Forum Forum o Dumie i Uprzedzeniu Strona Główna Forum o Dumie i Uprzedzeniu
www.dumaiuprzedzenie.fora.pl
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

[Ebook] Duma i Uprzedzenie
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o Dumie i Uprzedzeniu Strona Główna -> Książka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
aakpkasiaaakp
5 tys. funtów rocznie



Dołączył: 05 Gru 2008
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Sob 0:10, 29 Sie 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]
na tej str. możecie przeczytać wszystkie powieści J. Austen


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dusiołek
1 tys. funtów rocznie



Dołączył: 12 Paź 2009
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Wto 16:03, 20 Paź 2009    Temat postu:

Książkę drukowaną, tak jak zdjęcie wydrukowane, a nie wyświetlone na monitorze komputera, można wziąć do ręki - to jest wyjątkowe przeżycie jakiego nie da monitor Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
aakpkasiaaakp
5 tys. funtów rocznie



Dołączył: 05 Gru 2008
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pon 17:26, 26 Paź 2009    Temat postu:

ja też wolę czytac książki na kartkach ale jak jakiejś nigdzie nie mogę znaleźć to wtedy czytam ebooka

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dusiołek
1 tys. funtów rocznie



Dołączył: 12 Paź 2009
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pon 20:47, 26 Paź 2009    Temat postu:

Ja też kilka lat nie miałam DiU więc czytałam e-booka, ale czyta się inaczej... No i ciężko mi znaleźć ulubione fragmenty

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JoannaS
5 tys. funtów rocznie



Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z Falenicy

PostWysłany: Pon 19:26, 30 Lis 2009    Temat postu:

Brakujący fragment przed rozdziałem LI

długów, jeszcze mu coś zostanie. O, to dzieło wujka. Szlachetny, szczodry człowiek! Ileż wziął na siebie kłopotów. Mała suma nie wystarczyłaby na to wszystko.
- Nie - odparł ojciec. - Wickham byłby idiotą, gdyby ją brał z mniejszym posagiem niż dziesięć tysięcy funtów. Nie chciałbym tak źle o nim myśleć na samym początku naszych rodzinnych stosunków.
- Dziesięć tysięcy funtów! Wielki Boże! Jak można spłacić choćby połowę takiej su-my? Pan Bennet nie odpowiedział i szli dalej w zamyśleniu. W domu ojciec poszedł do bi-blioteki, by odpisać na list, dziewczęta zaś weszły do jadalni.
- Więc naprawdę mają się pobrać! - mówiła Elżbieta, gdy zostały same. - Jakież to dziwne! I za to musimy być wdzięczni Opatrzności. Musimy się cieszyć z ich ślubu, chociaż wiemy, że nie może być szczęśliwa z tak okropnym człowiekiem jak Wickham! O Lidio!
- Pocieszam się myślą - odparła Jane - że Wickham na pewno nie poślubiłby Lidii, nie kochając jej prawdziwie. Drogi nasz wuj z pewnością mu pomógł w spłaceniu długów, nie wierzę jednak, by mu dał dziesięć tysięcy funtów czy coś podobnego. Ma przecież wiele wła-snych dzieci, a może ich mieć jeszcze więcej. Jakżeby więc mógł dać choćby połowę tak znacznej sumy?
- Gdybyśmy mogli wiedzieć, ile wynoszą wszystkie jego długi i ile postanowił wziąć wraz z naszą siostrą, mielibyśmy dokładną sumę, jaką dostał od wujaszka, bo Wickham nie ma ani pensa. Nigdy nie będziemy się mogli odwdzięczyć wujkowi i cioci za ich dobroć. Wzięli ją do swojego domu i dali jej opiekę i przyjazne wsparcie. Jest to poświęcenie, którego lata wdzięczności nie spłacą. W tej chwili jest już u nich. Jeśli ich dobroć nie sprawi, by po-czuła, jak bardzo zawiniła, to nie zasługuje na szczęście. Jak też mogło wyglądać jej pierwsze spotkanie z ciocią!
- Musimy starać się zapomnieć o postępkach jednego i drugiego. Sądzę, że jednak bę-dą szczęśliwi. Wierzę, że zgoda Wickhama na małżeństwo jest dowodem, iż zaczyna przy-zwoicie myśleć. Mogą oboje spoważnieć pod wpływem wzajemnego uczucia. Pocieszam się myślą, że osiądą gdzieś i będą żyli spokojnie i tak rozsądnie, że po pewnym czasie dawne ich szaleństwa pójdą w niepamięć.
- Postępków ich nikt nie jest w stanie zapomnieć - odparła Elżbieta. - Ani ty, ani ja, ani nikt. Nie ma sensu mówić o tym. Nagle dziewczętom przyszło do głowy, że matka praw-dopodobnie nie wie jeszcze o niczym. Weszły więc do biblioteki i spytały ojca, czy nie życzy sobie, powiadomiły matkę. Pisał właśnie. Nie podnosząc głowy, odparł chłodno:
- Proszę, jeśli macie ochotę.
- Czy możemy zabrać list wujka, by jej przeczytać?
- Bierzcie, co chcecie, i wynoście się.
Elżbieta wzięła list z biurka i razem z siostrą poszła na górę. Mary i Kitty były u mat-ki, można więc było od razu zawiadomić wszystkich. Przygotowawszy panią Bennet na dobrą wiadomość, przeczytały głośno list. Matka ledwo mogła się opanować. Kiedy Jane przeczytała, iż pan Gardiner ma nadzieję, że Lidia wkrótce wyjdzie za mąż, radość pani Bennet wybuchła gwałtownie, a każde zdanie wzmagało potok słów.
Była teraz równie roztrzęsiona radością, jak przedtem przerażeniem i strapieniem. Wystarczyło jej zupełnie, iż córka wyjdzie za mąż. Zadowolenia jej nie mąciła najlżejsza obawa o szczęście Lidii ani świadomość upokorzenia, jakie ściągał postępek córki.
- Moja kochana, kochana Lidia! - wołała pani Bennet. - Jakież to nadzwyczajne! Wyjdzie za mąż! Zobaczę ją znowu! Będzie mężatką w siedemnastym roku życia! Kochany, do-bry mój brat! Wiedziałam, że tak będzie! Wiedziałam, że wszystko załatwi! O, jakże tęsknię za nią i kochanym Wickhamem! Ale wyprawa, wyprawa! Zaraz napiszę w tej sprawie do bratowej! Lizzy, kochanie, biegnij do ojca i spytaj, ile na to da! Poczekaj, poczekaj, pójdę sama! Kitty, zadzwoń na gospodynię. Ubiorę się szybko! Kochana moja Lidia! Jakaż to będzie radość, kiedy się znów spotkamy!
Najstarsza córka usiłowała osłabić trochę ten wybuch radości, kierując myśli na zobowiązanie, jakie zaciągnęli wobec pana Gardinera.
- Musimy w dużej mierze przypisać szczęśliwe zakończenie całej sprawy dobroci wuja - mówiła. - Jesteśmy przekonane, że obiecał panu Wickhamowi pomoc pieniężną.
- No, to wszystko w porządku - odparła pani Bennet. - Któż miał to zrobić jak nie rodzony wuj? Gdyby nie miał żony i dzieci, wszystkie jego pieniądze przeszłyby na mnie i na moje córki. Pierwszy raz dostajemy coś od niego - nie licząc tych kilku prezentów. Taka jestem szczęśliwa! Wkrótce będę miała jedną córkę zamężną. Pani Wickham! Jak to dobrze brzmi. Dopiero w kwietniu skończyła szesnaście lat. Jane, kochana, jestem tak podniecona, że na pewno nie będę zdolna napisać ani słowa, więc ci podyktuję, a ty pisz. Później ustalimy z ojcem sprawy pieniężne, bo trzeba natychmiast wszystko zamówić.
Zajęła się więc takimi szczegółami jak perkal, muślin i batyst i wkrótce podyktowała-by ogromną listę zamówień, gdyby Jane nie przekonała jej - z pewnymi trudnościami - by zaczekała, aż ojciec znajdzie chwilę czasu, i naradziła się z nim jednak. Dzień zwłoki nie-wielkie przecież ma znaczenie. Matka była zbyt szczęśliwa, by się upierać jak zwykle. Zaświtały jej w głowie inne pomysły.
- Zaraz, jak tylko się ubiorę, pojadę do Meryton - mówiła. - Zawiozę siostrze dobrą wiadomość. Wracając mogę wstąpić po drodze do lady Lucas i pani Long. Kitty, biegnij i powiedz, żeby powóz zajechał. Przejażdżka na świeżym powietrzu na pewno dobrze mi zrobi! Może wam coś załatwić w Meryton, dziewczęta? O, jest nasza Hill! Kochana moja Hill, słyszałaś już dobrą nowinę? Panna Lidia wychodzi za mąż, a wy dostaniecie wazę ponczu, żeby i wam było wesoło w dzień jej ślubu.
Gospodyni natychmiast zaczęła wyrażać swą radość. Elżbieta przyjęła jej powinszowania, po czym, mając dosyć tego błazeństwa, uciekła do siebie, by spokojnie pomyśleć. Sytuacja biednej Lidii była i teraz pożałowania godna, należało jednak Bogu dziękować, że jest taka, a nie gorsza. Tak myślała Elżbieta i chociaż zastanawiając się nad przyszłością siostry nie mogła się dopatrzeć ani podstaw do szczęścia, ani nadziei na dobrobyt, to jednak oglądając się na przeszłość, na to, czego się jeszcze dwie gadziny temu wszyscy obawiali, rozumiała, ile teraz zyskali.
L
Pan Bennet nieraz już w przeszłości żałował, że wydawał był cały dochód, zamiast odkładać co roku pewną sumę i w ten sposób lepiej zabezpieczyć dzieci i żonę na wypadek, gdyby pani Bennet go przeżyła. Dzisiaj żałował tego jeszcze bardziej. Gdyby spełnił swój obowiązek w tym względzie, Lidia nie zawdzięczałaby teraz wujowi tej odrobiny honoru i dobrej reputacji, jaką można jeszcze było dla niej kupić. Zadowolenie wynikające z faktu, iż zmusiło się jednego z największych młodych łajdaków w Wielkiej Brytanii, by został jej mężem, znalazłoby właściwe miejsce w uczuciach pana Benneta.
Był przejęty i zmartwiony, iż owa sprawa, tak mało korzystna dla wszystkich, została załatwiona wyłącznie kosztem szwagra. Był też zdecydowany dowiedzieć się, jeśli to tylko możliwe, ile wyłożył pan Gardiner na ową pomoc - i jak najszybciej spłacić dług.
Po ślubie pana Benneta liczenie się z pieniędzmi uważane było za rzecz niepotrzebną, jako że, oczywiście, miał się urodzić syn. Ów syn natychmiast po dojściu do pełnoletności miał być ogniwem łączącym majątek z rodziną i w ten sposób wdowa i młodsze dzieci miały zostać zabezpieczone. Pięć córek przyszło na świat, a syna wciąż jeszcze oczekiwano. Nawet w wiele lat po urodzeniu Lidii pani Bennet wciąż jeszcze myślała, że będzie miała syna. Wreszcie opłakano smutną prawdę - wówczas jednak było już za późno na oszczędzanie. Pani Bennet nie miała do tego talentu i tylko niechęć pana Benneta do zaciągania długów sprawiła, że nie wydawali więcej, niż im na to pozwalały dochody.
W umowie małżeńskiej na panią Bennet i jej dzieci zapisane zostało pięć tysięcy funtów. Podział tej sumy pomiędzy dzieci zależał od woli rodziców. Była to sprawa, którą chociażby w stosunku do Lidii należało teraz ustalić. Pan Bennet bez wahania przyjął przedstawioną mu propozycję. Z ogromną wdzięcznością, choć dosyć zwięźle, podziękował za okazaną mu przez szwagra dobroć, a następnie zadeklarował na piśmie całkowitą aprobatę wszelkich podjętych poczynań i chęć wypełnienia wszelkich zobowiązań złożonych w jego imieniu. Nie przypuszczał, iż nakłonienie Wickhama do małżeństwa z Lidią - jeśli w ogóle będzie możliwe - okaże się tak dla niego łatwe. Nie straci nawet dziesięciu funtów, płacąc im rocznie przyobiecane sto, niewiele mniej bowiem wydawał na Lidię, jeśliby policzyć jej utrzymanie, kieszonkowe oraz ciągłe prezenty w postaci pieniężnej, jakie otrzymywała z rąk matki. Miłą niespodziankę sprawił mu fakt, iż załatwienie całej sprawy będzie wymagało od niego tak śmiesznych wysiłków. Teraz już chciał mieć z tym wszystkim jak najmniej do czynienia. Kiedy minął pierwszy wybuch gniewu, który pobudził go do tak energicznych poszukiwań, wróciła naturalnym biegiem rzeczy wrodzona opieszałość i niechęć do wysiłku. List został wkrótce wysłany, gdyż pan Bennet potrafił szybko wykonać zamierzenie, choć z decyzją zwlekał zwykle bardzo długo. Prosił o dalsze szczegółowe wiadomości, co zawdzięcza szwagrowi, zbyt jednak był oburzony na Lidię, by przesyłać dla niej choć słowo.
Dobra nowina szybko rozeszła się po domu i z proporcjonalną szybkością - po okolicy. Sąsiedzi przyjęli ją z filozoficznym spokojem. Prawdę mówiąc, rozmowy w salonach byłyby o wiele ciekawsze, gdyby panna Lidia Bennet przeszła na utrzymanie parafii lub gdyby w najlepszym wypadku - trzymano ją do końca życia w zamknięciu na jakiejś odległej farmie. Na temat ślubu można było jednak wiele mówić, a dobrotliwe życzenia wszystkiego dla niej najlepszego składane przez złośliwe starsze panie w Meryton nie straciły, mimo zmienionych warunków, swego istotnego znaczenia, przy takim mężu bowiem nieudane życie jest właściwie sprawą przesądzoną.
Przez dwa ostatnie tygodnie pani Bennet nie schodziła na dół, tego jednak szczęsnego dnia znowu zajęła główne miejsce za stołem. Była w nastroju męcząco radosnym. Najmniejsze poczucie wstydu nie mąciło jej wesela. Odkąd Jane skończyła szesnaście lat, największym marzeniem troskliwej matki było małżeństwo jednej z córek - i to marzenie miało się teraz właśnie ziścić. Myśli jej i słowa obracały się tylko wokół niezbędnych akcesoriów wszelkich wytwornych ślubów: pięknych muślinów, nowych powozów i służby. Uporczywie przeszukiwała całe sąsiedztwo, by znaleźć odpowiednią siedzibę dla córki. Nie znając sytuacji materialnej młodej pary ani nie zastanawiając się nawet nad nią, odrzucała to, co było jej zdaniem nieodpowiednie ze względu na rozmiary i okazałość.
- Hyde Park może by uszedł - rozważała - gdyby Gouldingowie chcieli się stamtąd wynieść, albo ten wielki dom w Stoke, gdyby salon był obszerniejszy. Ashworth jest jednak zbyt daleko. Nie zniosę, by Lidia mieszkała dalej niż dziesięć mil ode mnie. Znowu w Purvis Lodge straszne są mansardy.
Dopóki służba była w pokoju, mąż pozwolił jej snuć te rozważania, później jednak powiedział:
- Zanim wynajmiesz jeden lub wszystkie te domy dla swojej córki i zięcia, pozwól naprzód, żono, byśmy się dobrze zrozumieli. Do jednego domu w tej okolicy nie będą mieli wstępu: nie mogę aprobować ich bezwstydnych postępków, przyjmując ich w Longbourn.
Po tym oświadczeniu nastąpiła dyskusja, pan Bennet był jednak nieustępliwy. W dalszej rozmowie poruszyli jeszcze jedną sprawę - i pani Bennet usłyszała ze zdumieniem i prze-rażeniem, że mąż jej nie da ani gwinei na wyprawę dla córki. Oświadczył, że w związku z nadchodzącą uroczystością nie okaże Lidii najmniejszych dowodów uczucia. Pani Bennet zupełnie nie mogła tego zrozumieć. Żeby gniew ojca doprowadził do odebrania córce przywileju, bez którego jej małżeństwo nie ma właściwie znaczenia! To przechodziło wszelkie wy-obrażenie! Bardziej odczuwała hańbę, jaką brak nowych sukien okryje małżeństwo córki, niż wstyd z tego powodu, iż Lidia uciekła z Wickhamem i żyła z nim dwa tygodnie bez ślubu Elżbieta żałowała teraz serdecznie, że w chwili rozterki wyznała panu Darcy’emu swoje oba-wy o Lidię, myślała bowiem, iż skoro małżeństwo tak szybko z kończy sprawę ucieczki, może uda się ukryć nieszczęsny jego początek przed wszystkimi, którzy nie byli ze sprawą bezpośrednio związani.
Nie obawiała się, że Darcy przekaże tę wiadomość dalej. Niewielu było na świecie ludzi, których dyskrecji równie mocno ufała, lecz jednocześnie niczyja znajomość ostatnich postępków Lidii nie była dla Elżbiety równie bolesna. Ból ten nie wynikał z obawy przed skutkami, jakie może sama ponieść, przed utratą szczęścia - tak czy inaczej, wytwarzała się pomiędzy nimi przepaść nie do przebycia. Nawet gdyby małżeństwo Lidii zostało najwłaściwiej zawarte, trudno by było przypuścić, by Darcy zechciał połączyć się z rodziną, związaną - oprócz wszelkich innych zastrzeżeń - najmocniejszymi węzłami z człowiekiem, którym jakże słusznie pogardzał.
Nie dziwiła się, że przed takimi koneksjami Darcy musi się wzdragać. Chęć pozyskania jej względów, którą tak wyraźnie okazywał podczas jej pobytu w Derbyshire, nie mogła, wedle wszelkich racjonalnych ocen, wytrzymać podobnego ciosu. Elżbieta była upokorzona, zgnębiona. Żałowała, lecz nie bardzo wiedziała, czego właściwie żałuje. Zaczęła być zazdrosna jego szacunek, kiedy porzuciła już wszelką nadzieję, by Darcy mógł ją nim jeszcze obdarzać. Pragnęła usłyszeć coś o nim, kiedy nie było najmniejszych szans na wiadomości. Była pewna, że mogłaby znaleźć z nim szczęście, kiedy nie istniało już prawdopodobieństwo, by mogli się jeszcze spotkać.
Często wyobrażała sobie, jak bardzo triumfowałby Darcy, gdyby wiedział, że propozycja, którą zaledwie cztery miesiące temu dumnie odrzuciła, teraz zostałaby przyjęta z radością i wdzięcznością. Nie wątpiła, że był szlachetny, najszlachetniejszy z mężczyzn. Ale był przecież człowiekiem i dlatego musiałby teraz odczuwać satysfakcję.
Zaczęła pojmować, że Darcy był ze względu na swój rozum i charakter najwłaściwszym dla niej mężczyzną. Jego rozsądek i usposobienie, choć tak zupełnie odmienne, doskonale by jej odpowiadały. Związek ten przyniósłby im obopólną korzyść: jej żywość i bezpośredniość mogłyby wnieść trochę giętkości w jego sposób myślenia i złagodzić obejście, ona zaś zyskałaby o wiele więcej, a to ze względu na jego wiedzę, wyrobione sądy i znajomość świata. Lecz nie było nadziei, by podobnie udane małżeństwo mogło dać zachwyconym tłumom przykład, czym jest prawdziwa szczęśliwość dwojga poślubionych sobie ludzi. Wkrótce w ich rodzinie miał zostać zawarty związek o zupełnie innych perspektywach i z góry wykluczający wszelkie możliwości szczęścia.
Elżbieta nie mogła sobie wyobrazić, w jaki sposób tych dwoje będzie potrafiło zachować jaką taką niezależność materialną, mogła jednak łatwo przewidzieć, jak krótko trwać będzie szczęście pary połączonej tylko dlatego, iż namiętności ich silniejsze były od cnoty.
Wkrótce przyszedł następny list od pana Gardinera. Na oświadczenie pana Benneta, iż wie, co szwagier dla nich zrobił, pan Gardiner odpowiadał z prostotą, iż szczęście wszystkich członków rodziny żywo go obchodzi, i zakończył prośbą, by nie poruszać już tego tematu nigdy więcej. Najważniejszą wiadomością w liście było, że pan Wickham postanowił porzucić służbę w milicji.
Zacząłem nalegać, by to uczynił - pisał pan Gardiner - natychmiast po uzgodnieniu sprawy małżeństwa. Myślę, że zgodzicie się ze mną i uznacie jego wyjście z tych oddziałów za posunięcie właściwe zarówno ze względu na niego, jak i na moją siostrzenicę. Pan Wickham zamierza zaciągnąć się do regularnej armii - a znalazło się jeszcze kilku dawnych jego znajomych, którzy chcą mu w tym pomóc. Ma obietnicę uzyskania stopnia chorążego w regimencie generała X, który teraz stacjonuje na północy. Myślę, że bardzo będzie dobrze, jeśli znajdą się tak daleko od nas. Wickham obiecuje uczciwość. Mam nadzieję, że wśród obcych ludzi, gdzie nie mają jeszcze zepsutej reputacji, może będą się zachowywać rozważniej. Napisałem do pułkownika Forstera, powiadamiając go o naszych obecnych poczynaniach i prosząc, by uspokoił wszelkich wierzycieli pana Wickhama w Brighton i okolicach i zawiadomił ich, że długi rychło zostaną spłacone, za co ja sam poręczam. Proszę, byś zadał sobie trud i dał podobne zapewnienie jego wierzycielom w Meryton, których listę zgodną z informacjami pana Wickhama dołączę. Ujawnił wszystkie swoje długi, mam nadzieję, że w tym nas przynajmniej nie oszukał. Harggerston otrzymał już wskazówki i wszystko zostanie spłacone w ciągu tygodnia. Potem pojadą razem do jego regimentu, chyba że zostaną jeszcze zaproszeni do Longbourn. Żona moja powiada, iż Lidia gorąco pragnie zobaczyć was wszystkich przed wyjazdem na północ. Czuje się dobrze i prosi, by przekazać wyrazy należnego poważania tobie i matce.
Twój itd.
E. Gardiner
Pan Bennet i jego córki widzieli równie jasno jak pan Gardiner, jakie korzyści wynika-ją z tego, iż Wickham opuści swój obecny regiment. Pani Bennet jednak nie była tym tak uradowana jak inni. Lidia ma osiąść na północy teraz właśnie, kiedy matka znajdowała w jej towarzystwie powód do największej dumy i radości - nie porzuciła bowiem myśli o osadzeniu Lidii w hrabstwie Hertford! Co za rozczarowanie! Poza tym jaka szkoda, że Lidia opuszcza regiment, w którym znała wszystkich i miała tylu wielbicieli!
- Tak się przywiązała do pani Forster - narzekała matka. - To wstyd wysyłać ją gdzie indziej. A poza tym tylu jest tam młodych ludzi bardzo przez nią lubianych. W regimencie generała X może nie znaleźć tak miłych oficerów.
Prośba córki - bo tak należało ją rozumieć - by przyjęto ją w domu, zanim nie wyjedzie na północ, została na początku zdecydowanie odrzucona przez ojca, lecz Jane i Elżbieta prosiły go wspólnie, by ze względu na uczucia i reputację siostry, rodzice przyjęli ją w dniu ślubu, a nalegały tak gorąco, a przy tym rozumnie i łagodnie, że musiał przyznać im rację i przystać na ich prośbę. Matka dowiedziała się z radością, iż będzie miała przyjemność pokazać swoją zamężną córkę sąsiadom, zanim zostanie zesłana na północ. Tak więc kiedy pan Bennet odpisywał szwagrowi, posłał również swe pozwolenie na przyjazd państwa młodych. Ustalono, iż natychmiast po zakończeniu ceremonii wyjadą do Longbourn. Elżbieta dziwiła się jednak, iż Wickham przystał na ten plan, a i sama gdyby posłuchała tylko głosu własnych chęci, uznałaby spotkanie z nim za rzecz najmniej pożądaną.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JoannaS
5 tys. funtów rocznie



Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z Falenicy

PostWysłany: Pon 19:36, 30 Lis 2009    Temat postu:

I jeszcze jeden brakujący fragment

Prowadziła miłe rozmowy z Charlottą, poza tym pogoda, jak na tę porę roku, była bardzo piękna i przechadzki sprawiały jej wiele radości. Ulubionym miejscem spacerów Elżbiety był rzadki zagajnik okalający park. Pomiędzy drzewami wiodła tam osłonięta ścieżka, której najwidoczniej nikt prócz niej nie doceniał. Tam czuła się bezpieczna przed ciekawością lady Katarzyny i tam chodziła często, podczas gdy inni składali swe uszanowania wielkiej damie.
Tak w spokoju minęły pierwsze dwa tygodnie pobytu Elżbiety w Hunsford. Zbliżała się Wielkanoc. W tygodniu przedświątecznym rezydujące w Rosings grono miało się powiększyć, co w tak małej rodzinie musiało być wydarzeniem dużej wagi. Elżbieta dowiedziała się wkrótce po przybyciu, że w najbliższych tygodniach spodziewają się przyjazdu pana Darcy’ego i chociaż miała wielu znajomych, których chętniej by zobaczyła, wiedziała, że podczas wieczorów w Rosings jego obecność będzie dla niej pewnym urozmaiceniem. Ubawi się widząc, jak daremne są plany panny Bingley, i obserwując jego zachowanie wobec kuzynki, dla której przeznaczyła go najwyraźniej lady Katarzyna. Mówiła ona o przyjeździe siostrzeńca z żywym zadowoleniem i opowiadała o nim w samych superlatywach. Kiedy dowiedziała się, że Elżbieta i panna Lucas widywały go już często, była prawie niezadowolona.
Wiadomość o przybyciu gościa szybko dotarła na plebanię, pan Collins bowiem spa-cerował cały ranek w pobliżu chat wychodzących na drogę hunsfordzką, by się jak najwcześniej dowiedzieć o tym ważnym wydarzeniu. Natychmiast kiedy powóz skręcił w park, zacny pastor, skłoniwszy się głęboko przejeżdżającym, pośpieszył do domu z wielką nowiną. Następnego ranka popędził do Rosings, by złożyć swe uszanowanie. Przyjęli je dwaj siostrzeńcy lady Katarzyny, bo pan Darcy przywiózł ze sobą niejakiego pułkownika Fitzwilliama, młodszego syna swego wuja, lorda X. Ku zdumieniu całego towarzystwa pastor powrócił z oby-dwoma panami. Charlotta zobaczyła z okna mężowskiej biblioteki, jak przechodzą przez drogę, pobiegła więc szybko do sąsiedniego pokoju, by powiedzieć dziewczętom, jakiego mają oczekiwać zaszczytu.
- Tobie, Elżbieto, powinnam podziękować za te względy. Do mnie pan Darcy nigdy by tak szybko nie przyszedł z wizytą.
Nim Elżbieta zdążyła zaprzeć się praw do podobnego uznania, dzwonek oznajmił przybycie gości i po chwili trzej panowie weszli do pokoju. Pierwszy z nich, pułkownik Fitzwilliam, mężczyzna około trzydziestki, nie był piękny, lecz postawą i zachowaniem sprawiał wrażenie dżentelmena. Pan Darcy wyglądał tak samo jak w Hertfordshire. Ze zwykłą powściągliwością złożył pastorowej uszanowanie, a bez względu na to, jakie były jego uczucia dla Elżbiety, powitał ją zachowując wszelkie pozory spokoju. Elżbieta skłoniła mu się tylko nie mówiąc słowa.
Pułkownik Fitzwilliam z gładkością i swobodą dobrze wychowanego człowieka zaczął natychmiast rozmowę. Kuzyn jego wypowiedział zaledwie kilka uwag o domu i ogrodzie, zwracając się przy tym do pastorowej, po czym siedział i milczał. Po chwili jednak uprzejmość jego posunęła się tak dalece, że zapytał Elżbietę o zdrowie rodziny. Odpowiedziała mu tak, jak się zwykle na to pytanie odpowiada, a po krótkiej przerwie dodała:
- Moja starsza siostra jest od trzech miesięcy w Londynie. Czy nie spotkał pan jej przypadkiem?
Wiedziała doskonale, że nie widział Jane, chciała jednak zobaczyć, czy zdradzi się z tym, że wie, co zaszło między nią i Bingleyami. Wydało się jej, że był trochę zmieszany, kie-dy odpowiadał, że nie miał szczęścia spotkać panny Bennet. Nie poruszali już więcej tego tematu, a wkrótce obaj panowie pożegnali się i wyszli.
XXXI
O manierach pułkownika Fitzwilliama wyrażano się na plebani ze szczerym zachwytem, a panie były przekonane, że jego obecność ogromnie im uprzyjemni wizyty w Rosings. Dopiero jednak po kilku dniach otrzymały zaproszenie lady Katarzyny, kiedy bowiem we dworze bawili goście, mieszkańcy plebani nie byli już potrzebni. Zaszczycono ich więc owym wyróżnieniem dopiero w tydzień po przyjeździe obu panów. W dzień Wielkiejnocy wychodząc z kościoła lady Katarzyna zaprosiła mieszkańców plebani na wieczór do Rosings. Przez ostatni tydzień rzadko widywali wielką damę i jej córkę. Pułkownik nieraz zaglądał na plebanię, pana Darcy’ego jednak widzieli tylko w kościele.
Zaproszenie, oczywiście, przyjęto i o oznaczonej porze goście przyłączyli się do grona osób zebranych w salonie lady Katarzyny. Wielka dama przyjęła ich grzecznie, lecz dawała jasno do zrozumienia, że towarzystwo ich nie jest już tak pożądane jak wówczas, kiedy nie miała nikogo innego. Zajmowała się prawie wyłącznie swymi siostrzeńcami, zwracając się do nich, a zwłaszcza do pana Darcy’ego, o wiele częściej niż do pozostałych osób.
Pułkownik był im ogromnie rad, ich towarzystwo było tu dlań wybawieniem, a poza tym ładna przyjaciółeczka pastorowej wyraźnie mu się podobała. Zasiadł teraz przy niej i tak żywo rozprawiał o Kent i Hertfordshire, o podróżach i życiu domowym, o nowych książkach i muzyce, że Elżbieta pomyślała, iż nigdy nie czuła się tutaj ani w części tak dobrze i miło. Rozmawiali zaś tak żywo i wesoło, że zarówno lady Katarzyna, jak i Darcy zwrócili na to uwagę. Ten ostatni spoglądał na nich raz po raz z wyrazem zaciekawienia w oczach. Po chwili lady Katarzyna dała wyraz temu uczuciu w sposób mniej delikatny, zawołała bowiem po prostu:
- Co ty tam mówisz, chłopcze? O czym rozmawiacie? Cóż opowiadasz pannie Bennet? Niechże i ja to usłyszę!
- Rozmawiamy o muzyce - odparł pułkownik, gdy już nie mógł dłużej uchylać się od odpowiedzi.
- O muzyce! Mów więc głośno, proszę. To mój najulubieńszy temat. Muszę brać udział w rozmowie, jeśli się mówi o muzyce. Wydaje mi się, że mało jest w Anglii ludzi, którzy znajdują większe zadowolenie w tym przedmiocie i mają lepszy gust ode mnie. Gdybym się kształciła, byłabym dziś wielką znawczynią muzyki. Tak samo Anna, gdyby jej zdrowie pozwoliło na naukę. Pewna jestem, że grałaby znakomicie. Jak Georgiana z muzyką?
Pan Darcy unosił się w serdecznych zachwytach nad umiejętnościami siostry.
- Cieszę się, że tak ją chwalisz. Powiedz jej ode mnie, proszę, iż nie zajdzie w muzyce daleko, jeśli nie będzie dużo ćwiczyć.
- Zapewniam ciocię - odparł - iż Georgiana nie potrzebuje tej przestrogi. Ćwiczy bardzo sumiennie.
- To doskonale. Ćwiczeń nigdy nie za dużo. W następnym liście muszę jej napisać, by się pod żadnym pozorem nie zaniedbywała. Ciągle powtarzam młodym pannom, iż bez sumiennego ćwiczenia nie osiągną doskonałości w muzyce. Kilkakrotnie już mówiłam pannie Bennet, że nigdy nie będzie grała dobrze, jeśli nie poświęci więcej czasu na ćwiczenia, a ponieważ pani Collins nie ma klawikordu, bardzo proszę, by przychodziła codziennie do Rosings i ćwiczyła w pokoju pani Jenkinson. Rozumiesz, tam nie będzie nikomu na zawadzie.
Pan Darcy wydawał się trochę zawstydzony nietaktem ciotki, toteż nie odpowiedział.
Kiedy wypili kawę, pułkownik przypomniał Elżbiecie, iż obiecała mu zagrać, usiadła więc zaraz przy klawikordzie, a on przysunął się do niej. Lady Katarzyna wysłuchała połowy piosenki, po czym zaczęła znowu rozmawiać z siostrzeńcem. Wreszcie Darcy wstał i ze zwykłą sobie powagą podszedł do klawikordu, stanął przy nim tak, by móc objąć wzrokiem twarz pięknej panny. Dostrzegła to Elżbieta i za pierwszą sposobną przerwą zwróciła się ku niemu z wyzywającym uśmiechem.
- Chce mnie pan zapewne przestraszyć przysłuchując się z taką powagą moim piosen-kom. Ale mnie to nie przeraża, chociaż siostra pańska tak pięknie gra na klawikordzie. Mam usposobienie tak przekorne, że nie potrafię się bać, gdy ktoś stara się mnie przestraszyć. Od-waga moja zawsze wtedy przybiera na sile.
- Nie będę twierdził, że jest pani w błędzie - odparł Darcy - z pewnością bowiem nie przypuszczasz, bym naprawdę chciał cię przestraszyć. Mam zaszczyt znać cię wystarczająco długo, by wiedzieć, jaką ci sprawia przyjemność wygłaszanie czasem opinii, w które sama nie wierzysz.
Elżbieta uśmiała się serdecznie z tej charakterystyki, po czym zwróciła się do pułkownika:
- Piękne rzeczy opowie tu o mnie pański kuzyn! Nauczy pana nie dawać wiary ani jednemu mojemu słowu. Jakam ja nieszczęśliwa, że w tym akurat zakątku, gdzie myślałam znaleźć odrobinę zaufania u ludzi, musiałam spotkać człowieka, co tak dobrze mnie zna. Do-prawdy, panie Darcy, bardzo to nieszlachetnie z pańskiej strony wyjawić od razu wszystko, co się pan o mnie złego dowiedział w Hertfordshire. Pozwól mi pan też dodać, że postępujesz bardzo nieoględnie, prowokujesz mnie bowiem do odpłaty. Mogą teraz wyjść na jaw sprawy, które grozą przejmą pańską rodzinę.
- Nie boję się, pani - odparł z uśmiechem.
- Proszę, powiedz, pani, o co go możesz oskarżyć! - zainteresował się natychmiast pułkownik Fitzwilham. - Bardzo bym chciał wiedzieć, jak też on się zachowuje wśród obcych.
- A więc dowiesz się pan, lecz bądź przygotowany na coś okropnego. Otóż, musi pan wiedzieć, że po raz pierwszy zobaczyłam go w Hertfordshire na balu. I jak pan myśli, cóż on tam robił? Oto tańczył tylko cztery razy. Przykro mi ranić pańskie uczucia, ale tak było naprawdę. Tańczył tylko cztery razy, choć było bardzo mało panów i wiem z pewnością, że niejedna panna siedziała nie znalazłszy partnera. Nie może pan temu zaprzeczyć, panie Darcy.
- Nie miałem szczęścia znać ani jednej panny oprócz dam, z którymi przybyłem.
- Prawda, a na sali balowej nie można zawrzeć żadnej znajomości. Cóż, panie pułkowniku, co mam zagrać teraz? Moje palce czekają na pańskie rozkazy.
- Może - mówił Darcy - lepiej bym postąpił, gdybym wówczas szukał znajomości, lecz nie potrafię rekomendować się ludziom obcym.
- Czy będziemy pytać pańskiego kuzyna o powody? - zapytała Elżbieta wciąż zwracając się do pułkownika Fitzwilliama. - Czy będziemy go pytać, dlaczegóż to mądry i wykształcony, obyty w świecie człowiek nie ma danych po temu, by się rekomendować obcym?
- Potrafię sam odpowiedzieć na to pytanie - odrzekł pułkownik. - Robi to z lenistwa.
- Z pewnością nie mam właściwych innym zdolności swobodnego prowadzenia rozmowy z ludźmi, których widzę pierwszy raz w życiu. Nie potrafię dostroić się do tonu ich rozmowy lub, jak to się często zdarza, udawać, iż ciekawią mnie ich sprawy.
- Moje palce - rzekła Elżbieta - nie poruszają się po tej klawiaturze tak mistrzowsko jak palce wielu kobiet. Nie mają tej siły i szybkości uderzenia ani też nie wydobywają tego samego tonu. Ale zawsze uważałam, że sama jestem temu winna, bo nie chciało mi się ćwiczyć - Nie przypuszczam jednak, by moje palce były gorsze od palców innych dam, które grają o wiele lepiej niż ja.
- Masz pani zupełną słuszność - roześmiał się Darcy. - Znalazłaś o wiele lepsze wyjaśnienie niż ja. Każdy, kto miał zaszczyt je słyszeć, musiał je uznać za wystarczające. Obydwoje nie umiemy popisywać się przed obcymi.
Tu przerwała im lady Katarzyna pytając, o czym to mówią. Elżbieta natychmiast powróciła do gry. Lady Katarzyna podeszła bliżej, słuchała przez chwilę, po czym zwróciła się do Darcy’ego:
- Gdyby panna Bennet więcej ćwiczyła i gdyby sprowadzony z Londynu nauczyciel dawał jej wskazówki, grałaby zupełnie nieźle. Ma dobre uderzenie, choć jej wyczucia nie można porównać z wyczuciem Anny. Anna grałaby znakomicie, gdyby zdrowie pozwoliło jej na naukę.
Elżbieta spojrzała na pana Darcy’ego, ciekawa, jak też on to przyjmie i czy gorliwie przytaknie ciotce, ale ani w tej chwili, ani w jakiejkolwiek innej nie mogła się u niego dopatrzeć oznak miłości do kuzynki. Z całego zachowania względem panny de Bourgh wyciągnęła dla panny Bingley tę jedną pociechę, że gdyby była jego kuzynką, mógłby z równym prawdopodobieństwem poślubić i ją.
Lady Katarzyna w dalszym ciągu mówiła, co sądzi o grze Elżbiety, robiąc przy tym wiele pouczających uwag zarówno co do techniki, jak i smaku pianistki. Elżbieta przyjmowała je z grzeczną wyrozumiałością i na prośbę panów grała dalej, dopóki nie zajechał powóz, który miał ich zabrać do domu.
XXXII
Następnego ranka pastorowa z Marią udały się w jakiejś sprawie do pobliskiego miasteczka, a Elżbieta siedziała samotnie pisząc list do Jane. Nagle drgnęła na głośny dźwięk dzwonka - niechybnie przyjechali jacyś goście. Pomyślała, że to na pewno lady Katarzyna, nie słyszała bowiem turkotu powozu. Schowała więc spiesznie nie dokończony list, chcąc uniknąć wszelkich nietaktownych pytań. Wtedy otworzyły się drzwi i ku wielkiemu zdumieniu Elżbiety wszedł pan Darcy, i to pan Darcy sam.
Wydał się równie zdumiony widząc ją samą i tłumaczył się za owo najście wyjaśnia-jąc, iż myślał, że znajdzie tu całe towarzystwo.
Potem usiadł, a kiedy Elżbieta zapytała uprzejmie o zdrowie wszystkich w Rosings i otrzymała odpowiedź, zapadł w głębokie milczenie. Koniecznie więc trzeba było coś wymyślić - w tej nagłej potrzebie przypomniała sobie, gdzie po raz ostatni widziała go w Hertfordshire, a ciekawa, jak będzie tłumaczył nagły wyjazd zwróciła się do gościa:
- Jak niespodziewanie opuściliście państwo Netherfield w listopadzie. Zapewne sprawiliście panu Bingleyowi niespodziankę przyjeżdżając do niego tak szybko. O ile sobie przypominam, wyjechał przed wami zaledwie o jeden dzień wcześniej. Mam nadzieję, że i on, i jego siostry byli w dobrym zdrowiu, kiedy wyjeżdżał pan z Londynu?
- Owszem, w doskonałym. Dziękuję.
Doszła do wniosku, że nie otrzyma innej odpowiedzi, dodała więc po chwili:
- Pan Bingley, jak rozumiem, nie zamierza już wrócić do Netherfield?
- Nigdy tego od niego nie słyszałem, ale jest bardzo prawdopodobne, że w przyszłości niewiele czasu tam spędzi. Ma duże grono przyjaciół, a znajduje się w tym okresie życia, kie-dy liczba przyjaciół i zajęć wciąż wzrasta.
- Jeśli nie ma zamiaru przebywać dłużej w Netherfield, to ze względu na sąsiedztwo lepiej, by całkowicie porzucił to miejsce. Może osiadłaby tam wreszcie jakaś rodzina na stałe. Myślę jednak, że pan Bingley wynajmował ów dom nie dla wygody sąsiadów, lecz własnej, toteż należy przypuszczać, że z tych samych powodów pozostanie w nim lub wyjedzie.
- Wcale bym się nie zdziwił - odparł Darcy - gdyby odstąpił komuś dzierżawę, mu-siałby się tylko znaleźć odpowiedni nabywca.
Elżbieta nie odpowiedziała. Bała się dalszej rozmowy o panu Bingleyu, a nie mając nic więcej do powiedzenia, pozostawiła gościowi kłopot szukania tematu.
Zrozumiał to i wkrótce sam się odezwał:
- Ten dom sprawia wrażenie dostatku i wygody. Myślę, że lady Katarzyna wprowadziła tu wiele ulepszeń, odkąd pan Collins przyjechał po raz pierwszy do Hunsford.
- Z pewnością wiele tu zrobiła, a pewna też jestem, że nie mogła znaleźć wdzięczniejszego obiektu dla swych łask.
- Odnoszę wrażenie, iż pastor bardzo jest szczęśliwy z wyboru małżonki.
- O tak, przyjaciele jego powinni się cieszyć, że spotkał jedną z niewielu mądrych kobiet, które mogły przyjąć jego rękę i uszczęśliwić go w małżeństwie. Przyjaciółka moja jest bardzo rozumną osobą, choć nie jestem pewna, czy małżeństwo z panem Collinsem uważam za jej najrozsądniejszy postępek. Sprawia jednak wrażenie zupełnie szczęśliwej, a z materialnego punktu widzenia to dla niej dobra partia.
- Z pewnością jest również zadowolona, że mieszka tak niedaleko od rodziny i przyjaciół.
- Pan twierdzi, że to niedaleko? Ależ to prawie pięćdziesiąt mil!
- Cóż znaczy pięćdziesiąt mil dobrej drogi. Troszkę więcej niż pół dnia jazdy.
- Nigdy bym nie sądziła, że odległość od rodziny jest zaletą tego małżeństwa - odparła Elżbieta. - Nigdy bym nie powiedziała, iż pani Collins mieszka niedaleko od swych bliskich.
- To dowód, jak mocno przywiązana jesteś pani do Hertfordshire. Przypuszczam, iż wszystko, co nie jest najbliższym sąsiedztwem Longbourn, wydaje ci się odległe.
Kiedy mówił te słowa, uśmiechał się dziwnie, a Elżbiecie wydawało się, iż rozumie, o co mu chodzi. Pan Darcy przypuszczał zapewne, że myślała o Jane i Netherfield, toteż zaczerwieniła się mocno mówiąc:
- Nie chciałam bynajmniej powiedzieć, że kobieta powinna mieszkać jak najbliżej swojej rodziny. Czy odległość jest duża, czy mała to sprawa względna, zależna od wielu najprzeróżniejszych okoliczności. Jeśli fortuna zezwala, by wydatki na podróż nie odgrywały roli, odległość nie jest niczym strasznym. Ale nie tak ma się rzecz w danym przypadku. Państwo Collins mają zupełnie niezłe dochody, nie takie jednak, by pozwalały na częste podróże. Jestem przekonana, że moja przyjaciółka uważałaby, iż mieszka blisko rodziny wtedy dopiero, gdyby ich dzieliła droga krótsza co najmniej o połowę.
Pan Darcy przysunął krzesło nieco bliżej Elżbiety.
- Pani nie wolno tak się przywiązywać do rodzinnych stron. Pani nie może zawsze mieszkać w Longbourn.
Elżbieta spojrzała zdumiona. W młodym człowieku zaszła jakaś zmiana; odsunął krzesło, wziął gazetę ze stołu i przeglądając ją zapytał chłodniejszym już tonem:
- Czy podoba się pani Kent?
Przez krótką chwilę rozmawiali oboje spokojnie i rzeczowo o okolicy, a niebawem przerwała im Charlotta, która właśnie wróciła wraz z siostrą z wyprawy do miasteczka. Bardzo je zdziwiło owo tête-à-tête. Pan Darcy szybko wyjaśnił pomyłkę, która sprawiła, że tak długo kłopotał pannę Bennet, posiedział jeszcze chwilę, nie odzywając się wiele do nikogo, po czym odszedł.
- Cóż to mogło znaczyć? - zapytała Charlotta, gdy drzwi się za nim zamknęły. - Chyba zakochał się w tobie, Elżbieto. Do nas nigdy by nie przyszedł tak po prostu, bez ceremonii.
Kiedy jednak Elżbieta opowiedziała o milczeniu pana Darcy’ego, Charlotta musiała przyznać, iż mimo jej najszczerszych życzeń młody panicz nie kocha się w przyjaciółce. Po wielu domysłach uznały więc, iż przyszedł tylko dlatego, że nie miał nic innego do roboty. Ze względu na porę roku było to bardzo prawdopodobne. Wszelkie sporty zimowe już się skończyły. W domu była lady Katarzyna, książki i stół bilardowy, lecz mężczyzn nudzi ciągłe przebywanie w czterech ścianach. Dwaj kuzyni przychodzili więc prawie co dzień na plebanię, znęceni albo jej bliskością, albo ładnym spacerem, albo ludźmi, którzy w niej mieszkali. Zachodzili przed południem, o najróżniejszych porach, czasem razem, czasem osobno, a czasem w towarzystwie ciotki. Dla mieszkańców plebani było jasne, że pułkownik Fitzwilliam przychodzi do nich, bo ich lubi. Oczywiście powód ten zyskiwał mu ich sympatię. Przyjemność, jaką odwiedziny jego sprawiały Elżbiecie, oraz jego widoczna dla niej admiracja przywodziły jej na myśl poprzedniego wielbiciela, Jerzego Wickhama. Chociaż porównując ich mniej dostrzegała urzekającego uroku w obejściu pułkownika, uważała go za człowieka o bardziej rzetelnej wiedzy.
Trudno było pojąć, czemu pan Darcy tak często zachodzi na plebanię. Nie ciągnęły go tu z pewnością towarzyskie względy. Często siedział przez bite dziesięć minut nie otworzywszy ani razu ust, kiedy zaś odezwał się, wynikało to zapewne raczej z konieczności niż z ochoty. Była to ofiara złożona temu, co przystoi, lecz na pewno nie przyjemność. Rzadko robił wrażenie naprawdę ożywionego. Pani Collins nie wiedziała, co o tym sądzić. Fakt, że pułkownik Fitzwilliam często się śmiał ze sztywności kuzyna, wskazywał, iż pan Darcy musi być na ogół inny, o tym jednak nie wiedziała. Ponieważ zaś pragnęła wierzyć, iż zmiana ta jest wynikiem miłości, a przedmiotem tej miłości jest jej przyjaciółka Elżbieta, zabrała się do zbadania sprawy z całą powagą. Obserwowała młodego człowieka podczas każdej wizyty w Rosings i każdej wizyty panów w Hunsford - nic jednak z tych obserwacji nie wynikało. Z pewnością przyglądał się Elżbiecie bardzo często, ale wyraz jego oczu nie świadczył o niczym. Było to poważne, uporczywe spojrzenie, pastorowa jednak miała często wątpliwości, czy we wzroku tym kryje się uwielbienie, czasem bowiem wydawało jej się, że pan Darcy po prostu nie myśli o niczym.
Raz czy dwa razy podsunęła Elżbiecie myśl, że pan Darcy jest nią zainteresowany, przyjaciółka jednak śmiała się z tych przypuszczeń. Pani Collins nie uważała, by należało ją utwierdzać w tym przekonaniu, bała się bowiem, iż wzbudzi nadzieje, które skończyć się mogą rozczarowaniem. Nie miała wątpliwości, iż antypatia Elżbiety ustąpi, gdy młoda panna uwierzy, iż ma pana Darcy’ego w swej mocy.
Czasami, życzliwie snując plany, chciała, by Elżbieta poślubiła pułkownika. Był on bezsprzecznie człowiekiem bardzo miłym, z pewnością admirował Elżbietę i miał doskonałą pozycję życiową. Przeciwwagą tych walorów był fakt, że pan Darcy jako właściciel ziemski miał duży wpływ na obsadzanie swoich parafii - tych zalet zaś kuzyn jego nie posiadał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JoannaS
5 tys. funtów rocznie



Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z Falenicy

PostWysłany: Pon 19:37, 30 Lis 2009    Temat postu:

dusiołek napisał:
Ja też kilka lat nie miałam DiU więc czytałam e-booka, ale czyta się inaczej... No i ciężko mi znaleźć ulubione fragmenty


Warto zrzucić całość do edytora tekstu. Łatwo wtedy znaleźć odpowiedni fragment.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez JoannaS dnia Pon 19:38, 30 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
arrowman
5 tys. funtów rocznie



Dołączył: 14 Lis 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/4
Skąd: mam wiedzieć.

PostWysłany: Czw 14:33, 10 Gru 2009    Temat postu:

Madelin... Brawo! Zawsze wiedziałem, że jesteś genialna!;d(i kto tu spamuje?)
Joasiu... Zadziwiasz mnie. Świetna spostrzegawczość.

3 ebooki, z czego 2 po polski i 1 po angielsku:
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o Dumie i Uprzedzeniu Strona Główna -> Książka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin