jak i jej. Chcę jednak wierzyć w najlepsze, może mylnie go oceniałyśmy. Łatwo mi przyjąć, że jest człowiekiem bezmyślnym i niedyskretnym, ale jego ostatni postępek (starajmy się nim cieszyć) nie świadczy o gruntownym zepsuciu. Wybór jego jest w każdym razie bezinteresowny, boć przecież wie, że nasz ojciec nic im dać nie może. Biedna matka głęboko jest strapiona. Ojciec znosi to lepiej. Jakże się cieszę, żeśmy im nie powiedziały o zarzutach, jakie są stawiane Wickhamowi. My same musimy o tym zapomnieć. Wyruszyli w sobotę około północy, jak się przypuszcza, ale nieobecność ich stwierdzono dopiero wczoraj rano koło ósmej. Natychmiast wysłano kuriera. Lizzy kochana, musieli przejeżdżać o dziesięć mil od nas. Pułkownik Forster daje w liście do zrozumienia, że możemy go oczekiwać lada chwila. Lidia napisała kilka słów do jego żony, zawiadamiając ją o ich postanowieniu. Muszę kończyć, bo nie mogę długo zostawiać biednej matki samej. Boję się, że nic z tego nie zrozumiesz, ale sama dobrze nie wiem, co piszę.
Nie pozwoliwszy sobie nawet na chwilę zastanowienia, ledwo zdając sobie sprawę, co czuje, Elżbieta skończyła czytać i sięgnęła po następny list. Otworzywszy go, chciwie przebiegła wzrokiem pismo. List ten był datowany następnego dnia.
Otrzymałaś już, kochana siostro, mój pisany naprędce list. Chciałabym, żeby ten był bardziej zrozumiały, choć jednak dosyć mam czasu, jestem tak nieprzytomna, że nie wiem, czy uda mi się jasno pisać. Najdroższa Lizzy, nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale mam złe wiadomości dla ciebie, i to takie, z którymi nie mogę zwlekać. Chociaż małżeństwo pana Wickhama z naszą biedną Lidią bardzo jest nierozsądne, pragniemy teraz mieć pewność, czy zostało istotnie zawarte, mamy bowiem powody przypuszczać, iż nie pojechali do Szkocji. Wczoraj przyjechał pułkownik Forster - wyjechał z Brighton przedwczoraj w kilka godzin po wysłaniu kuriera. Choć kartka, jaką Lidia zostawiła dla pani Forster, dała im do zrozumienia, że uciekinierzy jadą do Gretna Green, Denny powiedział coś, z czego wynikało, iż nie wierzy, by Wickham miał zamiar tam jechać czy poślubić Lidię, co powtórzono pułkownikowi Forsterowi, który, przerażony, natychmiast wyjechał z Brighton ich śladem. Zaprowadziły go one tylko do Clapham i nie dalej, bowiem Lidia i Wickham przesiedli się tam w najęty powóz i zwolnili karetkę pocztową, która przywiozła ich z Epsom. Poza tym wiadomo tylko, że widziano ich dalej na londyńskim gościńcu. Nie wiem, co o tym myśleć. Pułkownik F. sprawdził wszystko, co możliwe na drodze prowadzącej z Brighton do Londynu, a potem przyjechał do Hertfordshire szczegółowo opisując ich na wszystkich rogatkach i we wszystkich gospodach w Barnet i Hatfield, lecz bez skutku. Nikt tam nikogo takiego nie widział. Głęboko poruszony przyjechał do nas do Longbourn i wyjawił swoje podejrzenia w sposób, który najlepiej świadczy o jego dobroci. Bardzo współczuję zarówno jemu, jak i pani Forster - nikt nie może ich tu winić. Nasza rozpacz, kochana siostrzyczko, jest doprawdy ogromna. Ojciec i matka podejrzewają najgorsze, ja jednak nie mogę tak źle o nim myśleć. Mogło być wiele względów, dla których dogodniej im było wziąć ślub po kryjomu w Londynie niż iść za pierwotnym swoim planem, nawet zaś gdyby on był zdolny do podobnego zamysłu względem młodej kobiety pochodzącej z przyzwoitej rodziny - co nie jest prawdopodobne - to czyż można ją posądzić o taki brak wszelkich zasad? Niepodobieństwo! Martwi mnie jednak niezmiernie, że pułkownik F. nie wydaje się przekonany o ich małżeństwie. Potrząsał głową, kiedy mówiłam o swoich nadziejach, i odparł, że Wickham nie jest człowiekiem, do którego można by mieć zaufanie. Biedna mamusia naprawdę cierpi i nie opuszcza swego pokoju. Gdyby mogła coś robić, byłoby o wiele lepiej, lecz to jest teraz nie do pomyślenia. Co się tyczy ojca, nigdy w życiu nie widziałam go tak poruszonego. Kitty, biedaczka, jest nieszczęśliwa, że zataiła ich uczucie, ale trudno się dziwić, jeśli powierzono jej to w zaufaniu. Cieszę się szczerze, droga moja Lizzy, że zostało ci zaoszczędzone choć trochę z tych smutnych przejść, teraz jednak, kiedy pierwszy wstrząs minął, czy wolno mi wyznać, jak tęsknię do twego powrotu? Nie jestem jednak na tyle samolubna, by nalegać, jeśli ci to będzie niewygodne. Żegnaj! Znowu biorę do ręki pióro, by uczynić to, czego obiecywałam nie robić. Tak się jednak składają okoliczności, że muszę bardzo cię prosić, byś jak najszybciej wróciła. Znam naszych kochanych wujostwa na tyle, by się nie obawiać tej prośby, choć mam do nich jeszcze jedną. Ojciec wyjeżdża natychmiast do Londynu z pułkownikiem F., by próbować ją odnaleźć. Co zamierza przedsięwziąć, nie wiem, ale strapienie i przejęcie nie pozwolą mu załatwić sprawy skutecznie i ostrożnie, zaś pułkownik F. musi powrócić do Brighton jutro wieczorem. W tak wielkiej potrzebie rada i pomoc wuja byłyby opatrznościowe. Wiem, że zrozumie natychmiast, co czuję, i polegam na jego dobroci.
- Och, gdzież jest wuj! - zawołała Elżbieta, zrywając się z miejsca, gdy skończyła list.
Chciała biec za nim, by nie stracić ani chwili tak cennego czasu, kiedy jednak znalazła się przy drzwiach, ukazał się w nich służący, wpuszczając do pokoju pana Darcy’ego. Młody człowiek aż drgnął, widząc jej bladą twarz i gwałtowne ruchy. Nim oprzytomniał na tyle, by wydobyć głos, Elżbieta, której myśli zajęte były jedynie sytuacją Lidii, wykrzyknęła gwałtownie:
- Przepraszam, ale muszę pana opuścić. Muszę natychmiast odnaleźć wuja. To sprawa nie cierpiąca zwłoki, nie mam ani chwili do stracenia.
- Wielki Boże! Cóż się stało?! - zawołał Darcy z większym przejęciem niż grzecznością. Opanował się jednak szybko. - Nie zatrzymam pani ani chwili dłużej, ale proszę pozwolić mnie albo służącemu poszukać państwa Gardiner. Pani najwyraźniej źle się czuje i nie może iść sama.
Elżbieta wahała się, lecz kolana jej drżały. Wiedziała, jak niewiele zyska, jeśli rzeczywiście pójdzie szukać wujostwa. Przywołała więc z powrotem służącego i bez tchu, ledwo zrozumiale, kazała mu natychmiast sprowadzić do domu pana i panią.
Gdy służący wyszedł, usiadła nie mogąc utrzymać się na nogach. Wyglądała tak rozpaczliwie, że Darcy nie mógł ani jej opuścić, ani powstrzymać się od powiedzenia łagodnym i współczującym tonem:
- Proszę, pozwól mi, pani, zawołać pokojówkę. Czy nie mogłabyś zażyć czego, co by ci przyniosło chwilową ulgę? Może przyniosę kieliszek wina? Jesteś, pani, bardzo cierpiąca.
- Nie, dziękuję - odparła usiłując się opanować. - Nic mi nie jest, jestem zupełnie zdrowa. Otrzymałam tylko z Longbourn przed chwilą straszne wiadomości - to wszystko dlatego.
Mówiąc to wybuchnęła płaczem i przez kilka chwil niezdolna była wykrztusić słowa. W straszliwej niepewności Darcy mógł tylko powiedzieć, że bardzo jest przejęty, i wpatrywać się w nią w pełnym współczucia milczeniu.
Wreszcie zaczęła mówić dalej:
- Dostałam właśnie list od Jane z tymi strasznymi wiadomościami. Nie będzie tego można przed nikim ukryć. Moja najmłodsza siostra porzuciła wszystkich przyjaciół, uciekła, oddała się w ręce… pana… pana Wickhama. Wyjechali razem z Brighton. Pan zna go zbyt dobrze, by nie domyślić się reszty. Lidia nie ma pieniędzy, stosunków, nic, co by go mogło skusić… jest stracona na zawsze.
Darcy osłupiał ze zdumienia.
- Kiedy pomyślę - ciągnęła z jeszcze większym przejęciem - że mogłam była temu zapobiec - ja, która wiedziałam, kim on jest w rzeczywistości! Gdybym tylko powtórzyła mojej rodzinie część, jedną część tego, czego się dowiedziałam! Nigdy by się to nie stało, gdyby wiedziano, kto to taki. Ale teraz wszystko za późno!
- Jestem zgnębiony, doprawdy - mówił Darcy. - Zgnębiony, wstrząśnięty. Czy to jednak pewne? Zupełnie pewne?
- Tak. Opuścili razem Brighton w niedzielę w nocy i znaleziono ich ślady prowadzące prawie do Londynu, lecz nie dalej. Z pewnością nie pojechali do Szkocji.
- A co potem uczyniono, co przedsięwzięto, by ich odnaleźć?
- Ojciec pojechał do Londynu, a Jane wysłała list, prosząc wuja o natychmiastową pomoc. Mam nadzieję, że wyruszymy stąd za pół godziny. Ale nic nie da się już zrobić, wiem dobrze, że nic nie da się zrobić. Jak można wywrzeć wpływ na takiego człowieka? Jakżeż ich choćby odnaleźć! Nie mam na to najmniejszej nadziei. To straszne, straszne! Darcy potrząsnął głową w niemym potwierdzeniu.
- Kiedy otworzono mi oczy na tego człowieka, żebym się była zdecydowała na to, co powinnam, co myślałam uczynić! Ale nie wiedziałam… bałam się, by nie przesadzić! Straszny, potworny błąd!
Darcy nie odpowiedział. Wydawało się, iż ledwie słyszy jej słowa. Głęboko zamyślony chodził po pokoju tam i z powrotem, ponury, ze zmarszczonymi brwiami. Elżbieta szybko to zauważyła i natychmiast zrozumiała. Oto jej władza nad nim rozpływa się i ginie - wszystko musi ustąpić przed takim dowodem słabości w rodzinie, przed takim świadectwem największej hańby. Nie mogła ani się dziwić, ani go potępiać, lecz ta świadomość jego walki wewnętrznej nie przyniosła jej bynajmniej pocieszenia, nie złagodziła smutku. Przeciwnie, była jakby obliczona na to, aby Elżbieta zrozumiała wreszcie swoje własne pragnienia. Nigdy nie była tak rzetelnie przeświadczona, że mogłaby go pokochać, jak teraz, kiedy wszelka miłość musiała być daremna. Wszelako własne sprawy, choć tak dojmujące, nie mogły jej zaabsorbować ze szczętem. Lidia - upokorzenie i nieszczęście, jakie im wszystkim przyniosła - wkrótce przesłoniła wszelkie osobiste troski. Elżbieta zakryła twarz chustką i nie myślała o niczym innym. Po kilku minutach przywrócił ją do przytomności głos jej towarzysza, który mówił ze współczuciem co prawda, lecz jakby i z pewną rezerwą:
- Boję się, że od dawna pragnie pani zostać sama. Nie mam też na swoje usprawiedliwienie nic prócz szczerego, choć bezużytecznego współczucia. Gdyby tylko Bóg pozwolił, bym mógł powiedzieć czy uczynić coś, co mogłoby ci przynieść ulgę w tym smutku! Nie będę cię jednak dręczył próżnymi życzeniami, które mogłyby się wydać zwykłą prośbą o podziękowanie. Obawiam się, iż nieszczęsny ten wypadek nie pozwoli, by siostra moja miała przyjemność widzieć państwa dzisiaj w Pemberley.
- O, tak! Bądź pan tak dobry i wytłumacz nas przed panną Darcy. Powiedz, że odwołały nas do domu interesy nie cierpiące zwłoki. Ukrywaj, póki się tylko da, ową nieszczęsną prawdę. Wiem, że nie będzie to mogło trwać długo.
Żywo zapewnił ją o swej dyskrecji, ponownie wyraził współczucie w strapieniu, życzył zakończenia lepszego, niż można się było w tej chwili spodziewać, i zostawiając dla państwa Gardiner wyrazy szacunku, wyszedł, rzuciwszy jej tylko na pożegnanie jedno poważne spojrzenie.
Kiedy opuszczał pokój, Elżbieta zdała sobie sprawę, jak mało jest prawdopodobne, by jeszcze kiedyś mieli się zobaczyć w tak serdecznej atmosferze, jaka cechowała te kilka spotkań w hrabstwie Derby. Gdy zaś rzuciła spojrzenie wstecz na całą ich znajomość tak pełną sprzeczności i tak różnorodną, aż westchnęła nad przewrotnością uczuć, które teraz pragnęły rozwoju tej znajomości, dawniej zaś kazałyby się radować z jej zakończenia. Jeśli wdzięczność i szacunek są dobrą podwaliną miłości, zmiana uczuć Elżbiety nie jest ani nieprawdopodobna, ani niezwykła. Jeśli jednak jest inaczej, jeśli uczucie z takich źródeł płynące uznać trzeba za nierozumne czy wyjątkowe w porównaniu z tym, które się często nazywa miłością od pierwszego wejrzenia, miłością powstałą, nim dwoje ludzi choć słowo ze sobą zamieni, jeśli więc jest inaczej, nic nie można powiedzieć na obronę Elżbiety - chyba tylko to, że w pewnym stopniu wypróbowała tę ostatnią metodę na Wickhamie i że, być może, złe wyniki tej próby upoważniły ją do poszukiwania mniej oryginalnego sposobu lokowania swych uczuć. Wszystko jedno zresztą, jak się stało, dość, że Elżbieta z żalem patrzyła na odejście Darcy’ego. Ten pierwszy przykład skutków niesławy Lidii stał się teraz dodatkową udręką przy rozpamiętywaniu całej sprawy. Od chwili przeczytania drugiego listu Jane, Elżbieta nie miała najmniejszych nadziei, by Wickham poślubił Lidię. Tylko Jane mogła się łudzić. Najsłabszym uczuciem, jakiego doznała Elżbieta dowiedziawszy się o wszystkim, było zdziwienie. Gdy przeczytała pierwszy list, była zdumiona, iż Wickham poślubia dziewczynę, która z całą pewnością nie wniesie mu nic w posagu - dziwiła się, że Lidia mogła w nim wzbudzić taką miłość. Teraz jednak wszystko było aż nadto oczywiste. Na wzbudzenie tego rodzaju uczucia wdzięki Lidii były wystarczające, i chociaż Elżbieta nie przypuszczała, by siostra rozmyślnie godziła się na ucieczkę bez zamiaru małżeństwa łatwo jej było przypuścić, że ani cnota, ani rozsądek nie mogły jej obronić przed tym, by stała się łatwą zdobyczą.
W czasie stacjonowania pułku w Hertfordshire Elżbieta nigdy nie zauważyła, by Lidia czuła najmniejszą skłonność do Wickhama, lecz tej trzpiotowatej dziewczynie brakowało tylko zachęty, by się w kimś zadurzyć. Raz ten oficer, raz inny był jej faworytem, a im bardziej jej nadskakiwali, tym lepsze miała o nich mniemanie. Sympatia jej zawsze była przelotna, nigdy jednak nie bezprzedmiotowa. O, jakże mocno odczuwała teraz Elżbieta zło, jakie popełniono, pobłażając takiej dziewczynie!
Tęskniła za powrotem do domu. Chciała już widzieć, słyszeć, co się tam dzieje, dzielić z Jane kłopoty, jakie musiały na nią teraz spaść przy takim zamieszaniu w domu. Ojciec przecież wyjechał, a matka jest niezdolna do najmniejszego wysiłku i wymaga nie ustannej opieki. Choć Elżbieta była prawie pewna, że nic już nie da się zrobić dla Lidii, pomoc wuja wydawała się sprawą ogromnej wagi, toteż z bolesnym niepokojem wyczekiwała jego powrotu. Państwo Gardiner wrócili śpiesznie, przerażeni, gdyż ze słów służącego wynikało, że Elżbieta rozchorowała się nagle. Uspokoiła ich więc w tym względzie, po czym wyjaśniła żywo, dlaczego ich wezwała, czytając głośno oba listy, zaś postscriptum drugiego - tonem drżącym z przejęcia, bo Lidia nigdy nie była przez wujostwo lubiana. Państwo Gardiner ogromnie się przejęli, sprawa dotyczyła przecież nie tylko Lidii, lecz całej rodziny. Po pierwszych okrzykach zdumienia i przerażenia pan Gardiner obiecał natychmiast, że uczyni wszystko, co tylko w jego mocy. Choć Elżbieta była tego z góry pewna, podziękowała mu ze łzami. Cała trójka ożywiona jednym duchem szybko uzgodniła wszystko co tyczyło się wyjazdu. Mieli wyruszyć stąd jak najszybciej.
- Ale cóż zrobimy z zaproszeniem do Pemberley - zawołała pani Gardiner. - John mówił nam, że kiedyś go po nas posyłała, pan Darcy był u ciebie. Czy to prawda?
- Tak, powiedziałam, że nie będziemy mogli dotrzymać obietnicy. To jest już załatwione.
- Co jest załatwione? - zapytała pani Gardiner, gdy Elżbieta wybiegła z pokoju, by się pakować. - Czyżby byli w tak zażyłych stosunkach, by wyjawiła mu wszystko? Ach, żebym ja wiedziała, jak to jest naprawdę!
Były to jednak życzenia daremne, a w każdym razie mogły tylko służyć za pewne urozmaicenie w następnej godzinie pośpiechu i zamętu. Gdyby Elżbieta nie miała nic do roboty, z pewnością byłaby przekonana, iż wszelkie zajęcie jest rzeczą niemożliwą dla kogoś w takim strapieniu, musiała jednak wiele spraw załatwić, tak zresztą jak i ciotka. Między innymi trzeba było napisać kartki do wszystkich znajomych w Lambton z konwencjonalnym wyjaśnieniem nagłego wyjazdu. Po godzinie wszystko było ukończone. Pan Gardiner zapłacił rachunek w gospodzie - należało już tylko ruszać. Po bolesnych przejściach porannych Elżbieta szybciej, niż przewidywała, znalazła się w powozie i jechała do Longbourn.



XLVII- Przemyślałem sobie całą sprawę raz jeszcze - zwrócił się do Elżbiety pan Gardiner, kiedy wyjeżdżali z miasteczka - i doprawdy, rozważywszy wszystko gruntownie, jestem coraz bardziej skłonny sądzić o tym tak jak twoja starsza siostra. Wielce mi się wydaje nieprawdopodobne, by młody człowiek powziął podobny zamiar w stosunku do dziewczyny, która nie jest pozbawiona opieki i przyjaciół i która bawi w gościnie u żony jego własnego pułkownika. Naprawdę, wydaje mi się, że trzeba mieć najlepsze nadzieje. Czyż on mógł przypuścić, że przyjaciele nie upomną się o nią? Czyż mógł oczekiwać, iż regiment uzna go za swego po takim afroncie wyrządzonym pułkownikowi Forsterowi? Pokusa zupełnie jest niewspółmierna do ryzyka.
- Naprawdę tak myślisz, wujku? - ucieszyła się Elżbieta, a twarz jej pojaśniała na chwilę.
Słowo daję, zaczynam sama być zdania wuja - wtrąciła ciotka. - Doprawdy, byłoby to zbyt sprzeczne z jego poczuciem przyzwoitości, honorem i własnym interesem. Nie mogę aż tak źle myśleć o Wickhamie. Czyżbyś ty również, Lizzy, tak złe miała o nim mniemanie, by uważać, że jest do tego zdolny?
- Może nie do tego, by zaniedbać własny interes. O wszelkie inne zaniedbania mogę go posądzić. Gdybyż to, doprawdy, tak było! Nie śmiem jednak mieć nadziei. Jeśli chcieli wziąć ślub, czemuż od razu nie pojechali do Szkocji?
- Po pierwsze - odparł pan Gardiner - nie ma żadnej pewności, iż nie pojechali do Szkocji.
- Och, to przesiadanie się z karetki pocztowej do najętego powozu jest bardzo podejrzane. A poza tym nie znaleziono ich śladów na drodze do Barnet.
- No więc załóżmy nawet, że są w Londynie. Mogli tam pojechać chociażby ze względu na chęć ukrycia się - z tej zwykłej, prostej przyczyny. Trudno przypuścić, by jedna czy druga strona grzeszyła nadmiarem pieniędzy. Mogło im przyjść do głowy, iż o wiele wygodniej i o wiele taniej mogą się pobrać w Londynie niż w Szkocji.
- Ale dlaczego ta tajemnica? Dlaczego ich małżeństwo musi być sekretnie zawarte? Och, nie, nie, to niepodobne! Z listu Jane wynika, że najbliższy przyjaciel był pewny, iż Wickham nie ma zamiaru poślubić Lidii. On nigdy się nie ożeni z kobietą, która nie ma ani pensa. Nie może sobie na to pozwolić. A cóż wniesie mu Lidia, cóż może mu dać oprócz młodości, zdrowia i pogody? Przecież to mu nie pozwoli zapomnieć, że na innym małżeństwie mógłby o wiele bardziej skorzystać. Nie potrafię powiedzieć, czy wyobrażenia Wickhama o niesławie, jaką ściągnie na siebie wśród kolegów z pułku mogłyby go powstrzymać przed tak haniebnym krokiem, nic bowiem nie wiem o skutkach takich postępków. Co do pozostałych twoich zastrzeżeń, wujku, obawiam się, ze nie wytrzymują krytyki. Lidia nie ma braci, którzy by się za nią ujęli, a Wickham widział opieszałość ojca i jego, zdawałoby się, małe zainteresowanie sprawami rodzinnymi, toteż mógł wyciągnąć wniosek, iż ojciec będzie w całej tej sprawie robił mniej niż każdy przeciętny ojciec w podobnej sytuacji.
- Ale czy możesz przypuścić, by Lidia nie miała względu na nic prócz miłości, by się zgodziła żyć z nim inaczej niż w małżeństwie?
- To wygląda… to jest najbardziej wstrząsające - odparła Elżbieta ze łzami w oczach - by siostrzane poczucie przyzwoitości i cnoty dopuściło jakiekolwiek wątpliwości. Lecz doprawdy nie wiem, co powiedzieć. Może ją krzywdzę. Jest jednak bardzo młoda, nikt jej nigdy nie uczył myśleć o sprawach poważnych, a od ostatnich miesięcy… nie, od roku nawet… zajmowała się tylko płochą zabawą. Pozwolono jej trwonić czas w nieróbstwie i pustocie, i oddawać się wszelkim przypadkowym wpływom. Odkąd pułk hrabstwa X został zakwaterowany w Meryton, Lidia nie myślała o niczym innym oprócz miłości, flirtu i oficerów. Poprzez ustawiczne gadanie i myślenie o tym robiła wszystko, co w jej mocy, by jeszcze bardziej… jak by to powiedzieć… uwrażliwić swoje i tak dość już wrażliwe uczucia. A wiemy wszyscy dobrze, iż Wickham ma wszelkie dane po temu, by zarówno urodą, jak i obejściem oczarować kobietę.
- Ale sama widzisz, że Jane nie ma o Wickhamie tak złego pojęcia i nie wierzy, by był zdolny do powzięcia takich zamiarów - rzekła ciotka.
- O kim Jane kiedykolwiek myślała coś złego? Kogo, bez względu na poprzednie jego postępki, podejrzewała o podobne zamiary, nie mając dowodów? Jane równie dobrze jak ja wie, jaki Wickham jest naprawdę. Wiemy, że jest rozpustnikiem w całym tego słowa znaczeniu, że jest człowiekiem nieprawym i niehonorowym, że jest kłamcą, oszustem i oszczercą.
- Doprawdy, wiesz to wszystko na pewno? - zapytała pani Gardiner ogromnie zaintrygowana samą wiadomością, jak i sposobem, w jaki została wypowiedziana.
- Wiem, wiem z pewnością - odparła Elżbieta czerwieniąc się. - Opowiedziałam wam kilka dni temu, jak nieuczciwie postępował w stosunku do pana Darcy’ego, a i ty, ciociu, będąc po raz ostatni w Longbourn, słyszałaś, jak mówił o człowieku, który zachował się wobec niego tak pobłażliwie i wyrozumiale. Są też jeszcze inne względy, których mi nie wolno… które nie są warte, by o nich mówić, ale kłamstwa Wickhama o rodzinie z Pemberley nie mają końca. Po tym, co opowiadał o pannie Darcy, przygotowana byłam, że zobaczę pannę dumną, wyniosłą i antypatyczną. A przecież wiedział, że jest odwrotnie. Musiał wiedzieć, że jest miła i bezpośrednia, taka, jaką poznaliśmy.
- Ale czy Lidia wie o tym wszystkim? Czyż to możliwe, by była nieświadoma tego, co jak wynika z twoich słów, dobrze było wiadome tobie i Jane?
- O, to jest najgorsze ze wszystkiego! Sama o całej sprawie nie wiedziałam aż do pobytu w Kent, gdzie często widywałam pana Darcy’ego i jego kuzyna, pułkownika Fitzwilliama. Kiedy zaś wróciłam do domu, pułk hrabstwa X miał opuścić Meryton za tydzień czy dwa. W takiej sytuacji nie wydawało się nam konieczne - bo Jane zaraz wszystko opowiedziałam - ujawnienie prawdy. Komu by co przyszło z tego, że obaliłybyśmy dobrą opinię, jaką miała o nim cała okolica? Nawet kiedy już postanowiono, że Lidia pojedzie z panią Forster, nie przyszło mi do głowy, żeby jej mówić prawdę o Wickhamie. Nie przypuszczałam, że może jej grozić niebezpieczeństwo, jeśli nie otworzymy jej oczu, i łatwo wam przyjdzie uwierzyć, że takie konsekwencje nawet mi w głowie nie postały.
- Kiedy wyjeżdżali do Brighton nie miałaś pewno powodu do przypuszczeń, by się w sobie kochali?
- Najmniejszych. Nie mogę sobie przypomnieć żadnych tego rodzaju oznak u któregokolwiek z nich, a gdybym je nawet dostrzegła, pamiętaj, ciociu, że nie byliśmy rodziną, na którą warto by było Wickhamowi trwonić swe uczucia. Kiedy zaciągnął się do wojska, Lidia od razu gotowa była go admirować - podobnie zresztą jak my wszystkie. Przez pierwsze dwa miesiące każda panna z okolicy Meryton traciła dla niego głowę. On jednak nigdy nie wyróżniał Lidii szczególnymi jakimiś względami, toteż po krótkim okresie szalonego i nieprzytomnego uwielbienia wszystko się skończyło i znowu zaczęła darzyć łaską tych oficerów, którzy zwracali na nią większą uwagę.
Łatwo uwierzyć, że przez cały czas podróżni nie potrafili zająć się dłużej innym tematem niż ten, choć niewiele już nowego można było dodać do powtarzanych ciągle obaw, nadziei i domysłów. Elżbieta ani przez chwilę nie myślała o niczym innym. Nie pozwalał jej na to najokrutniejszy w świecie ból: wyrzuty sumienia, od których nie mogła się wyzwolić nawet na moment.
Jechali jak najśpieszniej. Jedną noc przespali w przydrożnej gospodzie, a następnego dnia na obiad przyjechali do Longbourn. Wielką pociechą była Elżbiecie myśl, iż Jane nie męczyła się przynajmniej długim wyczekiwaniem.
Znęcone widokiem powozu dzieci państwa Gardiner wybiegły na próg, gdy konie wjeżdżały na podjazd, kiedy zaś powóz zajechał pod drzwi, na buziach dziecięcych ukazała się radość i zdumienie, po czym zaczęły się szalone skoki i tańce. Była to obiecująca zapowiedź serdecznych powitań.
Elżbieta wyskoczyła z powozu i ucałowawszy pośpiesznie dzieciarnię, pośpieszyła do hallu, gdzie spotkała Jane, która właśnie zbiegła na dół z pokoju matki.
Objęły się serdecznie, a łzy płynęły im z oczu. Elżbieta nie traciła jednak czasu i natychmiast zaczęła wypytywać, czy nic nowego nie wiadomo o uciekinierach.
- Jeszcze nie - odparła Jane - ale jestem przekonana, że teraz, kiedy drogi wujaszek przyjechał, wszystko będzie dobrze.
- Czy ojciec w Londynie?
- Tak, pojechał we wtorek, jak ci pisałam.
- A macie od niego częste wiadomości?
- Dotychczas tylko jedną. Napisał do mnie w środę parę słów donosząc, że przyjechał szczęśliwie, i dając mi wskazówki, o które go specjalnie prosiłam. Dodał tylko, że napisze ponownie dopiero wtedy, kiedy będzie miał coś ważnego do zakomunikowania. - A mamusia? Jak się czuje? Jak wy wszyscy?… - Mama czuje się chyba znośnie, choć przeszła ogromny wstrząs. Jest na górze - bardzo się ucieszy waszego przyjazdu. Nie opuszcza swojej gotowalni. Mary i Kitty czują się, Bogu dzięki, zupełnie dobrze.
- Ale ty! Co z tobą! - pytała Elżbieta. - Wyglądasz blado. Ileś ty musiała przecierpieć!
Siostra jednak zapewniała, iż nic jej nie dolega. Rozmawiały jeszcze przez chwilę, podczas gdy państwo Gardiner zajęci byli dziećmi. Wreszcie weszli do domu, a Jane podbiegła do nich, witając i dziękując im na przemian ze łzami i radością.
Kiedy znaleźli się w bawialni, wujostwo powtórzyli pytania, które zadała już Elżbieta. Wkrótce wszyscy wiedzieli, że nie ma żadnych nowych wiadomości. Dobre serce kazało jednak Jane wierzyć ciągle, iż wszystko pomyślnie się skończy. Wciąż przypuszczała że jeszcze będzie dobrze, że następny ranek przyniesie list albo od Lidii, albo od ojca i wyjaśni ich poczynania lub, być może, zawiadomi o ślubie. Po krótkiej rozmowie udali się wszyscy do pokoju pani Bennet, która przyjęła ich dokładnie tak, jak można się było spodziewać: łzami, wyrazami rozpaczy, oskarżeniem niegodziwego Wickhama i wyrzekaniem na swe cierpienia i strapienia - słowem, żalem do wszystkich oprócz tej, której niedołęstwo i głupota w głównej mierze były przyczyną błędów Lidii.
- Gdybym to ja mogła - jęczała pani Bennet - postawić na swoim i jechać do Brighton z wszystkimi dziewczętami, nigdy by do tego nie doszło. Biedna Lidia, nie było nikogo, kto by się nią opiekował. Jak mogli Forsterowie spuścić ją choćby na chwilę z oczu! Jestem pewna, że musieli czegoś zaniedbać, bo to nie jest dziewczyna, która by coś podobnego zrobiła, gdyby się jej dobrze pilnowało. Zawsze mówiłam, że oni się nie nadają do tego, ale mnie przekrzyczano, jak zwykle. Nieszczęsne dziecko! A jeszcze mój mąż wyjechał! Wiem, że będzie się pojedynkował z Wickhamem, jak go tylko spotka, a Wickham go zabije… i co się z nami stanie? Collinsowie wyrzucą nas stąd, nim on ostygnie w grobie, i nie wiem, co poczniemy, jeśli się nami nie zajmiesz, mój bracie.
Wszyscy prosili, by nie mówiła takich strasznych rzeczy, a pan Gardiner, upewniwszy siostrę o swym przywiązaniu do niej i całej jej rodziny, obiecał, że już następnego dnia będzie w Londynie, gdzie pomoże szwagrowi we wszystkich staraniach, by odnaleźć Lidię.
- Nie wszczynaj, siostro, niepotrzebnej paniki - dodał. - Choć należy przygotować się na najgorsze, nie ma potrzeby myśleć o tym jako o rzeczy pewnej. Tydzień jeszcze nie upłynął, odkąd opuścili Brighton. Za kilka dni możemy mieć od nich jakieś wiadomości, a póki nie usłyszymy, że nie brali ślubu lub że nie mają zamiaru go brać, nie należy tracić nadziei. Zaraz po przyjeździe do Londynu pójdę do szwagra, sprowadzę go do siebie na Gracechurch i tam naradzimy się, co dalej robić.
- Drogi mój bracie! - wołała pani Bennet. - Tego właśnie najgoręcej sobie życzyłam. Kiedy przyjedziesz do Londynu, proszę cię, znajdź ich bez względu na to, gdzie są, i jeśli się jeszcze nie pobrali, to zrób tak, żeby się pobrali. Jeśli zaś idzie o wyprawę, to niech na nią ze ślubem nie czekają, tylko powiedz Lidii, że dostanie tyle pieniędzy, ile będzie chciała, by ją sobie kupić po ślubie. A przede wszystkim nie pozwól się pojedynkować mojemu mężowi. Powiedz mu, w jakim jestem straszliwym stanie, powiedz, że boję się o moje zmysły, że mnie tak trzęsie, że mam takie dreszcze po całym ciele, takie kłucie w boku i bóle głowy, i takie bicie serca, że ani w dzień, ani w nocy nie mogę zaznać chwili spokoju. I powiedz mojej drogiej Lidii, żeby nie zamawiała sukien, póki się ze mną nie naradzi, bo nie wie, jakie magazyny są najlepsze. O mój bracie, jakiś ty dobry! Wiem, że dasz sobie radę ze wszystkim.
Pan Gardiner upewnił ją po raz wtóry, iż zrobi wszystko, co tylko będzie mógł, lecz musiał jednocześnie zalecić jej umiarkowanie zarówno w nadziejach, jak i obawach. Rozmawiał z nią tak, póki nie podano obiadu, wówczas wszyscy wyszli zostawiając ją, by wylewała żale przed gospodynią, która zajmowała się nią pod nieobecność córek.
Choć państwo Gardiner nie byli przekonani o rzeczywistej potrzebie takiego odseparowania od rodziny, nie próbowali się temu przeciwstawiać, wiedzieli bowiem, iż pani Bennet nie ma na tyle taktu, by milczeć w obecności usługującej przy stole służby. Sądzili, iż będzie lepiej, jeśli jedna tylko, najbardziej godna zaufania osoba, pozna wszystkie jej obawy i troski.
W jadalni dołączyły się do nich po chwili Kitty i Mary, które, każda w swoim pokoju, zbytnio były zajęte, by przyjść wcześniej. Jedna wracała od książek, druga od toaletki, twarze miały dość spokojne. Trudno było w nich dostrzec większe zmiany, chyba tylko, że głos Kitty nabrał więcej kłótliwych tonów na skutek utraty ukochanej Lidii czy też przykrości, jakich sama w związku z tym doznała. Mary zaś do tego stopnia panowała nad sobą, że z głęboko filozoficznym wyrazem szepnęła Elżbiecie zaraz, gdy usiadły do stołu:
- To bardzo niefortunna historia i prawdopodobnie będzie szeroko omawiana w całym hrabstwie. Musimy jednak zatamować powódź złośliwości i wlać w zranione nasze łona balsam siostrzanej pociechy. To nasz obowiązek.
Zobaczywszy zaś, że Elżbieta nie ma zamiaru odpowiadać, dodała:
- Jakkolwiek sprawa ta może być bardzo niefortunna dla Lidii, powinnyśmy wyciągnąć z niej pożyteczną nauczkę: że dla kobiety utrata cnoty jest niepowetowanym złem, że jeden fałszywy krok niszczy bezpowrotnie jej przyszłość, że reputacja jest rzeczą równie kruchą jak piękną i że kobieta nigdy nie może dość się pilnować przed tymi przedstawicielami płci przeciwnej, którzy sobie na zaufanie nie zasłużyli.
Elżbieta podniosła wzrok ze zdumienia, zbyt jednak była przygnębiona, by odpowiedzieć, Mary zaś w dalszym ciągu pocieszała się podobnymi umoralniającymi wnioskami z ich świeżego nieszczęścia. Po południu starsze panny Bennet znalazły wreszcie pół godzinki na rozmowę. Elżbieta natychmiast skorzystała z okazji, by wypytać Jane o wszystko, ta zaś równie chętnie odpowiadała. Opłakały wspólnie straszne następstwa wypadku, który Elżbieta uważała za prawie pewny, a Jane za prawdopodobny, po czym młodsza siostra poprosiła:
- Powiedz mi o tym wszystko, wszystko, czego jeszcze nie wiem. Wyjaw każdy szczegół. Co mówił pułkownik Forster? Czy nic nie podejrzewano, za nim oni uciekli? Musiano ich przecież często widywać zrazem?
- Pułkownik Forster przyznał, że podejrzewał pewną skłonność, szczególnie ze strony Lidii, nie widział jednak najmniejszych powodów do niepokoju. Tak mi go żal. Zachowywał się grzecznie i niezwykle miło. Wybierał się do nas, by nas zapewnić, jak bardzo mu przykro, jeszcze nim ktokolwiek przypuścił, że nie pojechali do Szkocji. Pierwsze tego rodzaju pogłoski Przyspieszyły tylko jego wyjazd.
- A czy Denny był pewny, iż Wickham się nie chce żenić? Czy wiedział o jego zamierzonym wyjeździe?
Czy pułkownik Forster sam z nim rozmawiał?
- Tak, ale kiedy pułkownik go pytał, Denny zaprzeczył, by cokolwiek było mu o ich planach wiadome, i nie chciał wypowiedzieć na ten temat swojego zdania. Nie potwierdził też swego poprzedniego przekonania, że uciekinierzy nie wzięli ślubu, i z tego powodu skłonna jestem przypuszczać, iż poprzednio mogli go byli źle zrozumieć. - A nim pułkownik Forster przyjechał, nikt z was pewno nie wątpił w ich małżeństwo?
- Jakżeżby mógł podobny pomysł przyjść nam do głowy? Byłam trochę niespokojna o szczęście siostry w tym związku, wiedziałam bowiem, iż postępowanie pana Wickhama nie zawsze było właściwe. Rodzice nie wiedzieli nic o tym, czuli tylko, że ich krok jest bardzo nierozważny. Wówczas Kitty oznajmiła nam triumfalnie - co chyba jest zupełnie naturalne - iż wie o wiele więcej niż my wszyscy i że w ostatnim liście Lidia przygotowała ją na ucieczkę. Wygląda na to, że już od wielu tygodni wiedziała o ich miłości.
- Ale nie przed wyjazdem Lidii do Brighton. - Nie, wydaje mi się, że nie.
- A czy odniosłaś wrażenie, że pułkownik Forster ma złą opinię o Wickhamie? Czy on zna go takim, jakim jest naprawdę?
- Muszę przyznać, że nie mówił o Wickhamie tak dobrze jak dawniej. Teraz uważał go za utracjusza i wiatrogłowa. A od tego smutnego zajścia ludzie zaczęli mówić, że Wickham zostawił wiele długów w Meryton. Mam jednak nadzieję, że to nieprawda.
- O Jane, gdybyśmy były mniej dyskretne, gdybyśmy powiedziały, co o nim wiemy, może by się to wszystko nie stało?
- Może postąpiłybyśmy lepiej - odparła Jane.
- Ale ujawniać czyjeś dawne grzechy nie wiedząc, czy się nie zmienił, wydawało się postępkiem niewybaczalnym.
- Miałyśmy najlepsze intencje.
Czy pułkownik Forster powtórzył dokładnie, co Lidia napisała w kartce do jego żony?
Owszem, przywiózł nam ten liścik. Jane wyjęła go z woreczka i podała Elżbiecie. Brzmiał, jak następuje:
Droga moja Harriet!
Będziesz się śmiała, kiedy się dowiesz, gdzie pojechałam, a i ja sama muszę się śmiać, kiedy sobie wyobrażę, jak bardzo się zdziwisz nie znalazłszy mnie jutro rano. Jadę do Gretna Green, a jeśli nie zgadniesz z kim, to jesteś gąska, bo na świecie jest tylko jeden mężczyzna, którego kocham, anioł prawdziwy. Nie mogłabym bez niego zaznać szczęścia, więc myślę, że nic nie szkodzi, jeśli pojadę. Jeśli nie masz ochoty, możesz nie posyłać do Longbourn wiadomości o moim wyjeździe, będą mieli tym większą niespodziankę, kiedy sama do nich napiszę podpisując się: Lidia Wickham. Cóż to za pyszny dowcip! Ledwo mogę pisać, tak się śmieję. Proszę cię, przeproś Pratta, że nie dotrzymałam obietnicy i nie zatańczę z nim dziś wieczorem. Powiedz, że przypuszczam, iż mi wybaczy, gdy się dowie a wszystkim, i zapewnij go, że z przyjemnością zatańczę z nim na następnym balu, kiedy się znów spotkamy. Przyślę po moje rzeczy zaraz po powrocie do Longbourn, ale chciałabym bardzo, żebyś kazała Sally zacerować to wielkie pęknięcie w mojej starej muślinowej sukni, nim ją zapakuje. Do widzenia. Pozdrów pułkownika. Mam nadzieję, że wzniesiecie toast za naszą szcześliwą podróż.
Twoja oddana przyjaciółka
Lidia Bennet
- Niemądra, bezmyślna Lidia! - zawołała Elżbieta kończąc czytać. - Cóż za list, i to w takim momencie pisany! Ale daje nam przynajmniej pewność, że ona myślała poważnie o tym, dokąd jedzie. Mógł ją w drodze nakłonić, by zmieniła zdanie, w każdym razie hańba nie była przez nią zamierzona. Biedny nasz ojciec! Jakżeż on musiał to odczuć!
- W życiu nie widziałam kogoś tak wstrząśniętego. Przez dziesięć minut nie mógł wydobyć słowa. Matka rozchorowała się natychmiast, i takie było zamieszanie w domu!
- Jane! - zawołała Elżbieta - czy chociaż jedna osoba ze służby nie wiedziała do wieczora o wszystkim?
- Nie wiem. Może ktoś nie wiedział. Trudno było pilnować się w takiej sytuacji. Mama dostała ataku histerii, a choć starałam się jej pomóc, jak mogłam, obawiam się, że nie zrobiłam wszystkiego, co w mojej mocy. Ale byłam tak przerażona tym, co się w każdej chwili może stać, że przestałam panować nad sobą.
- Pielęgnowanie matki jest ponad twoje siły. Źle wyglądasz. Och, dlaczego mnie tu nie było! Musiałaś zupełnie sama uporać się ze wszystkimi kłopotami.
- Mary i Kitty były bardzo dobre i z pewnością pragnęły mi pomóc, ale nie chciałam ich wykorzystywać. Kitty jest szczupła i wątła, a Mary tyle się uczy, że nie powinno się jeszcze skracać jej godzin wypoczynku. Ciocia Philips przyjechała do Longbourn we wtorek po wyjeździe ojca i była tak dobra, że została ze mną do czwartku. Była dla nas wielką pomocą i pocieszeniem. Lady Lucas również była bardzo miła, przyszła tu we środę rano, by nam wyrazić współczucie, i proponowała pomoc jednej ze swych córek, gdyby było trzeba.
- Lepiej by zrobiła, gdyby siedziała w domu - nachmurzyła się Elżbieta. - Może miała najżyczliwsze zamiary, ale w takim nieszczęściu najlepiej jest nie widywać sąsiadów. Nikt nam pomóc nie może, a współczucie jest nieznośne. Niechże się cieszą z pewnej odległości i niech im to wystarczy.
Zaczęła się potem wypytywać, w jaki sposób ojciec zamierza szukać w Londynie Lidii.
- Zdaje mi się - odparła Jane - że chciał jechać do Epsom, gdzie po raz ostatni zmieniali konie, pogadać z pocztylionami, spróbować, czy nie uda mu się czegoś z nich wyciągnąć. Pierwszym jego zadaniem jest odkrycie numeru powozu, który najęli w Clapham. Przyjechał z pasażerem z Londynu. Ojciec przypuszcza, iż młody człowiek i dama przesiadając się z karetki pocztowej do wynajętego powozu muszą wzbudzić zaciekawienie, i dlatego chciał rozpytywać się w Clapham. Gdyby można było dojść, dokąd woźnica odwoził poprzedniego pasażera, to ojciec mógłby się tam dowiedzieć, jaki był numer i miejsce postoju powozu. Nic nie wiem o żadnych dalszych planach, ojciec tak się śpieszył i tak był zdenerwowany, że nawet i to z trudem z niego wydobyłam.
XLVIII
Następnego ranka wszyscy oczekiwali listu od pana Benneta, poczta jednak nie przyniosła od niego ani słowa. Rodzina wiedziała, iż ojciec zazwyczaj bywał w korespondencji opieszały i niedbały, w tym jednak wypadku przypuszczano, że zmusi się do wysiłku. Musieli więc przyjąć, że pan Bennet nie ma żadnych pocieszających wiadomości, byliby jednak zadowoleni, gdyby chociaż to mogło być zupełnie pewne. Pan Gardiner doczekał się tylko przyjścia poczty i odjechał.
Po jego wyjeździe mogli się już spodziewać regularnych wiadomości. Ponadto pan Gardiner obiecał przy pożegnaniu, iż będzie nalegał, by pan Bennet jak najszybciej wrócił do domu, co niezmiernie pocieszyło panią Bennet, która uważała, że tylko powrót może uchronić męża od śmierci w pojedynku.
Pani Gardiner postanowiła zostać z dziećmi w Hertfordshire jeszcze kilka dni, sądząc, że może się przydać siostrzenicom. Pomagała im w pielęgnowaniu pani Bennet i była im ogromną pociechą w chwilach odpoczynku. Druga ciotka również odwiedzała je często, chcąc, jak to zawsze mówiła, podnieść je na duchu i rozerwać trochę, chociaż nigdy nie omieszkała przynieść jakiejś nowej wiadomości o ekstrawagancjach i niesolidności Wickhama i zwykle zostawiała siostrzenice jeszcze bardziej przygnębione. Wydawało się, że całe Meryton stara się teraz oczernić człowieka, który zaledwie trzy miesiące temu był uważany przez wszystkich za wzór prawości i cnoty. Okazało się, że ma długi u każdego kupca w miasteczku, ujawniono też jego miłostki, wszystkie zaszczycone mianem uwiedzeń, w większości kupieckich rodzin. Każdy twierdził, że Wickhan to największy łajdak na świecie, i każdy nagle przypominał sobie, że nigdy nie dowierzał tym pozorom cnoty. Choć Elżbieta nie dawała wiary połowie tych pogłosek, część ich musiała uznać za prawdę, co wystarczyło, by jeszcze bardziej umocniła się w powziętym przekonaniu, że jej siostra zmarnowała sobie życie. Nawet Jane, która dawała wiarę jeszcze mniej licznym wiadomościom tego rodzaju, była zupełnie bezradni, zwłaszcza że mijał czas, w jakim powinni by otrzymać wieści od uciekinierów, gdyby rzeczywiście pojechali do Szkocji - bo tej myśli Jane nigdy nie porzuciła całkowicie.
Pan Gardiner wyjechał z Longbourn w niedzielę. We wtorek rano żona otrzymała od niego list. Donosił w nim, że natychmiast po przyjeździe odszukał szwagra i namówił go na zamieszkanie w ich domu, że pan Bennet był uprzednio zarówno w Epsom, jak w Clapham, lecz nie dowiedział się niczego pewnego, i że zamierza teraz dowiadywać się o uciekinierów we wszystkich większych hotelach w mieście, przypuszcza bowiem, iż mogli tam się zatrzymać z początku, zanim znaleźli mieszkanie. Pan Gardiner osobiście niczego się nie spodziewał po tych poszukiwaniach, ale ponieważ szwagier wiązał z nimi nadzieje, miał zarniar mu w tym dopomóc. Dodawał też, że pan Bennet nie zamierza jeszcze wracać do domu. Obiecał wkrótce napisać znowu. List miał następujące postscriptum:
Pisałem do pułkownika Forstera, prosząc go, by próbował dowiedzieć się od najbliższych przyjaciół Wickhama, czy miał on jakichś krewnych lub bliskich, którzy mogliby wiedzieć, w jakiej dzielnicy teraz się ukrył. Gdyby znalazł się ktoś, kogo można by spytać, mając nadzieję uzyskania takiej wskazówki, mogłoby to przynieść konsekwencje najwyższej wagi. W tej chwili nie mamy w ręku nic, co by nas mogło zaprowadzić dalej. Przypuszczam, iż pułkownik Forster zrobi wszystko, by zadośćuczynić naszej prośbie. Po głębszym namyśle doszedłem do wniosku, że może Lizzy, prędzej niż ktokolwiek inny, wie, kto z rodziny Wickhama żyje jeszcze.
Elżbieta nie mogła pojąć, skąd też się wzięła podobna wiara, nie była też w stanie udzielić informacji, które mogłyby usprawiedliwić przypuszczenia wuja.
Nigdy nie słyszała, by Wickham miał jakąś rodzinę oprócz matki i ojca, a ci umarli wiele lat temu. Może jednak któryś z jego kolegów z pułku hrabstwa X będzie mógł powiedzieć coś więcej. Chociaż nie miała już wielkich nadziei, prośba skierowana do pułkownika pozwalała przynajmniej oczekiwać na coś. Dni w Longbourn upływały teraz w ciągłym niepokoju, który wzrastał najbardziej w godzinach, kiedy miała przyjść poczta. Punktem kulminacyjnym codziennych rannych wyczekiwań była chwila nadejścia listów. One przyniosą wiadomości - dobre czy złe. Codziennie oczekiwano ważnych nowin. Nim otrzymały następną wiadomość od pana Gardinera, przyszedł do nich list z innej strony - od pana Collinsa. Jane przeczytała go, ponieważ ojciec kazał jej otwierać wszelką korespondencję, jaka nadejdzie w czasie jego nieobecności. Elżbieta wiedziała dobrze, jak wielką osobliwością jest każdy list pana Collinsa, zaglądała więc siostrze przez ramię i czytała również. List brzmiał następująco:
Szanowny Panie!
Uważam, iż jest moim obowiązkiem - ze względu na nasze pokrewieństwo oraz moją pozycję życiową - wyrazić panu ubolewanie w związku z ciężkim strapieniem, jakie nawiedziło dom pański, a o którym powiadomił nas wczoraj list z Hertfordshire. Bądź pewny, drogi panie, że zarówno małżonka moja, jak i ja szczerze współczujemy tobie i całej twojej rodzinie w waszym bólu, bólu najokrutniejszym, bowiem przyczyny jego nie da się zatrzeć do śmierci. Nie zabraknie mi jednak argumentów, które by mogły umniejszyć ciężar owego strasznego nieszczęścia lub pocieszyć pana w strapieniu najokrutniejszym ze wszystkich rodzicielskich strapień. Śmierć pańskiej córki byłaby błogosławieństwem w porównaniu z tym, co się stało. Jeszcze zaś okrutniejszym czyni owo nieszczęście fakt, iż są podstawy do mniemania, jak mówi mi droga moja Charlotta, iż rozwiązłość pańskiej córki jest wynikiem nadmiernego pobłażania jej w domu - choć jednocześnie na pocieszenie pana i pani Bennet skłonny jestem twierdzić, iż musiała już być zepsuta z natury, inaczej nie mogłaby się dopuścić tak karygodnego występku w tak młodym wieku. Jakkolwiek było, trzeba wam głęboko współczuć, które to mniemanie podziela ze mną nie tylko moja żona, lecz również lady Katarzyna i jej córka, opowiedziałem im bowiem o całej sprawie. Obawiają się one, podobnie jak ja, iż fałszywy krok jednej córki złamie życie wszystkim pozostałym, któż bowiem, jak łaskawie mówi sama lady Katarzyna, zechce się związać z taką rodziną. Ta uwaga każe mi również myśleć z jeszcze większą satysfakcją o pewnym wydarzeniu, które miało miejsce w listopadzie zeszłego roku, gdyby bowiem sprawy ułożyły się inaczej, wasza rozpacz i hańba musiałyby się stać i moim udziałem. Pozwól mi poradzić sobie, drogi panie, byś się nie martwił zbytnio, byś odebrał na zawsze niegodnemu dziecku skarby swojego uczucia i kazał jej zbierać owoc ohydnego zgorszenia, jakie posiała. Pozostaję, drogi panie… itd.
Pan Gardiner nie pisał, póki nie otrzymał odpowiedzi od pułkownika Forstera, a i wówczas nie miał nic przyjemnego do powiedzenia. Nikt nie słyszał, by Wickham miał choćby jednego krewniaka, a pewnym było, że z nikim nie żył w bliskiej przyjaźni. Poprzednio miał wielu znajomych, lecz odkąd wstąpił do wojska, z żadnym z oficerów nie utrzymywał zażyłych, bliskich stosunków. Oprócz obawy przed rodziną Lidii, dodatkowym powodem zachowania ucieczki w tajemnicy był niefortunny stan finansów Wickhama, wyszło bowiem na jaw, iż pozostawił za sobą długi karciane na poważną sumę. Pułkownik Forster twierdził, że na oczyszczenie jego konta w Brighton potrzeba będzie ponad tysiąc funtów. W mieście miał również duże długi, lecz najgorsze były długi honorowe. Pan Gardiner nie usiłował nawet ukryć tych szczegółów przed rodziną w Longbourn. Jane słuchała ich z przerażeniem.
- Karciarz! - wykrzyknęła. - To coś nowego! O tym nie miałam pojęcia!
W liście swoim pan Gardiner dodawał, iż jutro, czyli w sobotę, mogą oczekiwać ojca. Bardzo podupadł na duchu po bezskutecznych poszukiwaniach i ustąpił wobec próśb szwagra, zgadzając się na powrót do domu i pozostawienie panu Gardinerowi dalszych zależnych od okoliczności działań. Usłyszawszy to, pani Bennet nie okazała takiej radości, jakiej spodziewały się córki, zważywszy, jak bardzo się przedtem niepokoiła o jego życie.
- Cóż to! Wraca do domu bez naszej biednej Lidii? - zawołała. - Nie może przecież opuścić Londynu, póki ich nie znajdzie. Któż będzie się pojedynkował z Wickhamem, kto go zmusi, by się ożenił z Lidią, jeśli mój mąż wraca?
Ponieważ pani Gardiner zaczęła już tęsknić za domem, ustalono, iż pojedzie do Londynu w tym samym dniu, w którym pan Bennet będzie wracał. Tak więc powóz zabrał panią Gardiner, która odbyła w nim pierwszą część podróży, po czym przywiózł do Longbourn swego właściciela.
Pani Gardiner wyjeżdżała w równym stopniu zaciekawiona sprawą Elżbiety i jej znajomego z Derbyshire jak wówczas, kiedy opuszczała to hrabstwo. Siostrzenica nigdy z rozmysłem nie wymieniła jego nazwiska w obecności ciotki, a nadzieja pani Gardiner, iż wkrótce przyjdzie jakiś list od niego, okazała się płonna. Elżbieta po powrocie nie otrzymała żadnego listu, który mógłby pochodzić z Pemberley.
Nieszczęście, jakie spadło na rodzinę, było całkowicie wystarczającym usprawiedliwieniem jej smutnego nastroju. Elżbieta jednak znała już bardzo dobrze swoje uczucia i była w pełni świadoma, że gdyby nie spotkała w życiu Darcy’ego, z pewnością lepiej by znosiła teraz strach przed hańbą Lidii. Przypuszczała, że oszczędziłoby to jej co drugiej bezsennej nocy.
Pan Bennet miał po przyjeździe wygląd równie spokojny i filozoficzny jak zwykle. Mówił mało, jak zawsze, i nie wspomniał o sprawie, dla której wyjeżdżał z domu. Przez pewien czas córki bały się o niej napomknąć.
Po południu, kiedy przyszedł do nich na herbatę, Elżbieta ośmieliła się wspomnieć o ostatnich wydarzeniach. Powiedziała krótko, jak jej przykro, że tyle musiał wycierpieć.
- Nie mów o tym - odparł. - Któż powinien cierpieć jak nie ja? Sam to sprawiłem i sam muszę teraz płacić!
- Nie powinien tatuś sądzić siebie tak surowo - odparła Elżbieta.
- Koniecznie pilnuj na przyszłość, żebym nie popełnił więcej takiego błędu. Natura ludzka tak bardzo jest do niego skłonna! Nie, Lizzy, pozwól, bym choć raz w życiu poczuł, jak bardzo zawiniłem. Nie obawiam się, by mnie to załamało. Minie w odpowiednio krótkim czasie.
- Czy przypuszcza tatuś, iż są w Londynie? - Tak. Gdzież indziej udałoby im się ukryć tak dobrze?
- Lidia zawsze bardzo chciała jechać do Londynu - dodała Kitty.
- Wobec tego jest szczęśliwa - odparł ojciec sucho - a jej pobyt tam potrwa prawdopodobnie dość długo.
- Po krótkiej chwili milczenia ciągnął dalej: - Lizzy, nie mam do ciebie pretensji za słuszne rady, które mi dałaś kiedyś, w maju. Zważywszy ostatnie wypadki, rady te dowodzą nieprzeciętności umysłu.
Przerwała im Jane, która zaszła, by wziąć herbatę dla matki.
- Paradne! - zaśmiał się pan Bennet. - Ale przynosi w każdym razie jedną korzyść: dodaje nieszczęściu wytworności. Jutro ja zrobię podobnie. Usiądę w bibliotece szlafmycy i pudermantlu, i będę wam sprawiał tyle kłopotu, ile tylko zdołam, albo lepiej wstrzymam się jeszcze, póki Kitty nie ucieknie.
- Nie mam zamiaru uciekać, tatusiu - rzekła Kitty gniewnie. - Gdybym ja pojechała do Brighton, zachowałabym się przyzwoiciej niż Lidia.
- Gdybyś ty pojechała do Brighton! Nie puściłbym cię nawet do Eastburne, nie dałbym pięćdziesięciu funtów, że nie uciekniesz. Nie, Kitty, wreszcie nauczyłem się ostrożności, a ty poczujesz tego skutki. Ani jeden oficer nie wejdzie do mojego domu, ani nie przejdzie przez naszą wieś. Bale będą surowo zabronione, chyba że będziesz tańczyła zawsze z którąś ze swych sióstr. I nie ruszysz się z domu, póki nie dowiedziesz że każdego dnia potrafisz spędzić rozsądnie choćby dziesięć minut.
Kitty, która wzięła to wszystko na serio, zaczęła płakać.
- Dobrze już, dobrze - pocieszał ją - nie bądź taka nieszczęśliwa. Jeśli przez dziesięć lat będziesz się zachowywała przyzwoicie, zabiorę cię do teatru.



XLIX
W dwa dni po powrocie pana Benneta, kiedy Jane i Elżbieta przechadzały się właśnie wśród krzewów na tyłach domu, zobaczyły zbliżającą się ku nim gospodynię. Myślały, że przychodzi, by je poprosić do matki, wyszły więc jej naprzeciw, ona jednak zamiast przekazać im wezwanie pani Bennet, zwróciła się do Jane:
- Przepraszam bardzo, panienko, że przeszkadzam, ale myślałam, że może ma panienka jakieś dobre wiadomości z Londynu, więc pozwoliłam sobie przyjść i zapytać.
- O czym mówicie, Hill? Nie było żadnych wiadomości z Londynu.
- Oj, panienko! - krzyknęła gospodyni ze zdumieniem - to panienka nic nie wie, że jest kurier od pana Gardinera do naszego pana. Przyjechał przed półgodziną i pan ma list.
Dziewczęta pomknęły jak strzały, nie zdążywszy nawet powiedzieć słowa. Przeleciały jak huragan przez hali i jadalnię i wpadły do biblioteki. Ojca nie było nigdzie. Miały go już szukać na górze u matki, kiedy zobaczyły kamerdynera.
- Jeśli panienki szukają pana - powiedział - to poszedł tam, w kierunku lasku.
Na te słowa dziewczęta z powrotem pomknęły przez hall i dalej przez trawnik ku ojcu, który zamyślony szedł w kierunku niewielkiego zagajnika, wytyczającego jeden bok okólników. Jane nie była tak lekka i zaprawiona w biegu jak Elżbieta, toteż znalazła się w tyle, kiedy młodsza siostra, z trudem chwytając oddech, podbiegła do ojca i zawołała niecierpliwie:
- Tatusiu! Jakie wiadomości? Jakie wiadomości? Dostałeś list od wujka?
- Tak, przysłał mi list przez kuriera.
- Jakie wiadomości: złe czy dobre?
- Czegóż dobrego możemy się spodziewać? - odparł, wyciągając list z kieszeni. - Ale może chcesz przeczytać?
Elżbieta niecierpliwie chwyciła pismo. Właśnie nadbiegła Jane.
- Czytaj głośno - powiedział ojciec. - Sam nie bardzo rozumiem, o co tam chodzi.
Gracechurch Street, poniedziałek, 2 sierpnia
Drogi mój szwagrze!
Mogę ci wreszcie przesłać nieco wiadomości o mojej siostrzenicy, i to takich, które - ogólnie biorąc uznasz chyba za pomyślne. Wkrótce po twoim sobotnim wyjeździe udało mi się dowiedzieć, w jakiej dzielnicy Londynu zamieszkali. Szczegóły zachowam do naszego spotkania. Wystarczy, byś wiedział, iż zostali znalezieni. Widziałem się z obydwojgiem.
- A więc tak, jak przypuszczałam! - zawołała Jane.
- Wzięli ślub.
Elżbieta czytała dalej:
Widziałem się z obydwojgiem. Nie brali ślubu, nie mieli też, jak stwierdziłem, żadnych po temu zamiarów. Jeśli jednak zgodzisz się wypełnić zobowiązanie, jakie ośmieliłem się podjąć w twoim imieniu, wkrótce, mam nadzieję, małżeństwem zostaną. Potrzebne jest tylko, byś zapewnił swej córce zapisem prawnym okrągłą sumę pięciu tysięcy funtów z pieniędzy zabezpieczonych dla twoich dzieci po śmierci twojej i twej żony. Poza tym musisz się zobowiązać, iż będziesz jej do końca swego życia wypłacał sto funtów rocznie. Takie są warunki, które wziąwszy wszystko pod uwagę, przyjąłem bez wahania w twoim imieniu - oczywiście na tyle, na ile byłem w moim pojęciu upoważniony. Wyślę ten list przez kuriera, bym mógł bezzwłocznie otrzymać od ciebie odpowiedź. Z powyższych szczegółów wywnioskujesz bez trudu, iż pan Wickham nie jest w tak beznadziejnej sytuacji materialnej, jak to ogólnie przypuszczano. W tym względzie świat się mylił. Miło mi też powiedzieć, że nawet po spłaceniu wszystkich jego długów zostanie jeszcze trochę pieniędzy na zabezpieczenie bytu mojej siostrzenicy - oczywiście licząc również to, co dostanie z domu. Jeśli - a spodziewam się tego - przyślesz mi upoważnienie do działania tu w twoim imieniu, natychmiast dam Haggerstonowi wskazówki, jak ma przygotować ów zapis. Nie ma najmniejszej potrzeby, byś ponownie przyjeżdżał do Londynu. Siedź spokojnie w Longbourn i polegaj na mojej rzetelnej nad sprawą pieczy. Wyślij odpowiedź jak najszybciej i pamiętaj, pisz jasno. Doszliśmy do wniosku, iż najlepiej będzie, jeśli Lidia wyjdzie za mąż z tego domu - mam nadzieję, że zgadzasz się ze mną. Przyjeżdża do nas dzisiaj. Napiszę znowu zaraz, kiedy zostaną powzięte jakieś dalsze postanowienia.
Twój itd.
Edw. Gardiner
- Czy to możliwe? - zawołała Elżbieta, skończywszy list. - Czy to możliwe, by on się z nią ożenił?
- A więc Wickham nie jest taki podły, jak nam się zdawało - dodała Jane. - Tatusiu kochany, winszuję ci.
- A odpisał już tatuś? - pytała Elżbieta.
- Nie, ale trzeba to będzie zaraz zrobić. Zaczęła go prosić z powagą, by nie tracił czasu i zaraz zabrał się do listu.
- Tatusiu drogi - prosiła - niech tatuś wraca i pisze. Każda chwila jest ważna w takiej sprawie.
- Niech tatuś pozwoli mnie odpisać - powiedziała Jane - jeśli sam nie ma na to ochoty.
- Ochoty nie mam, bynajmniej - odparł - ale list napisać trzeba.
Mówiąc to, zawrócił wraz z córkami do domu.
Wolno mi zapytać - szepnęła Elżbieta - czy musi się tatuś zgodzić na te warunki? - Na te warunki! Wstyd mi, że on żąda tak mało.
- I muszą się pobrać. Przecież to straszny człowiek!
- Tak, muszą się pobrać. Nie ma innego wyjścia. Są jednak dwa pytania, na które chciałbym bardzo umieć sobie odpowiedzieć: pierwsze - ile pieniędzy wyłożył wasz wuj, by doprowadzić do tego, a po drugie - jak ja mu te pieniądze zwrócę.
- Pieniądze! Wujek! - zakrzyknęła Jane. - O czym tatuś mówi?
- O tym, że żaden młody człowiek przy zdrowych zmysłach nie ożeniłby się z Lidią, mając po temu tak małą zachętę jak sto funtów rocznie i pięć tysięcy po mojej śmierci.
- To prawda - odparła Elżbieta - choć mnie to nie przyszło do głowy. Po spłaceniu długó
Madeleine
PostWysłany: Nie 21:48, 28 Gru 2008    Temat postu:

XL
Elżbieta nie mogła się już dłużej powstrzymać od zwierzeń. Następnego ranka, postanowiwszy zataić wszystko, co tyczyło siostry, przygotowała ją na dużą niespodziankę i opowiedziała w ogólnych zarysach, co zaszło pomiędzy nią i panem Darcym.
Jane nie dziwiła się długo: głębokie uczucie, jakie żywiła do siostry, szybko kazało uznać miłość Darcy’ego za rzecz najzupełniej oczywistą, toteż wrażenia jej były zupełnie innego rodzaju. Przykro jej było, że pan Darcy wyjawił swe uczucia w tak mało zachęcający sposób, bardziej jednak bolało ją strapienie, jakie odczuwać musiał po odmowie Elżbiety.
- Niedobrze, iż był tak pewny twej zgody - mówiła. - I oczywiście, nie powinien był tego okazywać. Pomyśl jednak, jak bardzo to musiało zwiększyć jego rozczarowanie.
- Tak - rzekła Elżbieta - serdecznie mi go żal. Pozostały mu jednak inne uczucia, które zapewne każą mu szybko odwrócić ode mnie uwagę. W każdym razie nie masz mi za złe, żem mu odmówiła?
- Za złe? O, nie!
- Nie winisz mnie również za tak gorącą obronę Wickhama?
- Nie, nie wydaje mi się, byś się myliła w tym, coś powiedziała.
- Przekonasz się, że było odwrotnie, kiedy ci powiem, co się wydarzyło następnego dnia.
Opowiedziała o liście powtarzając tylko to, co tyczyło Jerzego Wickhama. Jakiż to był cios dla dziewczyny, która chętnie przeszłaby przez życie nie wierząc, iż tyle zła, ile tu zawierało się w jednej istocie, mogła pomieścić w sobie cała ludzkość. Nawet rehabilitacja Darcy’ego, choć wielką sprawiła jej przyjemność, nie mogła jej pocieszyć po tak strasznym odkryciu. Usiłowała dostrzec jakieś możliwości pomyłki i starała się oczyścić jednego, nie obciążając przy tym drugiego.
- Nic z tego nie wyjdzie - mówiła Elżbieta. - Nie możesz zrobić niewiniątek z obu w żaden sposób. Wybieraj, lecz musisz wybrać tylko jednego. Jest w nich tyle cnoty, ile wystarczy na pojedynczego porządnego człowieka, a ostatnio przypisuje się ją to jednemu, to drugiemu. Jeśli o mnie idzie, skłaniam się do uwierzenia panu Darcy’emu, ty zaś rób, jak chcesz.
Sporo czasu upłynęło, nim Jane potrafiła zdobyć się na uśmiech.
- Chyba nic jeszcze tak mną nie wstrząsnęło - odparła wreszcie. - Żeby Wickham był tak okropnie zły!
To prawie nie do uwierzenia. I pan Darcy - jakiż on biedny! Lizzy kochana, pomyśl tylko, ile on musiał wycierpieć! Takie rozczarowanie! I na dodatek dowiedział się, że tak źle o nim mniemasz. I że to o własnej siostrze musiał opowiedzieć podobną rzecz. To doprawdy zbyt straszne! Jestem pewna, że czujesz to samo.
- O, nie! Mój żal i współczucie topnieją, kiedy widzę w tobie tyle jednego i drugiego, siostrzyczko. Wiem, że pod tym względem oddasz pełną sprawiedliwość panu Darcy’emu, toteż z każdą chwilą mniej jestem przejęta i coraz bardziej obojętnieję. Ogrom twego współczucia pozwala mi oszczędzać siebie, a jeśli jeszcze dłużej będziesz się nad nim żaliła, moje serce stanie się lekkie jak piórko.
- Biedny Wickham! Tyle w jego twarzy dobroci, taka szczerość i grzeczność w obejściu!
- Z pewnością zaszła jakaś wielka pomyłka przy kształtowaniu charakterów obu tych młodych ludzi. Jeden dostał całą dobroć, a drugi cały jej pozór.
- Nigdy nie wydawało mi się, by panu Darcy’emu brak było całkowicie tego „pozoru” dobroci, jak to nazwałaś.
- A mimo to mądrą było rzeczą powziąć do niego tak głęboką a bezpodstawną odrazę. Jaka to ostroga dla inteligencji, jaka okazja do okazania dowcipu! Można bezustannie kogoś znieważać nie mówiąc przy tym ani jednego sprawiedliwego słowa. Ale trudno ciągle śmiać się z ludzi nie potykając się od czasu do czasu na własnym dowcipie.
- Lizzy! Jestem przekonana, że kiedy po raz pierwszy przeczytałaś ten list, nie mogłaś traktować sprawy tak jak teraz!
- O wierz mi, że nie mogłam! Czułam się okropnie. Byłam bardzo biedna - można chyba powiedzieć: nieszczęśliwa. Nikogo, komu bym się mogła zwierzyć z moich przeżyć, żadnej Jane, która by mnie pocieszyła i powiedziała, że nie byłam tak słaba, próżna i głupia, jaką byłam w istocie! O, jakże mi ciebie tam brakowało!
- Fatalnie się złożyło, że użyłaś tak silnych wyrażeń broniąc Wickhama przed panem Darcym. Teraz te słowa wydają się w pełni niezasłużone.
- Oczywiście. Ale całe to nieszczęście, wszystkie owe gorzkie słowa są naturalnym wynikiem hodowanych przeze mnie uprzedzeń. Jest pewna sprawa, w której potrzeba mi twej rady. Chcę, żebyś mi powiedziała, czy powinnam wyjawić naszym znajomym, jaki Wickham jest naprawdę, czy też nie.
Jane zastanawiała się chwilę:
- Wydaje mi się, że nie ma powodów, dla których trzeba by wystawiać na taki szwank jego reputację. A co ty myślisz?
- Ze nie należy tego robić. Pan Darcy nie upoważnił mnie do publikowania swoich informacji. Przeciwnie, zaznaczył, bym wszystkie szczegóły o sprawie jego siostry zachowała, w miarę możności, przy sobie. A któż mi uwierzy, jeśli będę usiłowała otworzyć ludziom oczy na inne jego postępki? Tak wielkie jest uprzedzenie wszystkich do pana Darcy’ego, że połowa porządnych ludzi w Meryton wrzałaby oburzeniem, gdybym go usiłowała przedstawić w lepszym świetle. Nie, nie potrafię! Wickham wyjedzie wkrótce i dla nikogo tutaj nie będzie miało najmniejszego znaczenia, jakim był w rzeczywistości. Kiedyś wreszcie wszystko wyjdzie na jaw, będziemy się mogły śmiać z ludzkiej niewiedzy i ślepoty. Teraz nie będę nic mówiła o całej sprawie.
- Masz zupełną słuszność. Wyjawienie jego postępków mogłoby na zawsze zwichnąć mu życie. Może czuje teraz żal za swe dawne czyny i chciałby się poprawić Nie możemy stawiać go w tak okropnej sytuacji.
Po tej rozmowie Elżbieta uspokoiła się trochę. Pozbyła się dwóch sekretów, które ciążyły jej od dwóch tygodni, i pewna była, że kiedykolwiek zechce pomówić o którymś z nich, znajdzie chętną słuchaczkę w Jane. Drążyła ją jeszcze i niepokoiła myśl o tym, czego delikatność nie pozwoliła wyjawić siostrze. Elżbieta nie odważyła się opowiedzieć jej, co zawierała druga część listu pana Darcy’ego, ani wyjaśnić, jak głębokie były w istocie uczucia jej wielbiciela. O tej sprawie nie wolno jej było zwierzyć się nikomu. Przekonana była, iż nic - poza całkowitym porozumieniem obu stron - nie może jej zezwolić na zrzucenie z ramion ciężaru tej ostatniej tajemnicy. A wtedy - mówiła sobie - jeśliby zaszło coś tak bardzo nieprawdopodobnego, mogłabym tylko powtórzyć to, co Bingley może sam powiedzieć w o wiele przyjemniejszy sposób. Wolno mi to będzie wyjawić dopiero wtedy, kiedy utraci już swą wartość.
Teraz, kiedy była w domu, mogła bez trudu sprawdzić, jak naprawdę czuje się siostra. Jane nie była szczęśliwa. Wciąż jeszcze żywiła dla Bingleya gorące uczucie. Póki go nie poznała, nie miała najmniejszego nawet wyobrażenia, co znaczy kochać, toteż to, co teraz czuła, zawierało w sobie cały żar pierwszej miłości, zaś wiek i usposobienie Jane sprawiały, że było to uczucie głębsze i trwalsze, niż bywa zazwyczaj pierwsze zakochanie. Tak dla niej droga była jego pamięć, o tyle był jej milszy od wszystkich mężczyzn na świecie, że musiała przywoływać cały swój rozsądek i wciąż mieć wzgląd na uczucia otaczających ją ludzi, by hamować swój żal, którego upust musiałby podkopać zarówno jej zdrowie, jak i spokój.
- Słuchaj, Lizzy - zwróciła się kiedyś pani Bennet do córki - cóż ty myślisz o tej smutnej historii Jane? Jeśli o mnie chodzi, postanowiłam nigdy o tym z nikim nie mówić. Powiedziałam to ciotce Philips kilka dni temu. Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego Jane nie spotkała się z nim w Londynie. Cóż, bardzo to niepoczciwy młody człowiek, a w dodatku nie przypuszczam, by była najmniejsza szansa po temu, by go kiedyś wreszcie złapała. O tym, żeby przyjechał do Netherfield w lecie, mowy nie ma. Pytałam każdego, kto by mógł coś o tym wiedzieć.
- Nie wierzę, by kiedykolwiek jeszcze miał przyjechać do Netherfield.
- No, oczywiście, zrobi, co zechce. Nikt go tu nie potrzebuje, choć zawsze będę powtarzała, że okropnie potraktował moją córkę, i gdybym ja była na jej miejscu nie zniosłabym czegoś podobnego. Cóż, pocieszam się tylko, że Jane umrze z żalu, i wtedy on będzie miał straszne wyrzuty sumienia.
Elżbieta nie odpowiedziała, jako że żadna z tych perspektyw nie mogła jej pocieszyć.
- A więc, Lizzy - zagadnęła ją po pewnym czasie matka - Collinsowie żyją wcale dobrze, co? Ba, ba… mam nadzieję, że to jeszcze potrwa. A jak jadają? Charlotta, powiadam ci, jest doskonałą gospodynią. Jeśli jest choć w połowie tak zapobiegliwa jak jej matka to nieźle zaoszczędzi. Pewna jestem, że nie pozwala sobie w gospodarstwie na żadne ekstrawagancje.
- Nie, nie pozwala.
- Wierzaj mi, ona umie gospodarować. Tak, tak. Oni będą uważać, żeby czasem nie zacząć żyć ponad stan, oni nigdy nie poznają, co to kłopoty! Cóż, wiele im z tego dobrego przyjdzie! Przypuszczam, że często rozmawiają o tym, jak to zabiorą Longbourn po śmierci twego ojca. Pewna jestem, że choć nie wiadomo, kiedy to będzie, patrzą już na nasz dom jak na swój.
- Nie mogli przy mnie poruszać tego tematu.
- No tak, dziwne by było, gdyby to robili. Ale nie wątpię, że jak są sami, to tylko o tym gadają. Cóż, jeśli im nic nie szkodzi, że zabiorą majątek, który im się w ogóle nie należy, to tym lepiej. Ja bym się wstydziła mieć majątek przyznany mi tylko ordynacją.


XLI
Szybko minął pierwszy tydzień po powrocie do domu, zaczął się drugi. Były to ostatnie dni stacjonowania regimentu w Meryton i wszystkie panny w okolicy wpadły w rozpacz. Panowało niemal powszechne przygnębienie. Tylko starsze panny Bennet potrafiły jeszcze jeść, pić, spać i wykonywać codzienne swoje zajęcia. Tę nieczułość często im wyrzucały Kitty i Lidia, które - przytłoczone ogromem nieszczęścia - nie mogły pojąć, jak ktoś z ich własnej rodziny może mieć tak kamienne serce.
- Wielki Boże! Cóż z nami będzie! Cóż my poczniemy! - wykrzykiwały często z rozpaczą i goryczą. - Jak możesz, Lizzy, tak się uśmiechać!
Kochająca matka całkowicie podzielała ich głęboki ból, pamiętając z wielką dokładnością, co sama przeżywała przy podobnej okazji dwadzieścia pięć lat temu.
- Płakałam dwa dni bez przerwy - zapewniała swe córki - kiedy wymaszerował regiment pułkownika Millara. Myślałam, że mi serce pęknie!
- Moje na pewno pęknie! - szlochała Lidia.
- Gdyby tylko można było pojechać do Brighton zaczęła pani Bennet.
- O tak! Gdyby tylko można było pojechać do Brighton! Ale tatuś jest taki okropny!
- Trochę kąpieli w morzu wykurowałoby mnie całkowicie!
- Ciocia Philips twierdzi, że i mnie by bardzo wzmocniło - dodała Kitty.
Takie to płacze i lamenty rozbrzmiewały po całym Longbourn. Elżbieta usiłowała znaleźć w nich coś śmiesznego, ale całą przyjemność szybko dławił wstyd. Znów czuła słuszność zarzutów Darcy’ego i jak nigdy skłonna mu była wybaczyć wtrącanie się do spraw przyjaciela.
Szybko jednak rozwarło się niebo przed Lidią, otrzymała bowiem od pani Forster, żony dowódcy pułku, zaproszenie, by jej towarzyszyła do Brighton. Nieoceniona ta dama była jeszcze bardzo młodą kobietą i niedawno wyszła za mąż. Pociągało ją w Lidii wesołe i żywe usposobienie, i po trzech miesiącach znajomości stały się nierozłącznymi przyjaciółkami.
Trudno opisać zachwyt Lidii, jej wdzięczność dla pani Forster, radość pani Bennet i udrękę Kitty. Lidia nie zważając na uczucia siostry biegała wciąż po domu w nieustannym podnieceniu, żądając od wszystkich powinszowań, śmiejąc się i gadając głośniej i gwałtowniej niż zwykle. Nieszczęsna Kitty wyrzekała w swym pokoiku na los w słowach równie nierozsądnych, jak zrzędnych:
- Nie rozumiem doprawdy, czemu by pani Forster nie mogła mnie zaprosić, tak samo jak Lidię, mimo że nie jestem jej przyjaciółką od serca - jęczała. - Mam do tego same prawa, a nawet większe, bo jestem o dwa lata starsza od Lidii.
Próżno Elżbieta usiłowała przywołać ją do rozumu, a Jane - ukoić jej ból. Elżbieta przyjęła wiadomość o owym zaproszeniu zupełnie inaczej niż matka i Lidia. Uważała, iż ten wyjazd nieodwracalnie pozbawi Lidię resztek zdrowego rozsądku i sekretnie namawiała ojca, by do tego nie dopuścił, mimo iż wiedziała, jak bardzo oburzano by się na nią, gdyby te namowy wyszły na jaw. Przedstawiła mu, jak bardzo niewłaściwe jest zachowanie Lidii, jak małe korzyści może jej przynieść przyjaźń z taką jak pani Forster kobietą, i tłumaczyła, że w takim towarzystwie w Brighton Lidia będzie się na pewno zachowywała jeszcze gorzej. Czekają tam przecież na nią większe niż w domu pokusy. Wysłuchał jej uważnie, po czym rzekł:
- Póki Lidia nie pokaże się publicznie w tej czy innej miejscowości, póty nie da nam spokoju, a wątpię, byśmy kiedyś znaleźli po temu dogodniejszą i tańszą sposobność.
- Gdyby tatuś był świadom, jak wiele szkód może nam wszystkim przynieść pokazywanie ludziom nieobycia Lidii, jej złych manier - ile szkód już przyniosło - pewna jestem, że inaczej by tatuś mówił o tej sprawie.
- Już przyniosło! - zawołał pan Bennet. - Cóż, czyżby odstraszyła jakich waszych wielbicieli?
Biednaś ty, moja Lizzy! Ale nie martw się! Takie wybredne młodziki, co to wzbraniają się wejść w związki z odrobiną głupoty, niewarte twego żalu. Chodź, pokaż mi listę tych żałosnych gołowąsów, których powstrzymały szaleństwa Lidii.
- Myli się ojciec. Nie mogę się na nic podobnego uskarżać. Narzekam teraz nie na jakąś specjalną, lecz ogólną krzywdę, jaką przynosi nam jej zachowanie Nasza powaga, nasza reputacja muszą być zagrożone tą szaloną lekkomyślnością, brakiem wszelkich hamulców i pewnością siebie, jakie cechują Lidię. Niech mi ojciec wybaczy, muszę mówić szczerze. Jeśli ojciec, mój kochany ojciec, nie podejmie trudu utemperowania Lidii, nic już się nie da naprawić. Charakter jej okrzepnie i mając szesnaście lat Lidia będzie zwykłą kokietką - ośmieszy siebie i rodzinę. Będzie kokietką w najgorszym, najniższym znaczeniu tego słowa, bo pociągać w niej może tylko młodość i jaka taka uroda. Na obronę przed powszechną wzgardą, jaką wzbudzać musi jej szał podobania się, będzie miała tylko własną głupotę i nieuctwo. To niebezpieczeństwo grozi również Kitty. Ta pójdzie wszędzie, gdzie ją Lidia poprowadzi. Puste, głupie, leniwe, nieopanowane. Och, czy ojciec doprawdy może przypuścić, iż ludzie nie oszacują ich odpowiednio, nie potępią wszędzie, gdzie się znajdą? Że to potępienie nie rozciągnie się na ich siostry?
Pan Bennet widział, że Elżbieta wkłada całe serce w te słowa, toteż ująwszy jej dłoń odpowiedział bardzo serdecznie:
- Nie martw się tym, moja mała. Każdy, kto zna Jane czy ciebie, musi was szanować i cenić, a posiadanie dwóch czy też, powiedziałbym raczej, trzech bardzo głupich sióstr nie może wpływać na sąd o was. Jeśli Lidia nie pojedzie do Brighton, nie będzie spokoju w naszym domu - niechaj więc jedzie. Pułkownik Forster to rozsądny człowiek, nie dozwoli, by się wpędziła w prawdziwe jakieś kłopoty, a Lidia jest na szczęście zbyt biedna, by ktoś miał ochotę ją łowić. W Brighton będzie osobą o dużo mniejszym znaczeniu niż tutaj, nawet jako zwykła, mała kokietka. Oficerowie znajdą tam kobiety godniejsze uwagi. Miejmy więc nadzieję, że pobyt tam nauczy Lidię skromności. Tak czy inaczej, jeśli wróci gorsza, niż jest, upoważni nas do wzięcia ją pod klucz na resztę życia.
Elżbieta musiała się zadowolić tą odpowiedzią, lecz sama nie zmieniła zdania, wyszła więc od ojca rozgoryczona i smutna. Nie umiała jednak powiększać swych smutków daremnymi rozważaniami. Była przekonana, że spełniła swój obowiązek, a nie potrafiła gryźć się nieuniknionym złem czy też pogłębiać go własną troską.
Gdyby Lidia i matka dowiedziały się o treści tej rozmowy, trudno by im przyszło wyrazić swe oburzenie mimo tak dużej wrodzonej swady. W pojęciu Lidii pobyt w Brighton zawierał wszelkie ziemskie rozkosze. W swej bujnej wyobraźni widziała już ulice tego wesołego kąpieliska zatłoczone oficerami. Widziała, jak staje się przedmiotem uwielbienia dziesiątek, setek nie znanych jeszcze mężczyzn. Oglądała wszystkie wspaniałości obozu: namioty rozpięte w pięknych równych szeregach, pełne młodości i wesela, olśniewające czerwienią - a jako koronę wszystkiego widziała siebie siedzącą pod namiotem i flirtującą czule z sześcioma co najmniej oficerami naraz.
Jakież byłoby więc jej oburzenie, gdyby wiedziała że siostra stara się odebrać jej podobne nadzieje i podobne konkrety. Wszystko to mogła zrozumieć tylko matka, która podzieliłaby zapewne jej oburzenie Wyjazd Lidii do Brighton był dla pani Bennet jedyną pociechą, kiedy już nabrała smutnej pewności, że mąż jej nie ma w ogóle zamiaru tam jechać.
Nie wiedziały jednak, co zaszło między ojcem a Elżbietą, toteż trwały w uniesieniu - z małymi przerwami - aż do dnia wyjazdu Lidii.
Elżbieta miała zobaczyć pana Wickhama po raz ostatni. Nie przejmowała się tym szczególnie, bowiem po powrocie nieraz już go widywała. Nie czuła też wzruszenia, jakie towarzyszyło jej dawniej, kiedy to jeszcze myślała o nim tak dobrze. Doszło nawet do tego, że w owej, tak ją dawniej zachwycającej grzeczności, odkryła sztuczność, męczącą, niesmaczną sztuczność. Ponadto obecny jego stosunek do niej sprawiał jej wielką przykrość. Wickham bowiem wkrótce okazał chęć ponowienia tych atencji, jakie cechowały pierwszy okres ich znajomości. Po tym, co zaszło, wszystkie jego nadskakiwania mogły ją tylko gniewać. Kiedy stwierdziła, że stała się znów przedmiotem jego pustej i płochej galanterii, przestała się nim w ogóle interesować. Odpierając jego natręctwa czuła wyrzuty sumienia, sama bowiem wzbudziła w nim wiarę, iż bez względu na przyczynę, dla jakiej przestał się nią interesować, i bez względu na to, jak długi był ten okres obojętności, ona w każdej chwili z wdzięcznością i radością przyjmie znowu jego atencje.
Ostatniego dnia pobytu regimentu w Meryton Wickham wraz z innymi oficerami był na obiedzie w Longbourn. Tak dalece Elżbiecie było obojętne, czy się rozstaną dobrze czy źle, że kiedy spytał, jak się bawiła w Hunsford, wspomniała, iż pułkownik Fitzwilliam i pan Darcy spędzili trzy tygodnie w Rosings, i zapytała go, czy zna pułkownika.
Był zdumiony, niezadowolony, przerażony. Po chwili jednak oprzytomniał, uśmiech powrócił mu na usta. Tak, pułkownika często dawniej widywał. To skończony dżentelmen. A jak się jej podobał? Odpowiedziała bardzo dla pułkownika pochlebnie. Po chwili Wickham zapytał z udaną obojętnością:
- Jak długo, mówiła pani, byli w Rosings?
- Blisko trzy tygodnie.
- I często się z nimi pani widywała?
- O często, prawie codziennie.
- Pułkownik różni się manierami od swego kuzyna, prawda?
- Tak, bardzo, chociaż myślę, że pan Darcy zyskuje przy bliższym poznaniu.
- Doprawdy! - zawołał Wickham z miną, która nie uszła jej uwagi. - A pozwól, pani, zapytać - tu zatrzymał się i dodał lżejszym już tonem: - czy to jego obejście tak zyskuje? Czy raczył łaskawie przydać nieco uprzejmości swemu zachowaniu? Nie śmiem bowiem przypuścić - dodał ciszej i z większą powagą - by zyskiwał w sprawach istotnych.
- O, nie - odparła Elżbieta. - W sprawach istotnych jest, jak mi się wydaje, taki sam, jaki był zawsze.
Kiedy to mówiła, Wickham sprawiał wrażenie człowieka, który nie wie, czy ma się cieszyć z jej słów, czy też im nie wierzyć. Było w jej twarzy coś, co kazało mu słuchać z bacznym niepokojem i podejrzliwością.
- Mówiąc, że zyskuje przy bliższym poznaniu - ciągnęła Elżbieta - nie myślałam bynajmniej, by jego zachowanie czy poglądy zmieniały się na korzyść, lecz to tylko, iż przy bliższym poznaniu lepiej go można zrozumieć.
Przerażenie Wickhama uwidoczniło się teraz w lekkim rumieńcu i niespokojnym spojrzeniu. Milczał przez kilka minut, aż wreszcie otrząsając się z zakłopotania, zwrócił się znów do niej najłagodniejszym tonem:
- Pani, która tak dobrze zna moje względem pana Darcy’ego uczucia, zrozumie najlepiej, jak bardzo mnie cieszy wiadomość, że jest na tyle mądry, by przybierać choćby pozory uczciwości. Może mu tu pomaga jego duma, a jeśli nie jemu, to innym, musi go ona bowiem powstrzymać od tak niewłaściwych postępków jak te, przez które ja dzisiaj cierpię. Obawiam się tylko, że tego rodzaju środki ostrożności, o jakich, w moim pojęciu, wzmiankuje pani, są maską włożoną jedynie na czas wizyty u cioci, na której sądzie i dobrej opinii zależy mu ogromnie. Wiem, że strach przed nią zawsze odgrywał niemałą rolę w czasie ich spotkań.
Można to w dużej mierze przypisać jego dążeniu do małżeństwa z panną de Bourgh, na czym, pewien jestem, bardzo mu zależy.
Elżbieta nie mogła powstrzymać uśmiechu na te słowa, odpowiedziała jednak tylko lekkim skinieniem głowy. Zrozumiała, że Wickham pragnie ją zainteresować starym tematem swoich nieszczęść, ale ona nie miała na to najmniejszej ochoty. Przez resztę wieczoru Wickham udawał już tylko zwykłą beztroskę, nie usiłował jednak nadskakiwać Elżbiecie. Rozstali się wreszcie uprzejmie pragnąc - zarówno jedno, jak i drugie - nigdy się już więcej nie spotkać.
Po przyjęciu Lidia wróciła z panią Forster do Meryton, skąd miały wyruszyć rankiem następnego dnia. Rozstanie jej z rodziną było bardziej hałaśliwe niż czułe. Jedynie Kitty wylewała łzy - były to jednak łzy przejęcia i zazdrości. Pani Bennet hojnie darzyła córkę najlepszymi życzeniami szczęścia, zalecając jej pilnie, by nie przepuściła żadnej okazji i bawiła się, ile tylko będzie mogła. Istniało duże prawdopodobieństwo, iż polecenie to zostanie spełnione. Wkrótce hałaśliwe i radosne okrzyki pożegnalne Lidii i cichsze słowa jej sióstr nie dochodziły już do uszu tych, którym były przeznaczone.


XLII
Gdyby Elżbieta formowała poglądy na podstawie obrazu własnej rodziny, nie miałaby zachęcającej wizji szczęścia małżeńskiego czy rozkoszy domowych. Ojciec, urzeczony młodością, urodą i pozorami pogody, jakie dają zwykle te dwa pierwsze przymioty, poślubił kobietę o miernym rozumie i ciasnym umyśle. W rezultacie uczucie jego dla żony wygasło wkrótce po ślubie. Poważanie, szacunek i zaufanie zniknęły na zawsze, wszystkie wyobrażenia o domowym szczęściu obracając w ruinę. Pan Bennet jednak nie był człowiekiem, który by po zawodzie wynikającym z własnej nierozwagi szukał pokrzepienia w owych rozrywkach, jakimi tak często bankruci życiowi pocieszają się po swych szaleństwach i błędach. Lubił wieś i książki. Te upodobania były źródłem największych jego przyjemności. Żonie nie zawdzięczał nic prócz radości, jaką czerpał z jej głupoty i ignorancji. Nie jest to jednak ten rodzaj szczęścia, jaki na ogół mężczyźni pragnęliby zawdzięczać żonom, ale tam gdzie brak innych źródeł zadowolenia, prawdziwy filozof potrafi wykorzystać i te, które mu są dane.
Mimo to Elżbieta zawsze zdawała sobie sprawę z niewłaściwego zachowania pana Benneta w stosunku do żony. Sprawiało jej ono niezmiennie ból. Szanowała jednak rozum ojca i czuła wdzięczność za okazywane jej serce, toteż starała się zapomnieć o tamtych sprawach. Pragnęła wyrzucić z myśli świadomość ciągłego łamania zobowiązań małżeńskich, braku szacunku, wystawiania żony na pośmiewisko w obecności własnych dzieci - postępków tak bardzo godnych nagany. Nigdy jednak nie czuła tak mocno jak teraz, ile nieszczęścia przynosi dzieciom niedobrane małżeństwo rodziców, nigdy też nie była w pełni świadoma, ile zła wynika z tak niewłaściwie wykorzystanych zdolności, które odpowiednio użyte mogłyby przynajmniej zapewnić jego córkom szacunek wśród ludzi, jeśli już nie poszerzenie horyzontów żony.
Kiedy Elżbieta nacieszyła się do syta wyjazdem Wickhama, trudno jej było znaleźć jakiś powód do radości z przeniesienia regimentu. Przyjęcia okoliczne mniej były urozmaicone, a w kółku domowym panowało prawdziwe przygnębienie, gdyż matka i Kitty wciąż wyrzekały na otaczającą je nudę. Choć istniało prawdopodobieństwo, że Kitty po pewnym czasie zdoła odzyskać szczyptę wrodzonego rozsądku, nie mając ciągłych podniet, siostra jej, podatna o wiele bardziej na wszelkie złe wpływy, okrzepła zapewne w płochości i zarozumialstwie, narażona na podwójne niebezpieczeństwo: kąpielisko i obóz. Jednym słowem, Elżbieta doszła do wniosku - a niejednokrotnie już ludzie do tego wniosku dochodzili - że wydarzenia, których z taką niecierpliwością wyczekiwała, nie przyniosły jej w rezultacie obiecywanej przyjemności. Należało więc określić jakąś inną datę rozpoczęcia prawdziwego okresu szczęścia, znaleźć inny punkt, na którym skupić by się mogły jej nadzieje i pragnienia, i radością oczekiwania wynagrodzić sobie obecne rozczarowanie oraz przygotować się na następne. Przedmiotem najmilszych myśli była teraz podróż po Krainie Jezior - największa pociecha po przykrych chwilach, zatruwanych niezadowoleniem matki i Kitty. Gdyby tylko mogła zabrać i Jane, każdy szczegół tego planu byłby doskonałością sam w sobie.
Jak to dobrze, myślała, że jest jeszcze coś, czego pragnę. Gdyby w naszych planach nie brakowało niczego, spotkałoby mnie na pewno rozczarowanie. A tak, mając jeden bezsprzeczny powód do zmartwienia, nieobecność Jane, mogę nie bez podstaw przypuszczać, iż spełnią się moje nadzieje i podróż będzie przyjemna. Nigdy nie może udać się plan, który obiecuje same tylko radości, a od całkowitego rozczarowania można się ustrzec tylko wtedy, kiedy się ma jakieś małe, szczególne strapienie.
Wyjeżdżając Lidia obiecywała pisywać do matki i Kitty często i obszernie, długo jednak trzeba było czekać na jej listy, a czytanie ich niewiele zabierało czasu. Listy do matki zawierały przeważnie wiadomość, ze właśnie wróciły z czytelni, gdzie towarzyszyli im tacy a tacy oficerowie i gdzie widziała tak cudne rzeczy, że oszalała zupełnie… że ma nową suknię i nową parasolkę, które opisałaby dokładnie, gdyby się nie śpieszyła tak strasznie, bo właśnie woła ją pani Forster i wyjeżdżają do obozu. Z korespondencji jej z siostrą jeszcze mniej można się było dowiedzieć, bo choć listy te były na ogół długie, zbyt wiele zawierały poufnych wiadomości, by Kitty mogła je wszystkim odczytać.
Po dwóch czy trzech tygodniach od wyjazdu Lidii do domu w Longbourn zaczął powracać spokój i pogodny nastrój. Wszystko wyglądało o wiele lepiej. Powracały rodziny, które na zimę wyjeżdżały do Londynu, przychodziła letnia moda i letnie rozrywki. Pani Bennet była jak dawniej zrzędnie pogodna, a w połowie czerwca Kitty tak dalece odzyskała siły, że mogła bez płaczu wejść do Meryton. Wypadek ten był bardzo obiecujący, toteż Elżbieta nabrała nadziei, iż około świąt Bożego Narodzenia Kitty może zmądrzeć do tego stopnia, by tylko raz dziennie wspomnieć jakiegoś oficera - o ile, oczywiście, Ministerstwo Wojny okrutną i złośliwą decyzją nie zakwateruje w Meryton nowego regimentu.
Zbliżała się wielkimi krokami data podróży do północnej Anglii. Brakowało już tylko dwóch tygodni, kiedy przyszedł list od pani Gardiner, zawiadamiający o opóźnieniu i skróceniu wyprawy. Interesy nie pozwalają panu Gardiner wyruszyć wcześniej niż za cztery tygodnie, czyli w lipcu, i każą mu powrócić do Londynu już po miesiącu. Tak więc, jako że czasu będzie zbyt mało, by jechać daleko i oglądać to, co zamierzali, a w każdym razie zwiedzić wszystko spokojnie i wygodnie, muszą wyrzec się planowanego wyjazdu nad Jeziora i ułożyć krótszą trasę. Postanowili jechać do hrabstwa Derby, nie dalej. Znajdą tam dość ciekawych miejsc do zwiedzania na te trzy tygodnie, ponadto zaś owo hrabstwo pociągało szczególnie panią Gardiner. Zapewne miasto, w którym spędziła dawniej kilka lat życia, a teraz miała spędzić kilka dni, równie ją ciekawiło jak wszystkie opiewane uroki Matlock, Chatsworth, Dovedale czy Peak.
Elżbieta była głęboko zawiedziona. Nastawiła się już na oglądanie Jezior i wydawało jej się, że można by tego i w tym krótszym czasie dokonać. Potrafiła jednak cieszyć się wszystkim, czym można było się cieszyć, a że była pogodna z natury, wkrótce pogodziła się z nowym projektem.
Wiele spraw łączyło się ze słowem „Derbyshire”. Słysząc je trudno było nie pomyśleć o Pemberley i jego właścicielu. Wydaje mi się jednak, mówiła sobie, że mogę wjechać bezkarnie w granice jego hrabstwa i obrać je z kilku fluorytów, bez tego, by mnie zauważył.
Okres wyczekiwania zwiększył się dwukrotnie. Do przyjazdu ciotki i wuja miały jeszcze upłynąć cztery tygodnie. Jakoś minęły wreszcie i państwo Gardiner z czwórką dzieci pojawili się w Longbourn. Dzieci - dwie dziewczynki po sześć i osiem lat i dwaj młodsi chłopcy - miały pozostać pod specjalną opieką kuzynki Jane. Dzieci ją uwielbiały, a rozsądek i łagodność dziewczyny zapewniały im dobrą, serdeczną opiekę w nauce i zabawie.
Tylko jedną noc spędzili państwo Gardiner w Longbourn. Następnego dnia wyruszyli wraz z Elżbietą na poszukiwanie wrażeń. Jednej przyjemności mogli być pewni - tej, jaką daje dobrane towarzystwo. Potrzebne jest w takich wypadkach zdrowie i hart, pozwalające znosić niewygody, wesołe usposobienie, by każda przyjemność wydała się jeszcze większa, oraz rozum i serdeczność, które mogą stać się źródłem radości, jeśliby wszystko inne w drodze zawiodło.
Nie jest przedmiotem tej książki opis hrabstwa Derby ani żadnego innego znanego miejsca, przez które wiodła ich droga: Oksford, Blenheim, Warwick, Kenilworth, Birmingham - wszak są to miejscowości dobrze znane. Zajmuje nas teraz tylko mały zakątek hrabstwa Derby. Podróżni skierowali swe kroki do małego miasteczka Lambton, gdzie mieszkała niegdyś pani Gardiner i gdzie, jak się ostatnio dowiedziała, przebywali jeszcze niektórzy jej znajomi. Wybierali się tam, obejrzawszy uprzednio największe cuda hrabstwa. Elżbieta zaś dowiedziała się od ciotki, że Pemberley leży o pięć mil od Lambton. Droga ich nie wiodła tamtędy - trzeba by było milę czy dwie nadłożyć, lecz pani Gardiner, omawiając wieczorem plan podróży na dzień następny, wyraziła ochotę ponownego obejrzenia majątku. Pan Gardiner zgłosił swą gotowość, zwrócono się więc do Elżbiety o zgodę.
- Nie chciałabyś, kochanko, zobaczyć miejsca, o którym tyle słyszałaś? - pytała ciotka. - Miejsca, z którym związanych jest tylu twoich znajomych?
Wiesz przecież, że Wickham spędził tu całą młodość.
Elżbieta była w kłopocie. Czuła, że nic po niej w Pemberley i że powinna udać niechęć do oglądania majątku. Musi przyznać, że zmęczyły ją już te wielkie dwory. Tyle ich widziała, że nie znajduje już przyjemności w oglądaniu pięknych dywanów czy atłasowych zasłon.
Pani Gardiner nazwała ją głuptasem.
- Gdyby tu szło tylko o wielki, bogato urządzony dom - mówiła - mnie by to też nie pociągało, ale jaki piękny jest sam majątek. Leży w nim część najwspanialszych w hrabstwie lasów.
Elżbieta zamilkła, w duszy jednak nie mogła przystać na ten plan. Nagle przyszło jej do głowy, że zwiedzając Pemberley może spotkać pana Darcy’ego. To byłoby straszne! Zaczerwieniła się na samą myśl o tym i doszła do wniosku, że lepsza już szczera rozmowa z ciotką niż podobne ryzyko. Były jednak racje i przeciwko temu - wreszcie więc postanowiła, że chwyci się tej ostatniej deski ratunku, jeśli dowie się w gospodzie, że właściciel Pemberley jest w domu.
Idąc spać zapytała więc pokojówkę, czy Pemberley to ładny majątek, jak się nazywa jego właściciel i - z niemałym strachem - czy rodzina zjechała już na lato z Londynu. Na to ostatnie pytanie z radością usłyszała odpowiedź przeczącą. Teraz, uspokoiwszy swe obawy, mogła już pozwolić sobie na ciekawość, jak też ów dom może wyglądać. I kiedy następnego ranka znowu poruszono ten temat, prosząc ją o zgodę, odpowiedziała żywo, choć z udaną nutą obojętności, że nie jest temu wyjazdowi przeciwna. Pojechali zatem do Pemberley.



XLIII
W czasie drogi Elżbieta z pewnym niepokojem czekała na ukazanie się lasów Pemberley, a kiedy wjechali na teren posiadłości, skręciwszy koło domku odźwiernego, ogarnęło ją ogromne podniecenie. Park był rozległy i bardzo urozmaicony. Wjechali od najniższej jego części i przez pewien czas posuwali się pośród pięknego, szeroko rozpościerającego się lasu.
Zbyt wiele myśli przepełniało głowę Elżbiety, by miała ochotę na rozmowę, potrafiła jednak dostrzec i zachwycić się każdym szczególnie pięknym miejscem i widokiem. Przez pół mili powóz toczył się leniwie pod górę, aż wreszcie wjechali na wierzchołek wzniesienia, gdzie urywał się już las i skąd roztaczał się bezpośredni widok na dwór Pemberley leżący na przeciwnym zboczu. Droga w ostrych skrętach schodziła w dolinę. Dom był piękny, duży, z kamienia, położony na zboczu, osłonięty od tyłu grzbietami wysokich, zalesionych wzgórz. W dolinie płynął strumień, bijący skądś ze źródła, a spiętrzony przed dworem w małą rzeczkę - nie robiło to jednak nienaturalnego wrażenia. Brzegi były nieuregulowane i nikt ich sztucznie nie upiększał. Elżbietę ogarnął zachwyt. Nigdy nie widziała miejsca, dla którego natura byłaby tak łaskawa, gdzie piękno przyrody tak mało byłoby zeszpecone ludzkim nieporadnym gustem. Wszyscy wyrażali gorący podziw. W tej właśnie chwili Elżbiet poczuła, że być panią Pemberley, to jednak coś znaczy Zjechali ze wzgórza, minęli mostek i zajechali przed wejście. Kiedy Elżbieta z bliska patrzyła na dom, ogarnęła ją znowu obawa przed spotkaniem z jego właścicielem. A może pokojówka się myliła? Na prośbę o pozwolenie obejrzenia dworu poproszono ich do hallu. Tu, kiedy czekali na gospodynię, młoda panna mogła zastanawiać się do woli, gdzie też się znalazła.
Przyszła gospodyni - godna, starsza kobieta, o wiele mniej wytworna i o wiele bardziej uprzejma, niż się Elżbieta spodziewała. Weszli za nią do palarni. Był to duży, proporcjonalny pokój, ładnie umeblowany. Po spiesznym obejrzeniu wnętrza Elżbieta podeszła do okna, by nacieszyć się pięknym widokiem: koroną lasów na wzgórzu, z którego niedawno zjechali, a które z odległości wydawało się jeszcze bardziej strome. Każde załamanie czy wzniesienie terenu miało swój urok. Patrzyła z zachwytem na wszystko: na rzekę, drzewa rozrzucone po obu jej brzegach, na wijącą się dolinę, jak daleko sięgał wzrok. Przechodząc do następnych pokoi, widziała to samo, lecz z innych punktów, z każdego jednak okna rozpościerał się równie piękny widok. Pokoje były wysokie i przestronne, a umeblowanie odpowiednie do majątku właściciela. Z uznaniem dla jego gustu Elżbieta zauważyła, iż nie było ono ani nadmiernie zbytkowne, ani krzykliwe - mniej wspaniałe, a bardziej nieeleganckie niż umeblowanie Rosings. I tego właśnie domu mogłam być panią, myślała.
W tych pokojach mieszkałabym na co dzień. Zamiast zwiedzać je jako obca, mogłabym cieszyć się nimi jako swoją własnością i witać przyjeżdżających tu z wizytą wujostwa. Lecz nie - uprzytomniła sobie - to byłoby niemożliwe. Straciłabym ich na zawsze, nie wolno by mi było ich zapraszać.
Szczęśliwie się złożyło z tym przypomnieniem, oszczędziło jej czegoś - jakby żalu.
Ogromnie pragnęła zapytać gospodynię, czy pana domu naprawdę jeszcze nie ma, zabrakło jej jednak odwagi. Wreszcie pytanie to zadał wuj, odwróciła się z przerażeniem, lecz pani Reynolds odpowiedziała przecząco.
- Ale - dodała - oczekujemy go jutro wraz z dużym gronem przyjaciół.
Jakże się cieszyła Elżbieta, że nie opóźnili o jeden dzień własnego wyjazdu.
Ciotka zawołała ją, by przyjrzała się jakiemuś obrazowi. Zbliżywszy się Elżbieta zobaczyła podobiznę pana Wickhama zawieszoną nad kominkiem pomiędzy innymi miniaturami. Ciotka zapytała z uśmiechem, jak jej się podoba. Gospodyni podeszła wyjaśniając, że jest to podobizna młodego człowieka, syna rządcy zmarłego pana Darcy’ego, który łożył na jego wychowanie.
- Teraz wstąpił do wojska - dodała - lecz obawiam się, zszedł z dobrej drogi.
Pani Gardiner patrzyła na siostrzenicę z uśmiechem, na który Elżbieta nie mogła się zdobyć.
- To zaś - mówiła pani Reynolds, wskazując na inną miniaturę - jest mój pan. Bardzo wierna podobizna. Malowana była w tym samym czasie co tamta - blisko osiem lat temu.
- Wiele słyszałam o urodzie pana tego domu - odezwała się pani Gardiner. - Rzeczywiście bardzo przystojna twarz. Lizzy, możesz nam przecież powiedzieć, czy podobny?
Szacunek pani Reynolds dla Elżbiety wzrósł wyraźnie po wzmiance o jej znajomości z panem Darcym.
- Czy ta młoda dama zna pana Darcy’ego?
- Trochę - odparła Elżbieta czerwieniąc się.
- A czy nie sądzi pani, że jest to bardzo piękny mężczyzna?
- Tak, jest bardzo przystojny.
- Nie znam przystojniejszego. Ten pokój był ulubionym miejscem mojego zmarłego pana, a te miniatury wiszą tu jak za jego życia. Bardzo je lubił.
Elżbieta zrozumiała teraz, dlaczego znajduje się tu miniatura Wickhama.
Pani Reynolds zwróciła ich uwagę na miniaturkę wykonaną przez pannę Darcy, kiedy miała zaledwie osiem lat.
- Czy panna Darcy jest równie urodziwa jak jej brat? - zagadnął pan Gardiner.
- O tak, najładniejsza panna pod słońcem. A jaka ukształcona! Gra i śpiewa przez cały dzień. W sąsiednim pokoju jest nowy klawikord - właśnie niedawno przysłany. Prezent od mojego pana. Panienka przyjeżdża z nim jutro.
Pan Gardiner - człowiek miły i bezpośredni - zachęcał jeszcze rozmowną gospodynię pytaniami i uwagami. Duma czy też przywiązanie sprawiały, że pani Reynolds z wyraźną przyjemnością mówiła o swym panu i jego siostrze.
- Czy pan Darcy dużo czasu spędza co roku w Pemberley?
- O wiele mniej, niżbym pragnęła, jakieś pół roku, a panna Darcy przyjeżdża zawsze na lato.
Z wyjątkiem, pomyślała Elżbieta, wyjazdów do Ramsgate.
- Gdyby pan się ożenił, częściej mielibyście go w domu.
- Tak, proszę pana, ale kiedy to będzie? Nie wiem, czy jest na świecie taka, która byłaby go warta.
Państwo Gardiner uśmiechnęli się, a Elżbieta nie mogła się powstrzymać:
- Dobrze o nim świadczą pani słowa.
- Mówię szczerą prawdę. Każdy tak powie, kto go zna - odparła gospodyni.
Elżbieta była zaskoczona. Z coraz większym zdumieniem słuchała pani Reynolds.
- Nigdy przez całe życie nie usłyszałam od niego złego słowa, a znam go przecież od maleńkiego, miał wtedy cztery lata.
Była to niezwykła pochwała, stojąca w sprzeczności ze wszystkim, co o nim Elżbieta dotychczas myślała. Najgłębiej była przekonana, że daleko mu do łagodności. Pragnęła usłyszeć coś więcej i wdzięczna była wujowi za następne zdanie:
- Niewielu jest ludzi, o których można by to powiedzieć. Taki pan to prawdziwy skarb dla was.
- Tak, proszę pana, wiem o tym. Gdybym cały świat obeszła, nie spotkałabym lepszego. Ale zawsze wiedziałam, że ci, co mają dobry charakter jako dzieci, mają taki sam, gdy dorosną, a on był zawsze najsłodszym, najszlachetniejszym chłopaczkiem na świecie.
Elżbieta oniemiała ze zdumienia. Czyżby ona mówiła o panu Darcym? - zapytała siebie w duchu.
- Jego ojciec był wspaniałym człowiekiem - wtrąciła pani Gardiner.
- Tak, proszę pani, a syn będzie taki sam, tak samo łaskawy dla biednych.
Elżbieta słuchała, dziwiła się, powątpiewała i nadstawiała chciwie ucha. Nie interesowało jej nic z tego, co pani Reynolds mówiła na inny temat. Na próżno gospodyni wyjaśniała, co przedstawiają wiszące obrazy, podawała wymiary pokojów i ceny mebli. Pan Gardiner jednak, mocno rozbawiony tym rodzajem domowej stronniczości, jakiej przypisywał wylewne pochwały na cześć młodego dziedzica, szybko zwrócił znowu rozmowę na ten temat, a gospodyni rozwodziła się nad cnotami swego pana, gdy wchodzili razem po szerokich schodach.
- To najlepszy dziedzic i pan na świecie - mówiła. - Nie taki, jak ci pustogłowi dzisiejsi młodzieńcy, co to myślą tylko o sobie. Każdy z jego dzierżawców czy służby powie o nim to samo. Niektórzy mówią, że jest dumny, ale ja jeszcze nigdy tego nie zauważyłam. Mnie się wydaje, że to dlatego, że on nie gada byle co i nie rozbija się byle gdzie, jak inni młodzi ludzie.
W jak miłym ustawia go to świetle, pomyślała z zadumą Elżbieta.
- To piękne opowiadanie - szepnęła jej ciotka, gdy szły dalej - nie bardzo się zgadza z jego zachowaniem wobec naszego biednego przyjaciela.
- A może my się mylimy.
- To raczej wykluczone, zbyt dobrego miałyśmy informatora…
Znaleźli się w obszernym hallu na górze, skąd zaprowadzono ich do bardzo ładnego saloniku, umeblowanego z większą elegancją i lekkością niż apartamenty na parterze. Gospodyni wyjaśniła, że pokój ten urządzono niedawno, by sprawić przyjemność pannie Darcy, która ogromnie go polubiła w czasie ostatniego swego pobytu w Pemberley.
- Z pewnością jest dobrym bratem - powiedziała Elżbieta, podchodząc do jednego z okien.
Pani Reynolds wyobrażała sobie zachwyt panny Darcy, kiedy wejdzie do tego pokoju.
- I tak z nim zawsze - dodała. - Wiadomo, że wszystko, co może sprawić przyjemność panience, będzie zaraz zrobione. Nie ma takiej rzeczy, której by dla niej nie uczynił.
Pozostała im jeszcze do obejrzenia galeria portretów i kilka okazałych sypialni. W galerii wiele było dobrych obrazów, ale Elżbieta nie znała się na malarstwie, toteż obejrzawszy kilka podobnych jak na dole miniatur, zajęła się chętniej rysunkami panny Darcy, wykonanymi w ołówku. Tematy ich bardziej były ciekawe, a one same bardziej zrozumiałe.
W galerii wisiało również wiele portretów rodzinnych, mało jednak interesujących dla obcych. Elżbieta przechodziła koło nich, szukając jedynej twarzy, której rysy były jej znane. Wreszcie zatrzymała się. Zobaczyła łudząco wierny portret pana Darcy’ego, z takim samym uśmiechem na ustach, z jakim często na nią spoglądał. Przez kilka minut stała przed obrazem w niemej kontemplacji, a nim wyszły z galerii, jeszcze raz do niego wróciła. Pani Reynolds wyjaśniła, że portret ten był malowany jeszcze za życia starego pana Darcy’ego.
W tej chwili Elżbieta myślała o jego pierwowzorze serdeczniej niż kiedykolwiek, nawet w szczytowym punkcie ich znajomości. Zalety, jakie przypisywała mu pani Reynolds, nie były błahe. Jakaż pochwała może mieć większą wartość nad pochwałę inteligentnej służby. Uświadomiła sobie, że Darcy ma w swojej pieczy szczęście wielu ludzi - jako brat, właściciel ziemski i pan domu. Ileż może sprawić bólu, ile może dać radości i ile może wyrządzić dobra czy zła! Każde zdanie gospodyni pochlebnie świadczyło o jego charakterze. Elżbieta stała przed płótnem, z którego Darcy patrzył jej prosto w oczy, i myślała o jego miłości z większym niż kiedykolwiek uczuciem wdzięczności - wspominała jej żar i łagodziła niewłaściwość słów, w jakich została wyrażona.
Kiedy obejrzeli już wszystkie pokoje otwarte dla zwiedzających, zeszli na dół i pożegnawszy się z gospodynią, powierzyli się pieczy ogrodnika, który czekał na nich w drzwiach hallu.
Idąc przez trawnik ku rzece, Elżbieta odwróciła się raz jeszcze. Wujostwo zatrzymali się również, a pod czas gdy pan Gardiner zastanawiał się nad datą wybudowania dworu, nagle na drodze wiodącej od stajen ku domowi ukazał się sam jego właściciel.
Stali o dwadzieścia jardów od siebie. Darcy zjawił się tak nagle, że niepodobna było skryć się przed nim. Oczy ich spotkały się, a policzki obojga okrył ciemny rumieniec. Młody człowiek oniemiał - przez chwilę stał jak skamieniały, szybko się jednak opanował i podszedł bliżej, przemówił do Elżbiety, jeśli nie z najdoskonalszym spokojem, to w każdym razie z największą uprzejmością.
Odwróciła się instynktownie, lecz widząc, że się zbliża, stanęła, by się przywitać, niezdolna przezwyciężyć zakłopotania. Gdyby państwu Gardiner nie wystarczyło jego nagłe pojawienie się czy podobieństwo do oglądanego niedawno portretu, by stwierdzić, że mają przed sobą pana Darcy’ego, zdumienie ogrodnika na widok swego pana musiałoby ich w tym upewnić. Stali o parę kroków dalej, podczas gdy on rozmawiał z ich siostrzenicą, która ledwo mogła podnieść wzrok i - zaskoczona i zmieszana - nie wiedziała, co powiedzieć na uprzejme pytania o zdrowie całej rodziny. Zdumiała się widząc, jak bardzo od ostatniego ich spotkania zmieniły się maniery młodego człowieka, toteż każde wypowiedziane przezeń słowo powiększało tylko jej zakłopotanie. Uderzyła ją myśl, jakie to niewłaściwe, że ją tu spotkał. Te kilka minut rozmowy były dla niej najniezręczniejsze w życiu. On również był bardzo zmieszany. Mówił tonem, któremu brakowało zwykłej stateczności i tak często i bezładnie powtarzał pytanie, kiedy wyjechała z Longbourn i od jak dawna jest w Derbyshire, że wyraźnie widać było, jaki zamęt panuje w jego umyśle.
Wreszcie inwencja opuściła go całkowicie, przez chwilę stał w milczeniu, w końcu oprzytomniał i pożegnał się.
Wujostwo podeszli do niej, zachwycając się jego sylwetką. Elżbieta jednak nie słyszała ani jednego słowa i zajęta własnymi myślami szła dalej w milczeniu. Była zawstydzona i zdenerwowana. Przyjazd ich tutaj był najnieszczęśliwszą, najfatalniejszą rzeczą na świecie. Jakże musiał mu się wydać dziwny! W jak haniebnym świetle musiał ją postawić w oczach tak próżnego człowieka! Może mu się zdaje, że umyślnie starała się ponownie stanąć na jego drodze. Och, po co tu przyjeżdżała! Albo czemuż on zjawił się o dzień wcześniej, niż zapowiedział. Gdyby wyszli dziesięć minut temu, nie mógłby już ich poznać z daleka - jasne było bowiem, że przyjechał w tej chwili - właśnie zsiadł z konia czy wysiadł z powozu. Co chwila krew napłyń jej do twarzy na myśl o niewłaściwości tego spotkania. A jak uderzająco zmieniło się jego zachowanie - cóż to może znaczyć? Już to, że się do niej odezwał, było samo w sobie zdumiewające, a na dodatek ta uprzejmość, te zapytania o zdrowie rodziny! Nigdy jeszcze nie widziała go tak bezpośrednim, nigdy nie mówił tak uprzejmie jak teraz, gdy się tak nieoczekiwanie spotkali. Jakiż to kontrast z ostatnim jego pożegnaniem w parku Rosings, kiedy to wręczył jej ów list. Nie wiedziała, co o tym myśleć, jak to rozumieć. Szli teraz piękną aleją wiodącą brzegiem rzeki, a każdy krok przynosił coraz łagodniejszy spadek terenu i ładniejszy widok na las, do którego się zbliżali. Jednak dopiero po pewnym czasie Elżbieta zaczęła sobie zdawać sprawę z tego, co ją otacza. Choć odpowiadała machinalnie na powtarzane wielokrotnie uwagi wuja i ciotki, i zwracała wzrok we wskazywanych jej kierunkach, nie widziała nic. Myśli jej skupione były na tym jednym jedynym miejscu we dworze Pemberley, gdzie teraz znajdował się pan Darcy. Pragnęła wiedzieć, co on w tej chwili myśli, co sądzi teraz o niej i czy, wbrew wszystkiemu, jeszcze mu jest droga. Może był uprzejmy dlatego, że czuł się zupełnie swobodnie. Było jednak w jego głosie coś, co nie świadczyło o równowadze. Nie wiedziała, czy na jej widok odczuł radość, czy ból, z pewnością jednak nie patrzył na nią ze spokojem.
Wreszcie przywołały ją do rzeczywistości uwagi wujostwa o jej rozproszeniu, zebrała więc wszystkie siły, by się opanować.
Weszli teraz do lasu i żegnając na pewien czas rzekę, wstąpili na nieco wyżej położone tereny, skąd, przez otwierające się czasem szczeliny między drzewami, mogli się zachwycać cudownymi widokami doliny i przeciwległych wzgórz pokrytych długim pasmem lasów. Czasem dostrzegali nawet jakiś wycinek strumienia. Pan Gardiner oświadczył, iż chciałby obejść cały park, obawiał się jednak, że to będzie za duży spacer. Ogrodnik z triumfującym uśmiechem powiedział im, że to blisko dziesięć mil. Odpowiedź przesądziła sprawę, ruszyli więc przyjętym szlakiem, który po pewnym czasie przywiódł ich znowu, zejściem pomiędzy pięknymi drzewami, nad brzeg wody, w jednej z najwęższych jej części. Przeszli na drugi brzeg po prostym mostku harmonizującym z otoczeniem Z wszystkich miejsc, jakie dotychczas oglądali, na tym najmniej znać było ludzką rękę. Dolina zacieśniała się tutaj w jar, przez który przepływał strumień, przy nim zaś mieściła się zaledwie wąska ścieżka, obrzeżona młodym, dziko rosnącym zagajnikiem. Elżbieta bardzo chciała zbadać dalsze zakręty jaru, kiedy jednak przeszli przez mostek i zobaczyli, jak są daleko od domu, pani Gardiner - nie najlepszy piechur - nie chciała iść dalej i myślała tylko o jak najśpieszniejszym powrocie. Elżbieta chcąc nie chcąc musiała więc ustąpić i zaczęli wracać idąc w kierunku domu wzdłuż przeciwległego brzegu rzeki. Szli jednak wolno, bowiem pan Gardiner niezmiernie lubił wędkowanie, choć rzadko mógł pozwolić sobie na ten sport, i teraz tak był zajęty baczeniem na pokazujące się czasami w wodzie pstrągi i rozmową z ogrodnikiem o rybach, że posuwali się powoli. W pewnej chwili zaskoczył ich znowu - Elżbietę zaś prawie tak samo jak przy pierwszym spotkaniu - widok pana Darcy’ego idącego ku nim w niewielkiej odległości. Aleja była bardziej z tej strony rzeki odsłonięta, mogli go więc dostrzec, kiedy on ich jeszcze nie widział. Elżbieta, choć zdumiona, była bardziej przygotowana na spotkanie niż poprzednio i postanowiła mówić i zachowywać się ze spokojem, jeśliby pan Darcy naprawdę chciał się z nimi spotkać. Przez chwilę wydawało jej się, że skręci w pierwszą lepszą ścieżkę, było to wtedy, kiedy na zakręcie stracili go z oczu. Lecz minąwszy zakręt, znaleźli się z nim twarzą w twarz. W mgnieniu oka Elżbieta spostrzegła, że Darcy nie stracił nic ze swej tak niezwykłej uprzejmości, by więc odpłacić mu tym samym, zaczęła od razu zachwycać się Pemberley. Zaledwie jednak wymówiła słowa: „cudne” i „czarujące”, przeszkodziło jej nagle jakieś niefortunne wspomnienie i wyobraziła sobie, że zachwyty nad Pemberley mogą być fałszywie zrozumiane. Zaczerwieniła się i umilkła.
Pani Gardiner stała nieco z tyłu. Gdy Elżbieta zamilkła, Darcy zapytał, czy uczyni mu zaszczyt i przedstawi go swoim przyjaciołom. Nie była przygotowana na ten nowy przypływ grzeczności. Ledwo powstrzymała uśmiech na myśl, że Darcy szuka znajomości z tymi ludźmi, przeciwko którym buntowała się cała jego duma, kiedy prosił ją o rękę. Jakżeż się zdziwi, myślała, kiedy się dowie, kim są. Uważa ich teraz za ludzi światowych.
Mimo to prezentacja została natychmiast dokonana, a kiedy Elżbieta wymieniła łączący ich z nią stosunek pokrewieństwa, spojrzała ukradkiem na pana Darcy’ego, by się przekonać, jak to zniósł. Nie wykluczała wcale możliwości, iż miody panicz jak najszybciej ucieknie teraz z tak hańbiącego towarzystwa.
Wyraźnie było widać, jak zdziwił się tym pokrewieństwem. Zniósł to jednak mężnie i tak był daleki od wszelkiej myśli o ucieczce, że zawrócił wraz z nimi i zaczął rozmawiać z panem Gardinerem. Trudno było Elżbiecie nie cieszyć się i nie tryumfować. Jakże kojąca była świadomość, iż Darcy przekona się wreszcie, że i ona ma krewnych, za których nie potrzebuje się wstydzić ani czerwienić. Słuchała ich rozmowy z najwyższą uwagą i błogosławiła każde wyrażenie, każde zdanie wuja, które dowodziło jego smaku, dowcipu, inteligencji i dobrego wychowania.
Wkrótce rozmowa zeszła na wędkowanie. Elżbieta słyszała, jak Darcy uprzejmie zaprasza wuja do łowienia ryb w rzece, kiedy tylko mu przyjdzie ochota podczas pobytu w okolicy, oraz jak proponuje mu wypożyczenie odpowiedniego sprzętu, wskazując, w których częściach strumienia można znaleźć najwięcej rozrywki. Ciotka rzuciła idącej obok Elżbiecie zdumione spojrzenie. Młoda panna nie odpowiedziała - sprawiło jej ono jednak szczególną przyjemność, odczuła to jako wyraz uznania dla siebie. Była wszakże bardzo zdziwiona, zapytywała się też ciągle w duchu: Dlaczegóż tak się zmienił? Z czego to może wypływać? To niemożliwe, by dla mnie, ze względu na mnie tak złagodził swoje obejście. Moje wyrzuty w Hunsford nie mogły wywrzeć takiego wpływu. Niemożliwe, by on mnie jeszcze kochał.
Przez pewien czas szli tak dalej - panie przodem, panowie z tyłu. W pewnej chwili zeszli nad brzeg rzeki, by lepiej obejrzeć jakąś ciekawą roślinę wodną, a gdy wracali na ścieżkę, w ustawieniu par zaszła pewna zmiana. Zapoczątkowała ją pani Gardiner, która zmęczona spacerem uznała, że ramię Elżbiety jest niewystarczającą dla niej podporą, i poprosiła o pomoc męża. Pan Darcy zajął jej miejsce przy Elżbiecie i dalej szli już razem. Po krótkiej chwili milczenia młoda panna odezwała się pierwsza. Chciała, by wiedział, że przyjeżdżając do Pemberley, pewni byli nieobecności właściciela, toteż zauważyła, że przyjazd jego był zupełnie nieoczekiwany.
- Gospodyni pańska - dodała - powiadomiła nas, iż pan z pewnością przyjedzie dopiero jutro, a my opuszczając Bakewell, byliśmy również przekonani, że nie oczekują tu pana w najbliższych dniach.
Darcy potwierdził te wieści tłumacząc, że wyprzedził o kilka godzin gości, z którymi tu jechał, ponieważ miał pewne sprawy z rządcą do załatwienia.
- Całe towarzystwo przyjedzie tu jutro rano - ciągnął - a są tam również znajomi pani - pan Bingley i jego siostry.
Elżbieta odpowiedziała tylko lekkim ukłonem. Myśli jej natychmiast powróciły do chwili, kiedy nazwisko Bingleya padło pomiędzy nimi po raz ostatni, gdyby zaś sądzić po twarzy Darcy’ego, myślał chyba o tym samym.
- W towarzystwie tym znajdzie się jeszcze jedna osoba - ciągnął po chwili - która specjalnie pragnie poznać panią. Czy pozwolisz mi, pani, czy też żądam zbyt wiele, bym przedstawił ci moją siostrę podczas twego pobytu w Lambton?
Ta niezwykła prośba zdumiała Elżbietę do tego stopnia, że nie wiedząc kiedy, wyraziła zgodę. Rozumiała przecież, że pragnienie panny Darcy, by zawrzeć z nią znajomość, musiało być sprawką jej brata. To zaś, nie wdając się w dalsze rozważania, było zadowalające. Jak to dobrze, że niechęć nie kazała mu myśleć o niej zupełnie źle.
Szli teraz w milczeniu, oboje głęboko zamyśleni. Elżbieta nie czuła się całkiem swobodnie i dobrze - to było niemożliwe. Ostatnie jednak wypadki sprawiły jej przyjemność i pochlebiały próżności. Prośba o przedstawienie siostry była najpoważniejszym komplementem. Szybko wyprzedzili pozostałych. Kiedy doszli do powozu, państwo Gardiner znajdowali się o ćwierć mili za nimi.
Darcy poprosił ją, by weszła do domu, powiedziała jednak, że nie czuje się zmęczona, stali więc razem na trawniku. Wiele można było powiedzieć przez ten czas i milczenie, które nagle zapadło między nimi, było dość dziwne. Elżbieta chciała mówić, ale każdy temat wydawał jej się zakazany. Wreszcie przypomniała sobie, że przecież odbyła podróż, rozmawiali więc wytrwale o Matlock i Dovedale. Czas jednak i pani Gardiner wolno się posuwali, toteż pomysły i cierpliwość Elżbiety były przy końcu tego tête-á-tête na wyczerpaniu.
Gdy państwo Gardiner nadeszli, Darcy ponowił zaproszenie, by wstąpili do domu i pokrzepili się trochę, odmówili jednak i towarzystwo uprzejmie się rozstało. Pan Darcy wsadził obie panie do powozu, a kiedy odjeżdżali, Elżbieta widziała, jak wolno idzie ku domowi. Teraz wuj i ciotka zaczęli mówić o swych wrażeniach Oboje uznali, że Darcy sprawił im ogromną niespodziankę.
- Doskonale wychowany, grzeczny i skromny - stwierdził wuj.
- Z pewnością nieco wyniosły - odparła ciotka - lecz taki już ma styl i owa wyniosłość wcale nie jest niewłaściwa. Mogę teraz powiedzieć wraz z jego gospodynią, że choć niektórzy nazywają go dumnym, ja się nie mogę w nim dopatrzeć tej cechy.
- Nic chyba w życiu nie zdziwiło mnie tak, jak jego dzisiejsze zachowanie. To było coś więcej niż uprzejmość, to była atencja, a przecież wcale nie potrzebował jej okazywać. Jego znajomość z Lizzy jest dosyć przypadkowa.
- Wiesz, Lizzy - ciągnęła ciotka - Darcy nie jest tak przystojny jak Wickham, czy też raczej nie ma urody Wickhama, bo rysy jego bardzo są poprawne. Czemu jednak opowiadałaś, że jest taki odpychający?
Elżbieta tłumaczyła się, jak mogła, mówiła, że bardziej go lubiła w Kent i że nigdy jeszcze nie był taki miły jak dziś.
- Może jednak te uprzejmości są zwykłym kaprysem - zauważył pan Gardiner - jak to często bywa u wielkich panów. Dlatego też nie wezmę na serio jego zaproszeń na ryby, żeby mu czasem coś innego nie przyszło do głowy i nie kazał mi się wynosić ze swych gruntów.
Elżbieta była przekonana, że ocena wuja jest zupełnie fałszywa, nie powiedziała jednak ani słowa.
- Po tym, cośmy widzieli - ciągnęła pani Gardiner - trudno uwierzyć, by się w stosunku do kogokolwiek mógł zachować tak okrutnie jak wobec naszego biednego Wickhama. Nie wygląda na człowieka złego. Wprost przeciwnie, ma taki miły wyraz około ust, kiedy mówi. Jest w jego twarzy jakaś godność, która nie pozwala źle sądzić o sercu. Przecież ta zacna kobieta, która pokazywała nam dom, przypisywała mu niezwykłe zalety serca. Czasem trudno się było powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem. Przypuszczam jednak, iż jest bardzo pobłażliwym panem, a to, w oczach służby, zastępuje każdą cnotę.
Elżbieta czuła, iż powinna teraz powiedzieć coś, co by choć odrobinę oczyściło Darcy’ego z zarzutów Wickhama, dała im więc najostrożniej do zrozumienia, że z tego, co słyszała od rodziny młodego człowieka w Kent, pan Darcy zwykł postępować zupełnie inaczej i że ani on nie był tak zły, ani Wickham tak zacny, jak w to wierzyli wszyscy w Hertfordshire. Na potwierdzenie swych słów opowiedziała szczegółowo wszystko o łączących obu panów stosunkach materialnych, nie wymieniając nazwiska swego informatora, lecz zapewniając, że można na nim polegać.
Pani Gardiner ogromnie była przejęta i zdziwiona, lecz zbliżali się właśnie do miejsc, w których kiedyś przeżyła tyle chwil przyjemnych, wszystko więc ustąpiło wobec uroku wspomnień. Nie mogła myśleć o niczym innym, tak była zajęta pokazywaniem mężowi
ciekawych miejsc w okolicy. Choć zmęczona rannym spacerem, nie poszła na obiad, nim nie odnalazła wszystkich starych przyjaciół. Wieczór spędzono mile na rozmowie z ludźmi, z którymi znajomość została odnowiona po wieloletniej przerwie.
Zbyt dużo ciekawych rzeczy wydarzyło się tego dnia by Elżbieta mogła poświęcić wiele uwagi owym nowym przyjaciołom. Mogła tylko myśleć i myśleć ze zdumieniem o grzeczności pana Darcy’ego, a przede wszystkim o tym, że on pragnie przedstawić jej swoją siostrę.



XLIV
Elżbieta była pewna, że pan Darcy przywiezie siostrę z wizytą następnego dnia po jej przyjeździe do Pemberley i w związku z tym miała zamiar przez całe przedpołudnie tego dnia nie oddalać się nigdzie z gospody. Przypuszczenia jej jednak okazały się mylne, bowiem goście zjawili się tego samego dnia, w którym przyjechali do Pemberley. Państwo Gardiner i Elżbieta spacerowali po Lambton w towarzystwie kilku nowych przyjaciół. Właśnie wrócili do gospody, by się przebrać na obiad, który mieli zjeść w tym samym gronie, kiedy turkot nadjeżdżającego powozu przyciągnął ich do okna, skąd zobaczyli jakiegoś pana i damę nadjeżdżających kariolką. Elżbieta poznała natychmiast liberię i zgadła, kto to taki. Niemało zdziwiła wujostwa mówiąc im, jakiego zaszczytu oczekuje. Zdumieli się niepomiernie, a widząc zakłopotanie siostrzenicy, skojarzyli je z wieloma wypadkami wczorajszego dnia oraz z dzisiejszą wizytą i wyciągnęli z tego zupełnie nowe wnioski. Dotychczas nie mieli najlżejszych podejrzeń tego rodzaju, teraz jednak nie potrafili znaleźć innego wytłumaczenia podobnych atencji, jak tylko uczucie młodego człowieka do Elżbiety. Ją zaś ogarniało coraz większe zmieszanie. Sama się dziwiła własnemu niepokojowi, lecz miała po temu rożne powody. Najbardziej się bała, by Darcy, może trochę w niej zaślepiony, nie namalował siostrze zbyt pięknego jej wizerunku. Bardziej niż zwykle chciała się spodobać, toteż oczywista, pewna była, że jej się to nie uda.
Cofnęła się od okna, by jej nie spostrzegli, a spacerując po pokoju, by uspokoić wzburzone nerwy, pochwyciła tak zdumione spojrzenia wujostwa, że zmieszała się jeszcze bardziej.
Panna Darcy weszła z bratem, po czym odbyła się owa przerażająca ceremonia. Elżbieta zauważyła ze zdziwieniem, że nowa znajoma jest co najmniej równie zakłopotana jak ona sama. W Lambton słyszała, że panna Darcy jest niesłychanie dumna, po paru minutach obserwacji stwierdziła jednak, że młoda panna jest ogromnie nieśmiała. Mówiła monosylabami i trudno było Elżbiecie wyciągnąć z niej coś więcej.
Była wysoka i mocniej zbudowana od Elżbiety. Choć mogła mieć niewiele ponad szesnaście lat, figura jej była już ukształtowana, a wygląd wdzięczny i kobiecy. Nie była tak przystojna jak brat, z twarzy jej jednak biły rozsądek i pogoda, zachowywała się zaś skromnie i uprzejmie. Elżbieta stwierdziła to wszystko z ulgą, bała się bowiem, iż znajdzie w pannie Darcy równie bystrego i chłodnego obserwatora, jak w jej bracie. Po krótkiej chwili Darcy oświadczył, że i Bingley ma zamiar złożyć jej wizytę. Ledwo zdążyła wyrazić swoje zadowolenie i przygotować się na jego przybycie, kiedy na schodach rozległy się szybkie kroki, a po chwili Bingley wszedł do pokoju. Dawno już wygasł gniew Elżbiety, gdyby jednak coś jeszcze pozostało, teraz zniknęłoby natychmiast pod wpływem szczerej serdeczności, z jaką radował się ich spotkaniem. Pytał o jej rodzinę przyjaźnie, lecz dosyć ogólnikowo, wyglądał zaś i mówił tak samo pogodnie i bezpośrednio jak zwykle.
Państwo Gardiner byli nim tak samo jak i ona zainteresowani. Dawno już chcieli go poznać, toteż całe zebrane towarzystwo żywo przykuwało ich uwagę. Podejrzenia, jakie powzięli niedawno w stosunku do pana Darcy’ego i Elżbiety, kazały im bacznie, choć dyskretnie, obserwować młodą parę. Szybko też doszli do przekonania, że przynajmniej jedno z nich wie, co znaczy kochać. Co do uczuć Elżbiety mieli jeszcze pewne wątpliwości, lecz jasne było zupełnie, że młody człowiek jest pełen admiracji.
Elżbietę czekało ciężkie zadanie. Chciała zaskarbić sobie sympatię gości, pragnęła uspokoić się trochę i wszystkim wydać się miłą. Tu najbardziej obawiała się porażki, tymczasem mogła być z góry pewna zwycięstwa, ci bowiem, którym się chciała przypodobać, byli do niej najprzychylniej usposobieni. Bingley był gotów, Georgiana chętna, a Darcy zupełnie zdecydowany, by miło się czuć w jej towarzystwie.
Na widok Bingleya myśli Elżbiety pobiegły ku Jane. Jakże gorąco pragnęła wiedzieć, czy jego myśli obrały ten sam kierunek! Czasem wydawało jej się, że jest mniej niż dawniej rozmowny, a raz czy dwa odniosła przyjemne wrażenie, że spogląda na nią, szukając w jej twarzy podobieństwa do siostry. Chociaż to wszystko mogło być tylko złudzeniem, trudno było się mylić co do jego zachowania w stosunku do panny Darcy, rzekomej rywalki Jane. Ani jedno spojrzenie nie potwierdzało owych przypuszczeń: nie można było dostrzec nic, co by usprawiedliwiało nadzieje jego siostry. Pod tym względem Elżbieta uspokoiła się całkowicie, podczas zaś wizyty zaszło kilka drobnych wypadków, które chętnie wzięła za świadectwo czułej pamięci młodego człowieka o Jane i nieśmiałej chęci powiedzenia czegoś więcej, czegoś, co miałoby z nią jakikolwiek związek. W pewnej chwili, kiedy całe towarzystwo zajęte było rozmową, Bingley zwrócił się do Elżbiety tonem, w którym brzmiał głęboki żal, mówiąc, że wiele już czasu upłynęło, odkąd miał przyjemność widzieć ją po raz ostatni, a nim zdążyła odpowiedzieć, dodał:
- To przeszło osiem miesięcy. Spotkaliśmy się ostatnio dwudziestego szóstego listopada, kiedy tańczyliśmy razem w Netherfield.
Ta dobra pamięć ogromnie ucieszyła Elżbietę. Po chwili, kiedy znów nikt na nich nie zwracał uwagi, zapytał, czy wszystkie jej siostry są w Longbourn. Nie było w tym nic szczególnego, w tonie jednak i towarzyszącym spojrzeniu wiele można było wyczytać. Rzadko udawało się Elżbiecie spojrzeć na pana Darcy’ego za każdym razem jednak widziała na jego twarzy uprzejmy wyraz, a w słowach nie znajdowała ani wyniosłości, ani pogardy w stosunku do jej towarzystwa. Upewniło ją to w mniemaniu, że owa stwierdzona wczoraj poprawa obyczajów, choć może się okazać tylko chwilowa, przetrwała w każdym razie je den dzień. Widziała przecież, że szuka znajomości i zabiega o dobrą opinię u ludzi, z którymi parę miesięcy temu wstydziłby się zetknąć. Była świadkiem, jak jest uprzejmy nie tylko dla niej, ale dla tych właśnie krewnych, którymi przedtem otwarcie wzgardził. Wszystko to w porównaniu z ostatnią żywą sceną rozegraną na plebanii w Hunsford mówiło o tak ogromnej, tak uderzającej zmianie, że Elżbieta ledwo mogła się powstrzymać, by nie okazać zdziwienia. Ani w towarzystwie bliskich mu przyjaciół w Netherfield, ani wśród jego krewnych w Rosings nie widziała, by tak usilnie zabiegał o czyjąś sympatię czy też, by zachowanie jego było tak nieskrępowane, wolne od najmniejszej wyniosłości, jak tutaj, gdzie starania jego nie mogły mu przynieść żadnej korzyści i gdzie już sama znajomość z osobami, którym okazywał względy, mogłaby ściągnąć nań potępienie i szyderstwa pań zarówno z Netherfield, jak i Rosings.
Goście siedzieli przeszło pół godziny, kiedy zaś wstali, Darcy zwrócił się do siostry, by go poparła, prosząc państwa Gardiner wraz z siostrzenicą na obiad Pemberley, nim stąd wyjadą. Panna Darcy chętnie posłuchała, choć mówiła nieśmiało, co wymownie świadczyło, iż nie przywykła do częstego zapraszania gości. Pani Gardiner spojrzała na siostrzenicę, chcąc sprawdzić, jak do owego zaproszenia odniesie się najbardziej zainteresowana osoba, Elżbieta wszakże odwróciła głowę. Ciotka uznała jednak, że to umyślne uniknięcie odpowiedzialności świadczy raczej o chwilowym zakłopotaniu, nie zaś o niechęci do propozycji, widząc zaś, iż pan Gardiner ma ochotę na wizytę - niezmiernie bowiem lubił towarzystwo - ośmieliła się przyjąć zaproszenie. Ustalono, że przyjadą na obiad pojutrze. Bingley z ogromną radością przyjął wiadomość o zamierzonej wizycie Elżbiety. Twierdził, że ma jej jeszcze dużo do powiedzenia i chce się wiele dowiedzieć o wspólnych przyjaciołach z Hertfordshire. Elżbieta wytłumaczyła to sobie natychmiast chęcią usłyszenia czegoś więcej o Jane. Wszystko to razem wzięte sprawiło, że po wyjściu gości mogła myśleć o ostatniej półgodzinie z pewnym zadowoleniem, choć podczas wizyty niewiele odczuwała przyjemności. Chciała być sama, bała się przy tym pytań i uwag wujostwa, toteż wysłuchała tylko ich pochlebnej opinii o Bingleyu i pośpieszyła się przebrać.
Nie potrzebowała się jednak bać ciekawości państwa Gardiner - nie mieli bynajmniej zamiaru brać ją na spytki. Jasne było, że Elżbieta zna pana Darcy’ego lepiej, niż przypuszczali, jasne było również, że on się w niej kocha. Mieli wiele powodów do ciekawości, brakował
Madeleine
PostWysłany: Nie 21:46, 28 Gru 2008    Temat postu:

XXXIII
Niejednokrotnie tak się jakoś składało, że Elżbieta spacerując po parku spotykała nagle pana Darcy’ego. Odczuwała to jako złośliwość losu, który kierował młodego człowieka tam, dokąd nikt inny nigdy nie zaglądał. Chcąc temu zapobiec powiedziała panu Darcy’emu za pierwszym spotkaniem, że to jej ulubione miejsce - dlaczegóż więc przyszedł znowu? Bardzo to było dziwne. A jednak przyszedł po raz drugi i trzeci. Wyglądało to na świadomą przekorę czy też pociąg do samoudręczenia, bowiem w takich wypadkach zamiast zadać parę uprzejmych pytań, zamilknąć niezręcznie i odejść, uważał za stosowne zawracać i spacerować z nią razem. Nigdy nie mówił wiele, Elżbieta również nie zadawała sobie trudu podtrzymywania rozmowy czy też pilnego słuchania, uderzyło ją jednak podczas trzeciego wspólnego spaceru, że pan Darcy zadaje jej jakieś dziwne, nie powiązane ze sobą pytania: czy pobyt w Hunsford sprawia jej przyjemność, czy lubi samotne spacery, co myśli o szczęściu państwa Collinsów. Kiedy zaś gawędzili o Rosings, a Elżbieta wspominała, że nie zna dobrze dworu, rozmawiał z nią tak, jakby sądził, że za każdym pobytem w Kent będzie mieszkała tam właśnie. Wyraźnie wynikało to z jego słów. Czyżby miał na myśli pułkownika Fitzwilliama? Doszła do wniosku, że jeśli w ogóle chciał coś przez to powiedzieć, to chyba tylko to. Stropiła się wówczas nieco, toteż z zadowoleniem stwierdziła, że są już blisko furtki, naprzeciwko plebanii.
Pewnego dnia spacerowała pochłonięta powtórnym odczytywaniem listu Jane, rozpatrując szczegółowo fragmenty, które świadczyły, iż autorka jest w nie najlepszym nastroju, kiedy uniósłszy głowę zobaczyła tym razem nie pana Darcy’ego, lecz jego kuzyna. Odłożyła natychmiast list do kieszeni i zmuszając się do uśmiechu zauważyła:
- Nigdy nie spotykałam pana tutaj.
- Obchodziłem park naokoło, jak co roku. Chciałem zakończyć spacer wizytą na plebanii. Czy idzie pani jeszcze dalej?
- Nie, miałam właśnie zawrócić.
Zawróciła więc i ruszyli razem w kierunku domu.
- Czy to już pewne, że w sobotę opuszczają panowie Kent? - zapytała.
- Tak, jeśli Darcy znowu nie odłoży wyjazdu. Ja jestem na jego usługi. On robi to, na co mu przyjdzie ochota.
- A jeśli to, co robi, nie sprawia mu przyjemności, ma przynajmniej tę pociechę, że sam dokonał wyboru. Nie znam człowieka, którego by własna niezależność cieszyła bardziej niż pana Darcy’ego.
- Tak, on lubi robić wszystko wedle własnej woli - przyznał pułkownik. - Ale wszyscy to lubimy. To go tylko w całej sprawie różni od innych, że ma na dodatek pieniądze. Mówię to z przekonaniem. Młodszy syn musi przywyknąć do rezygnacji i zależności.
- W moim pojęciu, młodszy syn lorda nie ma najmniejszego pojęcia ani o jednym, ani o drugim. Mówiąc poważnie, cóż pan wie o rezygnacji czy zależności. Kiedyż to brak pieniędzy nie pozwolił panu pójść, gdzie chciałeś, czy zdobyć coś, na co przyszła panu fantazja?
- Pytania są trafne. Trudno mi powiedzieć, bym doświadczył kiedykolwiek kłopotów tego rodzaju. Ale w sprawach większej wagi brak pieniędzy mógłby mi się dobrze dać we znaki. Młodszym synom nie wolno się żenić, z kim chcą.
- Chyba że chcą się ożenić z bogatą panną, co jak przypuszczam, często im się zdarza.
- Przyzwyczajenie do wydatków sprawia, iż jesteśmy zbytnio od pieniędzy zależni. Mało ludzi równych mi pozycją może sobie pozwolić na ożenek nie zważając na posag.
Czyżby - pomyślała Elżbieta - mówił tu o mnie? Poczerwieniała lekko, lecz szybko się opanowała i ciągnęła żywo:
- Powiedz mi pan, proszę, jaka jest przeciętna cena młodszego syna lorda? Myślę, że gdyby starszy brat cieszył się dobrym zdrowiem, zadowoliłbyś się pan Pięćdziesięcioma tysiącami funtów?
Odpowiedział jej w tym samym tonie, po czym zaniechali już tego tematu. Zapanowała chwila ciszy, którą Elżbieta przerwała szybko nie chcąc, by pułkownik uważał, iż poruszyły ją te wynurzenia.
- W moim mniemaniu pan Darcy po to sprowadził pana na wieś, by mieć kogoś, kim mógłby rządzić. Dziwi mnie, że się jeszcze nie ożenił, by zachować ciągłą sposobność po temu. Ale może wystarcza mu tymczasem własna siostra. Jest przecież pod jego wyłączną opieką, toteż może z nią robić, co mu się żywnie podoba.
- O nie - zaprzeczył pułkownik. - Tę przyjemność musi dzielić ze mną. Sprawuję wspólnie z nim pieczę nad panną Darcy.
- Co słyszę! Proszę mi zaraz powiedzieć, jakimż to pan jest opiekunem. Czy ów obowiązek sprawia panu wiele kłopotu? Czasem trudno sobie poradzić z młodymi pannami w jej wieku, a jeśli ma w sobie prawdziwego ducha Darcych, może mieć również skłonność do stawiania na swoim.
Gdy wypowiadała te słowa, zauważyła, iż pułkownik przygląda się jej bacznie, a ze sposobu, w jaki zadał spieszne pytanie, skąd przypuszcza, iż panna Darcy sprawia im kłopot, wywnioskowała, że trafiła przypadkowo w sedno. Odparła więc natychmiast:
- Niech się pan nie obawia, nigdy nie słyszałam o niej nic złego. Mogę nawet powiedzieć, że to najposłuszniejsza na świecie istota. Jest faworytką pewnych moich znajomych - pani Hurst i panny Bingley. Wydaje mi się, iż mówił pan kiedyś, że je zna.
- Znam je bardzo dobrze. Ich brat to miły, dobrze wychowany człowiek, wielki przyjaciel Darcy’ego.
- O tak - odparła Elżbieta sucho. - Pan Darcy jest dlań niezwykle łaskawy i otacza go szczególną opieką.
- Opieką! Dobrze powiedziane, właściwie Darcy opiekuje się nim naprawdę - wtedy, oczywista, gdy zachodzi po temu potrzeba. W czasie naszej ostatniej podróży wspomniał był mi o czymś, za co, jak przypuszczam, pan Bingley bardzo mu jest wdzięczny. Ale właściwie… nie mam żadnych podstaw, by twierdzić, iż chodziło wówczas właśnie o Bingleya. Wszystko to tylko domysły.
- A cóż to było takiego?
- Pewna sprawa, której, oczywiście, Darcy nie chciał rozgłaszać, bardzo byłoby mu bowiem nieprzyjemnie, gdyby doszła do rodziny owej damy.
- Może pan być pewien, że nie powiem nikomu. - Niech pani pamięta, iż niewiele mamy danych, by twierdzić, iż chodziło o Bingleya. Darcy powiedział tylko, że bardzo jest z siebie rad, gdyż uchronił niedawno przyjaciela od kłopotu najbardziej nierozważnego małżeństwa. Nie wspominał mi jednak ani nazwisk, ani żadnych szczegółów. Przypuszczam tylko, ze szło o Bingleya, bo wiem, że ów młodzieniec łatwo mógłby wpaść w podobne tarapaty. Wiem poza tym, że spędzili wspólnie całe lato.
- A czy pan Darcy podawał panu powody swojej interwencji?
- O ile rozumiem, były pewne bardzo poważne obiekcje przeciwko damie.
- Jakich użył sposobów, aby ich rozłączyć?
- Nie mówił mi nic o swoich sposobach - roześmiał się pułkownik. - Powiedział mi tylko to, co już powtórzyłem pani.
Elżbieta bez słowa szła dalej, z sercem wezbranym gniewem. Pułkownik przyglądał się jej chwilę, po czym zapytał, czemu jest taka zamyślona.
- Myślę o tym, co mi pan przed chwilą powiedział. Postępowanie pańskiego kuzyna nie trafia mi do przekonania. Dlaczegóż on miał być sędzią w tej sprawie?
- Ma pani, zdaje się, ochotę nazwać ową interwencję nadmierną gorliwością.
- Nie rozumiem po prostu, jakim prawem pan Darcy miał decydować, czy jego przyjaciel zakochał się właściwie, czy nie, ani też dlaczego miał sam ustalać i określać, w czym leży szczęście pana Bingleya. Ale - ciągnęła opanowując się nieco - nie znamy przecież szczegółów tej sprawy, nie możemy go więc potępiać, to nieładnie. Trudno zresztą przypuścić, by w tym wypadku wchodziło w grę duże jakieś uczucie.
- Taki wniosek jest dość oczywisty - odparł Fitzwilliam - jednak żałośnie umniejsza sukces mojego kuzyna.
Słowa te, rzucone żartem, wydawały się Elżbiecie tak trafne w odniesieniu do pana Darcy’ego, że bała się mówić więcej. Zmieniła więc nagle temat i przez całą drogę rozmawiała już tylko o sprawach zupełnie obojętnych. W domu zamknęła się w swoim pokoju natychmiast po wyjściu gościa, myśląc bezustannie o tym, co usłyszała. Mało było prawdopodobne, by szło tu o kogoś innego. Nie istniał na świecie człowiek, na którego Darcy miałby tak nieograniczony wpływ
jak na Bingleya. Elżbieta nigdy nie wątpiła, że Darcy współdziała we wszystkim, co miało rozłączyć Jane i jej wielbiciela - zawsze jednak przypisywała pannie Bingley zarówno autorstwo, jak i wykonanie planu. Jeśli jednak nie zmyliła go tu własna próżność - to on, jego duma i fanaberie są przyczyną wszystkiego, co Jane dotychczas wycierpiała, co jeszcze cierpi. Zniszczył na pewien czas wszelkie nadzieje na szczęście serca czułego i szlachetnego, i nie wiadomo, jak długo trwać będzie ściągnięte przezeń zło.
Pułkownik Fitzwilliam powiedział: „Były pewne bardzo poważne obiekcje przeciwko tej damie”. Te poważne obiekcje to pewno nic innego jak jeden wuj, który jest małomiasteczkowym adwokatem, i drugi, który zajmuje się handlem w Londynie.
Nie uwierzę - mówiła do siebie - by mogli coś zarzucić samej Jane - jej urokowi, dobroci, rozumowi, wykształceniu czy urzekającemu obejściu. Nic też nie mogli wymyślić przeciwko ojcu, który aczkolwiek oryginał, ma zalety, jakich nie może negować nawet sam pan Darcy, i zdobył sobie powszechny szacunek, jakiego pan Darcy nigdy zapewne mieć nie będzie. Kiedy pomyślała o matce, pewność jej zachwiała się nieco. Elżbieta nie przypuszczała jednak, by te sprawy miały zasadnicze znaczenie dla pana Darcy’ego. Była przekonana, iż duma jego bardziej mogła ucierpieć z braku znaczenia ludzi, z którymi by się związał jego przyjaciel, niż z ich braku rozumu. Doszła więc do wniosku, że Darcy kierował się najohydniejszą pychą, a przy tym chciał zachować Bingleya dla własnej siostry.
Wzruszenie i łzy wywołane tymi przeżyciami przyniosły w rezultacie migrenę. Pod wieczór ból stał się tak nieznośny, a niechęć widzenia się z panem Darcym tak mocna, że Elżbieta postanowiła nie iść wraz z wszystkimi do Rosings, dokąd zaproszono ich na herbatę. Pastorowa nie zmuszała jej widząc, iż przyjaciółka naprawdę źle się czuje, nie pozwalała też mężowi zbytnio na nią nalegać. Mimo to pan Collins nie mógł ukryć obawy, że lady Katarzyna będzie niezadowolona z jej nieobecności.



XXXIV
Kiedy wszyscy wyszli, Elżbieta poczęła przeglądać listy Jane pisane do niej z Hunsford, jakby chciała jeszcze bardziej rozjątrzyć swój gniew na pana Darcy’ego. Nie można w nich było znaleźć ani narzekań, ani najmniejszych wzmianek o dawnych wypadkach, ani też słów świadczących o wciąż ją trawiącym cierpieniu - a jednak w każdym prawie wierszu znać było wyraźnie brak owej pogody, tak charakterystycznej dla Jane, pogody rzadko przyćmiewanej jakąś chmurą, bo płynęła z jasności duszy życzliwej wszystkim ludziom, duszy będącej w zgodzie z samą sobą. Elżbieta z większą uwagą czytała teraz każde zdanie, w którym mogła odnaleźć najmniejszy ślad bolesnych przeżyć Jane. Bezwstydna chełpliwość pana Darcy’ego, z jaką pysznił się nieszczęściem, którego był sprawcą, kazała jej głębiej odczuć cierpienie siostry. Pocieszała się przyjemną myślą, iż Darcy pojutrze wyjeżdża już z Rosings, i jeszcze Przyjemniejszą, że ona sama za niecałe dwa tygodnie będzie znowu z Jane i całą siłą siostrzanego uczucia pomoże jej odzyskać równowagę ducha.
Myśląc o tym, że Darcy opuszcza Kent, nie mogła zapomnieć, że razem z nim wyjeżdża jego kuzyn. Pułkownik jednak jasno dał do zrozumienia, że nie ma wobec niej poważnych zamiarów, a choć był bardzo miły, bynajmniej nie złamał jej serca.
Właśnie kiedy doszła do tego wniosku, poderwał ją nagle dźwięk dzwonka na dole. Serce zabiło jej lekko na myśl, że może to pułkownik Fitzwilliam przychodzi dowiedzieć się o nią, raz już przecież zajrzał był tutaj tak późno wieczorem. Szybko jednak nadzieja ta prysła i Elżbietę ogarnęły zupełnie inne uczucia, kiedy ku jej niepomiernemu zdumieniu do pokoju wszedł pan Darcy. Bez tchu prawie począł ją wypytywać o zdrowie, przypisując swą wizytę chęci usłyszenia, że już jej lepiej. Odpowiedziała z chłodną uprzejmością. Usiadł na chwilę, po czym zerwał się i począł chodzić po pokoju. Elżbieta była zdziwiona, lecz siedziała bez słowa. Trwało to kilka minut. Wreszcie Darcy podszedł do niej i zaczął mówić z przejęciem:
- Daremnie walczyłem ze sobą. Nie poradzę, nie zdławię mego uczucia. Pozwól mi, pani, wyznać, jak gorąco cię wielbię i kocham.
Trudno opisać zdumienie Elżbiety. Zaczerwieniła się, milcząca i osłupiała, nie wierząc własnym uszom. Uznał to za dostateczną zachętę i natychmiast rozpoczął wyznanie wszystkiego, co do niej czuje, co czuje już od dawna. Mówił pięknie, lecz miał do wypowiedzenia uczucia nie tylko z serca płynące, a słowa jego w nie mniejszym stopniu świadczyły o dumie, co o sentymencie. Z przejęciem, płynącym już od dawna ze świadomości swej wysokiej pozycji, lecz nie najlepiej popierającym miłosną prośbę, młody człowiek mówił o jej niskim urodzeniu, o tym, że małżeństwo z nią jest dlań upokorzeniem, i o rodzinnych obiekcjach, które rozsądek zawsze przeciwstawiał skłonności serca.
Choć niechęć Elżbiety była głęboka, młoda panna musiała zdać sobie sprawę z zaszczytu, jakim była miłość takiego człowieka. Nie wahała się ani chwili co do odpowiedzi, ale przykro jej było z początku, że musi mu zadać ból. Następne jednak jego słowa wznieciły w niej taką odrazę, że gniew stłumił już wszelką litość. Starała się jednak opanować, by odpowiedzieć spokojnie, kiedy skończy. Darcy zakończył wreszcie, podkreślając siłę swego uczucia, którego mimo wszelkich starań nie mógł przezwyciężyć. Wyraził też nadzieję, iż Elżbieta wynagrodzi mu to wszystko przyjmując jego oświadczyny. Słysząc te słowa Elżbieta zrozumiała, że młody panicz nie ma najmniejszych wątpliwości co do jej odpowiedzi. Mówił o obawach i niepewności, ale twarz jego wyrażała niezachwianą pewność. Wszystko to mogło ją tylko rozdrażnić, toteż gdy zamilkł odpowiedziała z ogniem w twarzy i w oczach:
- W podobnych przypadkach przyjęło się na ogół wyrażać wdzięczność za wyznane uczucia, nawet jeżeli nie można za nie odpłacić tym samym. Jest to zupełnie zrozumiałe i gdybym mogła odczuwać wdzięczność, podziękowałabym panu teraz. Nie potrafię jednak. Nigdy nie pragnęłam mieć u pana dobrej opinii, a i pan z pewnością niechętnie ją powziął. Przykro mi, że muszę komuś sprawić ból. Nie chciałam tego, Bóg
mi świadkiem, mam jednak nadzieję, że ból ten nie potrwa długo. Z pewnością po moim oświadczeniu owe zastrzeżenia, które jak pan mówiłeś, tak długo nie pozwalały ci wyznać sentymentów, teraz przezwyciężą je bez trudu.
Pan Darcy opierał się o kominek, wpatrzony w jej twarz. Wydawało się, iż słowa Elżbiety są dlań tyleż przykre co nieoczekiwane. Zbladł z gniewu, a z całej jego twarzy można było wyczytać wzburzenie. Starał się opanować, przynajmniej pozornie, i nie otworzył ust, póki - we własnym pojęciu - nie ochłonął zupełnie. Była to chwila ogromnie dla Elżbiety przykra. Wreszcie Darcy przemówił głosem, w którym przebijał wymuszony spokój:
- A więc to wszystko, czego miałem zaszczyt oczekiwać w odpowiedzi. Mógłbym zapewne prosić o wyjaśnienie, dlaczego, nie wysilając się nawet na grzeczność, odrzuca pani moją prośbę. To jednak nie ma żadnego znaczenia.
- Mogłabym również zapytać, dlaczego to pan, z tak wyraźnym zamiarem obrażenia mnie, oświadczył tutaj, iż kocha mnie wbrew własnej woli, własnemu rozsądkowi, a nawet własnej naturze. Czyż to nie wystarczający powód do nieuprzejmości, jeśli byłam nieuprzejma? Miałam jednak inne jeszcze powody - pan wiesz o tym dobrze. Gdyby moje uczucia nie były ci przeciwne, gdybym była obojętna, a nawet gdybym ci była przychylna - czy myślisz, że jakikolwiek wzgląd pozwoliłby mi przyjąć człowieka, który zburzył na wieki, zapewne, szczęście mojej ukochanej siostry?
Gdy wymawiała te słowa, krew napłynęła Dary’emu do twarzy. Szybko się jednak opanował i nie usiłując jej przerwać słuchał dalej.
- Mam wszelkie powody, by myśleć o panu źle. Nic nie może usprawiedliwić niegodnej, nieszlachetnej roli, jaką pan wówczas odegrał. Nie ośmielisz się pan, nie możesz zaprzeczyć, że jesteś głównym, jeśli nie jedynym, sprawcą ich rozłąki, że odpowiadasz za to, iż jedno z nich świat potępił za zmienność i niestałość, a z zawiedzionych nadziei drugiego naigrawa się i szydzi… że oboje pogrążyłeś w okrutnym nieszczęściu.
Przerwała. Z niemałym oburzeniem spostrzegła, iż Darcy słucha jej z miną bynajmniej nie świadczącą o skrusze. Spoglądał na nią nawet ze sztucznym uśmiechem niedowierzania.
- Czy może pan temu zaprzeczyć? - powtórzyła. Odpowiedział głosem opanowanym:
- Nie zamierzam przeczyć, iż uczyniłem wszystko, co w mej mocy, by rozłączyć mego przyjaciela z twoją, pani, siostrą, ani też nie ukrywam, iż cieszę się z mojego zwycięstwa. Lepiej obszedłem się z nim niż z samym sobą.
Elżbieta wzgardziła możliwością okazania mu, iż ta uprzejma uwaga doszła jej uszu - zrozumiała jednak dobrze sens słów, które bynajmniej nie złagodziły jej gniewu.
- Moja niechęć do pana nie opiera się na tym jedynie - ciągnęła. - Na długo przed wypadkiem, o którym mówiłam, miałam już sąd o panu wyrobiony.
Przed wieloma miesiącami słowa pana Wickhama otworzyły mi oczy. Cóż możesz pan powiedzieć o tej sprawie? Czy, pańskim zdaniem, to również była przyjacielska przysługa? Czy tak chcesz się bronić? Jak teraz nazwiesz swój postępek chcąc zwieść innych?
- Bardzo cię obchodzą, pani, sprawy owego młodego człowieka - odezwał się Darcy tonem mniej już spokojnym, a krew znowu napłynęła mu do twarzy.
- Któż, kto zna wszystkie jego nieszczęścia, może obojętnie przechodzić koło jego spraw?
- Jego nieszczęścia! - zawołał pogardliwie Darcy. - Wielkie to były nieszczęścia, doprawdy!
- I tyś je sprawił! - krzyknęła z mocą Elżbieta. - Tyś przywiódł go do ubóstwa, względnego ubóstwa, w jakim się teraz znajduje. Tyś odmówił mu pomocy, jaka - musiałeś o tym wiedzieć - była mu przyrzeczona. Tyś obrał najlepsze lata jego życia z niezależności materialnej, nie tylko mu obiecanej, lecz również, jakże zasłużonej! Wszystko to twoje dzieło, a jednak potrafisz mówić o jego nieszczęściu ze wzgardą i drwiną.
- I to wszystko - mówił Darcy spiesznymi krokami mierząc pokój - i to wszystko stanowi twój sąd o mnie! Tak oto mnie szacujesz! Dzięki ci za tak gruntowne wyjaśnienia. Według tego rachunku winy moje są rzeczywiście bardzo wielkie. Może jednak - tu zatrzymał się nagle i obrócił ku niej - może jednak owe przewiny łacniej poszłyby w niepamięć, gdybym nie uraził twojej dumy szczerym wyznaniem skrupułów, jakie dotąd powstrzymywały mnie od powzięcia poważnych zamiarów. Może stłumiłabyś owe gorzkie oskarżenia, gdybym układnie skrył przed tobą wszystkie moje walki wewnętrzne i przypochlebiał ci mówiąc, iż popycha mnie ku tobie tylko niewzruszone, czyste uczucie, rozsądek, myśli - wszystko, jednym słowem. Ale brzydzę się udawaniem, nie wstydzę się też uczuć, do których ci się przyznałem. Były jak najbardziej naturalne i właściwe. Czyż mogłaś oczekiwać, iż będę się cieszył z niższości twoich stosunków w świecie, iż będę sobie gratulował krewnych, których usytuowanie o tyle jest gorsze od mego?
Elżbieta czuła, że gniew jej wzrasta z każdą chwilą, mimo to zrobiła najwyższy wysiłek, by się opanować, i powiedziała:
- Mylisz się, panie Darcy, przypuszczając, że forma twoich oświadczyn zrobiła na mnie podobne wrażenie. Oszczędziła mi tylko zakłopotania, jakie mogłabym odczuwać odmawiając ci mej ręki, gdybyś o nią prosił jak prawdziwy dżentelmen.
Zauważyła, iż drgnął na te słowa, nie odezwał się jednak, ciągnęła więc dalej:
- Nie jesteś pan zdolny uczynić mi propozycji małżeństwa w sposób, który by mnie zachęcił do jej przyjęcia.
Znowu zdumienie odbiło się wyraźnie na jego twarzy, spoglądał na nią na poły z niedowierzaniem, na poły z udręką.
- Od samego początku - ciągnęła Elżbieta - mogę chyba powiedzieć nawet, od pierwszej chwili naszej znajomości, pańskie obejście kazało mi powziąć głębokie przekonanie o arogancji, zarozumialstwie, o samolubnej wzgardzie, z jaką traktujesz uczucia innych. Wszystko to stworzyło podwalinę nieufności, na której późniejsze wypadki wzniosły mur tak niezachwianej niechęci, że nie upłynął chyba miesiąc, kiedy wiedziałam, że jest pan ostatnim na świecie człowiekiem, którego byłabym skłonna poślubić.
- To wystarczy, pani. Pojmuję w zupełności twoje uczucia. Pozostaje mi tylko wstydzić się moich własnych. Wybacz, iż zająłem ci tyle czasu, i przyjmij najlepsze życzenia zdrowia i szczęścia.
Z tymi słowy opuścił spiesznie pokój, w następnej chwili Elżbieta usłyszała, jak otwiera drzwi frontowe i wychodzi z domu. Była przejęta aż do bólu. Nie wiedziała, co począć ze sobą, wreszcie w przypływie osłabienia usiadła i płakała przez pół godziny. Zdumienie jej wzrastało, w miarę jak rozważała minione przed chwilą wypadki. Otrzymać propozycję małżeństwa od pana Darcy’ego, który kochał się w niej od tylu miesięcy! Kochał się tak bardzo, iż chciał ją poślubić mimo wszystkich zastrzeżeń, dla których wzbraniał przyjacielowi poślubić jej siostrę, a przecież w jego przypadku musiały mu się rysować z co najmniej równą siłą! Nie do wiary! A właściwie przyjemnie pomyśleć, że potrafiła wzniecić nieświadomie tak gorące uczucia. Ale ta jego duma, ta straszliwa duma, bezwstydne przyznanie się do wszystkiego, co wyrządził Jane, niewybaczalna pewność siebie, z jaką o tym mówił, choć nie mógł usprawiedliwić swego postępku, ten zimny ton, jakim wspominał Wickhama, choć nawet nie usiłował zaprzeczyć, iż zachował się w stosunku do niego okrutnie - wszystko to wkrótce wzięło górę nad litością, jaką zrodziła na chwilę świadomość uczucia młodego człowieka.
Burzliwe myśli kłębiły się w jej głowie aż do chwili kiedy odgłos nadjeżdżającego powozu lady Katarzyny uprzytomnił Elżbiecie, iż nie nadaje się zupełnie do spotkania z Charlottą - pośpieszyła więc do swego pokoju.



XXXV
Ranek zbudził Elżbietę do tych samych myśli i rozważań, które poprzedniego dnia zamknęły wreszcie jej oczy. Wciąż jeszcze nie mogła ochłonąć ze zdumienia wspominając wczorajsze wypadki. Nie potrafiła myśleć o niczym innym, toteż niezdolna zająć się czymkolwiek postanowiła zaraz po śniadaniu zażyć trochę ruchu i powietrza. Wyruszyła prosto do ulubionego miejsca spacerów, lecz zatrzymała się na myśl, że przecież czasami przychodzi tu pan Darcy, toteż zamiast wejść do parku, skręciła na ścieżkę prowadzącą w bok od gościńca. Ścieżka biegła wzdłuż ogrodzenia parku. Elżbieta wkrótce minęła jedną z bram prowadzących na teren Rosings.
Przeszła się kilkakrotnie tam i z powrotem po tym odcinku dróżki, aż wreszcie skuszona urokiem poranka, stanęła w bramie i spojrzała na park. Przez pięć tygodni, jakie spędziła w Kent, wieś zmieniła się ogromnie, a wczesne drzewa okrywały się z każdym dniem coraz gęstszą zielenią. Miała właśnie zamiar ruszyć znowu, kiedy w okalającym park zagajniku zauważyła jakiegoś mężczyznę. Szedł w jej kierunku, Elżbieta w obawie, iż to pan Darcy, zawróciła natychmiast. Mężczyzna był już jednak tak blisko, że ją dostrzegł, i żywo postępując naprzód wymówił jej imię. Szła już w odwrotną stronę, ale słysząc, że ją ktoś woła - choć głos najwyraźniej wskazywał, iż to pan Darcy - zawróciła ku bramie. On tymczasem również już się tam znalazł i wyciągając ku niej list, który machinalnie wzięła, odezwał się z wyniosłym spokojem:
- Od pewnego czasu chodzę po zagajniku w nadziei spotkania pani. Proszę o łaskawe przeczytanie tego listu. - Po czym z lekkim ukłonem zawrócił i wkrótce zniknął jej z oczu.
Elżbieta otworzyła list nie spodziewając się znaleźć w nim nic przyjemnego. Opanowała ją jednak ogromna ciekawość, a zdumienie jej wzrosło, kiedy zobaczyła w kopercie dwie kartki papieru listowego gęsto i ściśle zapisane. Koperta wewnątrz również była zapisana. Elżbieta idąc dalej alejką zaczęła czytać. List datowany w Rosings o ósmej rano brzmiał:
Otrzymując ten list nie dręcz się pani obawą, iż będzie on zawierał powtórnie wynurzenia mych sentymentów lub wznowienie owych propozycji, które wczorajszego wieczoru okazały ci się tak niemiłe. Piszę to nie zamierzając bynajmniej ranić cię czy też upokarzać siebie rozpamiętując pragnienia, które dla obopólnej naszej szczęśliwości powinny jak najszybciej pójść w niepamięć. Gdyby wewnętrzny nakaz nie zmusił mnie do napisania i przedstawienia ci tego listu, zaoszczędzony byłby wysiłek zarówno autora, jak i czytającego. Musisz mi więc wybaczyć, iż ośmielam się prosić o chwilę uwagi - wiem, że twe uczucia niechętnie na nią przyzwolą, zwracam się jednak do twego poczucia sprawiedliwości.
Oskarżyłaś mnie wczorajszego wieczoru o dwa przestępstwa różnej zupełnie natury i nieporównywalne pod względem znaczenia. Pierwsze z nich to odsunięcie Bingleya od twej siostry, drugie - że wbrew zobowiązaniom, wbrew własnemu honorowi, wbrew wszelkim ludzkim uczuciom zniweczyłem dobrobyt pana Wickhama i rozwiałem wszelkie jego nadzieje na przyszłość. Trudno porównać rozłączenie dwojga młodych ludzi, których uczucia dojrzewały przez kilka tygodni zaledwie, z podłością, jaką jest świadome i niezasłużone odepchnięcie towarzysza młodości, powszechnie znanego jako faworyta mego ojca, młodzieńca, który nie miał żadnego innego oparcia oprócz naszej opieki i którego przyzwyczajono do myśli, iż może na nią liczyć. Od owego pierwszego zarzutu, którym tak pochopnie mnie wczoraj obciążyłaś, zwolnisz mnie, mam nadzieję, całkowicie po przeczytaniu niniejszego wyjaśnienia mych postępków i pobudek. Jeśli tłumacząc wszystko, co mi wyjawić należy, będę musiał z konieczności wyznać coś, co cię może urazić, to przykro mi bardzo. Konieczności jednak musi stać się zadość i dalsze usprawiedliwienia byłyby nonsensem. Wkrótce po przyjeździe do hrabstwa Hertford zauważyłem - podobnie jak inni - że Bingley wyróżnia twą siostrę spośród wszystkich panien z okolicy, dopiero jednak podczas owego wieczoru, na owych tańcach w Netherfield, nabrałem podejrzeń, iż jego do niej skłonność przerodziła się w głębsze uczucie. Bingleya zakochanego widywałem nieraz. Na owym balu, kiedy to miałem zaszczyt tańczenia z panią, dowiedziałem się, dzięki przypadkowym informacjom sir Williama Lucasa, po raz pierwszy, iż atencje Bingleya do twej siostry dały pochop do ogólnych przypuszczeń, iż młoda para wkrótce się pobierze. Sir William mówił o tym jako o rzeczy absolutnie pewnej - jedyną sprawą nie ustaloną był termin ślubu. Od tej chwili pilnie baczyłem na zachowanie mego przyjaciela i stwierdziłem, że skłonność jego do panny Bennet przechodzi wszystko, czego dotychczas byłem świadkiem. Przyglądałem się również twej siostrze, pani. Spojrzenie jej i obejście było szczere, pogodne i miłe jak zwykle - nie mogłem w nim jednak dojrzeć ani krzty szczególnego jakiegoś zainteresowania Bingleyem. Obserwacje owego wieczoru doprowadziły mnie do przekonania, że choć jego względy sprawiają jej przyjemność, nie znajdują pożywki w jej wzajemności. Jeśli ty, pani, nie myliłaś się w tym względzie, ja musiałem ulec złudzeniu. Wydaje mi się, że to drugie jest bardziej prawdopodobne, boć przecież lepiej znasz swoją siostrę niż ja. A jeśli tak, jeśli przez moje błędne mniemanie siostra twoja cierpiała - niechęć twoja do mnie nie była bezpodstawna. Nie waham się jednak powiedzieć, że powaga oblicza i zachowania twej siostry mogły najbystrzejszego obserwatora utwierdzić w mniemaniu, że aczkolwiek usposobienie jej łagodne jest i miłe, serce niełatwo się wzrusza. Pewne jest oczywista, iż chciałem wierzyć w jej obojętność, odważę się jednak stwierdzić, że nadzieje i obawy nieczęsto mają wpływ na moje obserwacje i decyzje. Wierzyłem w tę obojętność nie dlatego, żem jej chciał, wierzyłem na podstawie bezstronnego przekonania, wierzyłem równie silnie, jak tego rozumowo pragnąłem. Miałem przeciwko ich małżeństwu nie tylko te obiekcje, które jak ci to wczoraj wyznałem, mogła w moim przypadku zwalczyć jedynie największa siła namiętności - memu przyjacielowi brak odpowiednich koneksji nie przyniósłby tak wielkiej szkody jak mnie. Ale były i inne przyczyny mojej do tego małżeństwa niechęci, a chociaż przyczyny te istnieją w obu przypadkach i odgrywają równie ważną rolę, ja starałem się o nich zapomnieć, jako że nie miałem ich teraz tak żywo przed oczyma. Przyczyny te muszę ci pokrótce wyłożyć. Pozycja rodzinna twojej matki, choć bardzo nieodpowiednia, niczym jest w porównaniu z tak często, właściwie prawie zawsze, okazywanym przez nią całkowitym brakiem ogłady i wychowania. Ten sam brak okazują twoje trzy młodsze siostry, a czasami nawet twój ojciec, pani. Przebacz, boli mnie, kiedy cię obrażam. Niechże jednak przykrość, jaką ci sprawiają wady najbliższej rodziny i moja ich krytyka, złagodzi myśl, iż brak podstaw do podobnej oceny ciebie i twej starszej siostry, pani, jest pochwałą równie wielką dla waszego zachowania, jak zaszczytną dla waszego rozsądku i usposobienia. Powiem jeszcze tylko, że wydarzenia owego wieczora utwierdziły moje opinie o wszystkich zainteresowanych i ugruntowały racje, które już dawniej mogły mnie przywieść do tego, bym chronił przyjaciela przed związkiem najbardziej dlań w moim przekonaniu fatalnym. Jak z pewnością pamiętasz dobrze, pani, Bingley opuścił Netherfield następnego dnia i pojechał do Londynu z zamiarem rychłego powrotu. Teraz muszę ci wyjaśnić rolę, jak tu odegrałem. Niepokój jego sióstr równy był mojemu. Szybko przekonaliśmy się, że trapią nas te same obawy, a że byliśmy świadomi, iż trzeba jak najrychlej odsunąć Bingleya z Netherfield, postanowiliśmy zaraz połączyć się z nim w Londynie. Tam więc pojechaliśmy, a ja z całych sił próbowałem mu przedstawić niezaprzeczalnie złe strony ewentualnego związku, wyolbrzymiając je jeszcze. Choć jednak wszystkie moje zastrzeżenia mogły zachwiać czy też opóźnić jego decyzje, nie przypuszczam, by w ostatecznym wyniku powstrzymały go od małżeństwa, gdyby nie sekundowało im moje zapewnienie - a nie wahałem się go dać - iż jest on zupełnie obojętny twojej siostrze. Uprzednio wierzył, iż jest mu wzajemna, że ma dla niego poważne, jeśli nie takie same, uczucia. Bingley jednak jest z natury bardzo skromny i bardziej polega na moim sądzie niż na własnym. Nie było więc rzeczą trudną przekonać go, ze uległ złudzeniu. Kiedy zaś w to uwierzył, wytłumaczenie mu, jak niepotrzebny jest jego powrót do Hertfordshire, było kwestią jednej chwili. Za to wszystko nie mogę siebie winić. Jedna jest tylko sprawa, jeden mój postępek, o którym myślę z przykrością - to mianowicie, że zniżyłem się do przewrotności, jaką było ukrywanie przez Bingleyem przyjazdu twej siostry do Londynu. Wiedziałem o tym, jako że i panna Bingley wiedziała, brat jej jednak dotychczas jest tego nieświadom. Bardzo możliwe, że spotkanie ich nie przyniosłoby żadnych złych następstw, nie wydało mi się jednak, by uczucie mego przyjaciela na tyle już przygasło, aby spotkanie z twą siostrą nie groziło pewnym niebezpieczeństwem. Może to skrywanie, to udawanie było niegodne. Tak jednak postąpiłem, a uczyniłem to w najlepszych intencjach. Na ten temat nie mam już nic do powiedzenia, nie mam już nic na swą obronę. Jeśli zraniłem uczucia twej siostry, uczyniłem to nieświadomie, a chociaż pobudki, jakie mną kierowały, mogą oczywiście wydać się tobie, pani, niewystarczające, ja nie potrafię ich potępić.
Przechodzę do drugiego, cięższego, oskarżenia o wyrządzenie krzywdy panu Wickhamowi. Mogę je odeprzeć tylko wykładając ci, pani, całą historię stosunków jego z moją rodziną. Nie wiem, o co mnie w szczególności oskarżył. Jednak prawdziwość tego, co teraz będę pisać, może stwierdzić niejeden świadek, niezaprzeczalnie wiarygodny. Pan Wickham jest synem człowieka wielce szanowanego, który przez wiele lat zarządzał wszystkimi majętnościami Pemberley. Wypełniał on dobrze złożone nań obowiązki, co skłaniało mego ojca do świadczenia mu najrozmaitszych przysług - dlatego tak hojnie darzył łaską Jerzego Wickhama, swego chrześniaka. Łożył na jego szkołę, później na studia w Cambridge, co Wickhamowi było bardzo potrzebne, jako że własny jego ojciec, zubożały na skutek ekstrawagancji żony, nie mógł dać synowi wykształcenia godnego dżentelmena. Ojciec mój nie tylko ogromnie lubił towarzystwo tego młodego człowieka - jego maniery zawsze mu wszystkich zjednywały - lecz miał o nim również doskonałą opinię, toteż licząc, iż obierze on zawód duchownego, chciał mu dopomóc na tej drodze. Co do mnie, od wielu, wielu lat myślałem już o nim zupełnie inaczej. Złe skłonności, brak zasad, które pilnie skrywał przed okiem najlepszego swego przyjaciela, nie mogły ujść uwagi młodego człowieka, prawie jego rówieśnika, który miał okazję widywać go takim, jakim był w istocie. Podobnych okazji nie mógł mieć mój ojciec. Tu znowu muszę ci, pani, zadać ból - jak wielki - sama tylko możesz wiedzieć. Jakiekolwiek jednak sentymenty wzniecił w tobie pan Wickham, podejrzenie o ich naturze nie przeszkodzi mi ujawnić jego prawdziwego charakteru - przeciwnie, zachęcą mnie nawet do tego. Mój dobry i mądry ojciec umarł blisko pięć lat temu. Przywiązanie jego do pana Wickhama tak było silne do ostatniej chwili, że w testamencie szczególnie mi zalecał wspomaganie go na drodze, jaką sobie obrał, jeśli zaś Wickham zostanie ordynowany, ojciec pragnął, by młody pastor otrzymał od naszej rodziny pewną bardzo bogatą parafię, kiedy się tylko zwolni. Był tam również zapis tysiąca funtów. Ojciec Wickhama umarł wkrótce, a w pół roku później jego syn napisał do mnie zawiadamiając, iż ostatecznie postanowił nie obierać zawodu duchownego. Ma również nadzieję, że nie uznam za bezpodstawne jego roszczeń do natychmiastowej pomocy pieniężnej w miejsce owych godności, z którego to daru nie będzie mógł skorzystać. Dodawał, że ma zamiar poświęcić się prawu, a ja muszę zdawać sobie sprawę, że procenty od tysiąca funtów nie wystarczą na studia. Bardziej pragnąłem jego szczerości, niż w nią wierzyłem, w każdym razie byłem całkowicie gotów przystać na jego propozycję. Wiedziałem, że pan Wickham nie powinien zostać duchownym. Szybko doszliśmy do porozumienia. On rezygnował z wszelkich praw do pomocy na drodze kościelnej - nawet gdyby kiedykolwiek mógł taką pomoc przyjąć - a w zamian za to dostawał trzy tysiące funtów. Wydawało się, że wszelkie stosunki pomiędzy nami zostały zakończone. Zbyt złe miałem o nim mniemanie, by go zapraszać do Pemberley czy przystawać na jego towarzystwo w Londynie. Wydaje mi się, że przebywał tam najczęściej, a studia prawnicze były zwykłym wykrętem. Teraz nie mając żadnych przeszkód, wiódł życie hulaki i próżniaka. Przez trzy lata niewiele o nim słyszałem, lecz po śmierci plebana przeznaczonej dlań parafii Wickham zwrócił się do mnie listownie z prośbą o przedstawienie go do nominacji na następcę zmarłego. Zapewniał mnie - a uwierzyłem w to bez trudu - że znajduje się w opłakanych warunkach. Doszedł do wniosku, iż prawo jest nauką nie przynoszącą żadnych korzyści, i postanowił ostatecznie przyjąć święcenia, jeśli przedstawię go do nominacji na plebana parafii, o której była mowa, w co zresztą nie wątpi, jako że wie dobrze, iż nie patronuję nikomu innemu, a nie mogłem chyba zapomnieć o woli mego czcigodnego ojca. Chyba nie będziesz mnie, pani, winić za to, iż odmówiłem jego prośbie, jak również oparłem się, gdy mi ją powtórnie przedłożył. Oburzenie jego było równie wielkie jak kłopoty, toteż niewątpliwie z równą gwałtownością oskarżał mnie przed innymi, jak i przede mną samym. Po tym wszystkim poniechane zostały wszelkie pozory naszej znajomości. Nie wiem, jak żył - w każdym razie zeszłego lata znów narzucił się mojej uwadze, i to w sposób bardzo dla mnie bolesny. Muszę tutaj wspomnieć o pewnych okolicznościach, o których bardzo bym pragnął zapomnieć i które tylko tak wielkie jak to zobowiązanie każe mi komuś wyjawiać. To wystarczy - pewien już jestem twej dyskrecji, pani. Siostra moja, młodsza ode mnie o lat dziesięć przeszło, została powierzona opiece bratanka mej matki, pułkownika Fitzwilliama, i mojej. Mniej więcej rok temu, kiedy odebrano ją ze szkół, urządziliśmy jej dom w Londynie. Zeszłego lata pojechała do Ramsgate wraz ze swą opiekunką. Tam również udał się pan Wickham - niewątpliwie miał już wtedy określone zamiary, okazało się bowiem, iż wcześniej zawarł był znajomość z panią Younge, co do charakteru której zostaliśmy najfatalniej zwiedzeni. Przymykała oczy na wszystko, a nawet udzielała Wickhamowi pewnej pomocy, dzięki której tak się zarekomendował Georgianie - czułe jej serce dobrze pamiętało wszystkie uprzejmości, jakie jej w dzieciństwie świadczył - że wmówiono w nią miłość do niego i nakłoniono do zgody na ucieczkę. Tłumaczy ją w pewnej mierze fakt, że miała wówczas zaledwie piętnaście lat.
Powiedziawszy już o jej nierozwadze z zadowoleniem dodam, że dowiedziałem się o wszystkim z jej własnych ust. Przyjechałem do niej niespodzianie na dzień czy dwa przed planowaną ucieczką, a Georgiana, nie mogąc znieść myśli, iż zasmuci i obrazi brata, którego uważała za ojca prawie, wyznała mi wszystko. Możesz sobie, pani, wyobrazić, co czułem i jak się zachowywałem. Wzgląd na uczucia i reputację mojej siostry nie pozwoliły mi ogłosić całej sprawy publicznie, napisałem jednak do pana Wickhama, który wyjechał natychmiast. Pani Younge została, oczywiście, z punktu zwolniona. Niewątpliwie pan Wickham pragnął przede wszystkim majątku mej siostry, który wynosi trzydzieści tysięcy funtów, nie mogę jednak oprzeć się podejrzeniu, że mocnym bodźcem była mu chęć wywarcia na mnie zemsty. Doprawdy, byłaby to okrutna zemsta. To, pani, jest wierny opis wszystkich przypadków, w jakich obydwaj braliśmy udział. Jeśli nie odrzucisz go, uważając moje słowa za fałsz, uznasz mnie, myślę, niewinnym popełnionych wobec Wickhama zbrodni. Nie wiem, w jaki sposób, pod pokrywką jakiego kłamstwa, oszukał cię, pani, może jednak nie należy się temu dziwić, boć przecież nie wiedziałaś nic o żadnej z tych spraw. Śledztwo nie leżało w twoich możliwościach, a podejrzliwość - w twojej naturze. Może dziwisz się, pani, dlaczego nie powiedziałem tego wszystkiego wczoraj wieczorem. Nie byłem wtedy panem samego siebie na tyle, by wiedzieć, co musi czy powinno zostać wyjaśnione. Na świadka wszystkiego, co tu napisałem, powołać mogę pułkownika Fitzwilliama, który, oczywiście, musiał być powiadomiony o wszystkich szczegółach owych zajść, jako nasz bliski krewny, zaufany przyjaciel, a ponadto jeden z wykonawców testamentu mego ojca. Jeśli niechęć do mnie każe ci odrzucić niniejsze wyjaśnienie jako fałszywe, podobna przyczyna nie przeszkodzi ci zapewne zawierzyć memu kuzynowi. Ponieważ zaś może być jeszcze okazja zapytania go, postaram się w jakiś sposób oddać ci ten list do rąk jeszcze dzisiejszego ranka. Dodam tylko - niech cię Bóg błogosławi.
Fitzwilliam Darcy


XXXVI
Elżbieta, biorąc od pana Darcy’ego list, mogła jedynie przypuszczać, że zawiera on ponowienie prośby o jej rękę. Łatwo więc można sobie teraz wyobrazić, jak chciwie go czytała i jaki zamęt sprzecznych uczuć wzbudził w jej sercu. Trudno określić, co przeżywała podczas tej lektury. Najpierw ze zdumieniem stwierdziła, że Darcy uważa, iż może się jeszcze tłumaczyć. Przekonana była, że nie ma do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie nic, czego prawdziwe poczucie wstydu nie pragnęłoby ukryć. Głęboko uprzedzona do każdego jego słowa zaczęła czytać opis wydarzeń w Netherfield. Czytała tak chciwie, że ledwo mogła cokolwiek zrozumieć. Niecierpliwa dowiedzieć się, co przyniesie następne zdanie, nie potrafiła skupić uwagi na treści tego, które właśnie przebiegała wzrokiem. Z punktu odrzuciła jako fałsz zapewnienie, że Darcy był przekonany o obojętności Jane, a wyliczenie prawdziwych, najważniejszych obiekcji przeciwko małżeństwu przyjaciela zbyt ją rozgniewało, by chciała im oddać sprawiedliwość choć w części. Za to, co zrobił nie wyraził żalu, a to wystarczało. Pisał bez skruchy, dumnie. Cały ten list był wyniosły i zuchwały. Ale kiedy przyszła kolej na historię pana Wickhama - przejął ją ból jeszcze większy i uczucie jeszcze trudniejsze do opisania. Czytała bowiem z większą trochę uwagą opis wypadków, które - jeśli były prawdziwe - musiały obalić wszelkie żywione dotychczas przekonanie o wartości tego młodzieńca, a które nosiły niepokojące podobieństwo do historii przez niego samego opowiedzianej. Przejęło ją zdumienie, strach i przerażenie. Chciała zadać im kłam wykrzykując co chwila: „To musi być fałsz! To niemożliwe! To najokropniejsze kłamstwo!”, a kiedy przeczytała list do końca, niewiele rozumiejąc już z ostatnich stron, odłożyła spiesznie pismo odżegnując się od wszystkiego, co zawierało, przyrzekając sobie nie spojrzeć już na nie więcej.
W tym zamęcie uczuć, nie mogąc dać spoczynku skołatanym myślom, zaczęła iść dalej. Ale to nie pomogło. W pół minuty później znowu otworzyła list i zebrawszy wszystkie siły, by uspokoić się trochę, pogrążyła się znowu w bolesnej lekturze. Czytała tylko to, co tyczyło Wickhama. Tak dalece już panowała nad sobą, że rozumiała sens każdego zdania. Opis stosunków jego z rodziną z Pemberley zgadzał się najdokładniej z tym, co on sam mówił, a łaskawość i względy zmarłego pana Darcy’ego, choć przedtem nie znała ich rozmiarów, odpowiadały całkowicie jego słowom. Do tego miejsca oba opowiadania wzajemnie się potwierdzały, kiedy jednak doszło do sprawy testamentu, różnica była znaczna. Świeżo miała jeszcze w pamięci to, co mówił Wickham o przyobiecanej mu prebendzie a kiedy przypomniała sobie własne jego słowa, musiała dojść do wniosku, że jedna albo druga strona wręcz kłamie. Przez kilka chwil pochlebiała sobie, że nie zwiodła jej własna intuicyjna ocena. Ale gdy z najwyższą uwagą czytała i znowu powracała do następnych wypadków, do rezygnacji Wickhama z wszelkich praw do prebendy, do przyjęcia za to tak dużej sumy jak trzy tysiące funtów, znowu musiała się zawahać. Odłożyła list i poczęła rozważać wszystko po kolei, starając się przy tym zachować coś, co nazywała bezstronnością. Zastanawiała się nad prawdopodobieństwem jednej i drugiej wersji - nie mogła jednak dojść do żadnych wniosków. Z obu stron były tylko słowa. Znowu zaczęła czytać. Każda jednak linijka dowodziła coraz jaśniej, że sprawa, która w jej pojęciu bezapelacyjnie rzucała głęboki cień na pana Darcy’ego, mogła się ukazać w świetle oczyszczającym go z całej winy od początku do końca.
Pustota i rozwiązłość, o które tak śmiało oskarżał Wickhama, wstrząsnęły nią głęboko, tym bardziej że nie mogła dowieść fałszywości tego zarzutu. Nigdy nie słyszała o nim, póki nie wstąpił do pułku hrabstwa X za namową młodego człowieka, który spotkawszy go przypadkowo w Londynie, odnowił powierzchowną znajomość. O tym, jak żył dawniej, wiedziano w Hertfordshire tyle tylko, co sam opowiadał. Nigdy - nawet gdyby leżało to w jej możliwościach - nie przyszłoby jej do głowy zasięgać o nim jakichś wiadomości i dowiadywać się, jaki też on jest naprawdę. Jego wygląd, głos i obejście kazały go uważać za wcielenie doskonałości. Starała się przywołać z pamięci jakieś dowody jego dobroci, jakieś wyraźne oznaki prawości i dobrej woli, które obroniłyby go przed zarzutami pana Darcy’ego. Pragnęła wyciągnąć z tych wspomnień wniosek, że jednak przeważają w nim dobre cechy, które mogą sowicie opłacić te przypadkowe błędy, jak usiłowała określić to, co pan Darcy nazwał długoletnim nieróbstwem i występnym życiem. Ale podobne wspomnienia nie przyszły jej z pomocą. Mogła natychmiast przywołać przed oczy jego postać, z całym wdziękiem obejścia i manier, ale nie mogła sobie przypomnieć żadnych bardziej uchwytnych zalet niż to, że dobrze wyrażał się o sąsiedztwie i zyskał sobie uznanie wśród kolegów miłym i pociągającym zachowaniem. W tym miejscu przerwała swe rozmyślania na dłuższą chwilę, po czym znów zaczęła czytać. Niestety, opis zamiarów, jakie miał wobec panny Darcy, uzyskał pewne potwierdzenie w jej rozmowie z pułkownikiem Fitzwilliamem zeszłego ranka zaledwie. Wreszcie zaś Darcy powoływał na świadka samego pułkownika, który już jej mówił o swoich bliskich związkach z wszelkimi sprawami rodziny Darcych. Nie miała zaś podstaw do kwestionowania prawości pana Fitzwilliama. W pewnej chwili postanowiła zwrócić się do niego, porzuciła jednak ten pomysł rozumiejąc, jak dziwny musiałby się wydać pułkownikowi, potem zaś odrzuciła go całkowicie, przekonana, że pan Darcy nigdy nie zaryzykowałby podobnej propozycji, gdyby nie był pewny, iż kuzyn potwierdzi jego słowa.
Pamiętała doskonale wszystko, co zaszło podczas jej pierwszej rozmowy z Wickhamem u państwa Philips. Wiele jego wypowiedzi miała dotąd świeżo w pamięci. Teraz dopiero uderzyła ją myśl, jak niewłaściwe były te wyznania wobec obcej osoby. Zdziwiła się, jak mogła tego wcześniej nie zauważyć. Dostrzegła niedelikatność ciągłego wysuwania swojej osoby na pierwszy plan, niezgodność jego słów i czynów. Pamiętała, jak się przechwalał, że niestraszny mu pan Darcy, że może sobie uciekać, lecz on nie ustąpi pola - a jednak to on właśnie uciekł przed balem w Netherfield, w następnym tygodniu zaledwie. Przypomniała sobie również, że nim towarzystwo z Netherfield wyjechało do Londynu, opowiedział swoją historię tylko i wyłącznie jej, zaś po ich wyjeździe podawano ją sobie z ust do ust, że nie miał żadnych oporów ni skrupułów, by obrzucić błotem pana Darcy’ego, choć zapewniał ją uprzednio, iż szacunek dla ojca nigdy nie pozwoli mu wystawić syna na ludzką pogardę.
Jak inaczej wyglądało teraz wszystko, z czym on miał jakikolwiek związek! Jego zaloty do panny King były rezultatem odrażającej interesowności, a mierność jej fortuny nie dowodziła bynajmniej umiarkowania żądań młodego człowieka, lecz chciwości, z jaką rzucał się na byle co. Nie mogła znaleźć właściwych motywów jego zachowania względem niej samej - albo oszukał się, licząc na pieniądze, albo pochlebiał swej próżności pobudzając ją do okazywania mu względów, co najnieopatrzniej czyniła. Wszystkie, coraz to bardziej niechętne wysiłki, by obronić Wickhama, napotykały na rosnący opór, aż wreszcie oddając sprawiedliwość panu Darcy’emu mogła tylko przyznać, że Bingley, zapytywany przez Jane, dawno ją zapewnił o niewinności swego przyjaciela, że choć obejście Darcy’ego było wyniosłe i odpychające, nigdy podczas całej ich znajomości, która ostatnio pozwoliła im na częste spotkania, a nawet w pewnym sensie zbliżyła i pozwoliła jej poznać go lepiej - że w ciągu całej tej znajomości nie dostrzegła w nim nic, co by mogło świadczyć o nieprawości, braku zasad, braku podstaw religijnych czy moralnych; że wśród swych znajomych był szanowany i ceniony, że nawet Wickham przyznawał, iż jest dobrym bratem, że często słyszała, jak Darcy z miłością mówił o siostrze - potrafił więc zdobyć się na ciepłe uczucia. Gdyby naprawdę postąpił tak, jak mówił Wickham, to podobne pogwałcenie wszelkich zasad nie uszłoby oczom ludzkim, a przyjaźń pomiędzy człowiekiem zdolnym do takich czynów i kimś tak miłym jak pan Bingley byłaby rzeczą niepojętą.
Zaczęła się wstydzić, głęboko wstydzić. Ani o Darcym, ani o Wickhamie nie mogła myśleć bez głębokiego przeświadczenia, że była ślepa, stronnicza, uprzedzona, nierozsądna.
- Jakżeż nikczemnie się zachowałam! - krzyknęła.
- Ja, która pyszniłam się spostrzegawczością, ja, która tak ceniłam swój rozsądek, która często potępiałam szlachetną bezstronność mej siostry i pochlebiałam swej próżności bezużyteczną lub potępienia godną podejrzliwością. Jakież to upokarzające odkrycie! I jak słuszne upokorzenie! Nie miałabym grubszego bielma na oczach, gdybym była zakochana! Zaślepiła mnie pycha, nie miłość. Rada z wyróżnień jednego, dotknięta obojętnością drugiego, od początku naszej znajomości żywiłam z góry powzięte, na niczym nie oparte uprzedzenia, ani w jednym, ani w drugim wypadku nie radząc się własnego rozsądku. Nigdy do tej chwili nie znałam samej siebie!
Od swojej osoby do Jane, od Jane do Bingleya myśli jej biegły torem, który wkrótce naprowadził ją na wspomnienie, iż w tamtym wypadku wyjaśnienia pana Darcy’ego wydały jej się zupełnie niewystarczające. Przeczytała je więc po raz drugi. Rezultat był teraz zupełnie odmienny. Jak można nie dać mu wiary w jednym wypadku, a w drugim przyznać się do porażki? Mówił, że był zupełnie nieświadom uczuć Jane. Elżbieta zaś pamiętała przecież, co w tej właśnie materii mówiła Charlotta. Trudno też mu było zarzucić, że przedstawił fałszywy obraz Jane. Wiedziała, że choć uczucia siostry są gorące, Jane starała się ich nigdy nie uwidaczniać, i że obejście jej i zachowanie zawsze cechuje to niezmienne zrównoważenie, które rzadko się łączy z dużą uczuciowością.
Kiedy doszła do tej części listu, w której rodzinie jej stawiano tyle bolesnych, lecz jakże zasłużonych zarzutów, przejął ją głęboki wstyd. Zbyt mocno poczuła słuszność oskarżenia, by usiłowała je odeprzeć, a okoliczności, do jakich się specjalnie odwoływał - bal w Netherfield, który ugruntował owe uprzednio już powzięte zastrzeżenia - nie zrobiły na pewno mocniejszego wrażenia na nim niż na Elżbiecie.
Komplement dla niej i Jane nie przeszedł niepostrzeżenie. Złagodził ból, lecz nie mógł pocieszyć jej po tak ostrym potępieniu, jakie ściągnęła na siebie reszta rodziny, a kiedy zważyła, iż zawód Jane jest właściwie dziełem jej najbliższych, i zastanowiła się, jak bardzo zaważyć musi na ich opinii niewłaściwe zachowanie reszty rodziny, poczuła się zgnębiona i załamana jak jeszcze nigdy dotąd.
Przez dwie godziny spacerowała po alejce. Coraz to inne myśli przychodziły jej do głowy - przypominała sobie minione wypadki, ustalała najróżniejsze ewentualności i starała się pogodzić, jak mogła, z tą nagłą i tak istotną zmianą. Wreszcie zmęczenie i wzgląd na długą nieobecność w domu kazały jej zawrócić. Weszła na plebanię starając się przybrać wygląd jak zwykle pogodny, postanowiła też stłumić wszelkie myśli, które by nie pozwoliły jej brać udziału w ogólnej rozmowie.
Dowiedziała się natychmiast, że w czasie jej nieobecności na plebanii zjawili się obaj panowie z Rosings - pan Darcy tylko na kilka minut, by się pożegnać, ale pułkownik Fitzwilliam siedział co najmniej godzinę, czekając na jej powrót. Zdecydowany był nawet pójść i szukać jej. Elżbiecie pozostawało tylko udać, iż przykro jej, że się z nim nie widziała. W rzeczywistości ucieszyła się. Pułkownik Fitzwilliam przestał już być przedmiotem jej zainteresowania. Teraz mogła myśleć tylko o swoim liście.
XXXVII
Następnego ranka dwaj panowie opuścili Rosings. Pan Collins czatował na nich koło domku odźwiernego, by złożyć pożegnalne ukłony, po czym wrócił do domu z pokrzepiającą wiadomością, iż obaj wydawali się być w najlepszym zdrowiu i nastroju na tyle dobrym, na ile to było możliwe po melancholijnej scenie, jaka niedawno rozegrała się w Rosings. Pospieszył więc do dworu, by pocieszać lady Katarzynę i jej córkę, a za powrotem przyniósł z zachwytem wiadomość od wielkiej damy, iż tak jej się nudzi, że aż pragnie ich towarzystwa przy dzisiejszym obiedzie.
Trudno było Elżbiecie spoglądać na lady Katarzynę, nie myśląc przy tym, że gdyby tylko chciała, mogłaby teraz zostać jej przedstawiona jako przyszła siostrzenica. Trudno też jej było wyobrazić sobie bez uśmiechu, jak bardzo oburzyłaby się owa wielka dama. Cóż by powiedziała? Jak by się zachowała? - takimi pytaniami bawiła się Elżbieta przez cały czas.
Głównym przedmiotem rozmowy było zmniejszenie się towarzystwa w Rosings.
- Zapewniam was, że niezmiernie to odczułam - żaliła się lady Katarzyna. - Jestem przekonana, że nikt tak jak ja nie odczuwa utraty przyjaciół. A do tych młodych ludzi jestem szczególnie przywiązana, wiem też że i oni kochają mnie ogromnie. Strasznie im było żal odjeżdżać! Ale to tak zawsze z nimi. Kochany pułkownik do ostatniej chwili trzymał się jakoś, ale jego brat, jak mi się zdawało, bardzo boleśnie przeżył ten odjazd - bardziej chyba niż w zeszłym roku. Jego przywiązanie do Rosings wyraźnie wzrasta.
Tu pan Collins mógł zręcznie wtrącić jakieś pochlebstwo i aluzyjkę, na którą i matka, i córka łaskawie się uśmiechnęły.
Po obiedzie lady Katarzyna zauważyła, iż panna Bennet jest jakaś bez humoru, a przypisawszy to natychmiast jej niechęci do rychłego powrotu do domu, dodała:
- Jeśli to jest przyczyną, moje dziecko, musisz napisać do matki i poprosić ją, by ci pozwoliła zostać dłużej. Jestem przekonana, że pani Collins bardzo będzie temu rada.
- Dziękuję bardzo za tak łaskawe zaproszenie - odparła Elżbieta - niestety jednak nie mogę go przyjąć. W przyszłą sobotę muszę być w Londynie.
- Cóż, w takim razie będziecie tu tylko sześć tygodni. Liczyłam, że przyjedziecie na dwa miesiące. Mówiłam to pani Collins przed waszym przyjazdem. Jakiż może być powód tak szybkiego powrotu? Twoja matka z pewnością zostawiłaby cię nam jeszcze na dwa tygodnie.
- Ale nie mój ojciec. W zeszłym tygodniu pisał, bym przyspieszyła swój powrót.
- Och, ojciec dałby sobie radę bez ciebie, jeśli matka się zgodzi. Dla ojca córki nigdy się nie liczą. A jeśli pozostaniecie jeszcze przez cały miesiąc, będę mogła zabrać jedną z was do samego Londynu. Jadę tam na tydzień w początkach czerwca, a że Dawson nie ma nic przeciwko temu, by jechać na koźle, znajdzie się miejsce dla jednej z was w powozie. Jeśli zaś akurat zrobi się chłodno, to nawet zabiorę obie, boć przecie nie jesteście grube.
- Bardzo pani, doprawdy, łaskawa, lecz wydaje mi się, że musimy pozostać przy poprzednich naszych planach.
Lady Katarzyna wyglądała na zrezygnowaną.
- Pani Collins, musisz pani posłać z nimi służącego. Wiesz dobrze, iż zawsze mówię szczerze. Otóż nie mogę znieść myśli, by dwie młode panny same podróżowały powozem pocztowym. To wysoce niewłaściwe. Musi pani znaleźć kogoś, kto by z nimi pojechał. Ogromnie nie lubię takich rzeczy! Młode panny powinny mieć zawsze odpowiednią usługę i opiekę, stosownie, oczywiście, do swojej pozycji. Kiedy zeszłego lata moja siostrzenica Georgiana jechała do Ramsgate, zażądałam, by wysłano wraz z nią dwóch służących. Panna Darcy, córka pana Darcy’ego z Pemberley, i lady Anna nie mogłyby pokazać się inaczej, to byłoby niestosowne. Musi pani wysłać z nimi Johna. Jakem rada, że mi to na myśl przyszło. Byłoby to ujmą dla pani tak je wysłać same.
- Mój wuj ma przysłać po nas służącego.
- Och, twój wuj, panno Bennet, trzyma służącego?! Bardzom rada, że jest ktoś, kto myśli o tych rzeczach. Gdzie będziecie zmieniać konie? W Bromley, oczywiście. Jeśli wspomnicie o mnie w gospodzie „Pod Dzwonem”, zajmą się wami jak należy.
Lady Katarzyna miała jeszcze wiele pytań w związku z ich podróżą, a że nie na wszystkie odpowiadała sama, trzeba się było mieć na baczności. Bardzo to było po myśli Elżbiecie - bała się, że z takim zamętem w głowie może zapomnieć, gdzie się znajduje. Rozmyślania trzeba zostawić na godziny samotności. Za każdym więc razem, kiedy wokół nie było nikogo, z ulgą powracała do swych myśli. Nie minął ani jeden dzień, w którym nie wymknęłaby się na samotny spacer, by pofolgować sobie, pogrążając się w rozkoszy przykrych wspomnień.
Wkrótce była już na najlepszej drodze do wyuczenia się listu pana Darcy’ego na pamięć. Roztrząsała każde zdanie, zaś uczucia jej w stosunku do ich autora ogromnie się zmieniły. Kiedy wspominała sposób, w jaki jej się oświadczył, wciąż jeszcze ogarniało ją oburzenie, kiedy jednak myślała, jak niesłusznie go potępiła i jak bezpodstawne czyniła mu zarzuty, gniew zwracał się przeciwko niej samej, a zawód młodego człowieka stawał się powodem do współczucia. Uczucie jego wywoływało teraz wdzięczność, jego osoba - ogólnie biorąc - wzbudzała szacunek. Wciąż jeszcze nie potrafiła jednak przychylnie myśleć o nim ani też przez chwilę nie żałowała swej odmowy i nie pragnęła go jeszcze spotkać. Jej własne postępki były nieustającym źródłem wyrzutów i udręki, zaś nieszczęsne wady rodziny powodem jeszcze głębszego żalu. Nie miała najmniejszej nadziei, by można je było wyleczyć kiedykolwiek. Ojcu wystarcza, że śmieje się z młodszych córek - nigdy się nie zdobędzie na ich utemperowanie. Matka tak daleka wszystkiemu, co właściwe i stosowne, pozostawała nieświadoma złego. Nieraz Elżbieta z Jane pospołu starały się stłumić trzpiotowatość Lidii i Katarzyny, przy takiej jednak pobłażliwości matki nie było najmniejszej nadziei na poprawę. Katarzyna była popędliwą, słabą wewnętrznie dziewczyną i znajdowała się całkowicie pod wpływem Lidii. Słysząc uwagi starszych sióstr obrażała się natychmiast. Lidia, samowolna i beztroska, nie chciała ich nawet słuchać. Były to osóbki puste, leniwe i głupie. Dopóki w Meryton znajdzie się choć jeden oficer, będą z nim flirtowały, że zaś Meryton leży niedaleko Longbourn, będą tam biegać do końca życia.
Elżbieta martwiła się również sprawą Jane. Wyjaśnienia Darcy’ ego całkowicie przywróciły jej dobre mniemanie o Bingleyu, co w rezultacie zaostrzyło świadomość, jak wiele jej siostra straciła. Okazało się, że uczucia jego były poważne, a postępowanie wolne od najmniejszej skazy, chyba żeby mu uczynić zarzut ze ślepego zaufania do przyjaciela. Jak więc bolesną była myśl, że przez głupotę i brak godności najbliższej rodziny Jane została pozbawiona pozycji tak świetnej, tak pełnej walorów, tak bardzo obiecującej prawdziwe szczęście.
Kiedy do tych rozważań dodać odkrycie prawdziwego charakteru Wickhama, łatwo przyjdzie uwierzyć iż miły nastrój, jaki dawniej rzadko opuszczał Elżbietę, zmienił się bardzo i młoda panna z ogromnym trudem udawała teraz względnie pogodną.
W ostatnim tygodniu ich pobytu zaproszenia do Rosings były tak częste jak na początku. Ostatni wieczór również tam spędzili, a wielka dama znowu wypytywała szczegółowo, jak mają zamiar podróżować, dawała im wskazówki co do pakowania i tak nalegała, by składały suknie w jedyny, właściwy sposób, że Maria po powrocie uważała za swój obowiązek wyrzucić rzeczy z zamkniętego już rankiem kufra i całą robotę wykonać od nowa.
Przy rozstaniu lady Katarzyna niezwykle łaskawie życzyła im dobrej podróży i zapraszała je na przyszły rok do Hunsford, a panna de Bourgh tak dalece się wysiliła, by skłonić się i podać obu pannom rękę.



XXXVIII
W sobotę rano Elżbieta spotkała się przy śniadaniu z panem Collinsem na parę minut, nim jeszcze wszyscy zeszli, a pastor skorzystał z okazji wygłoszenia pożegnalnej mowy, która w jego mniemaniu była absolutnie konieczna.
- Nie wiadomo mi, panno Elżbieto - zaczął pompatycznie - czy małżonka moja wyraziła ci już wdzięczność za uprzejmość, jaką okazałaś odwiedzając nas tutaj. Jestem jednak pewien, że nim opuścisz ten dom, wyrazi ci ją niewątpliwie. Zapewniam cię, iż jesteśmy głęboko świadomi zaszczytu, jakim jest dla nas twe towarzystwo. Wiemy, jak niewiele ponęt ma skromna nasza chatynka. Prostota, w jakiej żyjemy, małe nasze pokoiki, nieliczni domownicy i ten skromny kontakt ze światem musi czynić Hunsford miejscem wielce nudnym dla takiej światowej jak ty młodej damy. Mam jednak nadzieję, że wierzysz w naszą wdzięczność za twą łaskę i zdajesz sobie sprawę, iż zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by uczynić ci ten pobyt jak najmniej nieprzyjemnym.
Elżbieta żywo zapewniła o swej wdzięczności i szczęściu, jakiego tu doznała. Spędziła u nich sześć bardzo przyjemnych tygodni. Radość zaś z przebywania z Charlottą i względy, jakimi ją otoczono, każą jej być wdzięczną. Pan Collins był zadowolony i równie uroczyście, lecz już z przebłyskiem uśmiechu, odparł:
- Ogromnie się cieszę słysząc, iż nie najgorzej spędziłaś ten czas. Zrobiliśmy na pewno wszystko, co w naszej mocy, by go umilić. A że tak się szczęśliwie złożyło, iż dzięki naszym stosunkom z Rosings mogliśmy wprowadzić cię w o tyle wyższe sfery, że mieliśmy możność częstej zmiany naszego ubogiego, domowego otoczenia na inne - pochlebiam sobie, iż twa wizyta w Hunsford nie była tak bardzo nudna. Nasza pozycja ze względu na rodzinę lady Katarzyny jest rzeczywiście niezwykłym wyniesieniem i błogosławieństwem, jakim niewielu może się poszczycić. Widziałaś, w jakich jesteśmy stosunkach. Widziałaś, jak nieustannie jesteśmy tam zapraszani. Doprawdy, wydaje mi się, iż przy wszystkich niedostatkach tej ubogiej plebanii nikt przebywający w niej nie może być przedmiotem współczucia, jeśli razem z nami pozostaje w owych zażyłych stosunkach z Rosings!
Słowa nie wystarczały, by wyrazić jego uczucia, toteż pastor musiał przejść się po pokoju, podczas gdy Elżbieta starała się połączyć w paru krótkich zdaniach prawdę z uprzejmością.
- Doprawdy, droga kuzynko, możesz zawieźć do Herfordshire jak najlepsze o nas wiadomości. W każdym razie pochlebiam sobie, że będziesz miała do tego podstawy. Byłaś codziennym świadkiem względów, jakimi otacza moją małżonkę lady Katarzyna, a w ogólności nie wydaje mi się, by przyjaciółka twoja dokonała złego… lecz na ten temat lepiej niech zamilczę Pozwól mi tylko zapewnić cię, droga panno Elżbieto że z całego serca życzę ci podobnej szczęśliwości w małżeństwie. Droga moja Charlotta i ja mamy we wszystkim jedno zdanie, zawsze myślimy tak samo. We wszystkim wykazujemy zdumiewające podobieństwo charakterów i poglądów. Wydajemy się stworzeni dla siebie nawzajem.
Elżbieta mogła uczciwie stwierdzić, iż w podobnym wypadku szczęście doprawdy musi być ogromne, i z równą powagą dodała, że głęboko wierzy w jego zadowolenie z domowych rozkoszy i bardzo się z tego cieszy. Nie odczuła jednak przykrości, kiedy wyliczanie owych rozkoszy zostało przerwane wejściem osoby, która była przedmiotem rozmowy. Biedna Charlotta! Jak smutno zostawiać ją takiemu towarzyszowi! Ale wybrała go mając oczy otwarte, a i teraz, choć wyraźnie żałowała, iż goście odjeżdżają, nie sprawiała wrażenia osoby proszącej o litość. Jej dom, gospodarstwo, parafia, drób i wszystkie związane z tym zajęcia nie straciły jeszcze swego uroku.
Wreszcie karetka pocztowa zajechała, przytroczono kufry, paczki ułożono wewnątrz i wszystko było gotowe. Przyjaciółki pożegnały się czule, po czym pan Collins odprowadził Elżbietę do pojazdu, a kiedy szli przez ogród, prosił ją o przekazanie wyrazów szacunku dla całej rodziny, nie zapominając o podziękowaniach za uprzejmość, jakiej doświadczył w Longbourn w zimie, oraz o ukłonach dla państwa Gardiner, choć nie zna ich osobiście. Wreszcie wsadził ją do karetki, potem Marię i już miał zatrzasnąć drzwiczki, gdy nagle z pewnym zakłopotaniem przypomniał sobie, że przecież zapomniały mu przekazać pożegnalnych słów dla pań z Rosings.
- Ale - dodał - życzycie sobie z pewnością, by złożyć im wasze pokorne uszanowania oraz podziękować gorąco za okazaną wam w czasie tego pobytu łaskawość.
Elżbieta nie zgłosiła sprzeciwu, więc pozwolił im wreszcie zamknąć drzwi i powóz ruszył.
- Mój Boże! - wykrzyknęła Maria po chwili milczenia. - Wydaje się, że przyjechałyśmy tu przed paru dniami zaledwie, a ile się przez ten czas wydarzyło!
- O tak, doprawdy wiele - odparła jej towarzyszka z westchnieniem.
- Dziewięć razy obiadowałyśmy w Rosings, a jeszcze w dodatku dwa razy byłyśmy na herbacie. Ileż będę miała do opowiadania!
A Elżbieta po cichu dodała:
- A ileż ja będę miała do ukrywania!
Jechały bez żadnych przeszkód nie rozmawiając wiele. Po czterech godzinach stanęły przed domem państwa Gardiner, gdzie zamierzały pozostać przez parę dni.
Jane wyglądała dobrze, a Elżbieta niewiele miała okazji do sprawdzania, w jakim siostra jest nastroju, bowiem dobra ciotka przygotowała dla nich wiele rozrywek. Lecz Jane wraz z siostrą wracała już do Longbourn, gdzie będzie dość czasu na obserwacje.
Jednak wiele ją kosztowało zmilczenie o oświadczynach pana Darcy’ego i czekanie aż do powrotu do Longbourn. Świadomość, iż może wyjawić Jane coś, co ją przejmie zdumieniem, a jednocześnie pochlebić tym resztkom własnej próżności, których jeszcze nie potrafiła wybić sobie z głowy, była ogromną pokusą do zwierzeń. Nic też nie mogłoby jej przezwyciężyć oprócz niezdecydowania, w jakim wciąż trwała, nie wiedziała bowiem, ile z tego wszystkiego może opowiedzieć siostrze, i bała się, iż kiedy raz zacznie mówić, zapędzi się w jakieś szczegóły o Bingleyu i jeszcze bardziej zasmuci Jane.



XXXIX
Był już drugi tydzień maja, kiedy trzy młode damy wyruszyły z ulicy Gracechurch w kierunku miasta X w hrabstwie Hertford. Podjeżdżając do gospody, gdzie - jak było umówione - miał oczekiwać na nie powóz pana Benneta, zobaczyły natychmiast, jako świadectwo punktualności stangreta, Kitty i Lidię wyglądające z sali jadalnej na górze. Młode panienki były tu już od godziny zabawiając się wizytami u modniarki naprzeciwko, przyglądaniem się stojącemu na warcie szyldwachowi oraz doprawianiem sałaty i ogórka.
Po przywitaniu sióstr triumfalnie pokazały im stół zastawiony zimnym mięsiwem, jakie zwykle dostarczyć może spiżarnia gospody.
- Czy to nie ładne? - wołały. - Czyż nie przyjemna niespodzianka?!
- Chcemy was poczęstować - dodała Lidia - ale musicie nam pożyczyć trochę pieniędzy, bośmy nasze wydały w sklepie. - Po czym pokazały im zakupy.
- Patrzcie, kupiłam ten kapelusz! Nie bardzo mi się podoba, ale pomyślałam, że ostatecznie można go kupić. Popruję go na kawałki zaraz po powrocie do domu i zobaczymy, czy nie potrafię z niego zrobić czegoś ładniejszego!
A kiedy siostry krzyknęły, że to obrzydlistwo, dodała zupełnie tym nie przejęta:
- Och, w sklepie były jeszcze dwa czy trzy o wiele brzydsze. Kupię trochę satynki w ładniejszym kolorze żeby go trochę ożywić, i stanie się zupełnie znośny A poza tym nie ma znaczenia, co się na siebie włoży tego lata, bo regiment milicji hrabstwa X wyjedzie z Meryton. Mają nas opuścić za dwa tygodnie.
- Doprawdy?! - zawołała Elżbieta z najwyższym zadowoleniem.
- Będą stacjonować koło Brighton. Tak bym chciała, żeby tatuś zabrał nas tam wszystkie na lato! To byłby wspaniały pomysł i wydaje mi się, że nic by nas nie kosztował. Mama również bardzo by chciała pojechać. Pomyśl tylko, cóż to będzie za lato, jeśli nie pojedziemy do Brighton!
Tak, pomyśla

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group